niedziela, 24 kwietnia 2022

„Przesilenie” – Katarzyna Berenika Miszczuk

„Przesilenie” – Katarzyna Berenika Miszczuk
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Katarzyna Berenika Miszczuk
Tytuł: Przesilenie
Wydawnictwo: W.A.B.
Stron: 464
Data wydania: 16 kwietnia 2018

To już ostatni tom „Kwiatu paproci”! Znaczy, no tak, jest jeszcze na przykład „Jaga”, która jest prequelem, jednak ten niejako główny czteroksiąg właśnie się skończył. Przez wszystkie cztery tomy towarzyszył mi niesamowicie fantastyczny, słowiański klimat, pełen dawno zapomnianych wierzeń, bóstw oraz boginek i upiorów. Towarzyszyła mi również Gosława, której absolutnie nigdy nie zapomnę. Oj nie, tak irytującej osoby nie da się zapomnieć. Przez cały cykl zastanawiałem się, czy zmieni wreszcie swoje zachowanie i postępowanie. No i wiecie co? Nie doczekałem się tego!

Złożonych obietnic należy bezwzględnie dotrzymywać. Zwłaszcza jeśli to swarny bóg był tym, który obietnicę przyjął. Gosława doskonale zdaje sobie z tego sprawę, jednak cały czas próbuje żyć normalnie, pragnąc gdzieś w środku mieć to jak najszybciej z głowy. Chociaż życie z Mieszkiem należy raczej do tych nieco… bardziej szalonych. Nieco bardziej niż ponad tysiącletni władca, który może być jej pomocą, ale i równie dobrze przeszkodą w wywiązywaniu się z danego słowa.

Trudno napisać mi coś więcej, niż to, co już miałem okazję przekazać Wam przy okazji recenzji poprzednich tomów. „Przesilenie” nie odbiega zbyt mocno od wcześniejszych historii. Jest w niej cały czas dużo słowiańskich klimatów (rzecz jasna kolejne elementy bestiariusza wskakują na karty książki), Bieliny wciąż są tym samym, uroczym zakątkiem. Tak naprawdę jedyne, co się zmienia, to Gosia, ale tylko trochę. W niektórych przypadkach jest już nieco bardziej… racjonalna, jednak w większości przypadków to wciąż ta sama niewychowana nastolatka, która nie została przystosowana do życia, jest irytująca, bywa arogancka, najpierw robi, a potem myśli. No i ogólnie jest… Gosią.

Historia została osadzona w podobnym schemacie jak dwie poprzednie książki. „Szeptucha” miała swój konkretny cel, do którego dążyła fabuła, podczas gdy pozostałe trzy (włącznie z „Przesileniem”) to już są wydarzenia, które się po prostu dzieją. Nie, żeby to było coś złego, albowiem dobrze opisane życie na wsi potrafi być naprawdę świetną lekturą, po prostu istotne jest to, że nie czuję żadnego konkretnego miejsca, do którego dąży. Co w ogóle staje się niesamowicie fascynujące gdzieś po koniec opowieści. Wtedy bowiem okazuje się, że jednak autorka miała plan i chciała wszystkich bohaterów porozstawiać odpowiednio na szachownicy, a do tego jeszcze dostawić parę dodatkowych postaci.

Trochę się właśnie na samym końcu zaczyna dziać, czego (przyznam się bez bicia) się nie spodziewałem. A już na pewno nie tych wydarzeń i z takimi postaciami, które zostały zaprezentowane przez Katarzynę Berenikę Miszczuk. Znaczy się, czwarty tom potrafił jeszcze zaszaleć i zaskoczyć! W pewnym momencie można było się zacząć domyślać pewnych spraw, ale jednak przez trzy tomy nie pojawiło się w mojej głowie ani jedno ziarenko podejrzeń. Pod tym względem to naprawdę świetne zakończenie czterech ksiąg i satysfakcjonujące rozwinięcie połączeń między postaciami. Jestem wielce ukontentowany.

