poniedziałek, 1 maja 2023

Zbiorczo spod pióra w kwietniu 2023

I tak w sumie to nie wiadomo, czy to zima była jeszcze, czy już wiosna… A w sumie zaraz maj i czerwiec, więc pewnie znowu przeskoczymy nagle do letnich upałów. Jakoś mi się to średnio uśmiecha, chociaż przyznam bez bicia, że zdecydowanie bardziej wolę chłód zimy niż upał lata… Kiedy żar praży z nieba, a w mieszkaniu można jedynie wegetować, to kompletnie nie jestem w stanie nic robić, wliczając w to rzecz jasna czytanie lub słuchanie. Dlatego też korzystam, póki mogę z pogody, która mnie nie zabija (w pewnym sensie dosłownie, zważywszy na poziomy mojego ciśnienia latem) i delektuję się chłodem oraz robieniem różnych rzeczy!

Podczas robienia tych rzeczy mogę rzecz jasna słuchać podcastów oraz audiobooków, z czego skrzętnie korzystam! Co prawda kwiecień to już drugi z kolei miesiąc, w którym miałem odrobinę zaburzone rutyny, aczkolwiek jakoś udało się funkcjonować w miarę normalnie. Tym razem też postawiłem znowu na wymieszanie pełnych mediów książkowych, czyli papieru, ebooków oraz audiobooków. Było wiele dni, w których niezbyt wiele stron udało mi się pochłonąć, ale nie zawsze mamy przecież możliwość robienia tego, czego chcemy, prawda? Dlatego po prostu cieszę się z tego, co udało się ogarnąć. :D 

Tymczasem przejdźmy już do głównej części programu! Okładki, które tu widzicie, pochodzą (jak każdego miesiąca) z serwisu Lubimy Czytać.

„Grombelardzka legenda. Serce gór” – Feliks W. Kres

Format: Audiobook
Stron/długość: 15h 11m
Czyta: Wojciech Żołądkiewicz

Zdecydowanie bardziej podchodzą mi historie osadzone między górami, niż na pełnym morzu. Właśnie dlatego liczyłem trochę na to, że trzeci tom „Księgi całości” zmiecie mnie z powierzchni ziemi (albo chociaż wywrze ogromne wrażenie). No i tak jak sam Grombelard z historią walki Szerni z Alerem jest naprawdę sztos, tak niestety nie można tego samego powiedzieć o bohaterach i fabule (była jakaś?). Kres zdecydowanie wie, jak pisać i umie w światy – w końcu stworzył naprawdę, ale to naprawdę ogromny „kraj” z całym aparatem wykonawczym oraz legendami o jego stworzeniu. Poznaliśmy ludzi, poznaliśmy koty, które są tu rozumne, a teraz mogliśmy mieć okazję poznać sępy, trzecią z rozumnych ras.

No właśnie, niby takie rozumne, a tak naprawdę gdzieś sobie latają i wydłubują oczy. To jest wszystko, czego dowiadujemy się o jednej z trzech rozumnych ras (co było wielokrotnie podkreślane przez autora w poprzednich tomach). Ach, no i główna bohaterka, która potrafi jednocześnie być sławną i nieustraszoną Łowczynią polującą na sępy oraz głupią trzpiotką zapatrzoną w siebie, niepotrafiącą logicznie myśleć (ale tylko wtedy, kiedy akurat jest to potrzebne w danej akcji). Targają mną trochę sprzeczne uczucia. Świat, kreowanie rzeczywistości, podwaliny wielkiego imperium, rozległość i legendy – cudowne. Fabuła (znaczy się, ludzie po prostu idą sobie przed siebie i tyle), postacie, wydarzenia, spajanie poszczególnych fragmentów – w ogóle nie istnieje. Sinusoida Panie Kres, sinusoida.

Ocena punktowa: 6/10

„Krucjata dzieci” – Tullio Avoledo

Format: Papier
Stron/długość: 372
Tłumaczenie: Piotr Drzymała

Nie powiem, żeby mnie ta część bardziej przekonywała niż „Korzenie niebios”. Jakoś nie do końca mi chyba pasują aż tak „niestworzone” rzeczy, jakie opisuje Tullio Avoledo jako osadzone w świecie postapokaliptycznym. Za dużo metafizyki, jeszcze więcej zjawisk nadprzyrodzonych, a do tego nawet brak jakiekolwiek sensownego wyjaśnienia ich pochodzenia. Niezbyt również mi się skleja sama historia, a dokładniej wydarzenia z udziałem „dzieci” i sposób prowadzenia całej akcji. No zdecydowane mogłoby to być bardziej przemyślane.

To by mogła być naprawdę całkiem niezła książka (choć niekoniecznie porywająca), ale tylko jeśli wyjęlibyśmy ją z Uniwersum Metro 2033 i wydali po prostu jako fantastykę. Dalej brakowałoby jej głębi oraz elementów takich jak porządne postacie, przemyślany scenariusz wydarzeń, aczkolwiek baza w postaci Stworów Nocy i tego, jak wpływają na świat, mogłaby być całkiem niezłym początkiem dla dłuższego cyklu. Z pewnością pomogłoby również uzupełnienie luk w czasie i opisanie wydarzeń, które miały miejsce pomiędzy poszczególnymi kamieniami milowymi powieści, bo niestety „Krucjata dzieci” pełna jest „teleportacji” między lokacjami. No jakoś gryzie się to z klimatem świata postapo, gdzie uważać trzeba na dosłownie każdy krok.

