wtorek, 14 grudnia 2021

„Szeptucha” – Katarzyna Berenika Miszczuk

„Szeptucha” – Katarzyna Berenika Miszczuk
Źródło: Lubimy Czytać

Autor:
Katarzyna Berenika Miszczuk
Tytuł: Szeptucha
Wydawnictwo: W.A.B.
Stron: 416
Data wydania: 3 lutego 2016

Sporo mi ostatnimi czasy wpada polskiej fantastyki młodzieżowej. Jest coś w naszych autorkach i autorach przyciągającego, co gwarantuje dobrą zabawę. Niekoniecznie ambitną, jednak naprawdę dobrą. W wielu przypadkach jest to proza dość prosta, niewymagająca, ale pełna humoru i przede wszystkim klimatu. Ma swoje niedociągnięcia, problemy, które warto by było rozwiązać, ale jeśli nie jest się nastawionym na ich szukanie, to naprawdę potrafi sprawić przyjemność. Innymi słowy, trzeba wiedzieć, na co się człowiek pisze i chcieć tego! Wtedy jest się przeszczęśliwym czytelnikiem. Z takim właśnie nastawieniem usiadłem do „Szeptuchy” i się w sumie nie zawiodłem, i to mimo ostrzeżeń.

Po studiach medycznych rozpoczyna się roczny staż, a następnie rezydenturę. Do tego momentu wszystko się zgadza, oprócz jednego, małego szczegółu. Gosława Brzózka musi odbyć staż, nawet roczny, a i owszem, ale u szeptuchy! Wszak Polska nie przyjęła chrztu i wciąż jest państwem, w którym wszystko, co związane ze słowiańskimi obrzędami jest ciągle żywe. Gosława jest jednak twardo stąpającą po ziemi osobą i nie wierzy w te wszystkie ubożątka, demony czy utopce, a co dopiero mówić o bogach! Trudno jednak w nich nie wierzyć, kiedy sami się o Ciebie upominają i w najbardziej bezpośredni sposób, jaki można sobie wyobrazić…

Cały cykl „Kwiatu paproci” jest dość intrygujący, jeśli spojrzeć na niego z perspektywy osoby szukającej opinii. Na portalach czytelniczych średnia ocen jest raczej wyższa, niż niższa, wśród recenzji również widać sporo pochlebnych słów. Z drugiej jednak strony sporo osób też zarzuca książkom bycie infantylnymi, nieciekawymi i ogólnie raczej do pupy. Przyznam więc bez bicia, że podszedłem z lekką rezerwą, chociaż – jak wspomniałem na samym początku – nastawiony na radochę z prostej, ale klimatycznej historii. Ostatecznie po lekturze muszę przyznać, że z jednej strony rozumiem te wszystkie zarzuty, ale z drugiej nie umiem się też nie pozachwycać z kilku powodów.

Zacznijmy może od głównej bohaterki – Gosławy Brzózki. Katarzyna Berenika Miszczuk ma chyba jakąś obsesję tworzenia postaci do bólu irytujących i przedstawiać je jako głupie trzpiotki, które ogólnie to się nie nadają do życia, nie wiadomo, w jaki sposób w ogóle osiągnęły cokolwiek, a na dodatek trafia im się interes życia. Czy jak tam nazwać „uśmiech losu” stworzony na potrzeby konkretnej fabuły. Po cyklu anielsko-diabelskim sądziłem, że po prostu tak wyszło. Po przeczytaniu „Szeptuchy” zaczynam jednak sądzić, że tak ma właśnie być, a konsekwencja w powielaniu podobnych cech charakteru i osobowości wskazuje na pewien wzorzec. A taki wzorzec, choć irytujący, uszanować warto, bo jednak jakby nie patrzył, postać wywołuje konkretne i silne emocje w czytelniku. A takowe Gosia wywołuje.

Jest przerażająco nieżyciowa, często arogancka, całe swoje życie mieszkała w wielkim mieście, jednak nie umie absolutnie niczego. Boi się własnego cienia, bywa wredna, często nie błyszczy intelektem. Czasem miewa przebłyski geniuszu lub pracowitości, jednak ogólnie ma swój własny świat, swoje racje i nie interesuje jej nic innego. No, chyba że jakiś przystojniak, nim to się zainteresuje? Całkiem sporo napisałem na jej temat, prawda? A warto podkreślić, że te słowa przepływały na klawiaturę ciurkiem, nie musiałem się nad nimi zastanawiać. Zresztą postać Szeptuchy też byłbym w stanie scharakteryzować jako inteligentną i cwaną, znającą życie kobietę, której nie można odmówić ostrości umysłu oraz szerokiej wiedzy. Wymagająca, jednak ciepła (nawet bardziej ciepła, niż wymagająca). Jednocześnie więc główna bohaterka irytuje oraz wzbudza pewnego rodzaju respekt za stworzenie konkretnej postaci, która jest wyraźna (i to nie jako jedyna postać).

Co jednak bardzo mocno przyciągało mnie z powrotem do tej książki za każdym razem, gdy ją odkładałem? Te wszystkie detale dotyczące słowiańskich zwyczajów, świąt, całego bestiariusza i tego, jak to wszystko mogłoby wyglądać współcześnie na polskiej wsi. Ekspozycja co prawda bywała przeokrutnie sztuczna i sztywna (zwłaszcza ta w dialogach), więc na to też trzeba wziąć poprawkę, jednak ostatecznie cała historia jest bardzo mocno osadzona na bóstwach, obrzędach, wszędobylskich upiorach oraz całej reszcie tego, z czym na co dzień nie mam do czynienia. Już wiele razy w sumie podkreślałem, że trochę mi głupio z powodu dość niezłej znajomości mitologii greckiej czy rzymskiej (nawet jeśli już mi mnóstwo rzeczy wyparowało z umysłu), przy jednoczesnym braku możliwości wymienienia choćby najważniejszych wierzeń słowiańskich.

Pierwszy tom wygląda na typowe wprowadzenie do świata, przedstawienie postaci oraz tylko taką pobieżną linię fabularną, o którą opiera się cała powieść. „Szeptucha” pełna jest przedstawiania postaci, a nawet problemy Gosi, które stanowią trzon historii, wydają się stworzone idealnie pod wprowadzenie czytelnika w cały świat Bielin i słowiańskich dziwów. Ach, no i autorka daje szansę na błyskawicznie znienawidzenie głównej postaci… Jestem jednak po lekturze „Tajemnicy domu w Bielinach”, gdzie postać Gosławy również się pojawia na chwilę i wygląda na to, że może ta nieszczęsna lekarka nie będzie aż taka tragiczna w kolejnych tomach. Trochę na to liczę, bo nawet jeśli doceniam umiejętność stworzenia takiej postaci, to jednak wolałbym kogoś, kto nie wywołuje we mnie morderczych zamiarów o wiele mocniejszych niż w stosunku do najgorszego villaina, jakie mogę sobie przypomnieć…

Podsumowując, widzę te problemy (a raczej problem, który ma na imię Gosława), które odrzucają wielu czytelników i sam trochę zgrzytam przez nie zębami, ale kiedy wrzucę sobie na szale wagi zarówno plusy, jak i minusy, to całokształt wychodzi mi na plus. Ten klimat, który został zbudowany wokół Bielin, szeptuch, żerców oraz istot nadprzyrodzonych jest naprawdę magiczny. Przy okazji mogłem wyciągnąć naprawdę sporo informacji o słowiańskich wierzeniach i bestiariuszu (rzecz jasna w postaci bardzo udelikatnionej, wszak nie jest to krwawa historia o siekaniu mieczem strzyg czy coś) i mam nadzieję, że drugi tom będzie te motywy jeszcze bardziej rozwijał. Być może jakiś konkretny upiór stanie się jedną z głównych osi? Cóż, zobaczymy, jak się wezmę za książkę!

