niedziela, 29 kwietnia 2018

"Apokalipsa Z: Gniew sprawiedliwych" - Manel Loureiro

"Apokalipsa Z: Gniew sprawiedliwych" - Manel Loureiro
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Manel Loureiro
Tytuł: Apokalipsa Z: Gniew sprawiedliwych
Wydawnictwo: Muza
Tłumaczenie: Grzegorz Ostrowski, Joanna Ostrowska
Stron: 495
Data wydania: 15 stycznia 2014


Minęły cztery miesiące. No, prawie cztery. To czas, który upłynął od momentu, kiedy przeczytałem drugi tom "Apokalipsy Z", czyli "Mroczne dni". Nie oznacza to jednak, że całkowicie zapomniałem o cyklu, ani nie oznacza to, że nie uważam go za warty skończenia. Wręcz przeciwnie - w pewnym sensie nie chciałem go tak szybko zostawiać za sobą, bo wiem, że na pewno nie wrócę do niego - jak do wszystkich innych, zakończonych już serii. A jak do tej pory "Apokalipsa Z" zostawiła po sobie bardzo pozytywne wrażenia. Miałem nadzieję, że ostatni tom również takowe pozostawi. Nadzieja nie została zawiedziona!

Nie wszyscy ludzie dali się pokonać pladze Nieumarłych - na świecie istnieją ośrodki, które prowadzą mniej lub bardziej dostatnie życie. Nie zawsze jednak społeczeństwa są idealne, a już na pewno nie wtedy, gdy wokół szaleją tłumy Nieumarłych. Czasem jednak odrobina szczęścia - i być może bożej pomocy - pozwala na utworzenie azylu doskonałego. Gdy trafia do niego trójka przyjaciół nawet nie wiedzą jak bardzo daleko od słowa "idealne" leży Gulfport. Kierowane przez tajemniczego kaznodzieję miasto stoi nad krawędzią katastrofy być może większej, niż Nieumarli.

"Mysz zapędzona w zaułek bez wyjścia rzuci się nawet na lwa".

Jest to trzeci i ostatni tom "Apokalipsy Z", a więc stanowi zwieńczenie historii stworzonej przez autora. Jak na końcówkę, wciąga aż za szybko. Nawet bardziej niż końcowe stadium rozprzestrzeniania się wirusa TSJ. Nieuchronnie z każdą stroną Czytelnik zbliża się do końca. Świadczy to bardzo dobrze o książce, chociaż jednocześnie zasiewa w głowie ziarenko niepewności - czy to dobrze, że tak szybko się to wszystko skończy? Poprzednie dwa tomy były na tyle dobre, że chciałoby się poczytać jeszcze więcej o próbie przeżycia trójki bohaterów, jednak każdy cykl musi mieć swój koniec. Manel Loureiro zakończył swoją trylogię w dobrym miejscu i w dobry sposób. Nie przedłużył jej zbytnio (tetralogia mogłaby już być prowadzona na siłę biorąc pod uwagę tempo, w jakim następowały po sobie wydarzenia i do czego ostatnie powoli prowadziły).

Manel Loureiro ponownie zmienił koncepcję narracji. Jest ona przeplatana - część historii widzimy z perspektywy znanego nam już hiszpańskiego adwokata, a w części dominuje narracja trzecioosobowa. W pewnym sensie nadaje to dodatkowej dynamiki - jednocześnie możemy obserwować to, co się dzieje w głowie głównego bohatera oraz to, o czym nie ma on pojęcia. Co najważniejsze jednak, sposób ten nie wprowadza chaosu. Nie odczuwa się tych nagłych zmian, a już na pewno nie są one trudne w odbiorze. Wręcz przeciwnie - można bardzo łatwo w płynny sposób przeskoczyć z myślenia o adwokacie na myślenie o całym świecie. Taka forma narracji jednak ma też inne zastosowanie - wyjaśnienie pewnych spraw związanych z wirusem TSJ, które również należy zaliczyć na plus.

"Wiem też, że by podjąć przełomową, dramatyczną decyzję, człowiek musi dojść do punktu, w którym nie widzi dla siebie innego wyjścia. Wtedy przestaje mieć znaczenie jak poważne będą konsekwencje".

Jest to kolejna książka, w której autor ostatecznie próbuje podejść do tematu apokalipsy zombie z nieco naukowego punktu widzenia. Nie jest to co prawda tak szczegółowy opis jak w przypadku "Przeglądu Końca Świata" Miry Grant, jednak wciąż wielki szacun dla Manela Loureiro za takie a nie inne podejście. Autor podjął nawet wyzwanie skonfrontowania długowieczności Nieumarłych (co tajemnicą nie jest już od pierwszych stron "Początku końca") z rzeczywistością, jeśli mogę tak to określić. Na pewno trzeci tom jest pełen kończenia pewnych wątków i porządnego wyjaśniania innych. Lekki smaczek naukowy również jest w mojej opinii bardzo mile widziany.

Skoro to ostatni tom, to wypadałoby jakoś zakończyć całą historię. Autor wybrał sposób dość... akceptowalny. Pozostawił mi co prawda parę kwestii do przemyślenia, czy aby na pewno to, w jaki sposób zakończył ma sens, jednak w całokształcie wybrał chyba jedną z bardzo sensownych opcji. Można mieć trochę zastrzeżeń co do dosłownie ostatnich kilku stron (nie wiem czy nie było to lepsze dla całej trylogii), ale z drugiej strony bez nich nie byłoby pewnego smaczku, który w pewnym sensie jest wisienką na torcie. Przez wszystkie trzy tomy zastanawiałem się nad jedną, drobną i niezauważalną rzeczą. Wspominałem już, że "Gniew sprawiedliwych" to tom pełen wyjaśnień, informacji i kończenia wątków? Tak, ta drobna rzecz również została ostatecznie wypowiedziana. 

Ostatecznie zakończenie trylogii "Apokalipsy Z" okazało się być "akuratne". Proste, wciągające, wyjaśniające wiele nierozwiązanych do tej pory wątków. Pozostawia po sobie parę ciekawostek, które z pewnością zostaną docenione przez osoby lubiące takie delikatne smaczki. Czasem autorom zdarza się potknąć na zakończeniach, jednak Manel Loureiro stanął na wysokości zadania i nie tylko utrzymał poziom samej książki, ale dał sobie również radę z rozwiązaniem całej historii. Oby więcej takich serii, a "problem zakończeń" zostałby całkowicie rozwiązany.

Łączna ocena: 8/10



Cykl "Apokalipsa Z"

środa, 25 kwietnia 2018

"Czy to pierdzi? Sekretne (gazowe) życie zwierząt" - Dani Rabaiotti, Nick Caruso

"Czy to pierdzi? Sekretne (gazowe) życie zwierząt" - Dani Rabaiotti, Nick Caruso
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Dani Rabaiotti, Nick Caruso
Tytuł: Czy to pierdzi?
Wydawnictwo: Insignis
Tłumaczenie: Michał Strąkow
Stron: 144
Data wydania: 4 kwietnia 2018


Nie zawsze śmiesznie brzmiące tytuły okazują się być śmiesznymi książkami. Nawet jeśli w środku dominuje humorystyczne podejście, to jednak wiele tematów bywa marginalizowanych. Tak jest właśnie z bąkami. Może wydawać się to dość niecodzienne, być może nawet infantylne, takie rozwodzenie się nad gazami wydalanymi przez różne zwierzęta, jednak wbrew pozorom z naukowego punktu widzenia jest to tematyka niezwykle intrygująca. Piszę te słowa z całą świadomością tego, co one oznaczają, podobnie jak przeczytałem "Czy to pierdzi" zdając sobie sprawę z tego, co mogę w środku znaleźć. A znalazłem naprawdę mnóstwo odpowiedzi na pytania, które zadaje sobie bardzo niewiele osób.