Ocena punktowa: 5/10

„Magia wyklęta” – Kamila Szczubełek

Format: E-book
Stron/długość: 424

O wiele lepsza niż tom pierwszy! Wciąż mamy tu do czynienia z tym samym, przyjemnym stylem, który zachęca do czytania, aczkolwiek całość jest bardziej… dojrzała? Chyba to słowo może pasować w tym przypadku. Autorka więcej uwagi poświęca detalom, wydarzenia są bardziej przemyślane (a przede wszystkim bardziej spójnie poprowadzone), wplecione są do tego nieco głębsze przemyślenia, niż jedynie proste żarty. Widać też próby ukazania przemian, jakie zachodzą w poszczególnych bohaterach. No i przede wszystkim wreszcie zobaczyć można nieco większy zarys planu na dłuższą historię, na co czekałem z niecierpliwością!

Na spokojnie mogę sklasyfikować „Magię wyklętą” jako wartą przeczytania, lekką fantastykę dla osób niewymagających ambitnej literatury. No, ewentualnie dla kogoś, kto chce po prostu czerpać radość, mieć trochę śmiechu podczas lektury i ogólnie szuka czegoś lżejszego, osadzonego w słowiańskim klimacie. Wciąż mi bardzo mocno brakuje nieco lepszej ekspozycji, zwłaszcza na ogólnie pojętą mitologię świata wykreowanego przez Kamilę Szczubełek – dla osób kompletnie niezaznajomionych z bestiariuszem słowiańskim te szczątki informacji przekazywane na kartkach powieści mogą nie wystarczyć do zrozumienia wiele elementów. Cały czas więc liczę na to, że to się zmieni w kolejnych częściach.

Ocena punktowa: 7/10

„Paragraf 22” – Joseph Heller

Format: Audiobook
Stron/długość: 20h 23m
Czyta: Krzysztof Globisz

Kompletnie inna klasa literatury – aż zapomniałem, że mi takowej czasem brakuje. Pełna ciętego humoru i satyry doprowadzonej do granic absurdu, które jednak pokazują, że to wcale nie jest śmieszne ani głupie, tylko niestety brzmi jak prawdziwe. Wszystko toczy się wokół historii bombardiera Yossariana oraz otaczających go współżołnierzy. Chyba najbardziej widocznym elementem, który autor chciał przekazać czytelnikom, jest próba pięcia się po szczeblach wojskowej kariery za wszelką cenę (a już na pewno cenę zapłaconą przez kogoś innego). Uważna osoba odnajdzie jednak o wiele więcej aspektów żołnierskiego życia, które zakrawają na kpinę i upewnienie się, że na pewno człowiek dobrze usłyszał.

Jako powieść „Paragraf 22” jest kompletnie bezproblemowy, a język, którym został napisany, wprost sam wskakuje do głowy. Dobrą robotę zrobił też Krzysztof Globisz, którego miałem okazję słuchać po raz pierwszy jako lektora audiobooka – nawet przy najbardziej dynamicznych dialogach nie miałem problemu z nadążaniem i rozpoznaniem poszczególnych postaci. Wspomniany już humor jest widoczny na absolutnie każdym kroku, a groteska to wszak główna kategoria, którą wykorzystuje autor do przedstawienia pewnej wizji. Przesłuchanie książki zajęło mi naprawdę bardzo mało czasu – trudno się od niej oderwać zarówno ze względu na formę, jak i przedstawiane problemy. Zdecydowanie jest to tytuł, na który warto poświęcić trochę czasu.

Ocena punktowa: 8/10

sobota, 1 kwietnia 2023

Zbiorczo spod pióra w marcu 2023

Wiosna w pełni, choć początek miesiąca wcale się na to nie zapowiadał! Wręcz przeciwnie, w Toruniu przez kilka pierwszych dni dominowały ujemne temperatury, deszcz oraz poczucie beznadziei. Chyba bardziej nie lubię takiej aury wiosną, niż na jesieni – wtedy przynajmniej jestem na nią przygotowany i wiem, czego się spodziewać. W marcu oczekiwałbym raczej słońca, rozwijających się pąków oraz ogólnie jakiejś odrobiny radości! Skoro jednak nie mogła mi jej zapewnić pogoda wraz z towarzyszącą jej atmosferą, to musiałem tę radość sam sobie zapewnić za pomocą książek!

W marcu postawiłem na trochę nowości (no, w pewnym sensie), ale również na kończenie rozpoczętych cykli. Udało mi się nawet przeczytać coś, czego w ogóle się nie spodziewałem, czyli prozę Kazimierza Przerwy-Tetmajera! Miałem sięgnąć po jego poezję w ramach jednego z wyzwań, które ma poszerzyć moje horyzonty, a przy okazji wyszło na to, że poszerzyłem je bardziej, niż się to było w planach! Rzecz jasna dla mnie bomba, nie mam na co narzekać, wręcz przeciwnie – każde takie niespodziewane lektury są na wagę złota.

Tyle z przydługiego wstępu, przejdźmy do właściwych opinii. Jak w każdym miesiącu, okładki pochodzą z serwisu Lubimy Czytać.

