Źródło: Lubimy Czytać |
Autor: Ambrose Parry
Tytuł: I sprawisz, że wrócę do prochu
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Tłumaczenie: Jędrzej Polak
Stron: 456
Data wydania: 23 lipca 2019
Medycyna, połowa XIX wieku, ówczesny Edynburg – czegóż chcieć więcej, żeby mnie zainteresować daną książką? Co prawda przywykłem bardzo do klimatu Ameryki przełomu XIX i XX wieku, ale wiktoriański Edynburg też wydawał się bardzo ciekawy. Zwłaszcza że jak się okazało, nazwisko Simpson dotyczy właśnie tego Simpsona – ówczesnego położnika, który jako pierwszy wprowadził chloroform do porodów przez niego prowadzonych. Jeśli dorzucimy do tego zagadkę kryminalną i ginące młode niewiasty, to mamy dość intrygującą lekturę, z którą warto się zapoznać. Morderstwa w tamtych czasach częściej uchodziły na sucho, niż teraz, więc autor (a dokładniej dwójka autorów) miała duże pole do popisu. Trzeba przyznać, że stworzyli coś intrygującego i bardzo pouczającego.
James Simpson jest bardzo cenionym lekarzem, znanym zarówno wśród biedoty, jak i bogatej części mieszkańców Edynburga. Już w 1847 roku stosuje eter do znieczulania podczas porodów, jednak wciąż szuka lepszych możliwości. Will Raven ma mnóstwo szczęścia, dołączając do tego szanowanego lekarza jako jego asystent. Chociaż jego nieszczęściem jest śmierć przyjaciółki, która rozpoczęła falę tajemniczych trupów młodych kobiet, rozsianych po całym Edynburgu. Dodatkowej makabry dodaje fakt, że wszystkie te ciała są groteskowo powykręcane, jakby spazmy przedśmiertne postanowiły sprawdzić, jak bardzo elastyczne są kończyny ludzkie.
Na wstępie warto zaznaczyć, że Ambrose Parry to tak naprawdę pseudonim, pod którym kryje się dwójka ludzi – Chris Brookmyre oraz dr Marisa Haetzman. Chris jest pisarzem, który na swoim koncie posiada już wiele wydanych powieści (jest więc tutaj technicznym mózgiem), natomiast dr Marisa Haetzman to anestezjolog z wieloletnim stażem. Ponadto, dr Marisa Haetzman ma tytuł magistra historii medycyny, co jest bardzo istotne w przypadku omawiania „I sprawisz, że wrócę do prochu”. Jako jeden z głównych wątków prowadzona jest bowiem historia doktora Jamesa Simsona, znanego z jego wprowadzenia chloroformu do codziennej praktyki położniczej. Oczywiście nie mam bladego pojęcia, ile z wydarzeń jest czystą fikcją, która została stworzona na potrzeby książki, a ile to rzeczywiste wydarzenia, ale niewątpliwie jego dążenie do odnalezienia czegoś lepszego od eteru jest w stu procentach prawdziwe.
„Taki jest Edynburg: stosowność na pokaz, a po cichu grzech - miasto o tysiącach niezbadanych twarzy”.
Jamesowi Simpsonowi towarzyszy młody asystent, Will Raven, który niestety nie należy ani do śmietanki towarzyskiej Edynburga, ani do osób, którym wiedzie się doskonale. Wcale mu nie pomaga jego agresywne i aroganckie usposobienie, które demonstruje wszystkim, których uważa za gorszych od siebie. Taki opis nawet pasuje do młodego adepta sztuki medycznej, który aspiruje do wyższych sfer, gdyby nie jego zażyłość z Evie, której śmierć usilnie próbuje wyjaśnić. Tak naprawdę to Raven gra pierwsze skrzypce w powieści i muszę przyznać, że robi co całkiem nieźle. Autorzy poprowadzili tę postać dość konsekwentnie, a do tego świetnie ją zestawili z postacią Sary – pokojówki pracującej w domu Simsonów, która intelektem wcale nie odbiega od młodego asystenta, a która również ma swoje powody ku temu, aby drążyć sprawę zgonów młodych dziewcząt w Edynburgu.
Przez całą książkę sporo dowiadujemy się na temat tego, jak wyglądała medycyna w połowie XIX wieku – zarówno same porody, z którymi mamy najwięcej do czynienia na kartkach „I sprawisz, że wrócę do prochu”, jak również i zabiegi chirurgiczne. Jeśli ktoś, tak jak ja, czytał „Stulecie chirurgów” lub podobne pozycje, to pewnie nie będzie zaskoczony. Jednak cała reszta może być w szoku, jak nieludzko kiedyś uprawiano medycynę – chociaż robiono to zgodnie z najlepszą ówczesną wiedzą. Jednak ten walor edukacyjny niewątpliwie zasługuje na wspomnienie o nim. Nic jednak dziwnego, że opisy są tak szczegółowe, skoro jedna z autorek ma tytuł zawodowy z dziedziny historii medycyny! Doskonale wykorzystany do krzewienia historii w bardzo przystępny sposób. Za to czapki z głów.
„Nigdy nie ufaj człowiekowi bez wad. Te, które ukrywa, muszą być odrażające”.
Trochę niestety przez to szczelne wypełnienie powieści dodatkowymi wątkami oraz informacjami cierpi główny motyw kryminalny, czyli prywatne śledztwo dotyczące śmierci młodych kobiet. Odnoszę wrażenie, że zostało potraktowane po macoszemu, jako po prostu konieczny do wrzucenia element, aby nikt nie próbował sklasyfikować powieści inaczej, niż jako kryminał lub thriller. Widać, że autorzy mieli pomysł na samo pociągnięcie akcji, ale nie do końca wiedzieli jak to sensownie rozegrać. W związku z tym „I sprawisz, że wrócę do prochu” ciągnięte jest głównie przez historię medycyny, ukazanie ówczesnych zabiegów medycznych oraz klimat arystokratycznego Edynburga przeplatanego z życiem warstw niższych – zarówno zależnej od swoich pracodawców służby, jak i nieco bardziej szemranego towarzystwa.
Jeśli lubicie historie w stylu „Alienisty” czy „Dzieci Gniewu” to powinniście być zadowoleni z lektury tej książki. Oczywiście o ile przedkładacie klimat dawnych lat nad sprawę kryminalną. Ta bowiem nie należy do zbyt dobrze poprowadzonych. Jednak nie sposób oprzeć się pogoni Jamesa Simpsona za zupełnie nowymi sposobami uśmierzania bólu, przedstawieniu pracy ówczesnych medyków czy bardziej przyziemnej obserwacji stosunków między ludźmi bogatymi, a ich służbie. Połowa XIX wieku wydaje się odwzorowana bardzo barwnie, a zależności społeczne są bardzo wiarygodnie przedstawione. Szczerze powiedziawszy, nieco brakuje mi książek napisanych w takim wspaniałym klimacie, gdzie mogę się skupić bardziej na wszystkim wokół, a nie na głównym wątku. Nawet jeśli tenże nie jest dopracowany w najmniejszych szczegółach, to i tak czerpię ogromną przyjemność z lektury takiej książki.
Łączna ocena: 7/10