Jak widzicie więc ostatni tom to dość godny następca wszystkich poprzednich, niezgorsze zakończenie cyklu, choć przyznać muszę, że bez szału. Najmocniejszymi zaletami całości jest wspominany kilkukrotnie przeze mnie klimat – bogowie z własnymi planami, demony i boginki kroczące wśród ludzi, puszcza ze świętym dębem czy Wyraj ze swoim drzewem kosmicznym. Dla tych elementów warto przeczytać cały „Kwiat paproci”, tylko trzeba uważać niestety na postać Gosi. Ta do samego końca pozostała tą samą, irytującą i nieprzystosowaną (oraz kompletnie niewiarygodną) postacią, jaką była w pierwszym tomie. Odrobinę się zmieniła, ale rdzeń jednak pozostał ten sam. Tak samo, jak rdzeń świata przedstawionego przez autorkę.

Łączna ocena: 6/10


Za możliwość przeczytania dziękuję




Cykl „Kwiat paproci’


wtorek, 12 kwietnia 2022

[PREMIERA] „Dom Nieba i Oddechu” cz. 1 – Sarah J. Maas

„Dom Nieba i Oddechu” cz. 1 – Sarah J. Maas
Źródło: Lubimy Czytać

Autor:
Sarah J. Maas
Tytuł: Dom nieba i oddechu cz. 1
Wydawnictwo: Uroboros
Stron: 526
Tłumaczenie: Małgorzata Fabianowska
Data wydania: 27 kwietnia 2022

Moje początki z prozą Sarah J. Maas nie były wcale usłane różami. Jako pierwszy tytuł trafił mi się „Szklany tron” i gdyby nie moje optymistyczne nastawienie do nawet największych bzdur, to pewnie rzuciłbym ten cykl w cholerę. Dałem mu jednak szansę i niczego nie żałuję – rozkręcił się błyskawicznie, a w okolicach trzeciego tomu byłem już kompletnie kupiony przez autorkę. „Księżycowe Miasto” za to już od „Domu ziemi i krwi” ustawiło sobie poprzeczkę bardzo wysoko, jakby amerykańska pisarka postanowiła wdrożyć w swoją twórczość myśl przewodnią dobrego kina – zacząć od trzęsienia ziemi, a potem dalej budować napięcie. Jednak jak się pewnie domyślacie, jest to niesamowicie trudne zadanie.

Nie jest łatwo wrócić do normalności, kiedy jest się najbardziej rozpoznawalnymi obywatelami Księżycowego Miasta. A staje się to już niemal niemożliwe w przypadku księżniczki Fae oraz malakim dysponującemu niecodzienną mocą. Wszyscy wtedy interesują się Tobą i próbują wciągnąć w swoje własne gierki. A tych wśród wszystkich ludów rządzonych przez Asteri nie brakuje. Jest więc jedynie kwestią chwili, aż Bryce Quinlan z Huntem Athalarem zostaną zwerbowani do kolejnego spisku i staną oko w oko z następnymi problemami. W tym przypadku jednak słowo „zwerbowani” może oznaczać dla nich rozstanie się z życiem.

Wspomniałem w pierwszym akapicie o rozpoczęciu historii od trzęsienia ziemi. Później powinno nastąpić ciągłe narastanie napięcia, budowanie go wyżej i wyżej. Tego teoretycznie można oczekiwać od drugiej części „Księżycowego Miasta” – wszak faktycznie „Dom ziemi i krwi” miał niezłe tąpnięcie! Tym razem jednak nie ma w sumie ani mocnego uderzenia, ani też próby utrzymania czytelnika w niepewności. No, w każdym razie w pierwszej części „Domu nieba i oddechu”. Ba, nawet zabrakło przełamania tomów w jakimś newralgicznym momencie, przez co nawet nie można mówić o jakimś cliffhangerze. Ot, poprawny tom prowadzony w stałym tempie, wciągający, aczkolwiek niekoniecznie porywający.