Łączna ocena: 6/10



Za możliwość przeczytania dziękuję




Cykl „Kwiat paproci’

Szeptucha | Noc Kupały | Żerca | Przesilenie


sobota, 4 grudnia 2021

Co pod pióro w grudniu 2021?

No dobrze, mamy sobie już koniec roku. Teraz powstaje pytanie, czy w ogóle jest jakikolwiek sens planowania sobie tego miesiąca pod względem czytelniczym? Nie wiem jak u Was, ale u mnie okres świąteczny to czas, w którym zaczynam marzyć o powrocie do pracy – bo wtedy odpocznę i to niezależnie od tego, ile jest do zrobienia. W pracy w sensie. Praktycznie nigdy nie udaje mi się zrelaksować i odpocząć, że nie wspomnę już w ogóle o możliwości sięgnięcia po jakiś tytuł. Da się, oczywiście, ale poza dniami świątecznymi!

Mimo wszystko zrobię swoje standardowe plany, jednak głównie ze względu na to, że jest to pewnego rodzaju rutyną, do której przywykłem. Bez niej czułbym się źle. A skoro i tak planuję, to czemu miałbym się nie podzielić z Wami tymi planami? W sumie może nie będzie aż tak, źle zważywszy na fakt, że Boże Narodzenie przypada w tym roku głównie w weekend… Natomiast nie biorę klasycznego urlopu między świętami a Nowym Rokiem, więc liczę na większy spokój i naturalność!

No, to trochę poprzynudzałem, więc chyba pora przejść do lektur, prawda?

„Przełom” – Michael C. Grumley

Który to już raz ten tytuł pojawia się w moich planach? Nie mam pojęcia i wolę tego nie sprawdzać… Jednak wiem, że na pewno zbyt długo, zwłaszcza że ostrzę sobie na niego zęby już od wielu miesięcy. Choćby nie wiem co, w grudniu go wreszcie przeczytam! Mam nadzieję, że będzie wart tak długiego czekania!

„Szeptucha” – Katarzyna Berenika Miszczuk

Miałem ostatnio przyjemność czytać „Tajemnicę domu w Bielinach”, która osadzona jest właśnie w klimacie „Kwiatu paproci” – to samo miejsce oraz te same osoby, choć w nieco innych rolach. Spodobał mi się ten klimat tak bardzo, że postanowiłem dać szansę tym książkom, a na pierwszy ogień pójdzie… pierwszy tom! Zobaczymy, po której stronie barykady stanę.

„Zniknięcie słonia” – Haruki Murakami

Możliwe (a być może nawet pewne?), że nazwisko Murakamiego obiło się Wam o uszy. Mnie również i to wielokrotnie, więc skoro mam okazję, to postanowiłem się zapoznać z jego twórczością. Na pierwszy ogień leci taki oto zbiór opowiadań, oceniany całkiem wysoko, chociaż sam opis sugeruje jazdę bez trzymanki. Zobaczymy, czy ją przeżyję…

AUDIOBOOKI

Ależ oczywiście, tak, audiobooki! Tym razem będę chciał postawić na rozrywkę, nie na ciężkie reportaże czy wymagające biografie. Beletrystyka w grudniu brzmi wspaniale, zwłaszcza że będzie to głównie fantastyka zapewne. Mam na przykład pięcioksiąg Roberta J. Szmidta do zaliczenia (oczywiście raczej nie uda mi się tego zrobić w tym miesiącu…), a do tego mimo niezbyt wysokiej oceny „Kapłana”, to jednak chętnie sięgnę po kolejny tom.

Dużej liczby tytułów więc nie planuję, bo dodatkowo nie wiem, jak wyjdą podcasty. W listopadzie twórcy zrobili się nad wyraz aktywni, a już widzę, że Nerdzi w Kulturze” wypuszczają zaległe odcinki… Na pewno będę miał czego słuchać!

A oto kilka tytułów:

  • „Rewolta” – Nadav Eyal
  • „Łatwo być bogiem” – Robert J. Szmidt
  • „Modlitwa do Boga Złego” – Krzysztof Kotowski


czwartek, 2 grudnia 2021

Podsumowanie listopada 2021

Czy tylko ja jestem zaskoczony tym, jak szybko pojawił się grudzień, a wraz z nim czekoladowe mikołaje w sklepach (no dobra, te są już od początku listopada…) i nieśmiertelne „All I want For Christmas Is You”! Tak właściwie, to nawet to się pojawiło wcześniej… Listopad jednak jak każdy poprzedni miesiąc minął po prostu zbyt szybko. Pamiętam, że jeszcze wczoraj byłem w Łodzi, a tak naprawdę było to na samym początku miesiąca… Cóż, muszę z tym rzecz jasna handlować, jak zresztą co chwilę!

Niestety minione trzydzieści dni były dla mnie bardzo pracowite pod różnymi tego pojęcia definicjami. W związku z tym nawet trafił mi się tydzień, w którym prawie nie słuchałem audiobooków, bo ledwie starczyło mi czasu na nowe odcinki podcastów! A co dopiero mówić o książkach papierowych. Niby tytułami wyszła całkiem ładna liczba, ale dwie z nich były naprawdę cieniutkie pod względem grubości. Znowu jednak jakościowo było bardzo dobrze, a przecież właśnie o to chodzi!

Tymczasem przechodzę już do mięsa, czyli paru grafik ze statystykami!



Mniej tytułów oraz przede wszystkim mniej minut w audiobookach. Wspominałem już, że miałem trochę mniej czasu? Ano wspominałem! Jednak na jakośc absolutnie nie mogę narzekać, zwłaszcza że przy okazji moje plany zostały spełnione z nawiązką!


W jednym tygodniu pojawiły się aż 22 odcinki podcastów, które słucham! Dawno nie było tylu na raz, a do tego wcale nie należały do krótkich. Karol Paciorek zaserwował dwie dwugodzinne rozmowy, a nawet „Po ludzku o pieniądzach” miało prawie godzinę (normalnie oscyluje wokół 30 minut). Nic więc dziwnego, że następna plansza już nie ma tych samych proporcji, co zwykle…


A tak się prezentuje plansza ze wszystkim, czego słuchałem! Nieco zaburzona proporcja w stosunku do tego, co było do tej pory, ale traktuję ją jako ciekawostkę. W końcu tym właśnie jest, bo w żaden sposób nie wpływa to na fakt, że przyjąłem dużo wartościowego contentu, tylko w nieco innej proporcji podania!