„Korona śniegu i krwi” – Elżbieta Cherezińska

Format: Audiobook
Stron/długość: 26h 30m
Czyta: Filip Kosior

W „Koronie śniegu i krwi” jako pierwsze w oczy rzuciło mi się dokładnie to samo, co w „Hardej” – przywiązanie do detali oraz niesamowicie zgrabne posługiwanie się językiem przez autorkę. Historia nie jest moją mocną stroną, więc trudno mi orzec, w jakim stopniu przytoczone w tej książce opisy osób, pomieszczeń, przyborów czy zwyczajów są zgodne z rzeczywistością, ale na pewno robią wrażenie i mega pozytywnie wpływają na immersję. Można poczuć, że jest się w środku wydarzeń opisywanych przez Elżbietę Cherezińską, co niestety czasem działa też na niekorzyść. Rozumiecie, opisy, długie opisy i rozwleczona akcja. Aczkolwiek mimo wszystko rozpatruję to jako bardzo mocną stronę tej lektury.

Mimo wszystko jest to lektura niesamowicie wciągająca, chyba właśnie ze względu na tę dbałość o detale oraz szeroki zakres wydarzeń. Smaczków dodają też elementy fantastyczne, w tym przypadku głównie kojarzone z pogańskimi wierzeniami, aczkolwiek nie są one ani trzonem historii, ani nawet podtrzymującymi ją szynami. Ot, drobne detale nadające lekkiej pikanterii. Zdecydowanie lepiej mi podeszła „Korona śniegi i krwi” niż „Harda”, choć nie do końca umiem wskazać dokładny powód. Na pewno sięgnę po kolejne części „Odrodzonego królestwa”, zapowiada się całkiem niezły cykl, który się jeszcze może rozwinąć!

Ocena punktowa: 6/10

„Legenda Tatr” – Kazimierz Przerwa-Tetmajer

Format: E-book
Stron/długość: 389

Nie jest to prosta książka – ani pod względem językowym, ani jeśli chodzi o odbiór. Stylizowana na język sprzed kilku wieków, do tego przeplatana gwarą góralską stanowi nie lada wyzwanie. Chwilę człowiekowi zajmuje przestawienie się ze współczesnego języka (a rozmowy górali często i tak są nie do końca zrozumiałe), ale kiedy już wejdzie się w rytm, to można docenić to piękno i pewnego rodzaju poetyckość. No i ostatecznie można się skupić na historii oraz poszczególnych postaciach, a naprawdę jest na czym! Jeśli jednak nie potraficie się skupić przy tak archaicznym lub po prostu odbiegającym od współczesnych standardów języku, to lepiej nie próbujcie sięgać po „Legendę Tatr”.

Jednak jeśli Was to wcale nie przeraża, to możecie czerpać dużo przyjemności ze sposobu przedstawienia nie tylko górali samych w sobie, ale również (albo przede wszystkim) zależności społecznych, jakie miały miejsce w XVII wieku oraz jak bardzo różniły się one pomiędzy chłopstwem wystawionym frontem do szlachty, a właśnie rodzinami góralskimi, często zamieszkującymi trudno dostępne miejsca na terenie całego Podtatrza. Wiele elementów autor opiera na wytworzonych przez siebie postaciach i wydarzeniach, chociaż cały czas w tle przewijają się osoby takie jak Bohdan Chmielnicki, czy król Jan Kazimierz. Ogólnie rzecz biorąc to nie tylko cudowne przedstawienie języka wykorzystywanego przez górali, ale również małe studium wydarzeń, które mogą przybliżyć kulturę góralską sprzed kilku wieków.

Ocena punktowa: 7/10

„Droga do Wyraju” – Kamila Szczubełek

Format: E-book
Stron/długość: 389

Jest to zaskakująco wciągająca książka i całkiem udany debiut! Historia, mimo że prosta i bardzo trącająca nieskomplikowaną grą RPG (wiecie, liniowa fabuła z chodzeniem z miejsca na miejsce) potrafi przyciągnąć. „Drogę do Wyraju” wchłonąłem w dosłownie moment. Językowo autorka na pewno daje radę, cały czas coś się w książce dzieje, a do tego odrobina delikatnego humoru działa na pewno zachęcająco. Czasem niektórego dialogi są bardzo sztywne lub sztuczne, aczkolwiek trzeba pamiętać, że jest to debiut. Czuć też pewną niezdarność w kreowaniu historii oraz kompletny brak opisu świata, aczkolwiek to, co sobą prezentuje „Droga do Wyraju” posiada spory potencjał.

Z pewnością brakuje mi poświęcenia nieco większego uwagi elementom słowiańskim, na które autorka się powołuje – ograniczanie się do prostego wymienienia nazwy krainy, w której znajdują się bohaterowie oraz nazwy lub imienia któregoś z demonów nie daje pełni wiedzy o wykreowanym świecie. Zwłaszcza że od samego początku widać, iż jest to uniwersum jedynie opierające się na pewnych elementach (patrz wąpierz Elgan) wierzeń i kultury słowiańskiej, więc nie wiadomo tak naprawdę, które części zostały zmienione. Mam nadzieję, że w drugim tomie się to zmieniło, bo ten brak porządnej ekspozycji to chyba najbardziej przeszkadzająca mi rzecza w całej „Drodze do Wyraju”.