Czy próbowaliście się kiedyś zastanawiać nad tym, które ze zwierząt wydalają z siebie gazy? Odpowietrzają się, pozbywają nadmiaru substancji lotnych z własnego przewodu pokarmowego? Dlaczego niektóre z bąków pachną bardzo brzydko, a inne są prawie bezwonne? Z jakiego powodu wreszcie część gatunków nie musi się martwić popełnieniem faux pas? Na te oraz jeszcze więcej pytań ta książka odpowie, ukazując kulisy produkcji gazów u ponad 80 różnych gatunków zwierząt!

"Czy to pierdzi?" to książka z wielu powodów nietypowa, idąca wręcz z duchem czasu (w pewnym sensie). Już na samym początku dowiadujemy się, że powstała ona tak naprawdę dzięki social mediom. W tym przypadku był to Twitter, który stanowił miejsce "polowania" na naukowców zajmujących się przedstawionymi w tym tytule gatunkami i rodzinami zwierząt. Sami autorzy przyznają się, że bazując na własnej wiedzy, nigdy w życiu nie stworzyli tej książki. Jednak z pomocą wymienionych na samym końcu osób, udało się te wszystkie informacje zebrać do kupy (he-he) i opublikować.

"W 2004 roku na Tajwanie martwy wieloryb eksplodował podczas transportu ulicami Tainanu - gnijące wnętrzności obryzgały wówczas przechodniów oraz okoliczne budynki".

Już po pierwszych kilku stronach można zauważyć, że dwie osoby miałyby problem z napisaniem tak bogatej w informacje pozycji. Nawet mimo swoich niewielkich rozmiarów, "Czy to pierdzi?" przekazuje wiele ciekawostek, a nie tylko ogólników. Każde zwierzę (w tym przypadku czasem jest to gatunek, czasem rodzina, czasem rodzaj) ma swoją własną stronę, na której przedstawionych jest wiele faktów o ich żywieniu, sposobie trawienia oraz - przede wszystkim - gazach zbierających się w ich wnętrznościach. Z książki dowiecie się nie tylko tego, CZY, ale również JAK zwierzaki puszczają bąki. Często nie są to śmieszne rzeczy, zwłaszcza gdy dochodzi się do fragmentów zabijania przez pierdzenie (sic!) czy konieczności puszczania bąków pod groźbą śmierci w przypadku zaniechania tej czynności.

Przyjemną lekturę o niezbyt przyjemnym temacie ubarwiają humorystyczne ilustracje Ethana Kocaka, które rzeczywiście zasługują na osobną wzmiankę. Przedstawiają one aktualnie opisywane zwierzęta (co jest zapewne oczywiste), które wypuszczają gazy zgodnie z opisem autorów. Wszystkie są przedstawione oczywiście jako miłe i zabawne zwierzaki, z uśmiechem na pyskach, a czasem nawet grymasem zażenowania. Grafiki te zdecydowanie zwiększają jeszcze przyjemność z lektury, a do tego nasycenie (he-he) nimi książki wydaje się być wystarczające. Innymi słowy coś dobrego zarówno dla umysłu, chłonnego nowej wiedzy, jak i oczu, zachwyconych dobrą kreską.

"Otwór torby lęgowej  usytuowany jest tuż obok kloaki samicy, dlatego młody wombat szybko poznaje odpowiedź na pytanie, czy wombaty pierdzą".

Praktycznie ciężko znaleźć jakikolwiek minus tej publikacji. Jest prosta, konkretna, treściwa, zabarwiona humorem. Z jednej strony tematyka wydaje się być dość... infantylna, jednak została rzeczowo i merytorycznie przygotowana. Oprócz samych "ciekawostek" o bąkach wśród zwierząt, możemy również skupić się na nieco poważniejszych aspektach tej niezbyt pochwalanej czynności. Dowiemy się również, że człowiek jest jedynym gatunkiem, który odczuwa z powodu puszczania gazów jakiekolwiek emocje - chociaż to jest dość oczywiste. Najbardziej interesujące są chyba jednak fragmenty opowiadające o wpływie bąków na życie oraz zdrowie. O wiele większym wpływie niż zwykłe boleści w brzuchu u człowieka.

"Czy to pierdzi" jest książką krótką i wartą zapoznania się z nią. Nie jest to szczyt literackich osiągnięć, ale też nie ma nim być. Idealna pozycja na wolne popołudnie, podróż zatłoczonym autobusem (a niech ludzie widzą!) lub po prostu jako niezobowiązująca, jednak wciągająca lektura. Dużo merytorycznej treści zamkniętej w niewielkim opakowaniu czyni z niej pozycję naprawdę niezwykłą - i to wcale nie tylko ze względu na tematykę. Bez względu jednak na to, czy puszczanie gazów Was intryguje, obrzydza czy zniesmacza, to tak czy owak możecie sięgnąć po tę pozycję, a nie będzie zawiedzeni. Być może nawet Wasze spojrzenie na gazy zmieni się o 180 stopni!

Łączna ocena: 8/10


niedziela, 22 kwietnia 2018

"Cień rycerza" - Sebastien de Castell

Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Sebastien de Castell
Tytuł: Cień rycerza
Wydawnictwo: Insignis
Tłumaczenie: Paweł Podmiotko
Stron: 648
Data wydania: 4 kwietnia 2018


Mimo, że to fantastyka, to w serii "Wielkie Płaszcze" nie czuć tego, co zazwyczaj wręcz wypływa z powieści fantastycznych. Nie ma ogromu magii, nie ma dziwnych stworów. Mimo to wciąż da się zobaczyć specyficzny i charakterystyczny klimat - w takiej konwencji został napisany pierwszy tom, czyli "Ostrze zdrajcy" i dokładnie takie wrażenie sprawił. Szybko sięgnąłem po kolejny tom, który już na pierwszy rzut oka obiecywał więcej. No, więcej tekstu, bo jest znacznie grubszy od swojego poprzednika. Ważne jest jednak, aby wraz z tekstem przyszła również jakość - co najmniej taka sama jak wcześniej. Można powiedzieć, że poziom jakości zarówno spełnia wcześniejsze obietnice, jak i tworzy kolejne.

Życie Wielkich Płaszczy po śmierci króla nie jest usiane różami - chociaż z drugiej strony nigdy takie nie było. Mają jednak jak zawsze swoją misję, którą muszę wypełnić. Doprowadzić do tego, aby królewski tron nie stał pusty. Jednocześnie Falcio wraz z dwójką przyjaciół muszą do tego wydarzenia nie dopuścić - a w każdym razie nie dopuścić, aby zasiadła na nim jedna z najbardziej podłych i bezwzględnych osób, jakie kiedykolwiek to królestwo widziało. Nie są to jednak łatwe zadania, zwłaszcza gdy ktoś niemalże umiera. Każdego dnia po trochu.