To, co niektórym się pewnie mocno spodoba, a mnie przyprawiało o migrenę, to dużo odważniejsze podejście autorki do scen erotycznych. W sumie tak naprawdę w co najmniej dwóch przypadkach nawet nie można mówić o „erotycznych”, ale dosłownie „pornograficznych”. Przyznam się bez bicia, że nie czytam na co dzień literatury pełnej obrazów seksu, więc nie mam pojęcia, jak wyglądają tam porządne opisy, jednak Sarah J. Maas w obu przypadkach zrobiła (w mojej opinii) niskiej jakości pornola. No dobra, autorka lub tłumaczka, z oryginałem nie miałem styczności, więc nie chcę też zrzucać wszystkiego na jedną z osób. Gdyby nie to, że dostałem egzemplarz recenzencki, to już po pierwszych paru słowach sprawdziłbym po prostu, po ilu stronach (sic!) kończy się scena i zwyczajnie bym ją ominął.

Na szczęście fabuła rekompensuje te seksualne niedogodności, więc chwila tortur przeistaczała się w kolejne dawki intrygi, w którą znowu wplątują się nasi bohaterowie. Chociaż w drugiej części cyklu już mocniej wyeksponowany jest fakt, że cała historia nie do końca się klei i że została stworzona tak z pełną premedytacją, właśnie dla grupy odbiorczej, która nie zwraca uwagi na szczegóły. To kawał fajnej fantastyki młodzieżowej, która kładzie nacisk na akcję, emanację mocą, starożytne legendy oraz intrygi dotykające najwyższych poziomów władzy. W tej kategorii nie ma sobie równych – sam zresztą nastawiałem się właśnie na taką historię i ją otrzymałem. Dzięki czemu jestem mocno usatysfakcjonowany.

Jest duży potencjał, jestem ciekaw, jak będzie wyglądał rozwój wydarzeń w drugim tomie. Autorka rozpoczęła kilka różnych wątków, które mogą pójść w naprawdę różnych kierunkach, jednak na pewno są gwarancją doskonałej rozrywki. Mam tylko nadzieję, że trochę spasuje z opisami scen seksu, chociaż mniej więcej rozumiem, czemu się one znalazły (cóż, nie jestem stereotypowym odbiorcą w tym przypadku). Czekam jednak z niecierpliwością na kolejny tom, gdzie nieco lepiej będę mógł ocenić zarówno samo rozwiązanie wspomnianych wątków, jak i tempo oraz dalszy rozwój postaci.

Łączna ocena: 7/10




Za możliwość przeczytania dziękuję




Cykl „Księżycowe Miasto”

wtorek, 5 kwietnia 2022

„Moonshot. Wyścig z czasem” – dr Albert Bourla

Źródło: Lubimy Czytać

Autor:
dr Albert Bourla
Tytuł: Moonshot. Wyścig z czasem
Wydawnictwo: Insignis
Stron: 320
Data wydania: 9 marca 2021

Dzień premiery „Moonshot” przypada na drugą rocznicę poniedziałku, w którym giełdy zaczęły lecieć na łeb na szyję w dół. W Polsce indeks WIG20 osiągnął swoje minimum trzy dni później, 12 marca 2020 roku, zbliżając się do poziomu ze stycznia 2009 roku. To właśnie dwa lata temu rozpoczęło się to, co znamy pod ogólnym pojęciem „pandemii koronawirusa”, która przeleciała przez praktycznie cały świat. Obecnie nastroje są zupełnie inne, niż na samym początku, kiedy nikt do końca nie wiedział, z czym się w ogóle tego wirusa je. To właśnie wtedy też pojawiło się największe parcie na wynalezienie szczepionki, która mogłaby powstrzymać wirusa, niezależnie jak bardzo zjadliwy by nie był. A ta książka to właśnie historia tego wyścigu z czasem z perspektywy prezesa i dyrektora generalnego firmy Pfizer.

„Idea »moonshotu« przeżywa dziś renesans. Określenie to zostało użyte po raz pierwszy w 1949 roku, gdy Amerykanie rozważali podbój kosmosu. Tak się złożyło, że były to też czasy ogromnych postępów w dziedzinie wakcynologii i opracowania szczepionki DTP przeciw błonicy, tężcowi i krztuścowi. Już kilka lat później, w 1955 roku, w użyciu była szczepionka przeciw chorobie Heinego-Medina. Moonshot wkroczył na dobre do słowników języka angielskiego w latach sześćdziesiątych XX wieku, gdy prezydent Kennedy ogłosił, że człowiek poleci na Księżyc i bezpiecznie wróci na Ziemię. Kennedy powiedział, iż jego wybór padł na Księżyc nie dlatego, że to cel łatwy, lecz przeciwnie – dlatego, że jest trudny. »Pozwoli skupić i oszacować nasze najlepsze siły i zdolności. Jesteśmy gotowi podjąć to wyzwanie, nie chcemy go odkładać na potem. Zamierzamy mu sprostać […]«”.