Ocena punktowa: 6/10

„Drugi brzeg” – Michał Gołkowski

Format: E-book
Stron/długość: 392

Trochę mam mieszane uczucia w stosunku do „Drugiego brzegu”. Taka to trochę typowa fantastyczna literatura drogi, której nie brakuje zmian zachodzących w głównym bohaterze (ach, aż by się rozprawkę chciało napisać jak na lekcjach języka polskiego!). Z drugiej jednak strony oprócz dość monotonnych opisów otrzymałem o wiele więcej Zony z jej charakterystyką. Cóż, wszak podróż przez przeróżne zakątki pozwala snuć historie zarówno o początkach (od 1986, przez Pierwszą Emisję, aż do czasów samej powieści), jak i o napotkanych po drodze elementach. Z pewnością jednak jest o wiele lepiej niż w pierwszym tomie.

Sama Zona i koncepcja „zamkniętego” terenu, w którym dzieją się rzeczy niestworzone, podczas gdy wszędzie wokół jest niemalże normalny świat, z normalnie funkcjonującym społeczeństwem, ma w sobie coś z dziwnie satysfakcjonującej abominacji. Przełamania większości standardów, które łączą dwie sprzeczności, a jednocześnie stanowią spójną całość. Być może dzięki bardzo oszczędnym opisom tego „zwykłego” świata cudowność samej Zony nie jest w żaden sposób (nomen omen) skażona. Na pewno jednak „Drugi brzeg” zachęcił mnie do dalszej eksploracji świata, nawet pomimo tego, że jako powieść nie był najlepszą książką Michała Gołkowskiego. 

Ocena punktowa: 6/10

„Oscary. Sekrety największej nagrody filmowej” – Katarzyna Czajka-Kominiarczuk

Format: Audiobook
Stron/długość: 9h 16m
Czyta: Katarzyna Borowiecka

Naprawdę bardzo fajna i prosta historia Oscarów, pełna ciekawostek oraz odrobiny analizy. Jak autorka wspomina na samym początku, pewnie nie ma w tej książce niczego odkrywczego, czego nie dałoby się znaleźć czy to w internecie, czy innych pozycjach, jednak siłą „Oscarów” Katarzyny Czajki-Kominiarczuk jest odpowiednie kategoryzowanie elementów i sensowne ułożenie w lekturze. Innymi słowy, nie da się zgubić, za to można się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy. Nie znajdziecie tu też nudnego, encyklopedycznego języka, choć z drugiej strony trudno szukać w tej pozycji elementów humorystycznych.

Jeśli tak jak ja jesteście oscarowymi ignorantami, to możecie się wiele dowiedzieć o tej najgłośniejszej nagrodzie filmowej. Ba, nawet śmiem twierdzić, że pewne ciekawostki mogą zapaść Wam w pamięć i zabłyśniecie na jakimś spotkaniu towarzyskim. Trudno mi ocenić przydatność dla osób obeznanych z tematem, więc pozostawiam już decyzję o sięgnięciu (bądź nie) całkowicie Wam. Nie powiem, że się dobrze bawiłem w trakcie lektury, na pewno jednak szanuję pracę włożoną w książkę i cieszę się, że choć trochę mogłem sobie przybliżyć historię nie tylko samej gali rozdania Oscarów, ale również poznałem wpadki, które miały miejsce na przestrzeni lat, jak również pewną analizę jak to faktycznie jest z hasztagiem OscarsSoWhite na bazie danych, nie emocji.

Ocena punktowa: 7/10


środa, 1 marca 2023

Zbiorczo spod pióra w lutym 2023

Najkrótszy miesiąc w roku już za nami – macie też wrażenie, jakby sylwester był jakoś tak niedawno, a nie aż dwa miesiące temu? Już od dawna powtarzam, że czas ucieka zdecydowanie zbyt szybko, ale cóż na to poradzić – nawidoczniej tak ma być! Dobrze, że w tym ciągłym zamęcie mozna znaleźć chwilę spokoju na lekturę (lub pogranie sobie w jakąś odmóżdżającą gierkę mobilną na ten przykład). W sumie to dwie moje lektury z lutego zostały rozpoczęte jeszcze pod koniec marca, więc początkowo spodziewałem się jakichś nadwzywczaj dziwnych wyników w tym miesiącu, ale jednak wyszło w sumie dość naturalnie!

Udało mi się jedną trylogię zakończyć, której ostatni tom okazał się zdecydowanie najlepszy. Może niekoniecznie powalający na kolana, no ale jednak wreszcie dostałem coś dobrego na koniec. Do tego nadrobiłem też Sandersona, którego kupiłem już jakiś czas temu (od razu po jego wydaniu w Polsce), więc jestem też na bieżąco z przygodami Waxa i Wayne’a! Znowu królowałą u mnie fantastyka głównie, choć staram się jednak urozmaicać sobie odmiany gatunkowe! Zobaczymy jak mi to pójdzie w nadchodzącym miesiącu, bo pewnie jak zwykle będę po prostu zmieniał zdanie co chwilę…

Tymczasem przejdźmy już do meritum, czyli opinii! Okładki jak zawsze pochodzą z serwisu Lubimy Czytać.