Pozycja ta jest zdecydowanie lepsza niż pierwsza część tetralogii. "Ostrze zdrajcy" było dobrą książką, ale jednak bardzo... asekuracyjnie napisaną. Wprowadzało dopiero czytelnika w świat wykreowany przez autora i nie pokazywało zbyt wielu szczegółów. "Cień rycerza" za to jest już o wiele bardziej rozbudowany, a do tego posiada również jedną z najmocniejszych cech pierwszego tomu. Postacie prowadzone konsekwentnie, aż do bólu. Można co prawda zauważyć nieco mniejsze skupienie na nich samych, a o wiele większe na tym, co dzieje się w Tristii, jednak wciąż główne cechy każdej z nich są wyraźne. Podejmowane decyzje natomiast w pełni do nich pasują, tworząc logiczną i sensowną całość.

"Najważniejszych walk nigdy nie wygrywa się umiejętnościami".

Narracja oczywiście prowadzona jest wciąż jako pierwszosoobową, z perspektywy Falcio val Monda - pierwszego kantora królewskich Wielkich Płaszczy. Ponownie pozwala to Czytelnikowi na dobre poznanie tej konkretnej postaci i jej stosunku do wydarzeń, natomiast autor wykorzystał ją do jednoczesnego budowania atmosfery tajemnicy oraz do pokazania czytelnikowi o ile kroków przed resztą świata jest Falcio. Przed, albo czasem za. Wszystkie jednak informacje, które otrzymujemy od głównego bohatera nie wykraczają poza zakres jego wiedzy. Z technicznego punktu widzenia Sebastien de Castell zrobił więc wszystko zgodnie ze sztuką.

Historia, którą stworzył Sebastien de Castell nie należy może do bardzo przełomowych, jednak jest napisana w sposób przyciągający uwagę. Nie powiem, że wciągnąłem się od samego początku do końca. Nie wpadłem w sidła zastawione przez autora i książka nie przyciągnęła mnie siłą do siebie. Jednak śledzenie losów Falcia i jego ekipy, odkrywanie kolejnych kamieni milowych intryg uknutych przez największych władców Tristii i brnięcie przez często wisielczy humor postaci było naprawdę przyjemnym doznaniem. Wciąż co prawda można mieć wątpliwości co do tempa niektórych wydarzeń, jednak z pewnością "Cień rycerza" można uznać za niezwykle satysfakcjonującą lekturę.

Na ogromny plus należy zaliczyć drugą połowę "Cienia rycerza". Tutaj - nieco wbrew moim wcześniejszym słowom - musze przyznać, że pojawiło się wiele momentów, które przyciągnęło moją uwagę. Zdecydowanie należy je uznać za duży progres i kolejne potwierdzenie tego, że poprzedni tom był jedynie przygotowaniem czytelnika na historię, którą utworzył Sebastien de Castell. Przyznam szczerze, że jeśli cały drugi tom byłby taki jak jego druga połowa, to naprawdę byłaby to wyśmienita lektura. Połączenie ciekawego świata z doskonale skrojonymi bohaterami (aż do granicy irytacji!) i do tego zaskakującą intrygą to jest dokładnie to, czego oczekuję od książek takich jak ta. Co prawda nie otrzymałem jeszcze tej mieszanki w całości, od początku do końca, ale czuję, że autor jest w stanie to zrobić. Już ciekaw jestem jak mi się spodoba trzeci tom.

"- Czy zawsze beigniesz na oślep ku pewnej śmierci?
- Czasem maszeruje - powiedziała Darriana. - A co jakiś czas truchta. Jestem pewna, że jednego razu widziałam go zmierzającego powolnym spacerowym krokiem ku pewnej śmierci".

W niektórych miejscach można odnieść wrażenie, że Sebastien de Castell stworzył powieść młodzieżową. Nie wszystkie wątki są do końca sensownie spojone ze sobą, można również dostrzec parę nieścisłości (bo mimo wszystko dziurami logicznymi ich nazwać nie można), które zauważyć można błyskawicznie. W wielu młodzieżówkach widziałem dokładnie takie same "problemy" - autorzy nie przywiązują wagi do stworzenia jednolitej struktury fabularnej, w której ciężko się przyczepić do jakichkolwiek braków. W "Cieniu rycerza" część wydarzeń pozostawia wiele do myślenia, o czym sam autor nawet pisze, sprytnie wyjaśniając część z nieścisłości ustami poszczególnych postaci. Tak, jakby sam był ich świadomy, ale nie miał ochoty czegokolwiek z nimi zrobić.

Niestety pojawiło się parę brzydkich baboli po stronie redakcji i korekty. Normalnie nie zwracam już na to uwagi - pojedyncze przypadki zdarzają się w wielu książkach. Nawet potrójna korekta czasem coś jednak może przepuścić. Jednak problem pojawia się w przypadku, gdy pojawiają się słowa typu "urusł", a w dialogach część narracyjna nie jest zawsze odseparowana od samych wypowiedzi. Tutaj należy się duża żółta kartka dla Wydawnictwa. Zwłaszcza, że nie jest to egzemplarz czysto recenzencki (drukowany przed finalnymi korektami, z przeznaczeniem jedynie dla recenzji), tylko oficjalny druk puszczony do sprzedaży. A błędy nie są pojedyncze niestety...

"Cień rycerza" dał się poznać jako lektura lepsza niż poprzedniczka, dająca po raz kolejny duże nadzieje w stosunku do następnego tomu. Nie jest to bardzo ambitna i wymagająca lektura, jednak potrafi sprawić przyjemność. Młodzież powinna się bardzo ucieszyć z historii opisanej przez autora, chociaż dorośli również mogą dojrzeć w niej wiele pozytywnych cech. Nie jest to wciąż top wszech czasów, jednak daje nadzieje na coraz lepsze tomy. Oby tak dalej, a cały cykl będzie mógł liczyć na bardzo pozytywny odbiór.

Łączna ocena: 7/10



Cykl "Wielkie Płaszcze"

wtorek, 17 kwietnia 2018

10 lat Biblioteki Akustycznej - audiobooki rosną w siłę

Kiedy ktoś mówi "książki", większości ludzi kojarzy się to ze zgrupowanymi kartkami pokrytymi pismem, oprawionymi okładką, służącymi do czytania. Coraz więcej osób jednak myśli wówczas również o e-bookach, czyli książkach, które można czytać na komputerze, tablecie oraz czytniku. Audiobooki jeszcze nie pojawiają się tak często w naszych skojarzeniach, chociaż i tak jest z nimi już o wiele lepiej niż dekadę temu. Chociaż sam jeszcze niedawno proponowałem słuchanie podcastów zamiast audiobooków, to nie oznacza jednak, że ta forma książek powinna być marginalizowana - w końcu jeśli komuś o wiele lepiej jest słuchać, niż czytać, to czemu z tego nie skorzystać! Warto przypomnieć o istnieniu audiobooków przy okazji dziesięciolecia Biblioteki Akustycznej - jednego z pierwszych sklepów oferujących audiobooki na polskim rynku.