Jak widzicie królowały znowu seriale! Mnóstwo odcinków niby, ale tak naprawdę były one po prostu krótkie. „The Office” trwa około 20 minut każdy, natomiast „Kajko i Kokosz”, którego drugi sezon w całości też zaliczyłem, to nawet po 15 minut per odcinek. Przy okazji nie mogłem przegapić nowego sezonu The Morning Show, więc na filmy już czasu zabrakło!

A tutaj jest lista wszystkich seriali, które oglądałem (niekoniecznie ich pełne sezony):

  1. „The Boys”
  2. „The Morning Show”
  3. „The Office”
  4. „Kajko i Kokosz”
  5. „F is for Family”


Na tym polu jak niemal zawsze stabilnie!

A tutaj łapcie zdjęcie z Instagrama, które zdobyło najwięcej organicznych polubień. Trochę eksperymentowałem z hasztagami, ale chyba mi te eksperymenty nie wyszły…

Klasycznie na sam koniec przedstawiam listę przeczytanych przeze mnie książek!

  1. „Riese” – R. J. Szmidt
  2. „Dzielnica cudów” – N. G. Kościesza
  3. „Człowiek, który wiedział za dużo” – M. Góra
  4. „Tajemnica domu w Bielinach” – K. B. Miszczuk
  5. „Kapłan” – K. Kotowski
  6. „Nagie słońce” – I. Asimov
  7. „Ciemna dolina” – T. Arnold
  8. „Frankenstein” – M. Shelley


środa, 1 grudnia 2021

Zbiorczo spod pióra w listopadzie 2021

To co, zaraz Święta, no nie? Listopad minął, jak z bicza strzelił! Trochę wolnego, jakieś wyjazdy i jakoś to tak minęło, nie wiadomo do końca kiedy. Miejscami miesiąc ten był też dość męczący – i to do tego stopnia, że czasem nawet nie miałem ochoty na czytanie, tylko na uwalenie się z jakimiś odmóżdżającymi filmikami na YouTube. Serio. Audiobooki jednak cały czas wchodziły oczywiście jak złoto! Chociaż bardzo o ich uwagę walczyły podcasty, których się namnożyło w ostatnich tygodniach co nie miara. Pragnę jednak zaznaczyć, że ja tylko cały czas słucham twórców, których do tej pory słuchałem, żaden nowy podcast nie wjechał!

Tym razem nie utknąłem na jednej tylko papierowej książce. Byłoby to zresztą trochę dziwne, gdyby „Riese” zajęło mi calutki miesiąc… Można nawet rzec, że moje wstępne plany zostały zrealizowane. Wszystko się sprowadza tak naprawdę do tego, iż nie mam na co narzekać! Zwłaszcza że teraz rozpoczyna się grudzień, który dla mnie jest zawsze paradoksalnie najbardziej zapracowanym miesiącem roku...

„Riese” – Robert J. Szmidt

Format: Papier
Stron/długość: 448

„Riese” ani trochę mnie nie zawiodło! Wręcz przeciwnie, bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło, nie tylko poprzez kierunek, w którym poszła sama akcja, ale również ze względu na wykreowany przez autora świat. Bardzo lubię, kiedy sporo dzieje się na powierzchni obszarów zamieszkałych przez ocalałych, jednak przyzwyczajony jestem jednak do… nieco bardziej przewidywalnego „widoku” niż ten, który został zaserwowany przez pisarza.

Trzeci tom „Nowej Polski” przypomniał mi „Konstytucję Apokalipsy”, która cechowała się ogromną ilością akcji, ociekała wręcz militarnym klimatem, a manewry poszczególnych osób i grup nie ograniczały się tylko do prób uśmiercenia zmutowanej fauny i flory. Rozumiecie, może i ocalali, ale to wciąż ludzie. Ludzie zawsze będą chcieli się pozabijać nawzajem, niezależnie od sytuacji i pobudek, które nimi kierują. No to i tutaj mamy sporo zabijania, ale w nieco mniej konwencjonalny sposób. Innymi słowy, dzieje się naprawdę wiele!

„Dzielnica cudów” – Norbert Grzegorz Kościesza

Format: Audiobook
Stron/długość: 6h 52m
Czyta: Leszek Filipowicz

Intrygująca i fajnie napisana pozycja. Autor słusznie zauważa na samym początku, że mogłaby z tego powstać pewnego rodzaju biografia. Norbert Grzegorz Kościesza opisuje bowiem historie z dzieciństwa, które mają zobrazować, jak mogło wyglądać dorastanie w czasach PRL-u – w tym przypadku dokładnie w latach 80. XX wieku. No i muszę przyznać, że robi to bardzo obrazowo. Można się poczuć, jakby się tam było.

To, do czego można się przyczepić, to pojawiające się czasem, lekko ironiczne nawiązania do starego, dobrego narzekania, że „kiedyś to nie było X”. Zazwyczaj fajnie to ubarwia całą opowieść, jednak w niektórych fragmentach można odnieść wrażenie pewnego rodzaju denializmu. Jakby autor próbował negować istnienie zbadanych już rzeczy, bo kiedyś „było inaczej”, więc to na pewno współczesne kłamstwa. Mimo wszystko jednak będę całą książkę wspominał mega pozytywnie!

„Człowiek, który wiedział za dużo” – Monika Góra

Format: Audiobook
Stron/długość: 10h 45m
Czyta: Maciej Jabłoński

Jeśli urodziliście się w latach 90. XX wieku lub wcześniej, to pewnie obiła się Wam o uszy sprawa zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów – poruszana przez wiele mediów i rozciągnięta na naprawdę wiele lat dochodzenia. Monika Góra podjęła próbę zebrania w jednym miejscu wszystkiego, co jako ludzie spoza otoczki „ściśle tajne” możemy wiedzieć lub czego się domyślać. Tak jak przy poprzedniej książce dziennikarki i w tej widać ogrom pracy włożonej w dotarcie do jak największej liczby szczegółów.

Zabójstwo Piotra Jaroszewicza oraz jego żony, Alicji Solskiej-Jaroszewicz, miało miejsce w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku i odbiło się szerokim echem nie tylko ze względu na same okoliczności popełnionej zbrodni, ale również ze względu na stanowiska piastowane przez Piotra Jaroszewicza w przeszłości. Autorka przybliża więc nie tylko dochodzenie wraz z niepasującymi do siebie sprawami, ale również i życie byłego premiera Polski. Ciężko się oderwać od lektury, ale równie ciężko jest wrócić do rzeczywistości.