„Płonący bóg” – Rebecca F. Kuang

Format: Audiobook
Stron/długość: 23h 11m
Czyta: Paulina Holtz

No, nareszcie się ta trylogia rozkręciła – szkoda jednak, że tak późno (w ostatnim tomie). Muszę przyznać, że tym razem się potrafiłem mocno wkręcić i docenić wiele zabiegów fabularnych autorki. Kilka razy niestety trafiło się też traktowanie czytelników jak nie do końca kumających, za to bardzo łatwowiernych, ale do tego już przywykłem. Dynamika jak na tom zamykający była bardzo zróżnicowana – czasem wręcz zbyt szybko wydarzenia następowały (lub brakowało im mostów pomiędzy nimi), jednak w ogólnym rozrachunku dało się połapać we wszystkim i utrzymać odpowiedni poziom uwagi.

Nie do końca mi się podoba parę zabiegów, które wyglądały nieco na wymuszone przez założenia końcowe fabuły, ale staram się pamiętać, że jest to po prostu literatura, która ma dać czystą rozrywkę. Zwłaszcza że Rin daje nam, jako czytelnikom, nie tylko właśnie wspominaną rozrywkę, ale i możliwość śledzenia zmian, jakie zachodzą w jej głowie i jak zaczyna nabierać doświadczenia w podejmowaniu decyzji. Nie jest to najlepiej skrojona bohaterka, ale wraz z Venką i Kitayem, który jest przeciwwagą dla obu bohaterek, stanowią naprawdę interesujące trio, które ubarwia ten ostatni tom.

Ocena punktowa: 7/10

„Zaginiony metal” – Brandon Sanderson

Format: Papier
Stron/długość: 544
Tłumaczenie: Anna Studniarek-Więch

Gdyby tak wyciąć połowę nic niewnoszących dialogów, a połowę z pozostałych pozbawić duplikatów, to otrzymalibyśmy mocno odchudzoną, ale o wiele lepszą wersję „Zaginionego metalu”. Jeszcze więcej kartek mogłoby zostać zaoszczędzonych, gdyby pominąć ciągłe powtarzanie dokładnie tych samych „opisów” rozległości i różnorodności cosmere. Nie zrozumcie mnie źle, to nadal świetna książka i Sanderson zabiera nas na wycieczkę w coraz głębsze punkty świata magii metali (dzień dobry Hemalurgio), narracja potrafi utrzymać czytelnika przy książce i aż chce się zobaczyć, co dalej się wydarzy i jaki znowu zwrot akcji autor nam zaserwuje. Niestety nie do końca tym razem wyszła Sandersonowi cała otoczka historii.

Sanderson postawił też na rozwój innych postaci, niż Wax oraz Wayne, co ogólnie byłoby bardzo dobre, gdyby nie przyćmiły kompletnie dwójkę głównych bohaterów, którzy grali pierwsze skrzypce od samego początku Drugiej Ery. Nie jestem też przekonany czy kupuję pewne elementy związane z magią metali, które… zdają się przeczyć w pewnym sensie temu, co tak szczegółowo autor budował przez wiele lat. Jakby miały być wykorzystane specjalnie na potrzeby fabuły. Niby miałem pewną frajdę z całości, niby zamknięcie jest całkiem dobre (może niekoniecznie zaskakujące aż tak, ale po prostu dobre) z pozostawioną furtką, ale to nie jest ten Sanderson, którym się jarałem tyle czasu. Przede wszystkim jednak to nie jest to, na co czekałem tyle czasu.

Ocena punktowa: 5/10

„Ołowiany świt” – Michał Gołkowski

Format: Audiobook
Stron/długość: 10h 32m
Czyta: Mariusz Zaniewski

Seria gier „S.T.A.L.K.E.R.” jest mi zdecydowanie obca, za to klimaty postapokaliptyczne są bliskie memu sercu! Sam „Ołowiany świt” chciałem poznać już wiele lat temu, ale ostatecznie pchnęła mnie w jego stronę lektura „Komornika” oraz „SybirPunka”. Spodziewałem się podobnego poziomu, ale obawiam się, że jednak przygody Misia wewnątrz zony nie są najlepszą książką Michała Gołkowskiego (aczkolwiek minęło 10 lat od jej powstania). Chyba najmocniejszą stroną jest bardzo charakterystyczny dla autora, lekki sposób narracji z perspektywy głównego bohatera, która przeplatana jest lekko cynicznymi komentarzami przedstawiającymi świat i opisującymi wydarzenia.

Bardzo zabrakło mi spójności – książka stanowi zbiór kilku „przygód” stalkera, które jednak nie są ani jednoznacznie oddzielone jako osobne opowiadania, ani zespojone ze sobą ciągiem fabularnym. Bardzo duży nacisk został też położony na przemyślenia bohatera w trakcie jego podróży przez zonę, za to kuleje odrobinę przedstawienie świata – jest odrobina o przeszłości i genezie zony, czasem się pojawi opis jakiegoś mutanta czy anomalii, jednak są one wrzucane dość losowo i raczej w skromnej ilości. Zapewne jest to pewnego rodzaju zachęcenie do sięgnięcia po inne książki z Fabrycznej Zony, choć czuję, że można było jednak zmienić proporcję. W każdym razie całokształt wyszedł naprawdę zachęcająco (choć nie idealnie), więc z pewnością sięgnę po inne książki z tej serii!