W związku z obchodami swojego dziesięciolecia Biblioteka Akustyczna udostępnia kilka infografik, które ukazują ogólny obraz słuchaczy ich produktów. W 2008 roku wspomniana już Biblioteka Akustyczna nagrała pierwsze 31 audiobooków, natomiast dzisiaj oferuje swoim klientom około pół tysiąca tytułów. 


Początki oczywiście były trudne, dla niemalże całego rynku audiobooków. Dyrektor Wydawniczy Biblioteki Akustycznej, Anna Kotlonek-Kowalik tymi słowami opisuje nastroje klientów na samym początku pojawiania się audiobooków na polskim rynku:

"Kiedy powstawaliśmy mało kto wiedział, czym jest audiobook. Ten termin jeszcze nie funkcjonował. W księgarniach nie było odpowiednich półek. Sprzedawcy nie wiedzieli, czy nasz produkt ustawiać obok książek, czy może płyt. Wiele odtwarzaczy nie obsługiwało jeszcze formatu mp3".

Według Martyny Bednarczyk z Biblioteki Akustycznej "przełomem było pojawienie się smartfonów, pozwalające na słuchanie audiobooka w każdych warunkach. Cyfryzacja i rozwój technologii wzmocniły pozycję audiobooków umożliwiając czytelnikom dostęp do książek »tu i teraz«, bez konieczności stania w kolejkach czy oczekiwania na dostawę".

Od tamtego czasu wiele się zmieniło - pojawia się coraz więcej audiobooków, z czego wiele z nich jest niezwykłych. Jedną z takich książek jest "Suma wszystkich strachów" autorstwa Toma Clancy'ego, której nagrywanie trwało aż 144 godziny (!), natomiast łączna długość samego audiobooka to 48 godzin.

10 lat Biblioteki Akustycznej


Początkowo audiobooki były traktowane głównie jako świetna alternatywa dla czytania dzieciom przez rodziców. Już od dłuższego czasu jednak z równie wielką chęcią sięgają po nie dorośli. Potwierdzać to mogą badania ARC Rynek i Opinia, które miały miejsce pod koniec 2016 roku. Według nich podział na kategorie wskazuje na to, że najczęściej nie słucha się wcale bajek, ale sensacji i kryminału (38% dla mp3, 36% dla CD), fantastyki (32% dla mp3 i 20% dla CD) oraz horroru i thrillera (31% dla mp3, 22% dla CD). W przypadku Biblioteki Literackiej podział jest nieco inny, co można zaobserwować na poniższej infografice.

10 lat Biblioteki Akustycznej

Rzeczywiście Martyny Bednarczyk z Biblioteki Akustycznej może mieć bardzo dużo racji w swoich słowach, przytoczonych już w jednym z wcześniejszych akapitów - rozwój technologii z pewnością pomógł popularyzacji audiobooków. Może o tym świadczyć duża przewaga plików mp3 przy wyborze formatu audiobooka nad płytami CD. Oczywiście część osób słucha zarówno plików mp3, jak i płyt CD (te drugie zwłaszcza idealnie pasują do podróży samochodem), jednak to pliki mp3 zdecydowanie wiodą prym. Według wspomnianych już badań ARC Rynek i Opinia na zlecenie Virtualo "74% respondentów słucha audiobooków podczas podróży, 72% podczas codziennego przemieszczania się środkami transportu miejskiego".

audiobooki

Biblioteka Akustyczna świętuje obecnie swoje dziesięciolecie, a wraz z nimi świętuje również rynek audiobooków. Coraz większe zainteresowanie audiobookami pokazuje, że jest to coś, co ludzie chcą i czym się interesują. Dla ogółu czytelnictwa jest to doskonała wiadomość!

A jak to u Was jest z tymi audiobookami? :) Słuchacie, czy wolicie jednak bardziej tradycyjne formy (jak np. e-booki - wielka burza za 3... 2... 1...)? :D



Cytaty, informacje oraz infografiki pochodzą z materiałów dostarczonych przez Business&Culture i Bibliotekę Akustyczną.

piątek, 13 kwietnia 2018

"Bohater wieków" - Brandon Sanderson

"Bohater wieków" - Brandon Sanderson
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Brandon Sanderson
Tytuł: Bohater wieków
Wydawnictwo: MAG
Tłumaczenie: Anna Studniarek-Więch
Stron: 786
Data wydania: 7 października 2015


Brandon Sanderson stworzył niesamowity świat, w którym osadzone są wydarzenia Ostatniego Imperium. To już trzeci i ostatni tom pierwszej trylogii, przedstawiającej Upadek i walkę ze Zniszczeniem. Łatwo zatracić się w uniwersum, bo z jednej strony ciągnie nas do niego niezwykłe podejście do magii, a z drugiej barwne opisy i kunszt samego autora. Co prawda nie jest to koniec przygody z Allomancją i światem Ostatniego Imperium, ale na pewno jest to zamknięcie pewnego rozdziału w całej przygodzie. Mimo początkowych problemów z dogadaniem się z książką, ostatecznie jest to chyba najbardziej sensowne rozwiązanie, jakie mógł wymyślić autor.

Zabicie Ostatniego Imperatora wydawało się być lekiem na wszystkie bolączki otaczającego świata. Pozbycie się tyrana, który uciska wszystkie ludy zamieszkujące ziemię jego imperium to przecież najlepsze, co można zrobić. Okazuje się, że jednak rządzenie nie jest wcale takie łatwe, zwłaszcza jeśli ma się na głowie coś o wiele potężniejszego niż zwykłe bunty. Coś, co przed powstaniem czegokolwiek dostało obietnicę obrócenia całego świata w popiół. I tenże popiół zaczyna coraz mocniej padać nie tylko na Elenda i Vin, ale na wszystko to, co kochają i za co są odpowiedzialni.

Nie wiem czego oczekiwałem od trzeciego tomu, ale jeśli mam być szczery, to rozłożenie magii na czynniki pierwsze było ostatnim, czego bym się spodziewał. Dla mnie to spore zaskoczenie, ale i duży plus - dawkowanie informacji zawsze było świetnym pomysłem na rozpalenie emocji i zaangażowania. Wielu autorów jednak nie daje rady doprowadzić do końca "encyklopedycznej" roli książki i nie wyjaśnia wielu dość istotnych spraw. Takich jak czym dokładnie są kandra, kolossy czy Inkwizytorzy. Brandon Sanderson robi to właśnie w tym tomie, jednak dawkuje tę wiedzę powoli, przez cały tom. Poznajemy również nie tylko samą naturę tych stworzeń i sposób, w jaki powstają, ale również możemy dojrzeć wspólny mianownik, który łączy je wszystkie.

"Natura to zorganizowany chaos... przypadkowy na małą skalę, z tendencjami na większą skalę".