„Kapłan” – Krzysztof Kotowski

Format: Audiobook
Stron/długość: 14h 28m
Czyta: Filip Kosior

Nie była to może niesamowita książka, jaką czytałem, ale jestem nią dość mocno usatysfakcjonowany. Przede wszystkim Krzysztof Kotowski stworzył intrygujące przedstawienie tajnej organizacji, która swoimi korzeniami sięga początków chrześcijaństwa, wokół którego narosło wiele… ciekawych rzeczy. Sama akcja też jest dawkowana w odpowiedni sposób, który zachęca do dalszej lektury.

Czemu więc jestem „tylko” usatysfakcjonowany? Tak właściwie ciężko mi to określić. Chyba właśnie to może być powodem tak paradoksalnie. Nie potrafię wskazać żadnej mega mocnej strony tej powieści, nie umiem się nią zachwycać. Sięgnę na pewno po kolejną część, bo naprawdę mnie świat zaintrygował, ale jednak nie mogę z czystym sercem polecać z wielkim entuzjazmem. Jest „w porządku”, jest „ciekawa”, jest „fajna”. W sumie tyle.

„Nagie słońce” – Isaac Asimov

Format: Papier
Stron/długość: 216
Tłumaczenie: Michał Wroczyński

Elijah Baley to postać, z którą ponownie spotkałem się w „Nagim słońcu”. Tym razem miał jeszcze trudniejszą zagadkę do rozwikłania, a z kolei sam autor pozwolił sobie na skupienie się na socjologicznych aspektach fantastyki. W sumie tak naprawdę ważniejsze niż zagadka kryminalna są właśnie zachowania na planecie, na którą trafił detektyw. Powieść powstała wydana w 1953, a wiele z opisywanych sytuacji rezonuje bardzo mocno z tym, jak wygląda obecny świat! A czytanie tej książki po roku 2020 jest mega intrygującym przeżyciem.

Tym razem jednak lektura już trochę bardziej trącała myszką, głównie w aspekcie dialogów oraz przechodzenia z jednego wątku, do kolejnego. Nie sprawiało to jakiejś wielkiej niedogodności, po prostu czuć było taką nieznaczną sztuczność. Jednak można z „Nagiego słońca” wynieść naprawdę wiele materiału do zastanawiania się nad nim. A przy okazji utwierdzić się w przekonaniu, że nie bez powodu Isaac Asimov jest uznawany za jednego z wizjonerów robotyki w fantastyce i nie tylko.

„Frankenstein” – Mary Shelley

Format: Audiobook
Stron/długość: 8h 6m
Czyta: Maciej Kowalik

Cóż, klasyka klasyki można rzec, po którą dość późno sięgnąłem. Każdy chyba zna dowolną filmową adaptację „Frankensteina”, chociaż pewnie bardziej rozpowszechniony jest wizerunek monstra stworzonego przez szalonego doktora. Komiksy, zabawki, seriale animowane – wszędzie pojawia się stwór ze śrubami w szyi oraz mnóstwem blizn po szyciu. Jednak powieść Mary Shelley znacznie odbiega ot, tak… prostego (czy wręcz prostackiego) wizerunku.

We „Frankensteinie” mamy o wiele więcej życia i przemyśleń, niż można by się spodziewać. Pewnie wiele osób kłóciłoby się ze współczesną wartością warsztatową, zwłaszcza że styl wybucha wręcz egzaltacją, jednak słuchało się tego całkiem dobrze. To, co może być problemem w odbiorze to nie tylko zastosowany styl, ale również dość chaotyczny przebieg wydarzeń, a raczej opowieści. Bardzo wartościowe jest za to spojrzenie na to, jak naprawdę historia napisana przez Mary Shelley wygląda i jak niewiele ma wspólnego ze współczesnym wizerunkiem stwora (który swoją drogą zawsze jest nazywany od nazwiska swojego stwórcy).


poniedziałek, 29 listopada 2021

„Ciemna dolina” – Thomas Arnold

Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Thomas Arnold
Tytuł: Ciemna dolina
Wydawnictwo: Vectra
Stron: 480
Data wydania: 26 listopada 2021

Ci, którzy zaglądają do mnie regularnie, wiedzą na pewno, że jestem wielkim fanem Thomasa Arnolda. Mało tego, uważam, że jest to jeden z bardzo niedocenianych, polskich autorów! Potrafi wyłamać się ze schematu, chociaż nie tak, żeby tworzyć niszowe dzieła, a do tego jego warsztat naprawdę błyskawicznie się ulepszył od pierwszych wydanych książek! Dlatego właśnie jestem zawsze podekscytowany, kiedy pisarz ogłasza wydanie nowej pozycji, bo oznacza to dla mnie powrót do stworzonego przez niego świata i spotkanie się z postaciami! „Ciemna dolina” jest powrotem do Jade Reflin oraz – według diagramu przygotowanego przez samego autora – pomostem łączącym dwa cykle!

Już i tak nietypowa sprawa zabójstwa czterech zaginionych osób i odnalezienia ich zwłok w jednym domu staje się jeszcze bardziej nietypowa. Mężczyzna w zakrwawionym ubraniu, który przyglądał się funkcjonariuszom pracującym na terenie odnalezienia ciał, nie zamierza bowiem współpracować, ale nie myśli również o stawianiu oporu. Zainteresowany jest za to zabijaniem czasu w areszcie za pomocą gry. Tak właściwie, to czasu do zabicia ma niewiele, chyba że Jade wraz z partnerem rozwiążą zagadkę i uda im się wyjść z pętli niepewności i niewiadomych…

Książka co prawda nie trzyma w napięciu od samego początku, ale… zaczyna robić to bardzo szybko. Nic jednak dziwnego, bo czasu z perspektywy książkowych postaci jest naprawdę niewiele. Tutaj właśnie dochodzimy do tego, co mnie dość szybko zaczęło fascynować – „Ciemna dolina” upchnięta jest bowiem nie w miesiącach czy tygodniach, jak to zazwyczaj bywa z historiami kryminalnymi. Tutaj w pewnym sensie liczymy godziny (pamiętajcie, proszę – w pewnym sensie! Nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów, nawet jeśli i tak poznacie je na początku), a nie ma w ogóle poczucia rozwleczenia czy naginania wydarzeń.

Wspomniałem już o trzymaniu w napięciu? Wspomniałem! Chętnie nieco rozwinę ten wątek, ponieważ w przypadku Thomasa Arnolda zazwyczaj jest wiele do powiedzenia w tej kwestii. Autor opanował doskonale sztukę wodzenia czytelnika za nos i budowania napięcia. Znaczy, nie zrozumcie mnie źle, Hitchcock był, jak wiadomo jeden, jednak na tle współczesnych powieści tej samej odmiany gatunkowej pisarz ze Śląska jest dużo powyżej średniej. To, w jak subtelny, ale mocny sposób akcentowane są w jego książkach te momenty, które mają wzbudzić chęć mordu za przerwanie w takim, a nie innym momencie, to właśnie jeden z głównych powodów, dla których tak bardzo wszystkim polecam powieści Thomasa Arnolda. Przewracacie stronę, widzicie koniec rozdziału i już wiecie, że Was zaraz szlag trafi! Tak jak szlag trafi Wasz sen.

