Autor: Jay Kristoff, Amie Kaufman
Tytuł: Obsidio
Wydawnictwo: Moondrive
Tłumaczenie: Mateusz Borowski
Stron: 596
Data wydania: 15 lipca 2019
Z trylogią „The Illuminae Files” mam do czynienia od samego początku i każdy jej tom zamawiałem w przedsprzedaży. Pierwszy z nich, „Illuminae”, był nawet wydawany po części jako akcja crowdfundingowa. Było to podyktowane głównie dużymi kosztami druku, które są zdecydowanie uzasadnione i nikt nie powinien mieć raczej co do nich wątpliwości, jak tylko spojrzy na książkę. A następnie zajrzy do środka. Sama historia nie należy może do najbardziej odkrywczych i intrygujących, ale wykonanie książki jest obłędne. Takie rzeczy uwielbiam i chętnie po nie sięgam! A na dodatek w egzemplarzach z przedsprzedaży Moondrive Shop dorzucał spoko gratisy. Cóż, skusiłem się więc i na ostatnią część. W sumie szkoda, że to już koniec.
Kerenza stara się przeżyć na tyle, na ile tylko da radę. Tworzy nawet ruch oporu, który próbuje oprzeć się najeźdźcom z BeiTechu, chociaż jest to niezwykle ciężkie zadanie. Wielka korporacja nie szczędziła bowiem pieniędzy na akcję, którą przeprowadzili. Wiele osób na tym lodowym okruchu, leżącym gdzieś na krańcu wszechświata, liczy na rychłą ucieczkę lub jakikolwiek inny ratunek. Tymczasem BeiTech stara się jak najszybciej naprawić bramkę skoku i ulotnić się z miejsca zbrodni. Jedyną szansą na udaremnienie ucieczki i zatarcia za sobą śladów jest grupa Illuminae. Chociaż mogą mieć w tym dodatkowego sojusznika (lub wroga) – AIDANa.
Tym razem do czynienia mamy z nieco innym wydaniem tego, do czego przywykliśmy w poprzednich dwóch tomach. Inne nie znaczy jednak gorsze. Po prostu autorzy skupili się na nieco odmiennym celu, czyli ukazaniu tego, jak wyglądało życie mieszkańców Kerenzy po ataku BeiTechu. W jaki sposób starali się przetrwać oraz do czego byli zdolni, aby zapewnić swoim rodzinom jakikolwiek byt. Cóż, w pewnych momentach nawet było… mocno… zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że „Obsidio” zdecydowanie skierowane jest do nieco młodszego czytelnika. Nie znajdziemy tutaj wszędobylskiego humoru, chociaż z drugiej strony nie jest to też jakieś smutne wspomnienie minionych czasów czy też mowa pogrzebowa nad zbiorową mogiłą. Jest sporo walki, zarówno fizycznej, jak i duchowej i to jest spoko.
Zważywszy na charakter „Obsidio”, główny prym wiodą tym razem analizy nagrać z kamer przemysłowych oraz podręcznych kamer żołnierzy BeiTechu. Brakuje przez to tej radości, jaką sprawiało oglądanie kolejnych transkrypcji audio, wycinków rozmów z komunikatorów czy wręcz przeglądania pseudo-logów systemowych. Mamy za to o wiele więcej tekstu, więc cóż – coś za coś. Więcej tekstu to więcej informacji do przyswojenia, a tychże jest co niemiara. Pojawiają się zarówno nowi bohaterowie główni, jak mnóstwo postaci pobocznych, które odgrywają mniejszą lub większą rolę w całej powieści. Autorzy jednak postarali się nie odchodzić za bardzo do początkowego konceptu i dalej karmią czytelnika bajecznymi ilustracjami, planami statków, korytarzy, budynków, ale po prostu widać, że najważniejsze stało się to, co było nagrane kamerami. W sumie jest to najsensowniejsze wyjście, skoro postanowili pokazać to, co działo się na Kerenzy.
W ostatnim tomie wyjaśnia się również wiele spraw, nad którymi głowiłem się od samego początku i co do których nawet miałem pewne wątpliwości, czy aby na pewno zostały dobrze rozegrane. Dowiadujemy się czemu dokładnie wszystkie zebrane materiały wyglądają tak a nie inaczej i z jakiego powodu autorzy postanowili rozegrać sprawy w taki sposób, w jaki rozegrali. Dość ciężko jakoś z ładem i składem opisać to, co mam na myśli, aby nie rzucać spoilerami na prawo i lewo – zapewne część czytelników domyśliła się wielu rzeczy już na samym początku historii ataku na planetę należącą do KWU, ale wciąż pozostaje wiele smaczków, którymi Jay Kristoff oraz Amie Kaufman potrafią zaskoczyć. Zwłaszcza, że starają się kolejne informacje dawkować i przemycać gdzieś między walką o życie na planecie, a przygotowaniami do być może ostatniej próby odzyskania wolności i życia przez uciekinierów na statku.
Zakończenie jest dość oczywiste i przewidywalne, chociaż tak naprawdę chyba wszyscy od samego początku domyślali się, do czego to wszystko zmierza. Autorzy postawili na proste, konkretne i oklepane, ale za to w miarę bezpieczne rozwiązanie wszystkich wątków. Cóż, fajerwerków tutaj nie ma, po drodze nawet parę zbyt brutalnych przyśpieszeń akcji się pojawiło, ale w ostatecznym rozrachunku było spoko. Mniej więcej tak, jak się spodziewałem przez te trzy tomy. Historia wygląda na definitywnie zakończoną i jest raczej satysfakcjonująca. Trudno w sumie było z tej opowieści wybrnąć inaczej, zwłaszcza jeśli autorzy nie planują kolejnych części. A wygląda na to, że powiedzieli już ostatnie słowo i nie będą ciągnąć w żaden sposób trylogii przekształcając ją w tetralogię, czy wręcz coś większego. No, nie licząc prequela „Memento”... :)
Całkiem zacne zakończenie trylogii, utrzymane jednak w bardziej poważnym tonie. Na pewno fani humoru z poprzednich części mogą się poczuć lekko rozczarowani, chociaż dla mnie to akurat ogromny plus. Autorzy pokazali dzięki temu, że potrafią odpowiednio wybrnąć z historii, którą stworzyli i która nieuchronnie zmierzała w konkretnym kierunku. Mimo dużego zagęszczenia analiz z przeróżnych kamer, nie zrezygnowali ze znanych doskonale z pierwszych dwóch tomów wstawek graficznych. Rozmowy z komunikatorów głosowych i tekstowych, ogłoszenia na pokładach statków czy zrzuty pseudo-logów z systemów dalej stanowią nieodłączną część „The Illuminae Files” i są niejako wizytówką całej trylogii. To właśnie ten sposób napisania książki zachęcił mnie do sięgnięcia po pierwszy tom, a trzeci pokazał, że można stworzyć nie tylko oprawę graficzną, ale i poruszającą historię.