niedziela, 12 maja 2019

„Złomiarz” – Paolo Bacigalupi

„Złomiarz” – Paolo Bacigalupi
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Paolo Bacigalupi
Tytuł: Złomiarz
Wydawnictwo: MAG
Tłumaczenie: Wojciech M. Próchniewicz
Stron: 288
Data wydania: 6 marca 2013


Kiedy widzę słowo „MAG” przy nazwie wydawnictwa, które wydało daną książkę, to myślę sobie, że zdecydowanie warto ją kupić. Jeśli więc obok tej nazwy zobaczę nalepioną nową cenę, która wynosi raptem 6,99 zł, to nieważne co by się działo, dany tytuł zaraz wyjdzie ze sklepu razem ze mną. Mniej więcej taka jest historia tego, w jaki sposób „Złomiarz” trafił do mnie. Niepozorna książeczka, która swoim opisem zapewnia czytelnika, że zostanie zabrany do alternatywnego świata, w którym nie ma wcale niesamowitych, technologicznych nowinek, za to jest ogromna przepaść między poszczególnymi warstwami społeczeństwa. Obietnice to jedno, a rzeczywistość to drugie, a tutaj niestety okazuje się, że aż tak wesoło i wspaniale z tą książką to nie jest.

Brzegi Zatoki Meksykańskiej tętnią życiem – a dokładniej gorączkowymi próbami utrzymania tego życia przez każdego, kto pracuje w stoczniach rozbiórkowych. Wielkie tankowce oraz inne ogromne statki, które kiedyś majestatycznie sunęły po okolicznych wodach, teraz leżą martwe na brzegach i rozbierane są ze wszystkiego, co można cennego na nich znaleźć – czyli metalu. Jednym z pracowników jest Nailer, który pracuje w lekkiej ekipie. Gdy po jednym z większych sztormów trafia na rozbity w głębi wyspy kliper, czuje że złapał Bogów za nogi. Niespodzianka, którą znajdzie pod pokładem, może jednak nieco pomieszać mu szyki w szybkim zdobyciu bogactwa. Zwłaszcza jak się okaże, że ta niespodzianka potrafi chodzić i jest piękną, młodą kobietą ociekającą wręcz złotem…

„Kiedyś, dawno temu, Nowy Orlean oznaczał wiele rzeczy: jazz, Kreoli, miasto tętniące życiem, Mardi Gras, imprezy, zapomnienie; oznaczał pochłaniającą wszystko bujną zieloną roślinność. Teraz oznaczał tylko jedno. Przegraną”.

Początek książki zachęca bardzo mocno, zwłaszcza kreacją świata – brzegi Zatoki Meksykańskiej pozbawione są jakichkolwiek udogodnień, za to zalegają na nich wraki ogromnych statków, których wyposażenie to jedynie metal wszelkiego rodzaju. Paolo Bacigalupi stworzył klasyczny obraz społeczeństwa dla dystopii – przeogromna przepaść pomiędzy biedotą, która to stanowi zdecydowaną większość społeczeństwa, a najbogatszymi, o których ludzie tylko głównie słyszeli legendy. Rzeczywistość wykreowana przez autora bazuje na doprowadzeniu do upadku miast przez ludzi, a konkretniej przez ich (czy też – nie bójmy się tego sformułowania – naszą) chciwość, pogoń za pieniądzem bez względu na koszty, jakie musi ponieść natura naginana do woli człowieka.

Niestety sam świat i jego kreacja to nie wszystko. Książce potrzebny jest zarówno sam pomysł, jak i jego wykonanie, a to trochę kuleje. W niektórych momentach można odnieść wrażenie, że autor nie do końca wie co robi i wcale nie przemyślał pewnych aspektów. Jakby stworzył sobie oś czasu całej historii, na którą naniósł kamienie milowe i po prostu starał się przeskoczyć pomiędzy nimi. W efekcie dość często sceny są nudne, nie wciągają ani trochę i tylko marzy się o tym, aby jak najszybciej przez nie przebrnąć. Ponad to niektóre postacie są naprawdę świetnie skrojone (jak ojciec Nailera), natomiast inne są tak bardzo bezpłciowe, że to aż boli. Widać też dużą niekonsekwencję w utrzymywaniu zasad, którymi rządzi się stworzony przez autora świat. Jest tu tak dużo wyjątków od reguły, że niestety staje się to bardzo nienaturalne i mocno przeszkadza w odbiorze.

„– Ale Fuksiarz ma o wiele lepiej niż my.– Jasne. – Splunął. – To jest to, co sobie mówi prosiak w chlewie, kiedy jego brata mu zarzynają na obiad. – Wzruszył ramionami. – I tak jesteś w chlewie. I tak umrzesz”.

Samo zakończenie (książki rzecz jasna, nie całej historii, jest to bowiem dopiero pierwszy tom) również nie powala na kolana. Jest po prostu… poprawne. Takie rzemieślnicze. Ciężko jest mi się do czegoś przyczepić w nim, ale tak samo ciężko jest mi cokolwiek pochwalić. Nie ma tu żadnego cliffhangera, ciężko szukać również obietnicy czegoś niesamowitego, co dopiero ma nadejść w kolejnym tomie, jednak jednoznacznie widać zakończenie pewnego etapu i otwarcie kolejnego. To w sumie kolejny przykład na to, że „Złomiarz” jest poprawną powieścią, której mocną stroną jest poprawność wykonania oraz świat wykreowany przez autora, jednak brakuje jej ikry. Nie porywa w żadnym aspekcie i nie może się równać do wielu innych pozycji wydanych przez Wydawnictwo MAG.

Wiele więcej na jej temat powiedzieć jest mi ciężko. Na pewno sięgnę po drugi tom, choćby po to, aby wgryźć się jeszcze mocniej w kreację świata. Być może dowiem się czegoś więcej na temat nie tylko samych podziałów społecznych, ale również tego, w jaki sposób całe to społeczeństwo działa według zupełnie nowych zasad. Bardzo żałuję, że powieść nie była bardziej porywająca, ponieważ drzemie w niej ogromny potencjał – nie mamy do czynienia z klasycznym obrazem postapokaliptycznego świata, ale z hybrydą katastrofy oraz naturalnego rozwoju ludzkości. Liczę na to, że to, co mogłem przeczytać w tej książce, to nie wszystko, co ma do powiedzenia Paolo Bacigalupi. Liczę na więcej i jest to kolejny powód, dla którego planuję wziąć się za następną część. Nawet pomimo pozytywnych wspomnień, które jednak nie budzą we mnie entuzjazmu. 

Łączna ocena: 6/10

0 komentarze:

Prześlij komentarz