Zazwyczaj drugi akapit w swoich opiniach opisuję własnymi słowami, skupiając się jednak na tym, o czym traktuj konkretna książka. Tym razem jednak zrobiłem wyjątek. Powyższy cytat możecie znaleźć w blurbie, który najlepiej oddaje to, czego możecie się spodziewać. Znaczy się połączenia pasji, pomysłowości, determinacji, które jednak obleczone zostały w przystępną formę. Tak, osobiście nie przepadam za rzucaniem takimi frazesami, jednak tutaj trudno inaczej odzwierciedlić przekaz, który płynie z „Moonshot”. Z drugiej strony trudno odmówić sensowności tym określeniom, zwłaszcza jeśli cofniemy się do czasów, w których informacja o pojawieniu się szczepionki ujrzała światło dzienne.

Książka podzielona została na kilka rozdziałów, a każdy z nich skupia się na nieco innym aspekcie całego tego „wyścigu”. Na początku więc dowiadujemy się, jak wyglądała droga od ogłoszenia pierwszych wystąpień zarażenia wirusem SARS-CoV-2, aż do momentu, w którym cały świat otrzymał szczepionki (nie tylko zresztą Pfizera). Późniejsze rozdziały przedstawiają wiele niuansów, wykorzystując tło polityczne, społeczne (jak zaufanie ludzi i niska ocena działalności firm farmaceutycznych) czy wręcz osobiste dla członków wysokiego kierownictwa Pfizer. Innymi słowy, czasem można odnieść wrażenie, że dr Albert Bourla opisuje dokładnie te same wydarzenia po raz wtóry, jednak tak naprawdę to właśnie tło jest w takich przypadkach najważniejsze. A to z kolei wpływa na wyjaśnienie pewnych ruchów, które mogły się wcześniej wydawać dziwne.

Niestety wyolbrzymianie i nadmierny przesadyzm to nieodłączne elementy „Moonshotu”. Rzecz jasna nie mam tutaj na myśli tych części, w których opisywane są czynności podejmowane przez pracowników wszystkich szczebli Pfizera i BioNTechu, jednak skoro w pewnych aspektach autor potrafił polecieć po bandzie, to i czemu miałby tego nie zrobić w innych? Odnoszę się do sytuacji w USA i na świecie, która opisywana była co najmniej jak wielkie ogniska eboli, które doprowadzają do „skraju zapaści gospodarczej” największe państwa świata, do reakcji ludzi, porównań, których używał dr Albert Bourla w niektórych przypadkach (również przy gloryfikowaniu prac – nie samej ich wartości merytorycznej, ale poświęcenia zrównywanego niemalże ze świętością). Mocno mnie to bodło przez całą lekturę.

Osładzającymi fragmentami są te, w których autor przybliża cały proces, przez jaki przejść musi szczepionka od pomysłu, aż po zatwierdzenie. W sumie nie wyobrażam sobie, żeby w historii szczepionki przeciw koronawirusowi mogło zabraknąć tych fragmentów wraz z wyjaśnieniem, w jaki sposób udało się Pfizerowi skrócić czas badań klinicznych, które w „normalnych” warunkach trwają nawet kilka lat. Chyba wszyscy pamiętamy, jakie kontrowersje wybuchły wokół tego skrócenia czasu, dlatego dobrze się stało, że cała procedura została opisana w szczegółach, wraz z zabiegami podjętymi przez Pfizera celem jej skrócenia, aby udało się jak najszybciej (przy jednoczesnym zachowaniu bezpieczeństwa) przejść przez cały proces.