Mam nieco ambiwalentne uczucia co do tego tomu. Początkowo bowiem podchodziłem do niego trochę jak pies do jeża ze względu na jego treść. Wydawała się mieć zdecydowanie za dużo rozważań filozoficznych, a za mało całej reszty. Pod pojęciem "całej reszty" mam oczywiście na myśli zarówno jakąkolwiek akcję, jak również planowanie, snucie intryg czy choćby przedstawianie obecnej sytuacji politycznej na świecie. Później jednak, kiedy zaczęły pojawiać się informacje dotyczące największych tajemnic Ostatniego Imperatora, całość zaczęła przyciągać uwagę. Chyba nie przesadzę, jeśli napiszę, że "Bohater wieków" intrygował jeszcze bardziej niż poprzednie dwa tomy. Nawet mimo tego, że cała książka rozbita została pomiędzy trzy grupy i akcja rzucona została w trzy różne miejsca.

Wydarzenia dzieją się w rok po tym, co poznaliśmy w "Studni wstąpienia". Sporo przez ten czas mogło się wydarzyć i nasi bohaterowie musieli odnaleźć się w nowej dla nich rzeczywistości. Brandon Sanderson pokazał to poprzez zmianę w charakterach i osobowościach poszczególnych postaci. Wiele z nich to już nie są te same osoby, które znamy z poprzednich części. Najbardziej to widać w przypadku Elenda Venture i Spooka. Choć początkowo ich przemiana może się wydawać nieco dziwna, to jednak po głębszym zastanowieniu się możemy dojść do wniosku, że ma to jednak sens. I to nawet dużo sensu. W końcu obecny porządek rzeczy został całkowicie zburzony i przewrócony do góry nogami, a na barki wszystkich biorących udział w obaleniu Ostatniego Imperatora spoczęły nowe, nieznane dotychczas obowiązki. W takim przypadku należy albo się dostosować do nowej sytuacji, albo zginąć.

W przypadku rozkładania tajemnicy trzech gatunków (?) stworzeń autor tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że świat przez niego wykreowany jest naprawdę dopracowany i genialny. Jeśli miałbym sobie wyobrażać pracę Brandona Sandersona nad całym cyklem, to oczami wyobraźni widzę diagramy, tabele i wykresy porozwieszane na ścianach jego pracowni. W poprzednich tomach Ostatniego Imperium otrzymaliśmy wiele wskazówek lub pojedynczych wzmianek o wspomnianych tajemnicach, które jednak wówczas nie miały absolutnie żadnego znaczenia. Nawet nie wyglądały na celowo umieszczone, żeby wzbudzić zainteresowanie. One zostały po prostu idealnie wtopione w treść, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Dopiero podczas lektury "Bohatera wieków" powoli przypominają się niektóre sceny wraz ze wskazówkami w nich zawartymi. Po prostu aż chce się pacnąć w czoło a potem spojrzeć z szacunkiem na nazwisko autora.

"Najlepszym sposobem, by kogoś oszukać, było danie mu tego, czego pragnął. A przynajmniej czego oczekiwał. Dopóki zakładał, że znajduje się o krok przed przeciwnikiem, nie odwracał się, by sprawdzić, czy nie było takich kroków, które przegapił".

Ostatni tom Oryginalnej Trylogii (tak bowiem można przetłumaczyć oryginalną nazwę pierwszych trzech części "Mistborn") zaskoczył, i to bardzo. Pod wieloma względami. Nieco słabszy drugi nie napawał optymizmem, część opinii również wskazywała na tendencję spadkową. Takowa jednak pojawiła się na początku, jednak w moich oczach dość szybko przemieniła się z brzydkiego kaczątka w dorodnego łabędzia. Nie jest pozbawiona wad i skaz, ale jest naprawdę rzeczowa. Może nieco kuleje pod względem tempa i pomysłu, ale jako coś w rodzaju encyklopedii czy wręcz biblii, jest nie do zastąpienia. Bogaty świat stworzony przez Sandersona dopiero w "Bohaterze wieków" pokazuje cały swój ogrom i piękno i choćby dla poznania tajemnic Ostatniego Imperatora - jak i w ogóle całego świata - warto dotrzeć do tego tomu.

Trochę mieszanych uczuć wywołuje również samo zakończenie, które jest jednocześnie przemyślane i... niepasujące. Nie umiem tego dokładnie w słowa ubrać, ale coś mi z nim nie pasuje. Oczywiście wszystkie tomy wręcz dążą do tych konkretnych wydarzeń, chociaż nie pokazują nam tego bezpośrednio, a nawet sam pomysł na rozwiązanie wydaje się być dopracowany i wręcz idealnie dobrany. Jednak jest pewne "ale". Być może chodzi o nieco zbyt szybkie potoczenie się wydarzeń. Być może o marginalne opisanie ostatnich chwil spędzonych przez Czytelników z Bohaterem Wieków jako postacią. A być może chodzi o zebranie takich drobnostek, które lekko kłują, a które razem stały się niezbyt wielkim, ale strasznie niewygodnym kamienień.

Zakończenie historii Vin i Elenda jest naprawdę bardzo przednie, nawet mimo targających mną wątpliwości. Początek zdecydowanie nie powala, przepełniony filozoficznymi rozważaniami, ale im dalej, tym "Bohater wieków" lepszy. Pełniejszy.  Wyjaśniający wiele aspektów funkcjonowania świata, to jak się okazuje ma przeogromny wpływ na wszystkie opisane wydarzenia. Wyzwala w ten sposób chęć na dalsze książki napisane w stworzonym przez Sandersona Uniwersum. Ostatni tom trylogii nie jest pozbawiony wad, chociaż zdecydowanie ma więcej plusów - zwłaszcza dla kogoś, kto łaknie wiedzy o wykreowanym świecie nawet bardziej niż dobrej przygody.

Łączna ocena: 8/10



Cykl "Ostatnie Imperium"

wtorek, 10 kwietnia 2018

Bardzo chcę! #44 - Anne Applebaum - "Czerwony głód"

Anne Applebaum - "Czerwony głód"
Źródło: Lubimy Czytać
Ostatnimi czasy ciągle fantastyka króluje na blogu. Tymczasem nie samą fantastyką człowiek żyje, a ja czasem mam ochotę na nieco bardziej poważne pozycje. Literatura faktu pojawia się u mnie dość rzadko. Czasem chciałoby się nawet rzec, że za rzadko, ale tak po prostu wychodzi - znacznie bardziej ciągnie mnie jednak to wymyślonych historii w jakimś stworzonym w głowie autora uniwersum. Rzeczywistość wokół nas jest często bowiem bardzo nieprzyjazna. Zdecydowanie jednak wszyscy Czytelnicy tego bloga nie mają na co narzekać przy ludziach, którzy opisani są w książce Anne Applebaum po tytułem "Czerwony głód". A co najgorsze - ludzie ludziom zgotowali ten los.

Wielki głód na Ukrainie, zwany również Hołodomorem, miał miejsce w latach 1932 - 1933. To właśnie on jest głównym tematem "Czerwonego głodu", który to nie bez powodu nosi taki a nie inny tytuł w dziele Anne Applebaum. Na pewno nie jest to łatwa w odbiorze książka ani taka, po którą można sięgnąć w celu zwykłej rozrywki. Tematyka jest niezwykle trudna, ale jestem przekonany, że została przedstawiona w sposób przystępny.

Najlepiej będzie jeśli jak zawsze sami zobaczycie, co ma do powiedzenia opis wydawnictwa.