Ciekawa jest też pewnego rodzaju przemiana detektyw Reflin. Zwłaszcza w kontekście tego, czego dowiadujemy się na samym końcu książki. Wiecie, lektury się z tego nie zrobi do samodzielnej interpretacji, jednak widać jak na dłoni, co przeżywa Jade Reflin wraz z kolejnymi wydarzeniami i w jaki sposób stara się kontrolować nie tylko swój temperament, ale również emocje, które nią targają. A nie jest to łatwe przy tak ogromnej presji czasu, jaka jest wywierana na detektywów. Oczywiście przy okazji wszyscy mają rację, jednocześnie jej nie mając – do tego jednak Thomas Arnold przyzwyczaił już swoich czytelników w niemalże wszystkich swoich powieściach!

Zakończenie jest świetne, chociaż nie aż tak splecione ze wszystkim, jak to, do czego przywykłem. Nie oznacza to jednak, że jest gorsze – po prostu nieco inne. Bardziej oderwane od bieżącej narracji, chociaż spójne i logiczne. Tak właściwie, to wątek, wokół którego kręci się cała akcja, nie do końca pozwalał na zastosowanie standardowego dla autora motywu wsadzenia słuchawek do kieszeni i obserwowania, jak się skubane splatają. Dlatego jestem usatysfakcjonowany tym, do czego wreszcie doszli nasi bohaterowie. Ogólnie jestem usatysfakcjonowany książką jak zawsze. Być może odrobinę mniej, niż poprzednimi, jednak to wciąż jest stary, dobry Thomas Arnold. Po prostu nie jest to szpital psychiatryczny czy sekta!

Łączna ocena: 7/10


Za możliwość przeczytania książki dziękuję autorowi, Thomasowi Arnoldowi!



niedziela, 21 listopada 2021

[PREMIERA] „Tajemnica domu w Bielinach” – Katarzyna Berenika Miszczuk

Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Katarzyna Berenika Miszczuk
Tytuł: Tajemnica domu w Bielinach
Wydawnictwo: Wilga
Stron: 236
Data wydania: 24 listopada 2021

Nawet dorosły czasem ma ochotę przeczytać lekturę przeznaczoną dla dzieci! Zwłaszcza jeśli wie, że książka jest wydana przez Wydawnictwo Wilga, które bardzo często serwuje lektury, z których nie tylko najmłodsi potrafią czerpać przyjemność oraz naukę. Pierwszym z brzegu przykładem, który może to potwierdzać, są książki Marty Kisiel. Pełne ciepłego, rodzinnego klimatu okraszonego odrobiną niepewności i strachu, a do tego udekorowane bardzo poważnym przesłaniem dla całej rodziny. Skoro tak, to czemu miałbym nie spróbować książki Katarzyny Bereniki Miszczuk, której dorobek pisarski miałem już okazję poznać?

Rodzina Lipowskich od niepamiętnych (a w każdym razie niepamiętnych dla dzieci) czasów mieszka w Warszawie. Czasem jednak przyzwyczajenia muszą ustąpić miejsca rodzinnym obowiązkom, które calutką gromadkę dzieci wraz z ich mamą rzucają do Bielin, maleńkiej wioski w Górach Świętokrzyskich. A cóż tam zastaną? Na pewno ciocię Mirkę, szeptuchę, którą odwiedził nieznany dzieciom Pan Alzheimer! Oprócz tego pojawi się dużo magii (która przecież nie istnieje, bo nie została naukowo dowiedziona), słowiańskich demonów (ale to nie są potwory spod łóżka?) oraz mnóstwo innych, niecodziennych dziwów!

Cała akcja osadzona jest w – a jakże! – Bielinach, gdzie autorka już wcześniej stworzyła wydarzenia znane być może niektórym z Was z cyklu „Kwiat paproci”. Pewnie więc część osób zastanawia się, czy można przeczytać „Tajemnicę domu w Bielinach” bez znajomości wspomnianego cyklu. No cóż, to jest, jakby nie patrzył, książka dla dzieci, więc Wasze pociechy raczej na pewno nie znają „Szpetuchy” – nie zrobi więc to im na pewno żadnej różnicy! Jeśli sami sobie jednak nie chcecie psuć zabawy związanej z czytaniem którejkolwiek z powieści, to spieszę poinformować, że nie zepsujecie jej sobie. Osobiście nie czytałem „Kwiatu paproci”, ale poza spotkaniem bohaterek z Bielin, nie zauważyłem niczego, co mogłoby mi zniszczyć ewentualne próby zapoznawcze z siostrzanym cyklem.

Jaka jednak jest sama „Tajemnica domu w Bielinach”? Na pewno ciepła. Ma taki rodzinny klimat, w którym nawet dorosły czuje się częścią rodzinnych perypetii. Pouczająca, to bez dwóch zdań, zwłaszcza w kontekście coraz częściej spotykanych rozwodów w rodzinach. Nie jestem pewien, czy dokładnie taki był zamysł autorki (można się spodziewać, że tak), ale wplecione między główne wydarzenia rozmowy na temat rozwodu rodziców pokazują cały ten proces w sposób dla dziecka zjadliwy. Znaczy, tak mi się wydaje, że jest on zjadliwy, bo pokazuje niuanse w mega prosty sposób, a przede wszystkim próbuje pokazać, że żadne dziecko, ani również nic, co mogło zrobić, nie doprowadziło do tej sytuacji. Jest to sprawa dwójki dorosłych osób, które wciąż mogą chcieć jak najlepiej dla swych pociech.

To, co trzeba Wam wiedzieć, to informacja o wolnym rozkręcaniu się historii. Jest to w sumie dość oczywiste, bo jakoś trzeba czytelnika wprowadzić zarówno w samo miejsce, w którym dzieje się cała akcja (w tym przypadku dom cioci Mirki), jak również przedstawić osoby występujące w historii. A w „Tajemnicy domu w Bielinach” to my mamy trochę postaci do przedstawienia! Na pewno kilkoro z nich może być znanych osobom, które czytały cykl „Kwiatu paproci”, w skład którego wchodzi między innymi „Szeptucha” czy „Jaga”. Oprócz tego jednak mamy (prawie) całą rodzinę Lipowskich! Osobiście nie mam pojęcia, kto dokładnie występował już w „Kwiecie paproci”, więc dla mnie i tak było całkiem sporo nowych osób (zwłaszcza w książce dla dzieci), więc w pełni rozumiem takie wolniejsze rozkręcanie się całości!

Skoro już jesteśmy przy postaciach… Rodzeństwo Lipowskich jest świetne! Każde z nich (no, nie licząc Dąbrówki, ale to w końcu maluśki brzdąc) ma swoje cechy charakteru, swoją własną osobowość i własne podejście do życia. Najbardziej się jednak wyróżnia Leszek, który nie tylko jest tym najbardziej twardo stąpającym po ziemi, ale wykazuje również cechy opiekuńcze w stosunku nawet do starszej siostry. Ta z kolei ma już swoje pierwsze znaki zainteresowania płcią przeciwną, a cała reszta potrafi jej lekko dopiec, co pięknie pokazuje, w jaki sposób rodzeństwo potrafi być wobec siebie przyjaźnie złośliwe. Znaczy się – to normalne. Z punktu widzenia czytającej lub słuchającej dziatwy brzmi to chyba jak coś fajnego, nie?

