Złota, polska jesień w pełni! Do tego na bookstagramie królują dynie oraz świeczki (klimat, rozumiecie), ale niebawem zostaną zamienione na zimowe szaliki oraz zdjęcia śniegu. No, o ile ten śnieg postanowi się zjawić w miarę szybko… Ostatnimi laty to tak różnie z nim bywało. Na razie jednak nie ma co się nim przejmować, bo w razie czego zawsze można pojechać w Tatry – tam na pewno będzie śnieg! Wróćmy jednak do nieco bardziej przyziemnych spraw, czyli książek. A dokładniej tych, które udało mi się przeczytać w październiku.
A trochę się w sumie udało! Aż tak wiele się nie działo (nie licząc spraw służbowych), a do tego podróż pociągiem zawsze wspomaga słuchanie oraz czytanie, więc nie było tak źle. Królowały w pewnym sensie tytuły rozpoczętych już serii, takich jak „Hajmdal” Dariusza Domagalskiego, czy też „Komornik” Michała Gołkowskiego. Rzecz jasna również i „Ekspansja” znalazła swoje miejsce! Powinienem więc skończyć całość jakoś w pierwszym kwartale 2023 roku (terminy prawie jak na NFZ!). Przejdźmy więc już do opinii, żeby nie przedłużać za mocno.
Wszystkie okładki jak co miesiąc pochodzą z serwisu Lubimy Czytać.
„Więzy krwi” – Dariusz Domagalski
Trzyma poziom, zdecydowanie, podobna bardzo do poprzednich tomów. Typowy książkowy odpowiednik filmu akcji – nie należy zastanawiać się nad logiką, a wtedy czerpie się ogromną radochę. Czuć w tym podobieństwie również pewnego rodzaju odtwórczość, a próba zawiązania intrygi na poziomie międzygwiezdnym nie wygląda na zbyt mocno splecioną, ale i tak jestem naprawdę zadowolony z lektury. Rozumiecie – rozrywka, ona jest jednak często dość istotnym punktem na czytelniczej mapie.
Autor też nieco więcej czasu poświęca rozwojowi postaci, w tym również tych, których do tej pory widzieliśmy jedynie epizodycznie (choć w ważnych scenach). Nie spodziewajcie się, nie wiadomo jakich możliwości interpretacyjnych, ale i tak w niektórych przypadkach widać plan na daną postać (takim przykładem może być Ezra Leahy). Jeśli taki sam poziom zostanie utrzymany do końca, to nawet bez jakiegoś szczególnie intrygującego planu na samą fabułę, ten cykl pozostanie w mojej pamięci jako przyjemne czytadło dla relaksu.
Ocena punktowa: 7/10
„Pan raczy żartować, Panie Feynman” – Richard Feynman
Cóż to była za zaskakująca książka! Słyszałem o niej wiele pozytywów, ale nie spodziewałem się, że zaskoczy mnie dokładnie tak, jak mnie zaskoczyła. Na samym początku wspomnienia Richarda P. Feynmana wydawały się dość… chaotyczne. Z bardzo nietypowym sposobem wysławiania się i narracji. Jednak kiedy książka się rozkręci, to można naprawdę zapaść się w wiele ciekawych historii opowiadanych przez noblistę. Mega fajnie się zwłaszcza czyta fragmenty, w których fizyk wpadł w coś w rodzaju „dziadkowego szału opowieści”, w którym przeskakuje z jednej opowieści na drugą, ponieważ coś w tej pierwszej przypomniało mu o drugiej!
„Pan raczy żartować, Panie Feynman” jest pełna anegdot oraz żartów, skupiających się głównie wokół ciekawych wydarzeniach z życia genialnego fizyka, jednak niekoniecznie związanych bezpośrednio z jego dorobkiem naukowym (no, z małymi wyjątkami). Mimo wszystko można z tej książki wynieść również obraz Feynmana, jako osoby ambitnej, zapartej, ale zawdzięczającej też wiele przypadkowi, jeśli chodzi o tworzenie jego legendy (co sam podkreśla, podając przykłady). Jednak chyba najważniejsze, co można wynieść z tej pozycji, to zachętę do niekonwencjonalnego myślenia, które pomogło nobliście w wielu przypadkach.
Ocena punktowa: 7/10
„Komornik ++. Rewers” – Michał Gołkowski
Druga część przygód Ezekiela VII jest odrobinę mniej dynamiczna, aczkolwiek odsłania przed nami kolejne niuanse wizji apokalipsy według Michała Gołkowskiego! Nie bez przyczyny w tytule widzimy słowo „rewers” – to właśnie takim określeniem autor opisuje tę „drugą stronę”, która niezbyt lubi się z „górą”. Wiąże się to rzecz jasna z dodatkowymi możliwościami, które mają swoje konsekwencje. W pewnym sensie drugi tom przypominał mi sesję RPG, w której różne miejsca oraz przedmioty mają swoje modyfikatory (+5 do siły przy jednoczesnym -3 do witalności i tak dalej) i totalnie widziałbym taki system!