Najnowsza książka nagrodzonej Pulitzerem autorki „Gułagu” i „Za żelazną kurtyną” udowadnia, że wielki głód na Ukrainie był drugim, po Holocauście, największym aktem ludobójstwa XX wieku. 
W 1929 roku Stalin zainicjował politykę masowej kolektywizacji, która odebrała ziemię milionom chłopów. Efektem był śmiertelny głód w latach 1931-32, który pociągnął za sobą 5 milionów ofiar. Zamiast rozwiązać głodowy problem, Stalin postanowił wykorzystać go do swoich politycznych celów… 
W swojej książce Anne Applebaum dowodzi, że ponad trzy miliony Ukraińców zmarło z głodu za sprawą przemyślanych politycznych decyzji Kremla. Wstrząsający „Czerwony głód” rekonstruuje nie tylko polityczne i narodowościowe tło zbrodni, ale pokazuje tragedię ludzi, którzy w ostateczności dopuszczali się aktów kanibalizmu nawet względem własnych dzieci. To także książka o uruchomionej przez Stalina machinie propagandy i dezinformacji mającej na celu zatuszowanie faktu istnienia i skali głodu. Niewątpliwie jest też wciąż aktualnym ostrzeżeniem: politycy są w stanie wykorzystywać kataklizmy do realizowania własnych, podstępnych i zbrodniczych celów.


niedziela, 8 kwietnia 2018

"Szepty zgładzonych" - Praca zbiorowa

"Szepty zgładzonych" - Praca zbiorowa
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Praca zbiorowa
Tytuł: Szepty zgładzonych
Wydawnictwo: Insignis
Stron: 225
Data wydania: 8 kwietnia 2015


Czasem dobrze jest przeczytać zbiór opowiadań, który odciąży nieco umysł od bardziej wymagających utworów. Jeśli dany zbiór został utworzony we współpracy wielu autorów, to tym lepiej. Nigdy nie wiadomo które z dzieł okaże się być naprawdę świetne i być uda się odkryć nowy talent. Pod warunkiem oczywiście, że talent ten będzie miał na swoim koncie również więcej utworów. "Szepty zgładzonych" to przykład zbioru napisanego przez fanów, chociaż w niektórych przypadkach czyta się go z wypiekami na twarzy.

Świat po apokalipsie wygląda zupełnie inaczej. Wszystkie źródła informacji zniknęły - oprócz jednego. Ludzkiego umysłu. Nic więc dziwnego, że wśród ocalałych mieszkańców moskiewskiego metra krąży mnóstwo opowieści, plotek i legend. Część z nich pochodzi nawet z oddalonej Polski, która - jak się okazuje - też dojrzała w podziemiu miejsce ratunku. Bez względu na wiarygodność każdej opowieści, mają one w sobie ziarnko prawdy. Mieszkając w metrze, na stacjach, gdzie wszyscy otoczeni są przez tunele z czającym się wiecznie niebezpieczeństwem, wierzyć w ziarnko prawdy często oznacza przeżycie.

"Dzieci często pytały go, czy dużo zabija podczas poszukiwań. Zawsze wtrącały się inne, mówiąc, że zabija tylko złych ludzi, a on dodawał, że nie spotkał jeszcze w metrze tych dobrych."

Zbiory opowiadań bardzo często są nierówne i tak samo jest właśnie w przypadku "Szeptów zgładzonych". Opowiadania napisane przez fanów Uniwersum Metro 2033 nie są identyczne jakościowo, ale tego można się było spodziewać. Jest kilka wartych uwagi opowiadań, chociaż jest też kilka, do których musiałem się zmusić, żeby je przeczytać. To jest jednak pewnego rodzaju cena, którą trzeba płacić za czytanie zbiorów, w których występuje kilku autorów. Człowiek człowiekowi nierówny, więc ich dzieła również będą przeróżnej jakości.

Ten tom, który jest już drugim zbiorem fanów, jest mimo wszystko lepszy w mojej opinii niż "W blasku ognia". Opowiadania wydają się być lepiej przygotowane i wyselekcjonowane. Zwłaszcza te najlepsze mogłyby śmiało dorównywać powieściom, które znalazły swoje miejsce w oficjalnych wydaniach spod znaku Uniwersum Metro 2033. Przyznam szczerze, że z wielką chęcią zobaczyłbym pełne powieści kilku z autorów poznanych w "Szeptach zgładzonych". Czy to w postaci kontynuacji przedstawionych opowiadań, czy też jako zupełnie nowe historie. Zwłaszcza, że mogłyby to być naprawdę świeże powiewy w całym świecie stworzonym przez Glukhovsky'ego.

"Nikt was już nie tknie, nie wyłupie oczu, nie pożre wnętrzności. Nikt was już nie tknie, a ja będę strażnikiem pamięci o was."

Mam nadzieję, że kolejne tomy chociaż utrzymają ten poziom - nie spodziewam się bowiem niesamowicie wysokiej jakości. Widząc jednak trend wzrostowy (być może nieznacznie, ale jednak!) nastawiam się coraz bardziej optymistycznie. "Szepty zgładzonych" nie objawiły się bowiem jako lektura najwyższych lotów, ale na pewno można ten zbiór nazwać dobrze rokującym uzupełnieniem całego Uniwersum. Nie miałem okazji jeszcze prześledzić opinii o pozostałych wydanych tomach, ale mam cichą nadzieję, że potwierdzą się moje przepuszczenia.

Jeśli chcecie dopiero zacząć swoją przygodę z Uniwersum Metro 2033, to sięgnięcie po tego e-booka niekoniecznie może być dobrym pomysłem. Jeśli jednak wiecie już, czego można się spodziewać po autorach tworzących kolejne historie osadzone w postapokaliptycznym świecie, to może to być ciekawe uzupełnienie Waszych przygód. Proste, w wielu miejscach nawet świetnie dopracowane przygody dadzą Wam chwilę radość, choć również odrobinę zawodu. Sprawdźcie jednak sami, która z opowiedzianych historii okaże się warta Waszego czasu. Któraś z nich wciągnie Was zapewne bardziej niż tunele moskiewskiego metra.

Łączna ocena: 6/10


piątek, 6 kwietnia 2018

"Poszukiwacz marzeń. Z kamerą wśród kobiet Iranu" - Karolina Kozioł

"Poszukiwacz marzeń. Z kamerą wśród kobiet Iranu" - Karolina Kozioł
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Karolina Kozioł
Tytuł: Poszukiwacz marzeń. Z kamerą wśród kobiet Iranu
Wydawnictwo: Psychoskok
Stron: 102
Data wydania: 28 marca 2018


Literatura faktu gości w mojej biblioteczce zdecydowanie zbyt rzadko. Jest wiele tematów, które warto poznać - zwłaszcza od osób, które spotkały się z nimi w sposób bezpośredni. A dokładnie tymi słowa można opisać Karolinę Kozioł - młodą, bo zaledwie 23-letnią kobietę, która postanowiła spełnić swoje marzenie i przy okazji pokazać światu prawdziwe oblicze sytuacji irańskich kobiet. I jeśli sądzicie, że w książce spotkacie się jedynie z negatywnymi stronami bycia kobietą w Islamskiej Republice Iranu, to jesteście w błędzie.