„Moonshot” to może nie porywający, ale uzupełniający kilka luk w społecznej świadomości konstrukt, który rzuca nieco więcej światła na to, co działo się za kulisami powstawania jednej ze szczepionek przeciwko wirusowi powodującemu COVID-19. Nie zabrakło w niej patetycznego tonu, tak bardzo kojarzonego ze wszystkim, co jest amerykańskie (hiperbola na hiperboli hiperbolę pogania), chociaż w ogólnym rozrachunku czyta się to naprawdę dobrze. Jeśli dorzucimy do tego sporą dozę szczegółów technicznych (zarówno z zakresu wakcynologii, jak i procesów związanych ze szczepionkami), to otrzymamy wystarczająco merytoryczne dzieło, żeby móc nim wyjaśnić pewne aspekty. 

Łączna ocena: 6/10


poniedziałek, 4 kwietnia 2022

Co pod pióro w kwietniu 2022?

Kolejny miesiąc, kolejne wyzwania, ale i możliwości! Tutaj skupmy się jednak na możliwościach czytelniczych, wszak książek ten blog dotyczy, prawda? W tym roku postanowiłem wziąć udział w kilku wyzwaniach czytelniczych, które wybrałem pod siebie – mają mi po prostu pomóc w zmobilizowaniu się do kilku rzeczy: eksploracji nowości, wyjściu poza strefę swojego komfortu oraz sięgnięciu po tytuły, które leżą od dawna na mojej liście „do przeczytania”. Jak na razie idzie mi całkiem nieźle, dlatego nie chcę tutaj dać się rozproszyć – marzec więc też będzie miał w sobie coś, co pozwoli mi podążać dalej raz obraną drogą.

Luty był dość elektroniczny, więc teraz na pewno wrócę trochę do papieru. Zwłaszcza że zdecydowanie mam co czytać… Chociaż pora też pomyśleć nad małymi zakupami, żeby chociaż „The Expanse” sobie uzupełnić (tylko sześć tomów mam). Nie zapomnę jednak o audiobookach, oj nie! Taka część elektroniki cały czas będzie mi towarzyszyć w codziennych sprawach. Zwłaszcza rano, kiedy sobie niemalże mechanicznie wypełniać swoją codzienną rutynę. Wtedy podcasty oraz książki audio wchodzą po prostu jak złoto i nie mam absolutnie żadnych problemów ze skupieniem się.

No, chyba taki wstęp w zupełności wystarczy. Pora przejść do tego, co tygryski lubią najbardziej, czyli krótkiej listy! Tym razem może ona być zmieniona w trakcie miesiąca, ponieważ czekam na egzemplarze recenzenckie – jeśli tylko dotrą w kwietniu, to niektóre tytuły zostaną przesunięte na później.

„Przesilenie” – Katarzyna Berenika Miszczuk

Pora (prawie) zakończyć przygodę z Gosławą i jej obowiązkowymi praktykami u szeptuchy! Prawie, ponieważ to wcale nie jest koniec całego uniwersum, ani nawet samego cyklu. Na razie jednak przede mną rozwiązanie tetralogii, a potem zobaczymy, co dalej!

„Dom nieba i oddechu. Część 1” – Sarah J. Maas

Tak, przyjechała już do mnie pierwsza część „Domu nieba i oddechu”, czyli kolejnej odsłony „Księżycowego Miasta”! Trochę już pozapominałem, co dokładnie działo się w poprzedniej części, jednak najważniejsze elementy są cały czas żywe – wszak świat od razu mnie porwał!

„Przebudzenie Lewiatana” – James S.A. Corey

Szczerze? Średnio to widzę, ale mimo wszystko próbuję sobie zaplanować! „The Expanse” chodzi za mną już od dawna, teraz mam wreszcie pierwszych sześć tomów, to chcę się zabrać za ten cykl. Zobaczymy jednak, jak mi pójdzie z wykonaniem tej chęci w kwietniu.


sobota, 2 kwietnia 2022

Podsumowanie marzec 2022

Nie wiem jak u Was, ale w Toruniu druga połowa marca to już były pierwsze, porządne podrygi wiosny! Rzecz jasna dobowa amplituda temperatury na zewnątrz była dość spora, słupek rtęci potrafił jeździć pomiędzy ujemnymi wartościami, a nawet dwudziestką na plusie! Jednak wiecie, fajnie mimo wszystko było sobie pospacerować w słońcu. Nawet w sumie nie zauważyłem, kiedy wschód słońca się przesunął aż tak bardzo do przodu! Kiedy nasza kochana gwiazda zaczęła się wychylać zza chmur, to o godzinie 8 rano, kiedy chodzę na poranne spacery, była już dość wysoko na niebie. Za to zachody można było złapać całkiem niezłe, zwłaszcza nad Wisłą. Czasem czerwień była taka, że na zdjęciach można było pomylić brak ingerencji ludzkiej z pełnym photoshopem…