Odrobinę mniej mnie wciągała cała historia, chyba głównie dlatego, że scenariusz opierał się na podobnych założeniach (przy jednoczesnym byciu jego kontynuacją), co pierwszy tom. Nie to, żeby mnie nudził, co to, to nie – po prostu nie był taki świeży i nieoczywisty. Mimo wszystko naprawdę pozytywnie będę wspominał drugi tom i z wielką chęcią sięgnę po trzeci – zwłaszcza że Michał Gołkowski jedzie ostro po bandzie i faktycznie jego dosłowne interpretacje apokalipsy są przecudowne! To jest jeszcze większa gratka dla osób, które miały okazję zapoznać się z częścią dzieł apokryficznych.
Ocena punktowa: 7/10
„Prochy Babilonu” – James S.A. Corey
„Ekspansja” to „Ekspansja” – w pewnym sensie klasa sama w sobie, co potwierdza szósty tom. Z drugiej strony jest to już kolejna książka z tego cyklu, która udowadnia, że autorzy zrobili z tego procedural opierający się na dokładnie takim samym schemacie. To jest spoko przez pierwsze dwa lub trzy tomy, potem jednak robi się nieco nużące – zwłaszcza że inni pisarze (nawet ci tworzący typowo czysto rozrywkową fantastykę naukową) potrafią się z tych schematów uwolnić na tyle, by dostarczyć coś nowego. Tymczasem przy „Prochach Babilonu” odnosiłem wrażenie, jakbym oglądał House’a – radocha była, a jakże, jednak przy jednoczesnym uczuciu przesytu.
Sporo do życzenia pozostawia również końcówka. Z jednej strony niby wszystko zostało wyjaśnione wcześniej, już nawet na początku tomu, ale mam wrażenie, że autorzy poszli na łatwiznę. Postawili bohaterów w bardzo trudnej sytuacji i nie chciało im się kombinować, więc… no cóż, zobaczycie sami, co wykombinowali. W każdym razie mnie to w ogóle nie kupiło i jestem nawet trochę zniesmaczony. Zwłaszcza że kilkukrotnie w trakcie całej lektury widziałem wiele ciekawych kombinacji i pokazów kreatywności. Mam więc cichą nadzieję, że deus ex machina zastosowana w „Prochach Babilonu” zostanie jakoś sensownie wyjaśniona w kolejnym tomie.
Ocena punktowa: 6/10
„Neurochirurg” – Jay Jayamohan
Cudowna narracja! Jay Jayamohan wie doskonale, jak poprowadzić swoją opowieść, żeby zbalansować szczegóły techniczne (czy też biologiczne) oraz łatwość odbioru. Przedstawia świat dziecięcego neurochirurga w przystępny sposób, nie zapominając jednak o przybliżeniu również podstaw tego zawodu (jak i odrobiny historycznych elementów). Ukazuje zarówno blaski, jak i cienie tego zawodu, głównie na bazie swoich doświadczeń. W „Neurochirurgu” jest zarówno bardziej bezduszne i pragmatyczne podejście, jak i te związane z emocjami u pacjentów oraz samego lekarza.
To jest naprawdę świetna książka, która być może nie otrzyma nigdy żadnej nagrody ze względu na swoją lekkość oraz brak literackiego zacięcia, ale dzięki temu nadaje się idealnie dla każdego czytelnika. Ja ją po prostu wchłonąłem, nie zauważając, nawet kiedy te dziesięć godzin minęło. Być może duży wpływ na to miał mocno pamiętnikowy charakter – autor szedł według swoich własnych myśli, przedstawiając kolejne historie jak opowieści przy kominku. Patrząc z tej perspektywy, można nawet pokusić się o stwierdzenie, że jesienne wieczory to dobry czas na sięgnięcie po ten tytuł!
Ocena punktowa: 7/10
„Kult” – Łukasz Orbitowski
Sięgnąłem po tę książkę w ciemno (głównie ze względu na lektora, którym jest Janusz Chabior) i to chyba najlepszy strzał w moim życiu, jeśli o literaturę chodzi. Cudownie lekka, kunsztownie napisana, z odpowiednim wyważeniem humoru i tragedii. Łukasz Orbitowski stworzył narrację, w której rozmawia jako dziennikarz z bratem Henryka – głównej postaci, będącej książkowym odpowiednikiem Kazimierza Domańskiego, rzeczywistego „twórcę” wydarzeń związanych z objawieniami w Oławie. Tak, cała książka to zbeletryzowana wersja całej historii objawień z lat 80. XX wieku, które miały miejsce w niewielkiej, podwrocławskiej wsi o ładnej nazwie Oława.
Można by powiedzieć, że to temat niezbyt ciekawy jak na próbę stworzenia fikcji literackiej. Niewdzięczny do narracji, raczej ubogi w to, czego oczekuje się po powieści – dynamiki, profili poszczególnych postaci (i śledzenia ich rozwoju), czy też możliwości zastosowania sztuczek, których próżno wypatrywać w literaturze faktu. Tymczasem cała historia wykorzystuje wszystkie składowe pomagające pisarzom w kreowaniu interesujących wydarzeń oraz świata. Do tej pory nie mogę się nadziwić temu, że niemalże wszystko mi się w „Kulcie” podobało i od samego początku autor przykuwał moją uwagę w stu procentach. Zdecydowanie muszę sięgnąć po inne pozycje Łukasza Orbitowskiego, bo takie pióro aż się prosi o czytanie.
Ocena punktowa: 9/10