Ocena punktowa: 6/10

„Wzlot Persepolis” – James S.A. Corey

Format: Papier
Stron/długość: 564
Tłumaczenie: Marek Pawelec

Trochę mnie „Ekspansja” zaczyna nużyć niestety. Niby każdy tom ma zupełnie inne wydarzenia oraz problemy, z którymi musi zmierzyć się załoga Rosynanta (i nie tylko oni), ale wszystko jest tak do bólu proceduralne, że czuję się, jakbym oglądał „House’a”. Mało tego, w tym konkretnym tomie odniosłem wrażenie stagnacji rozciągającej się na zdecydowaną większość historii. Nie zauważyłem nawet kiedy dotarłem gdzieś do ¾ książki, a tak naprawdę nie zaczęła się zawiązywać żadna konkretna akcja. Były po prostu… „wydarzenia”. Coś się działo, bohaterowie coś robili, w jakimś to kierunku niby płynęło (a dokładniej trzymało się rdzenia), ale nie czułem żadnego przywiązania do historii.

Tak naprawdę jedynym dużym plusem (który jednak wygenerował też parę zgrzytów) było przesunięcie czasowe w życiu załogi Rosynanta (jak również i wszystkich innych postaci). Niestety tutaj też nie zostało to zrobione zbyt dobrze – gdyby nie przypominanie co jakiś czas o tej delcie, nie pamiętałbym o tej różnicy. Czas się ruszył do przodu, ale cały Układ Słoneczny w wersji stworzonej przez James S.A. Corey ani trochę. Sporo było też nie do końca logicznych następstw takiego scenariusza, co mocno wybijało z immersji. Ogólnie rzecz biorąc, chyba jest to najsłabszy ze wszystkich tomów, napędzany jedynie odcinaniem biletów od sukcesu wcześniejszych części. No ale cóż, zaczął cykl, to go skończę…

Ocena punktowa: 5/10

„Król Bezmiarów” – Feliks W. Kres

Format: Papier
Stron/długość: 19h 26m
Czyta: Wojciech Żołądkiewicz

Zdecydowanie lepsza pozycja niż pierwszy tom – od samego początku czuć zupełnie inną jakość i to, że autor ma jakiś plan. Być może spory wpływ na to miało osadzenie wydarzeń na morzu oraz wokół niego, wraz z przybliżaniem szczegółów dotyczących żeglugi. Samo przerzucenie akcji w całkiem inne miejsce (a dokładniej ze skrajnej północy kontynentu na jego południe) bardzo mocno przypomina mi podział całej sagi, który między innymi można znaleźć w „Opowieściach z Meekhańskiego pogranicza” autorstwa Roberta M. Wegnera. Jeśli lubicie więc takie skakanie po mapie i zapoznawanie się z nowymi obyczajami i postaciami, to zdecydowanie może Wam przypaść do gustu!

Sposób prowadzenia narracji i opisywania wydarzeń jest wciąż dokładnie ten sam, który towarzyszy czytelnikowi w pierwszym tomie. Spokojny, dokładny, stonowany, bez prób zaskakiwania lub kombinowania. Zwyczajnie porządny i konkretny. Pozwala jednak lepiej się wczuć w świat niż w tomie pierwszym – wreszcie czułem, że trafiłem do fantastyki, a nie trochę takiego patchworka historyczno-fantastycznego. W niektórych momentach miałem wrażenie, że dialogi trochę kuleją (są strasznie sztywne i nienaturalne), aczkolwiek to można zrzucić na wiek książki. W ogólnym rozrachunku „Król Bezmiarów” wypada w mojej opinii o wiele lepiej niż pierwszy tom, co mnie cieszy i zachęca do sięgnięcia po kolejną część.

Ocena punktowa: 7/10


środa, 1 lutego 2023

Zbiorczo spod pióra w styczniu 2023

Możemy już powoli zapominać o długiej przerwie (no, ewentualnie nieco krótszej, w zależności jak kto sobie urlopy rozplanował) i powoli wracać na tory „normalnego” życia! Pierwszy miesiąc nowego roku już za nami, więc teraz powoli odliczamy czas do wakacji. Nie wiem, jak Wy, ale ja przez prawie cały styczeń nie mogłem wskoczyć na swoje standardowe obroty. Rutyna się odrobinę rozsypała, choć próbowałem ją trzymać w ryzach, jak tylko mogłem! Cóż, pewne zawirowania w życiu zawodowym z pewnością się do tego przyczyniły (wręcz były głównym powodem takiego stanu), aczkolwiek pewne elementy pozostały niezmienne, jak choćby audiobooki i podcasty do śniadania!

Z pewnością był to kolejny miesiąc pod znakiem „Nędzników”, których czyta się naprawdę cudownie i miejscami wręcz nie mogłem się oderwać, ale jednak jest to dość pokaźnych rozmiarów lektura. Zwłaszcza że zdecydowałem się na wydanie jednotomowe! Tyle dobrego, że w wersji elektronicznej w ogóle się na to nie zwraca uwagi, jedynie te procenty postępu jakoś tak wolno sobie idą… Dużo też podcastów się pojawiło, co w połączeniu z nieco innymi porami słuchania, negatywnie wpłynęło na liczbę przesłuchanych audiobooków. Chyba przyszła pora na małe porządki wśród podcastów, bo faktycznie nie wszystkie mnie już interesują, a słucham ich niejako z rozpędu i przyzwyczajenia.