Słońce jednak słońcem i ciepło ciepłem, ale wieczory, tak czy siak, spędzałem z książką w ręku, w ciepłym i wygodnym łóżku! Jeśli do tego doliczyć audiobooki, których słuchałem jak zwykle na każdym możliwym kroku (chyba że akurat podcasty przejęły pałeczkę), to wyszedł mi całkiem niezły wynik zaliczonej dobroci. Większość powieści bowiem była naprawdę spoko (lub nawet wybitna), dlatego marzec mogę śmiało uznać za niezwykle udany. Spójrzcie zresztą sami na poniższe grafiki oraz spisy!



Jestem bardzo zadowolony z przeczytanych i przesłuchanych książek. Wszystkie nie zostaną przytoczone poniżej, ponieważ jedna z pozycji nie powinna jeszcze być ujawniana, jednak nie mogłem się oczywiście powstrzymać przed wpakowaniem jej w moje statystyki (no bo wiecie, STATYSTYKI)!


Tutaj w sumie praktycznie nigdy nie ma czego dodawać. Chociaż nie, mam jedną nowość! Dawno nie dodawałem żadnego nowego podcastu do swojej już i tak długaśnej listy, ale tym razem trafiła mi się świeżynka: „Taby vs spacje”. Zapowiada się naprawdę dobrze, oby tylko twórcy nie znudzili się zbyt szybko…


A tak się prezentują statystyki podcastów oraz audiobooków zebrane razem do kupy! Cóż, no… no statystyki są!


Trochę było krucho z czasem na oglądanie w marcu, ale kilka odcinków (i film, nawet film!) seriali udało się zaliczyć! O takich:

  1. „eXistenZ”
  2. „Sukcesja”

Na Instagramie spokojnie i stabilnie, a najwyżej serduszkowanym zdjęciem było takie o:

Na koniec jeszcze prezentuję listę wszystkich tytułów, które przeczytałem lub przesłuchałem:

1. „Ucieczka z Auschwitz” – A. Pożogow
2. „Żerca” – K. B. Miszczuk
3. „SybirPunk vol. 1” – M. Gołkowski
4. „Per aspera ad astra” – R. J. Szmidt
5. „Apostata” – Ł. Czarnecki
6. „Mury. Historia cywlizacji” – D. Frye
7. „Moonshot. Wyścig z czasem” – dr A. Bourla
8. „Skuteczny inwestor” – Ł. Tomys, J. Jaciuk, M. Sawicki


piątek, 1 kwietnia 2022

Zbiorczo spod pióra w marcu 2022

Marzec nie był dla mnie miesiącem, w którym mogłem robić, co mi się tylko żywnie podoba. Wręcz przeciwnie – obfitował w wyjazdy, rozjazdy, przyjazdy, spotkania, załatwianie spraw i multum innych rzeczy, które skutecznie odciągały mnie od relaksu. Czy tam od leniuchowania, zależy, jak kto woli to nazwać! Nawet weekendy miałem pozapychane i nie udało mi się zachować mojej cosobotniej rutyny, a to już jest duże odstępstwo od reguły! Mam nadzieję, że następny miesiąc będzie nieco bardziej łaskawy, chociaż nie próbuję też tego brać za pewnik.

Tak czy siak, nie próżnowałem czytelniczo i każdą wolną chwilę starałem się wykorzystać na taki relaks, który lubię najbardziej. Z książką znaczy się. Te chwile, w których nie mogłem złapać za papier lub czytnik, wypełniłem oczywiście w miarę możliwości audiobookami oraz podcastami. Zwłaszcza tych drugich też pojawiło się sporo, głównie za sprawą „Nerdów w Kulturze”, którzy nawrzucali zaległe audycje do aplikacji podcastowych. Do tego miałem też okazję napisać wewnętrzną recenzję pewnej książki, o której niestety słowa powiedzieć nie mogę, jednak warto w ogóle o tym wspomnieć – w końcu to też kolejny tytuł jakby nie patrzył. W efekcie miesiąc kończę z takimi oto przeczytanymi pozycjami jak w niniejszym poście!