W efekcie wygląda na to, że jest to naprawdę fajny początek nowej serii dla dzieci – chociaż może niekoniecznie najmłodszych. Ładnym uzupełnieniem samej historii są ilustracje Marcina Minora. Mają swój urok, pasują do klimatu, a do tego wprowadzają nieco niepokoju, głównie formą rysowania twarzy. Ciekaw jednak jestem bardzo kolejnych tomów i nawet być może poczułem się zachęcony do sięgnięcia po „Kwiat paproci”! 

Łączna ocena: 7/10



Za możliwość przeczytania dziękuję



czwartek, 4 listopada 2021

Co pod pióro w listopadzie 2021?

Jesień w pełni, na Bookstagramie zawitały już zdjęcia pełne złotych liści i ciepłych barw, a w wielu mieszkaniach wyciągnięte zostały z szaf i komód koce! Ciepła herbata coraz częściej wlewana jest do szklanek, za to okna zostały szczelnie zamknięte i bronią domowników przed porywistym oraz chłodnym wichrem. Drobne krople padają na szyby okien, podczas gdy czytelnicy rozkładają się w swoich ulubionych miejscach, grzejąc dłonie o ciepłe kubki i obserwując parujący napar. Książki same zeskakują z półek, pchając się wprost w rozgrzane ręce oraz czekają na rozpoczęcie kolejnej lektury! Taki oto obraz listopada pojawia się namalowany w mej wyobraźni jak akwarelami.

Tak mniej poetycko, a bardziej realistycznie – no zimno trochę, nie? Faktycznie czasem chciałoby się tylko złapać książkę i coś ciepłego w dłoń, byle tylko nie musieć wychodzić na zewnątrz! Do tego mamy w listopadzie dwa dni wolne, czemu więc by z nich nie skorzystać i nie wrzucić parunastu lub parudziesięciu (no, pewnie u niektórych nawet paruset!) stron? Ja tam klasycznie nawet nie próbuje robić sobie jakichś rozbudowanych planów, bo wiem, jak to się skończy! Mam jednak garść tytułów, na które się nastawiam w rozpędzającym się dopiero miesiącu, więc chętnie się z Wami nimi podzielę.

„Riese” – Robert J. Szmidt

Miałem już się wziąć za nią w październiku, jednak Lovecraft totalnie mnie pochłonął. „Nowa Polska” Roberta J. Szmidta jak na razie jest naprawdę pełną akcji historią, więc liczę na to, że przeniesienie miejsca do legendarnego wręcz kompleksu okaże się doskonałą decyzją!

„Nagie słońce” – Isaac Asimov

Co się odwlecze, to nie uciecze, czy jakoś tak. Nie udało mi się przeczytać kolejnego tomu z cyklu Isaaca Asimova przedstawiającego jego wizję świata z robotami w tamtym miesiącu, to zamierzam to nadrobić teraz! W listopadzie! Odrobina fantastyki naukowej tuż po postapo chyba jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

„Przełom” – Michael C. Grumley

Ten tytuł pojawił się w moich planach kilka razy, ale jak do tej poty nie udało się ich spełnić. Fantastyka, ale operująca wokół biologii morskiej – według opinii kawał naprawdę wspaniałej powieści. Czemu więc nie, ja tam lubię dość… niekonwencjonalne zestawy, a ten na taki właśnie wygląda.




AUDIOBOOKI

Ależ oczywiście, że nie może ich u mnie zabraknąć! Staram się je dorzucać co jakiś czas do mojej listy czytelniczej, ale one tak szybko znikają, że nie nadążam tego robić! Na chwilę obecną wydaje mi się, że mam już zapas na jakieś ¾ miesiąca (a może nawet się uda na więcej, jeśli będę mocniej obciążony pracą lub wyjazdami), więc nie muszę się martwić!

Jak zwykle jest trochę taki miszmasz. Mamy i odrobinę beletrystyki, i trochę reportażu. W sumie tej pierwszej wlatuje mi coraz więcej. Chyba zacząłem się przekonywać do dialogów czytanych przez lektorki i lektorów, tylko muszę odpowiednio ich dobrać. Najlepiej już sprawdzonych, chociaż zawsze warto dać szansę komuś nowemu! Rzecz jasna przez to czasem wybieranie trwa dłużej niż słuchanie, ale oj tam…

  1. „Człowiek, który wiedział za dużo” – Monika Góra
  2. „Dzielnica cudów. Nasze PRL, lata 80” – Norbert Grzegorz Kościesza
  3. „Kapłan” – Krzysztof Kotowski
  4. „Czarny kot” – Edgar Allan Poe



wtorek, 2 listopada 2021

Podsumowanie października 2021

Zimno było, co? Przedostatni weekend października ładnie dał niektórym w kość wiatrem! Podczas gdy wszyscy narzekali, ja się cieszyłem i tylko uważałem na to, gdzie stawiam auto, jeśli akurat musiałem gdzieś pojechać. Dawno nie było takich wichur, chociaż wbrew pozorom nie powinien to być powód do radości, że się pojawiły. W sumie jak tak sięgnę pamięcią, to z czasów dzieciństwa nie pamiętam aż takich prędkości wiatru i takich wahań temperatury – październik z zerem oraz dwudziestką na skali termometru to jednak dość osobliwe wydarzenie (chyba).

Takie miesiące teoretycznie zachęcają do wzmożonego czytania, zwłaszcza podczas opadu deszczu! U mnie jednak tym razem nie zobaczycie masy książek. Lovecraft był jedyną papierową lekturą, którą udało mi się przeczytać. Nie dlatego, że był nudny czy kiepski, o nie! Wręcz przeciwnie! Po prostu jest to naprawdę opasłe tomiszcze, które na dodatek zostało wydane stosunkowo niewielkim fontem, więc tego tekstu do przyswojenia jest naprawdę dużo. Do tego czasem trzeba sobie zrobić krótką przerwę i tak średnio da się go czytać ciurkiem.

Nadrobiłem za to nieco audiobookami, więc zapraszam na krótkie podsumowanie minionego miesiąca!



Bieda piszczy w papierze! Lovecraft jednak był dość dużym wyzwaniem jak na mój dość ograniczony czas dla papierowych oraz elektronicznych książek, dlatego i tak jestem zadowolony, że udało mi się go przeczytać! A do tego absolutnie nie żałuję ani jednej chwili spędzonych z jego zbiorem opowiadań, idealne na październikowe wieczory.


Jak zwykle wsysałem je jeden za drugim. Parę odcinków jednak ominąłem, takich mniej mnie interesujących, a z drugiej strony pojawili się też twórcy, którzy dawno nic nie wypuścili. W sumie więc chyba wyszedłem „na zero”...