Iran - kraj otulony od północy Morzem Kaspijskim, a od południa dwiema zatokami - Zatoką Perską oraz Zatoką Omańską. Nie bez powodu w pełnej nazwie posiada słowo "Islamska". Oficjalnym ustrojem jest republika islamska, która wiele swoich praw opiera na Koranie. Jednocześnie Iran jest jednym z najbardziej zmodernizowanych pod względem praw państw Bliskiego Wschodu, co pragnie pokazać Karolina Kozioł. Jednocześnie jednak rola kobiety w społeczeństwie wciąż jest nie taka, jaką znamy z krajów europejskich. Iran więc jawi się jako kraj skrajności, który można jednocześnie podziwiać i mieć do jego praw wiele zastrzeżeń.

Książka Karoliny Kozioł to przede wszystkim przekrój przez historię Iranu ze szczególnym uwzględnieniem praw kobiet. Autorka przedstawia głównie wiek XX i zmiany jakie następowały w społeczeństwie w zależności od tego, kto akurat zasiadał przy władzy. Tak po prawdzie na stu stronach książki głównie dowiemy się jak kształtowały się prawa kobiet zarówno od strony prawnej, jak i czysto społecznej. Oczywiście to, co obecnie można obserwować w Iranie, jest wypadkową wydarzeń i zmian na przestrzeni lat, i - zgodnie ze słowami samej autorki - zmiany te ciągle postępują.

"Świat nigdy nie znalazł dobrej definicji dla słowa »wolność«."

"Poszukiwacz marzeń. Z kamerą wśród kobiet Iranu" w pewnym sensie przełamuje wiele stereotypów dotyczących tego, w jaki sposób w Islamskiej Republice Iranu traktowane są kobiety. Zgodnie z wiedzą przeciętnego zjadacza chleba, płeć żeńska nie ma tam łatwego życia. Książka Karoliny Kozioł pokazuje jednak nowe fakty, które zebrała podczas rozmów z kilkoma kobietami w trakcie swojej wizyty w Iranie. Okazuje się, że jest to państwo pełne sprzeczności, gdzie z jednej strony jest prawie niemożliwe, żeby kobieta uzyskała rozwód, a z drugiej kobieta prowadząca własną działalność gospodarczą jest czymś oczywistym i normalnym.

Większa część książki to wspomniane już przeze mnie informacje czysto "historyczne". Budują one pewne fundamenty dla dalszej części opowieści, czyli samych rozmów z przedstawicielkami płci pięknej. Można jednak odnieść wrażenie, że wrażeń z wywiadów jest nieco za mało. Ponad to podczas przytaczania tego, co mówiły rozmówczynie autorki, pojawia się dużo emocji ze strony autorki, które zdecydowanie zmieniają wydźwięk książki na o wiele bardziej subiektywny. Czasem trzeba niestety postarać się usunąć sprzed oczu emocje, aby spojrzeć chłodnym wzrokiem na to, co właśnie przyswoiliśmy. Zdecydowanie bardziej wartościowe są więc fragmenty opisujące samą historię i przemiany, niż krótkie chwile z rozmówczyniami Karoliny Kozioł.

"Żadna rzecz nie da ci tyle wolności, co pasja. To szczęście, które dostajesz zupełnie za darmo. Życie oferuje nam ogromne możliwości, miej oczy szeroko otwarte i podążaj za pasją..."

Trzeba jednak oddać autorce, że bez względu na to, jak spoglądamy na poszczególne części książki, to patrzymy na nie z przyjemnością. Czyta się ją bowiem szybko, bez żadnych problemów związanych ze stylem czy jakimikolwiek potknięciami językowymi. Karolina Kozioł wykorzystała narrację pierwszoosobową wymieszaną z bardzo lekkim przedstawianiem faktów - nie w sposób encyklopedyczny, tylko o wiele bardziej przystępny. Książkę można więc pochłonąć w dosłownie kilka chwil, a każda z nich będzie dobrze spędzoną chwilą. W końcu dowiadujemy się wielu zupełnie nowych rzeczy dotyczących życia kobiet w jednym z krajów islamskich. A skoro informacje podane są lekko, to tylko dodatkowy powód, żeby po nie sięgnąć.

Przyznam szczerze, że sięgając po tę pozycję bałem się trochę zaszywania propagandy - czy to w jedną, czy drugą stronę. Spodziewałem się albo nastawienia na narracje pod tytułem "jak to kobiety tam mają tragicznie, to urąga godności człowieka" lub wręcz w drugą stronę - "tak naprawdę to kobiety tam mają świetnie i o co ten cały szum". Wydaje się jednak, że autorka - czy to świadomie czy nie - wykorzystała popularność tego tematu jedynie po to, aby zwyczajnie rzeczywiście spełnić swoje marzenie i przedstawić prawdziwe realia. Zwłaszcza, że na kartkach książki znajdziemy również nastawienie zwykłych, szarych obywateli Iranu do USA, wraz z ich opiniami o rządowej propagandzie.

Z czystym sumieniem mogę polecić tę książkę każdemu zainteresowanemu sytuacją kobiet na tle praw naturalnych oraz praw stanowionych. "Poszukiwacz marzeń. Z kamerą wśród kobiet Iranu" świetnie obrazuje nie tylko to, z jakim traktowaniem spotyka się w Islamskiej Republice Iranu płeć piękna, ale również dlaczego obecna sytuacja jest taka, a nie inna. Napisana lekkim piórem, przyjemna, ze sporą ilością danych oraz przede wszystkim pasją. Sam bym z wielką chęcią obejrzał materiał filmowy, który powstał podczas rozmów z irańskimi kobietami. Byłoby to z pewnością świetne uzupełnienie tego, co zostało zawarte w książce.

Łączna ocena: 8/10


Za możliwość przeczytania dziękuję


środa, 4 kwietnia 2018

Co pod pióro w kwietniu 2018?

Ledwie się 2018 rok rozpoczął a tu już praktycznie święta minęły! No tak, wiem, Wielkanoc dopiero za nami, ale taka wstawka robi lepsze wrażenie i podkreśla nieubłagalny upływ czasu. Czas jednak należy dobrze wykorzystywać i starać się go naginać do naszych potrzeb na tyle, na ile jest to możliwe. A przede wszystkim nie karać się za drobne przyjemności (pamiętacie, co pisałem o "Wy wszyscy moi ja"?) - jesteśmy leniwymi bułami i musimy się z tym pogodzić, bo to nic złego! A skoro nie powinniśmy się karcić za przyjemności, to czemu by nie czytać coraz więcej? Może i nie przeczytałem w marcu jakiejś oszałamiającej liczby książek, ale plany marcowe udało mi się zdecydowanie zrealizować.

Mimo pewnych obaw udało się przeczytać akurat te książki, które chciałem. Nie musiałem iść na kompromis z moim czasem, więc w sumie nie mam na co narzekać. Nie będę jednak kwietnia planował zbyt ambitnie, ponieważ różnie z nim może być. Na pewno sama przerwa świąteczna, która się właśnie kończy, nie wpłynie zbyt dobrze na moje czytelnictwo. Trochę różnych planów na czwarty miesiąc tego roku również już mam, część związana z nauką, więc z pewnością tempo będzie nieco mniejsze (jakby teraz było jakieś oszałamiające...) - ale na pewno nie daruję sobie tej przyjemności. 