Po tym przydługim wstępie przejdźmy jednak do głównego mięsa, czyli opinii! Jak co miesiąc, okładki pochodzą z serwisu Lubimy Czytać.

„Nędznicy” – Victor Hugo

Format: E-book
Stron/długość: 1 685
Tłumaczenie: ?

Napisać „ponadczasowa” to jak nic nie napisać. Sposób połączenia wszystkich wątków i osób oraz przede wszystkim ich przemiany są kompletnie nie do opisania. Tak naprawdę można tę książkę traktować jako pewnego rodzaju drogowskaz z wizualizacją wydarzeń – co się wydarzy, gdy będziemy postępować w ten, a nie inny sposób. Nędznikiem można się urodzić, ale można również nim zostać, w absolutnie każdym możliwym znaczeniu tego słowa. Miał być przekrój francuskiego społeczeństwa, a wyszedł diagram ludzkich poczynań i społeczny barometr.

Uważać trzeba w tej książce na język oraz styl – tłumaczenia są zazwyczaj bardzo stare, więc wykorzystują mnóstwo archaicznego języka. W mojej wersji na domiar złego była masa błędów w postaci złamanych w połowie słów (prawdopodobnie podczas składu e-booka coś poszło nie tak), które czasem wybijały z rytmu. Zdarzało mi się nawet korzystać ze słownika, bo nawet z kontekstu zdania nie szło dojść do tego, co dane słowo (oczywiście w słowniku oznaczone jako archaiczne) oznacza. W pewnym sensie jednak nadaje to klimat „Nędznikom”, które wszak powstały w 1862 roku.

Ocena punktowa: 8/10

„Apokalipsa według Pana Jana” – Robert J. Szmidt

Format: Audiobook
Stron/długość: 9h 14m
Czyta: Wojciech Masiak

Robert J. Szmidt znany jest doskonale z umiejętności stworzenia wciągającej historii i kreowania intrygujących światów. Właśnie tych dwóch cech oczekiwałem po „Apokalipsie według Pana Jana”, zwłaszcza że akcja książki osadzona jest w świecie typowo postapokaliptycznym, a do tego w Polsce! To, co otrzymałem, można uznać za całkiem przyzwoitą rozrywkę, choć miejscami bywały sytuacje nie do końca dla mnie zrozumiałe i klejące się (tak, wiem, fantastyka, ale ona też ma pewnego rodzaju ramy, zwłaszcza jeśli próbujemy ciągi wydarzeń analizować). Kilkukrotnie drapałem się po głowie, jakim cudem akurat historia mogła pójść w tę stronę oraz jak w ogóle taki rozwój wypadków mógł być uznany za sensowny.

Warto również dorzucić małe ostrzeżenie dla wszystkich, którzy są bardzo wrażliwi na punkcie wydarzeń za naszą wschodnią granicą, gdyż tak się akurat złożyło, że Ukraina występuje w roli niekoniecznie pozytywnej (aczkolwiek książka napisana została w 2003 roku). Ogólnie rzecz biorąc, nie jest to najlepsza powieść Roberta J. Szmidta, choć swoją porcję rozrywki zapewnia. Sporo się w niej dzieje, głównie od strony militarnej, jednak wiele wydarzeń dzieje się zbyt szybko i niektóre aspekty nie zostały wyjaśnione w zadowalający sposób. Przesłuchać w ramach „konsumpcji” literatury można, ale nie zachęcam z całych sił.

Ocena punktowa: 6/10

„Północna granica” – Filip W. Kres

Format: Audiobook
Stron/długość: 10h 01m
Czyta: Wojciech Żołądkowicz

Nie miałem tak właściwie żadnych konkretnych oczekiwań wobec „Północnej granicy”, oprócz jednej – spodziewałem się, że będzie to dobra fantastyka, zważywszy na ilość peanów wyśpiewanych na cześć twórczości Kresa. Nie wiem jeszcze, czy dostałem naprawdę dobrą literaturę, ale z pewnością wiele wskazuje na to, że kolejne tomy mogą mnie powalić na kolana. Pierwsza część przywodzi mi nieco na myśl powstałe sporo później „Opowieści z Meekhańskiego pogranicza” autorstwa Roberta M. Wagnera. Wyczuwam podobny sposób podzielenia całej opowieści i przedstawiania świata kawałek po kawałku, skupiając się na konkretnym regionie. Jednak nie psuję sobie zabawy, sprawdzając wcześniej, czy mam rację.

Książka została wydana w 1995 roku i absolutnie nie czuję w niej tych prawie trzydziestu lat różnicy. Można powiedzieć, że zarówno dojrzałością jak i świeżością dorównuje wielu współczesnym powieściom. Już można wytypować te najmocniejsze postacie, które prawdopodobnie będą prowadzić jeśli nie cały, to przynajmniej część cyklu. Spodziewam się też, że świat wykreowany przez autora zaskoczy nas jeszcze nie raz, zwłaszcza że od strony militarno-społecznej jest jednym z najprostszych, ale dzięki temu ma przeogromny potencjał do osadzania w nim elementów wystarczająco prostych i intrygujących. Mam jednak nadzieję, że w kolejnych tomach będzie więcej miejsca poświęconego przybliżaniu bohaterów, ich rozterek oraz ich lawirowania w politycznym ścieku, a nieco mniej bitew. Nie samym szczękiem oręża dobra historia żyje. 