Nie od dzisiaj wiadomo, że już od ponad roku słucham wszystkiego, co się da (chociaż podcastów to gdzieś od 2015 roku…), a skoro uwielbiam też różne plansze ze statystykami, to takiej zbiorczej nie mogło (jak co miesiąc) zabraknąć! Całkiem nieźle wyszło. :D


Tutaj już różnie z tym bywało. Oglądam głównie (i w sumie tylko) w weekendy, jednak nie wszystkie sprzyjały lenistwu przed ekranem. Z drugiej strony bywały dni, w których siedzieliśmy nawet i ponad trzy godziny przed kolejnymi odcinkami serialu (tak, u mnie to już dużo…), w efekcie więc osobiście jestem bardzo zadowolony z nadrobionych zaległości – chociaż głównie po prostu oglądaliśmy… nowości. :D

Tutaj łapcie kompletną listę tytułów:

  1. „The Morning Show”
  2. „Squid Games”
  3. „The Boys”

Instagram mi trochę ponownie drgnął i poszedł do przodu! Jest to chyba głównie zasługa lekkiego wspomagania, ale wiecie, jak to jest. Jak się nie umie w social media, to trzeba się cieszyć z tego, co się ma!

No właśnie, a oto i fotka, która zdobyła najwięcej organicznych polubień.

A na koniec przedstawiam listę wszystkich przeczytanych oraz przesłuchanych tytułów w październiku:

  1. „Zgroza w Dunwich” – H.P. Lovecraft
  2. „Relacja z pierwszej ręki” – J. A. Zajdel
  3. „Poza możliwe” – N. Purja
  4. „Efekt pandy” – M. Kisiel
  5. „Tajemnice pielęgniarek” – M. Fijewska
  6. „Gra Luizy” – A. Robak-Reczek
  7. „Krzyż Pański” – L. Herman
  8. „Gomora” – A. Nowak, S. Obirek


poniedziałek, 1 listopada 2021

Zbiorczo spod pióra w październiku 2021

Ach, cóż to był za miesiąc! Całkiem ciepławy nawet jak na październik (tak, jestem zimnolubny, cieszę się, jak jest mróz), złotawy (no bo liście i w ogóle), no i w ogóle taki jesienny! Moja wewnętrzna jesieniara jest całkiem usatysfakcjonowana minionym miesiącem. Mój wewnętrzny czytelnik również wyraża radość, bo zapoznał się z wieloma bardzo ciekawymi pozycjami. Jakże w końcu nie cieszyć się z takiej „Zgrozy w Dunwich”, która sprowadziła do mego domostwa duszny i ciężki klimat?!

Połknąłem również wiele audiobooków, w tym między innymi kolejnego Zajdla – dopiero go teraz odkrywam, ale jestem niesamowicie zajarany twórczością naszego polskiego autora. Nawet w wersji audio nie mam żadnych problemów, żeby wszystko zrozumieć, bo jego proza po prostu nie pozwala na zgubienie się – człowiek słucha i słucha, i nawet nie próbuje się rozproszyć!

Cóż, wystarczy już tego przydługawego wstępu, zapraszam na krótkie opinie! Jak zwykle okładki pochodzą z serwisu Lubimy Czytać. :)

„Relacja z pierwszej ręki” – Janusz A. Zajdel

Format: Audiobook
Stron/długość: 17h 29m
Lektor: Leszek Filipowicz

Bardzo obszerny zbiór opowiadań autorstwa Janusza A. Zajdla, ale przez też dość nierówny. Nie od dzisiaj jednak wiadomo, że ta krótka forma jest bardzo wymagająca i paradoksalnie jest jedną z najtrudniejszych w literaturze. Części opowiadań słuchałem z wypiekami na twarzy i absolutnie nie byłem w stanie się od nich oderwać, ale bywały też i takie, przez które chciałem jak najszybciej przebrnąć i mieć je już za sobą.

Całokształt jest jednak bardzo, ale to bardzo pozytywny. Nawet tym historiom, które mnie nie porwały, muszę oddać szczegółowość dopracowania i odmówić przemyślanego pomysłu nie mogę. Część z nich jest tak boleśnie współczesna w warstwie społecznej, że to aż boli. Chociaż i tak największe wrażenie (choć nie wiem czemu, ponieważ jest to historia naprawdę prosta) wywarła na mnie opowieść o odwróceniu podejścia merytokratycznego. Proste, ale jakże brzemienne w skutkach w obie strony.

„Zgroza w Dunwich” – H.P. Lovecraft

Format: Papier
Stron/długość: 792
Tłumaczenie: Maciej Płaza

„Zgroza w Dunwich” zajęła mi bardzo dużo czasu – czytałem ją cały miesiąc. Jednak był to dzięki temu naprawdę dobry miesiąc. Jednym z powodów, dla którego tak dobrze będę wspominał ten zbiór, jest ustawienie opowiadań, które napisał najsłynniejszy pisarz grozy zgodnie z chronologią ich powstawania, od 1917 do 1935 roku. Widać, jak bardzo zmieniał się przede wszystkim język i jego bogactwo, którym posługiwał się autor. Chociaż cały czas utrzymywał podobny styl złożony z bardzo ciężkich i gęstych opisów.

Wydarzenia, istoty występujące w opowiadaniach i w ogóle cała mitologia, która powstała w głowie Lovecrafta nie tylko wyprzedzała jego czasy, ale nie będzie wcale trącała myszką nawet dzisiaj. Zwłaszcza że twórca skupiał się nie na przedstawieniu największych okropieństw, jakie tylko da się wymyślić, ale na zbudowaniu wokół nich aury tajemnicy i zgrozy, często bez ujawnienia szczegółów. Ma być klimat, ma być ciężko, ma być mrocznie, ale bez groteski. No, chyba że akurat wymaga tego dany kawałek opowiadania. Inny słowy absolutnie nie dziwię się, dlaczego proza Lovecrafta ma tylu fanów i stała się inspiracją dla mnóstwa autorów.

„Poza możliwe” – Nimsdai Purja

Format: Audiobook
Stron/długość: 10h 34m
Lektor: Roch Siemianowski

Tak naprawdę Nimsdai Purja pojawił się na ustach szerszej grupy ludzi po zdobyciu przez niego po raz pierwszy K2 zimą, i to bez dodatkowego wspomagania tlenem. Nie był to jednak jedyny wyczyn tego pochodzącego z Nepalu byłego żołnierza brytyjskich wojsk specjalnych – w książce opowiada o swoim „Project Possible”, czyli drodze do zdobycia wszystkich czternastu ośmiotysięczników w czasie siedmiu miesięcy, co stało się trudnym do pokonania rekordem świata.

Książka ta, napisana przez samego himalaistę, jest zupełnie inna od wszystkich, które do tej pory czytałem. Nimsdai Purja poświęca dużo czasu na opowiedzenie o swojej rodzinie oraz jego drodze do wstąpienia w szeregi Special Boat Services, a wcześniej do legendarnej Brygady Ghurków służącej Jej Królewskiej Mości. Jego opowieści są bardzo proste, ale barwne, a do tego surowe i przedstawiające głównie fakty, bez opierania się na emocjach. W rezultacie otrzymujemy naprawdę mobilizującą i inspirującą historię.