W takim razie może wystarczy już tego biadolenia i przejdźmy do rzeczy, czyli do książek, które zaplanowałem na kwiecień. Jak zwykle wszystkie okładki pochodzą z serwisu Lubimy Czytać. :)

"Cień rycerza" - Sebastien de Castell
"Cień rycerza" - Sebastien de Castell

Drugi tom cyklu "Wielkie Płaszcze", autorstwa mieszkającego w Vancouver Sebastiena de Castella. Pierwszy tom miałem okazję skończyć dosłowie parę dni temu, a wpadł mi w ręce całkowitym przypadkiem. "Cień rycerza" natomiast jest egzemplarzem recenzenckim, więc cieszę się z tego "przypadku". :)
"Bohater wieków" - Brandon Sanderson
"Bohater wieków" - Brandon Sanderson

To już trzeci tom i trzeci miesiąc mojej przygody z Brandonem Sandersonem. Może powinienem zwolnić, bo zaraz książek zabraknie? ;) Na pewno chcę jednak skończyć chociaż pierwszą trylogię, a zobaczę jak będzie dalej z "Waxem i Waynem". W końcu i tak będzie trzeba czekać i tak, może więc zrobię sobie trochę odpoczynku.
"Apokalipsa Z: Gniew sprawiedliwych" - Manuel Loureiro
"Apokalipsa Z: Gniew sprawiedliwych" - Manuel Loureiro

Jak się powiedziało A, to się powinno powiedzieć B. "B" co prawda już powiedziałem czytając "Mroczne dni", ale zostało jeszcze ostatnie "C" w postaci właśnie "Gniewu sprawiedliwych". Tom ten kończy trylogię i rozwiązuje (albo i nie, jeszcze nie wiem) wszystkie problemy głównego bohatera. Oraz świata, jaki znamy.
NIESPODZIANKA

Tym razem też będzie niespodzianka! Ja już doskonale wiem jaka, a jako podpowiedź napiszę, że nie jest to ani fantastyka, ani kryminał! Do tego jest to świeżynka, która niedawno się pojawiła na rynku. Porusza niełatwą tematykę, można powiedzieć, że będacą pewnym odłamem dość popularnego w ostatnich czasach tematu. Co to dokładnie za tytuł? Możecie zgadywać albo po prostu poczekać, aż pojawi się w widżecie serwisu Lubimy Czytać w prawej kolumnie, w którym staram się na bieżąco pokazywać co aktualnie jest u mnie na tapecie. :)

poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Podsumowanie marzec 2018

Koniec zimy, wiosny początek - tyle w teorii, bo praktyka pokazuje coś zupełnie innego. W sumie to już od kilku lat. Chciałoby się już pooddychać ciepłym powietrzem a tu cały czas ujemne temperatury zapowiadają! Przynajmniej nie muszę się spieszyć z zakupem leżaka na balkon, zbyt szybko się nie przyda. Chociaż wybitnie irytuje słońce uderzające prosto w okno koło biurka - a że nie mam zasłon zaciemniających tylko zwykłe dekoracyjne... Trzeba się przenieść do piwnicy, żeby pracować. A do pokoju wchodzić jedynie z książką. Tak, to jest dobry pomysł. Będzie trzeba wprowadzić ten plan w życie! Kiedyś... Jak będzie większa piwnica.

Tymczasem podsumujmy może miniony miesiąc pod kątem przeczytanych książek, a nie statystyk dotyczących temperatur. Chociaż to z pewnością byłyby bardzo ciekawe statystyki! Mam nadzieję, że przedstawione poniżej dane również okażą się być interesujące i zaspokoją Wasz głód wykresów i tabelek (taa, wcale nie mój głód, wcale a wcale)! Miesiąc czytelniczo minął mi całkiem przyjemnie. Zaliczyłem kilka świetnych książek, jedną przeciętną, ale całokształt wyszedł bardzo na plus. Kwiecień zapowiada się równie interesująco, jednak plany pokażą się na blogu już na dniach, klasyczni jak co miesiąc! Tym razem możecie dla odmiany obejrzeć bardzo ciemne zdjęcie mojego autorstwa, przedstawiające rosiczki w marcowym słońcu z liśćmi dzbanecznika zwisającymi gdzieś w tle!

Na początek więc klasycznie parę informacji dotyczących przeczytanych przeze mnie książek. Jestem z wyników bardzo zadowolony, zarówno jeśli chodzi o liczbę książek, jak i stron. Na pewno zasługą był fakt, że większość z nich była bardzo dobrymi powieściami. Utrudniało to oderwanie się od treści. ;)



Teraz pora na Google Analytics! Zawsze jak na niego patrzę to śmieję się w duchu. Mam bowiem jeszcze jednego bloga, ale technicznego, stricte związanego z IT. Prowadzonego w języku angielskim, co wiąże się z o wiele większymi zasięgami (w końcu w Polsce mamy około 40 milionów ludzi, a osób rozumiejących język angielski na świecie jest kilka razy więcej). Zabawnie więc wygląda przełączanie się pomiędzy statystykami tych stron. Około 400 użytkowników tutaj kontra dziesięć razy tyle na drugim blogu. ;)



Razem z większą liczbą przeczytanych książek (czy też po prostu większą liczbą przeczytanych stron) idzie również więcej przeczytanych milimetrów. Nawet jeśli są to nieznaczne różnice, to jednak każdy milimetr może oznaczać "zaliczyć albo nie zaliczyć"!




Całkiem nieźle wypada również w tym miesiącu statystyka "zdobywcza". Co prawda głównie są to zakupy (muszę wreszcie przystopować, tyle innych wydatków!), ale cóż... Może w przyszłym miesiącu będzie trochę biedniej! :)



Na tym zakończymy obrazki, grafiki i wykresiki i przejdziemy już do pisaniny oraz linków! Kilka opinii się udało opublikować w tym miesiącu, a oprócz tego post wyjaśniający czym są podcasty, który jednocześnie gorąco zachęca do wypróbowania tego medium! Poniżej przedstawiam kompletną listę opinii wraz z odnośnikami:

1. "Wędrowiec" - S. Cormudian
2. "Koniec drogi" - D. Glukhovsky
3. "Druga rzeczywistość" - A. Mathiasz
4. "Studnia wstąpienia" - B. Sanderson
5. "Gra Geralda" - S. King
6. "Ostrze zdrajcy" - S. de Castell
7. "Szepty zgładzonych" - Praca zbiorowa

Na dzień dzisiejszy "Szepty zgładzonych" są już skończone, jednak ze względu na Święta nie miałem okazji, żeby napisać i opublikować opinię. Nadrobię to oczywiście niezwłocznie!

Największą popularnością cieszył się wpis z opinią o "Wy wszyscy moi ja" autorstwa Miłosza Brzezińskiego. Naprawdę bardzo dobra książka, mogę ja jeszcze raz z czystym sumieniem polecić. Post z lutego, a przez cały marzec cieszył się ogromną popularnością! Najwięcej wejść z bloga książkowego tym razem pojawiło się z "Cząstki mnie" - bloga prowadzonego przez Gosię! :)

Mam nadzieję, że kwiecień będzie dla nas wszystkich jeszcze bardziej łaskawy! :)