Rzecz jasna wszystkie okładki pochodzą jak zawsze z portalu Lubimy Czytać.

„Ucieczka z Auschwitz” – Andriej Pogożew
„Ucieczka z Auschwitz” – Andriej Pogożew

Format: Audiobook
Stron/długość: 7h 06m
Czyta: Maciej Więckowski

Zazwyczaj literatura obozowa, która zawiera w sobie wspomnienia z Auschwitz, pełna jest cierpienia, obrazu bestialstwa, jakiego dopuszczali się nie tylko sami hitlerowcy, ale również część więźniów, jak również informacji o przedziwnych sposobach zadawania cierpienia. Andriej Pogożew w swoich wspomnieniach jednak nie skupia się na tym (albo raczej: nie tylko na tym), ale opowiada również o sposobach samych więźniów na stworzenie namiastki normalności. Takiej, która pozwoli przeżyć nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.

Nie bez powodu ta książka nosi taki, a nie inny tytuł. Andriej Pogożew był żołnierzem armii radzieckiej, który trafił właśnie do Auschwitz. Podjął (udaną) próbę ucieczki wraz z grupą radzieckich więźniów w listopadzie 1942 roku. Część stron zapisanych na kartach wydanej po raz pierwszy w Polsce w 2011 roku książki opisuje właśnie cały plan, jak i jego późniejsze wykonanie. Jak również to, co działo się później z Andriejem, również ze strony sojuszników. Były więzień skupia swoją uwagę także na kulisach procesu kilku z oprawców z Auschwitz. Innymi słowy, jest to kompletnie inna książka o tematyce obozów koncentracyjnych, niż te, które do tej pory czytałem.

Ocena punktowa: 7/10

„SybirPunk vol. 1” – Michał Gołkowski
„SybirPunk vol. 1” – Michał Gołkowski

Format: Audiobook
Stron/długość: 16h 01m
Czyta: Michał Gołkowski

Kojarzycie może takie klasyczne filmy akcji, przy których sobie siadacie wieczorem, bierzecie popcorn i oglądacie z wielkim zaangażowaniem, ale szybko zapominacie o danym tytule? Jednak czujecie satysfakcję i radość z dobrej rozrywki, którą sobie właśnie zapewniliście? Wiecie, że tam się połowa rzeczy ze sobą nie skleja, ale w sumie Wam to nie przeszkadza, bo zdajecie sobie sprawę z tego, że nie ma się sklejać? Właściwie to o to chodzi, że takie ma być? No to macie właśnie przed sobą książkową wersję takiego filmu – satysfakcja praktycznie pewna, chociaż nie liczcie na ambitną literaturę.

Świat jest zjadliwy (choć dziwnie się w tych czasach słuchało o Federacji zgniecionej przez sankcje z powodu II Wojny Krymskiej…), bohaterowie są konkretni i wyraziści, a akcja po prostu zasuwa. Sporo strzelania, dużo kombinowania, ciemnych sprawek i takich tam. Jednak również odrobina życiowych rozkmin! Dodatkowym smaczkiem jest lektor audiobooka, gdyż jest nim… sam autor! No i muszę przyznać, że wyszło mu to naprawdę świetnie. Dialogi były jasno od siebie odseparowane, a do czego niektóre z postaci miały swój charakterystyczny głos, chociaż bez zbytniego kombinowania.

Ocena punktowa: 7/10

„Per aspera ad astra” – Robert J. Szmidt
„Per aspera ad astra” – Robert J. Szmidt

Format: Audiobook
Stron/długość: 8h 53m
Czyta: Wojciech Masiak

Jak zwykle czytam cykle od złych stron… „Per aspera ad astra” jest to bowiem prequel „Pól dawno zapomnianych bitew”, które okazały się naprawdę wciągającą space operą napisaną przez polskiego autora. Historia przedstawia podróż pierwszych pielgrzymów do układu oddalonego o 25,5 roku świetlnego od Układu Słonecznego. Cała podróż ma trwać 170 lat i być podzielona na dziesięcioletnie okresy stazy wszystkich pielgrzymów oraz tygodniowe tury wybudzenia z ćwiczeniami.