„Efekt pandy” – Marta Kisiel

Format: Audiobook
Stron/długość: 7h 6m
Lektorka: Monika Chrzanowska

Mam ogromną słabość do prozy Marty Kisiel. Polubiłem się z nią (znaczy z prozą, nie z samą autorką – prywatnie się nie znamy) od pierwszego spotkania, a trochę czasu już od tego momentu minęło! „Efekt pandy” jest jej drugim tomem przygód Tereski Trawnej i jednocześnie kolejną komedią kryminalną. Wiecie, taką naprawdę z przymrużeniem oka, mnóstwem humoru, jakimś zbrodzieniem w tle (rozumiecie, ten ktoś popełnił ZBRODNIĘ) i perypetiami rodziny Trawnych, którą można było poznać w „Dywanie z wkładką”. Taką typową, totalnie sitcomową rodziną.

Tym razem do wesołej gromadki dołącza szanowna matula Tereski i zabiera wszystkich na takie kobiece SPA! Radości z czytania jest co niemiara, a przezabawnymi sytuacjami Marta Kisiel sypie po prostu jak z kapelusza! Monika Chrzanowska przy okazji wydaje się idealną osobą do czytania takiej prozy – pełna wesołej energii i wie doskonale, jak przeczytać dialogi lub opisy, żeby człowiek dosłownie śmiał się na głos! W końcu to jest główna wartość „Efektu pandy”: radość oraz wesołość. Jednak nie można też tej powieści tylko do tego spłycać, ponieważ pisarka jak mało kto umie w kreację postaci oraz konstrukcję fabuły. Czytanie lub słuchanie takich książek to przyjemność na wielu płaszczyznach!

„Tajemnice pielęgniarek” – Marianna Fijewska

Format: Audiobook
Stron/długość: 6h 11m
Lektorka: Basia Liberek

Kiedy uruchamiałem tego audiobooka, czułem w kościach, że będzie mi się nóż w kieszeni otwierał. Miałem rację. Marianna Fijewska przedstawiła wnioski z rozmów z pielęgniarkami z różnych miast, środowisk, szpitali, klinik oraz hospicjów, które w przeróżny sposób widzą swój zawód. Często pogardzany, niedoceniany, niechciany – a z drugiej strony pełen frustracji, nieprzyjemnych osób po obu stronach barykady, oraz przede wszystkim niedofinansowany. Pełen zakres uczuć, emocji, informacji, faktów, domysłów, dociekań.

To jest właśnie to, co najbardziej lubię w reportażach przedstawiających konkretną grupę zawodową. Brak skupienia się na tylko jednej stronie medalu, ale pokazanie wszystkich problemów, jakie tylko uda się zebrać. Środowisko pielęgniarek nie jest w tej książce pokazane tylko jako te niedofinansowane oraz ciężko pracujące – autorka wskazała również te elementy, które są toksyczne i trawią pracowników oraz pracowniczki równie nieubłaganie, co wszelkie inne problemy, z którymi spotykają się na co dzień. Naprawdę dobry reportaż.

„Gra Luizy” – Anna Robak-Reczek

Format: Audiobook
Stron/długość: 3h 44m
Lektor: Słuchowisko

Serial audio (lub jak kto woli, po staremu słuchowisko) produkcji Empik Go jak zwykle wyprodukowany został z dbałością o szczegóły. Wykonanie jest mega, słucha się z ogromną przyjemnością. Stoi za tym nie tylko dobór aktorów głosowych, w tym między innymi Bogusław Linda oraz Aleksandra Linda, ale również oprawa dźwiękowa. No po prostu nie ma się do czego w tej warstwie przyczepić.

Niestety sama fabuła nie do końca dojeżdża. Potencjał bym przeogromny – młoda kobieta ze stwierdzoną psychopatią wraca do Polski i próbuje ustawić sobie życie pod siebie. Niestety w wielu momentach akcja przeskakuje zbyt szybko, z samej postaci Luizy wyciśnięto zbyt mało, a historia jest szyta naprawdę grubymi nićmi. Można było z tego wyciągnąć o wiele więcej, a przede wszystkim nie spłycać tak wielu wątków, które czasem wręcz urywały się bez większej refleksji nad nimi.

„Krzyż Pański” – Leszek Herman

Format: Audiobook
Stron/długość: 17h 36m
Lektor: Mikołaj Krawczyk

Jak już wspomniałem w którejś relacji na Instagramie – gdyby lekcje historii były pełne takich historii, jak ta stworzona przez Leszka Hermana, to byłbym najpilniejszym uczniem! Autor oparł swoją powieść o legendy starej, szlacheckiej rodziny, dorzucając oczywiście parę zmyślonych niuansów oraz osób. Wszystko to opakowane zostało oczywiście w intrygę, która wykracza mocno poza możliwości głównych bohaterów. Chociaż nikt nie próbuje się poddać!

Jeśli potraktuje się „Krzyż Pański” z lekkim przymrużeniem oka (znaczy, nie będziemy próbowali doszukać się nieścisłości historycznych, zwłaszcza na siłę), to otrzymamy kawał świetnej rozrywki. Takiej naprawdę przez przeogromne „R”. Jest tu co prawda naprawdę mnóstwo historii, ale opowiadanej w taki trochę gawędziarski sposób. Piszę to jako człowiek, który zasypiał na lekcjach w szkole. Ja się doskonale ubawiłem przy lekturze, dowiedziałem się kilkunastu ciekawostek, a do tego spotkałem tę samą, zwariowaną ekipę, co w jednej z poprzednich książek pisarza, więc jestem mocno usatysfakcjonowany. 

„Gomora” – Artur Nowak, Stanisław Obirek

Format: Audiobook
Stron/długość: 8h 55m
Lektor: Adam Bauman

Obawiałem się jednej rzeczy, kiedy rozpoczynałem lekturę tej książki – że całość będzie bardzo stronnicza, oparta tylko o jedną narrację oraz najzwyczajniej w świecie tylko antyklerykalna. Na całe szczęście autorzy stworzyli obraz hierarchów Kościoła widoczny z kilku stron. Skupili się oczywiście najbardziej na tych negatywnych, jednak wskazali również przykłady państw, czy też po prostu osób, które starają się walczyć z zarzutami stawianymi w książce – i nawet się ta walka udaje!

Autorzy w wielu miejscach bardzo krytycznie wypowiadają się na tematy hierarchów, jednocześnie przytaczając osoby, które próbują z tym walczyć (również w środku Kościoła). Na pewno ważny jest aspekt odróżnienia faktów od domniemywań – tam, gdzie z różnych względów (najczęściej niechęci do dzielenia się informacjami przez dostojników) nie ma pewności co do jakiejś hipotezy, jest to otwarcie oznajmiane. Nie powiem, żeby była to łatwa książka dla kogokolwiek, ponieważ nie skupia się na prostej krytyce, ale na zadaniu wielu bardzo niewygodnych pytań.