Ocena punktowa: 6/10


niedziela, 1 stycznia 2023

Zbiorczo spod pióra w grudniu 2022

Sądziłem, że listopad nie był dla mnie zbyt łaskawy czytelniczo, ale grudzień okazał się wcale nie lepszy. W każdym razie nie o wiele lepszy! Z jednej strony święta i przerwa z nimi związana, a z drugiej wyjazd prawie tygodniowy i przywleczone z niego choróbsko w pewnym sensie się skompensowały. Jeśli doliczymy do tego grubość „Nędzników”, na których się rzuciłem w ostatnim miesiącu roku, to otrzymamy mieszankę wybuchową! Aczkolwiek z pewnością bardzo wysokiej jakości, bo tego nie mogę absolutnie odmówić w żadnym razie.

Tak właściwie to nie jest pierwszy raz, kiedy dość obszerną klasykę zostawiam sobie na koniec roku – w 2020 roku zrobiłem tak z „Wojną i Pokojem”, zapominając o tym, że składa się z kilku tomów… Tym razem nie zapomniałem – byłem tego po prostu kompletnie nieświadomy, bo większość spotykanych przeze mnie wydań była jednotomowa! Czy sprawdziłem liczbę stron? A gdzie tam! Miałem więc dość duże wyzwanie, które jednak samo w sobie było bardzo przyjemne ze względu na samą lekturę. No, choć tak właściwie to się skończyć nie udało... 😅

Wystarczy jednak tego wstępu i pora przejść do opinii! Jak zwykle okładki pochodzą z serwisu Lubimy Czytać.

„Republika Samsuna” – Geoffrey Cain

Format: Audiobook
Stron/długość: 12h 21m
Czyta: Roch Siemianowski

Tytuł tego reportażu nie jest przypadkowy. Jeśli pamiętacie afery związane z Facebookiem i przesłuchania Marka Zuckerberga przed Senatem, to pomnóżcie sobie to razy tysiąc, dorzućcie mnóstwo korupcji, finansowych przekrętów oraz wpływanie na najwyższe głowy rządzące Koreą Południową i dostaniecie „Republikę Samsunga”! Historia rodzinnej korporacji prowadzonej zgodnie z duchem konfucjonizmu jest pełna potknięć, ale i dość widowiskowych ruchów, które Geoffrey Cain zebrał do kupy w swojej książce. Można powiedzieć, że reportaż ten potrafi bardzo mocno zaskoczyć.

Autor wielokrotnie podkreśla, że zbierał materiały bardzo długo, choćby ze względu na trudności z dotarciem do osób znających szczegóły poszczególnych spraw. Często też nie zgadzały się one na publikację informacji przez nie przekazanych, gdyż zbyt łatwo można by te osoby zidentyfikować. Pomimo to, Geoffrey Cain zgromadził naprawdę dużo informacji, często wchodząc w detale bardzo głęboko, jak choćby w głośnej sprawie „wybuchających” modeli Samsung Galaxy S7. Zdecydowanie mogę polecić tę pozycję, nie jest żadnym odkryciem, że za wielkimi koncernami stoi masa przestępstw, jednak spojrzenie na historię ułożoną chronologicznie pozwala uwolnić nieco inną percepcję.

Ocena punktowa: 7/10

„Gamedec. Granica rzeczywistości” – Marcin Przybyłek

Format: Audiobook
Stron/długość: 12h 46m
Czyta: Wojciech Masiak

No nie jest to porywająca książka, aczkolwiek zapewnia sporo rozrywki. Na ogromny plus zasługuje osadzenie całej akcji w zmienionej technologicznie Polsce, włącznie z Warsaw City. Duży szacundla Marcina Przybyłka za odejście od tego męczącego pakowania wydarzeń do USA, co jest bardzo popularne wśród polskich autorów fantasy. Zwłaszcza kiedy z punktu widzenia samego świata nie ma to absolutnie żadnego znaczenia, a jednak czytelnik może się dodatkowo nacieszyć takim drobnym detalem. Cyberpunkowa rzeczywistość, taka jak w „Gamedec”, rzadko zagląda do naszego kraju, a w sumie szkoda.

Książka jest zbiorem opowiadań, połączonych chronologicznie oraz fabularnie, jednak to wciąż nie jest jednolita powieść. W pewnym sensie to nawet lepiej – można w łatwiejszy sposób poznać świat stworzony przez autora oraz przede wszystkim zrozumieć czym dokładnie zajmuje się profesja gamedeca. Poszczególne historie są raczej proste, niewymagające oraz często balansujące gdzieś na granicy odgrzewania kotleta, choć trzeba przyznać, że są bardzo równe. Jako książka do odmóżdżenia się, poznania ciekawego świata i zaliczenia niezobowiązującej lektury „Gamedec” jest cudownym wyborem. Aczkolwiek nie spodziewajcie się po nim zbyt wiele.

Ocena punktowa: 6/10