Powiecie, że brzmi jak nudny temat na całą książkę? Robert J. Szmidt chętnie udowodni, że takie myślenie jest błędne. Tak naprawdę cała historia opowiadana jest z perspektywy jedynie członków załogi (w głównej mierze), którzy nie liczą nawet dziesiątki osób! A do tego wydarzenia dzieją się na jednym statku kosmicznym, w powtarzalnych blokach czasowych. Autor jednak nawet z tak prostych warunków stworzył dynamiczną powieść pełną akcji. Przy okazji pokazał zupełnie inną perspektywę zdobywania kosmosu, jakże inną od rozwiniętej już technologicznie ludzkości znanej z późniejszych tomów. A co najważniejsze mamy Roberta Bukowskiego, którego również poznacie później z zupełnie innej strony!

Ocena punktowa: 7/10

„Mury. Historia cywilizacji” – David Frye
„Mury. Historia cywilizacji” – David Frye

Format: Audiobook
Stron/długość: 10h 13m
Czyta: Wojciech Chorąży

Dość… ciekawa pozycja. Chociaż niekoniecznie porywająca. Mogłoby się wydawać, że to będzie po prostu historia tworzenia murów przez ludzi, ale tak wcale nie jest. No, w każdym razie nie do końca. Te cały wały obronne od samego początku czemuś służyły i ich stawianie miało swoje konsekwencje – no i właśnie między innymi one są celem, który obrał sobie autor podczas pisania tej pozycji. A jak się okazuje, to te konsekwencje ponosimy sobie cały czas jako ludzkość, chociaż niekoniecznie już poprzez budowanie takich fizycznych murów.

Muszę jednak przyznać, że nie była to zbyt porywająca lektura. David Frye niby dość luźno i swobodnie podszedł do tematu, starając się przytoczyć konkretne przykłady lekkim językiem, ale być może właśnie to spowodowało, że nie mogłem się odpowiednio „zajarać”. Napisał to zbyt… zachowawczo. Traktuję tę pozycję raczej w kategoriach ciekawostek, do których trzeba mieć cierpliwość, niż absolutny must read. Nie nastawiajcie się więc raczej na wystrzałowe informacje, chociaż możecie śmiało wpleść gdzieś w Wasze plany, jako lekturę nieco mniej zobowiązującą.

Ocena punktowa: 6/10

„Skuteczny inwestor” – Łukasz Tomys, Justyna Jaciuk, Mateusz Sawicki

Format: Audiobook
Stron/długość: 6h 13m
Czyta: Leszek Gorski

Autorzy podjęli próbę przełożenia kilku podstaw znanych z „Inteligentnego inwestora” autorstwa Benjamina Grahama na realia polskie. Tak naprawdę jeśli ktoś nie miał do tej pory ani trochę do czynienia z rynkami kapitałowymi, to może to być całkiem niezły start. Nie ma tu dużej ilości niezrozumiałego i fachowego języka, ale sporo podstawowej wiedzy, na której warto zacząć budować swoją wiedzę. Mogę to rzecz jasna napisać z perspektywy osoby, która coś już wie i coś z tą wiedzą robi.

Nie spodziewajcie się jednak wodotrysków i złotych porad co zrobić z własnym kapitałem. To nie jest biblia inwestora, która miałaby zmienić Wasz mindset i wskazać jasno, jaką drogą należy podążać. Niewątpliwą zaletą jest prosty język i zrozumiałe przekazywanie treści. Nawet w miejscach nieco bardziej zaawansowanych autorzy skupili się na maksymalnym uproszczeniu, nawet jeśli oznaczało to potraktowanie tematu bardzo po macoszemu. Wszak jeśli ma się mniej więcej zarysowany temat, to można to dalej podrążyć w nieco bardziej skomplikowanej literaturze. Zwłaszcza, że przykłady często opierały się o polski rynek.

Ocena punktowa: 6/10