środa, 1 marca 2023

Zbiorczo spod pióra w lutym 2023

Najkrótszy miesiąc w roku już za nami – macie też wrażenie, jakby sylwester był jakoś tak niedawno, a nie aż dwa miesiące temu? Już od dawna powtarzam, że czas ucieka zdecydowanie zbyt szybko, ale cóż na to poradzić – nawidoczniej tak ma być! Dobrze, że w tym ciągłym zamęcie mozna znaleźć chwilę spokoju na lekturę (lub pogranie sobie w jakąś odmóżdżającą gierkę mobilną na ten przykład). W sumie to dwie moje lektury z lutego zostały rozpoczęte jeszcze pod koniec marca, więc początkowo spodziewałem się jakichś nadwzywczaj dziwnych wyników w tym miesiącu, ale jednak wyszło w sumie dość naturalnie!

Udało mi się jedną trylogię zakończyć, której ostatni tom okazał się zdecydowanie najlepszy. Może niekoniecznie powalający na kolana, no ale jednak wreszcie dostałem coś dobrego na koniec. Do tego nadrobiłem też Sandersona, którego kupiłem już jakiś czas temu (od razu po jego wydaniu w Polsce), więc jestem też na bieżąco z przygodami Waxa i Wayne’a! Znowu królowałą u mnie fantastyka głównie, choć staram się jednak urozmaicać sobie odmiany gatunkowe! Zobaczymy jak mi to pójdzie w nadchodzącym miesiącu, bo pewnie jak zwykle będę po prostu zmieniał zdanie co chwilę…

Tymczasem przejdźmy już do meritum, czyli opinii! Okładki jak zawsze pochodzą z serwisu Lubimy Czytać.

„Płonący bóg” – Rebecca F. Kuang

Format: Audiobook
Stron/długość: 23h 11m
Czyta: Paulina Holtz

No, nareszcie się ta trylogia rozkręciła – szkoda jednak, że tak późno (w ostatnim tomie). Muszę przyznać, że tym razem się potrafiłem mocno wkręcić i docenić wiele zabiegów fabularnych autorki. Kilka razy niestety trafiło się też traktowanie czytelników jak nie do końca kumających, za to bardzo łatwowiernych, ale do tego już przywykłem. Dynamika jak na tom zamykający była bardzo zróżnicowana – czasem wręcz zbyt szybko wydarzenia następowały (lub brakowało im mostów pomiędzy nimi), jednak w ogólnym rozrachunku dało się połapać we wszystkim i utrzymać odpowiedni poziom uwagi.

Nie do końca mi się podoba parę zabiegów, które wyglądały nieco na wymuszone przez założenia końcowe fabuły, ale staram się pamiętać, że jest to po prostu literatura, która ma dać czystą rozrywkę. Zwłaszcza że Rin daje nam, jako czytelnikom, nie tylko właśnie wspominaną rozrywkę, ale i możliwość śledzenia zmian, jakie zachodzą w jej głowie i jak zaczyna nabierać doświadczenia w podejmowaniu decyzji. Nie jest to najlepiej skrojona bohaterka, ale wraz z Venką i Kitayem, który jest przeciwwagą dla obu bohaterek, stanowią naprawdę interesujące trio, które ubarwia ten ostatni tom.

Ocena punktowa: 7/10

„Zaginiony metal” – Brandon Sanderson

Format: Papier
Stron/długość: 544
Tłumaczenie: Anna Studniarek-Więch

Gdyby tak wyciąć połowę nic niewnoszących dialogów, a połowę z pozostałych pozbawić duplikatów, to otrzymalibyśmy mocno odchudzoną, ale o wiele lepszą wersję „Zaginionego metalu”. Jeszcze więcej kartek mogłoby zostać zaoszczędzonych, gdyby pominąć ciągłe powtarzanie dokładnie tych samych „opisów” rozległości i różnorodności cosmere. Nie zrozumcie mnie źle, to nadal świetna książka i Sanderson zabiera nas na wycieczkę w coraz głębsze punkty świata magii metali (dzień dobry Hemalurgio), narracja potrafi utrzymać czytelnika przy książce i aż chce się zobaczyć, co dalej się wydarzy i jaki znowu zwrot akcji autor nam zaserwuje. Niestety nie do końca tym razem wyszła Sandersonowi cała otoczka historii.

Sanderson postawił też na rozwój innych postaci, niż Wax oraz Wayne, co ogólnie byłoby bardzo dobre, gdyby nie przyćmiły kompletnie dwójkę głównych bohaterów, którzy grali pierwsze skrzypce od samego początku Drugiej Ery. Nie jestem też przekonany czy kupuję pewne elementy związane z magią metali, które… zdają się przeczyć w pewnym sensie temu, co tak szczegółowo autor budował przez wiele lat. Jakby miały być wykorzystane specjalnie na potrzeby fabuły. Niby miałem pewną frajdę z całości, niby zamknięcie jest całkiem dobre (może niekoniecznie zaskakujące aż tak, ale po prostu dobre) z pozostawioną furtką, ale to nie jest ten Sanderson, którym się jarałem tyle czasu. Przede wszystkim jednak to nie jest to, na co czekałem tyle czasu.

Ocena punktowa: 5/10

„Ołowiany świt” – Michał Gołkowski

Format: Audiobook
Stron/długość: 10h 32m
Czyta: Mariusz Zaniewski

Seria gier „S.T.A.L.K.E.R.” jest mi zdecydowanie obca, za to klimaty postapokaliptyczne są bliskie memu sercu! Sam „Ołowiany świt” chciałem poznać już wiele lat temu, ale ostatecznie pchnęła mnie w jego stronę lektura „Komornika” oraz „SybirPunka”. Spodziewałem się podobnego poziomu, ale obawiam się, że jednak przygody Misia wewnątrz zony nie są najlepszą książką Michała Gołkowskiego (aczkolwiek minęło 10 lat od jej powstania). Chyba najmocniejszą stroną jest bardzo charakterystyczny dla autora, lekki sposób narracji z perspektywy głównego bohatera, która przeplatana jest lekko cynicznymi komentarzami przedstawiającymi świat i opisującymi wydarzenia.

Bardzo zabrakło mi spójności – książka stanowi zbiór kilku „przygód” stalkera, które jednak nie są ani jednoznacznie oddzielone jako osobne opowiadania, ani zespojone ze sobą ciągiem fabularnym. Bardzo duży nacisk został też położony na przemyślenia bohatera w trakcie jego podróży przez zonę, za to kuleje odrobinę przedstawienie świata – jest odrobina o przeszłości i genezie zony, czasem się pojawi opis jakiegoś mutanta czy anomalii, jednak są one wrzucane dość losowo i raczej w skromnej ilości. Zapewne jest to pewnego rodzaju zachęcenie do sięgnięcia po inne książki z Fabrycznej Zony, choć czuję, że można było jednak zmienić proporcję. W każdym razie całokształt wyszedł naprawdę zachęcająco (choć nie idealnie), więc z pewnością sięgnę po inne książki z tej serii!

Ocena punktowa: 6/10

„Wzlot Persepolis” – James S.A. Corey

Format: Papier
Stron/długość: 564
Tłumaczenie: Marek Pawelec

Trochę mnie „Ekspansja” zaczyna nużyć niestety. Niby każdy tom ma zupełnie inne wydarzenia oraz problemy, z którymi musi zmierzyć się załoga Rosynanta (i nie tylko oni), ale wszystko jest tak do bólu proceduralne, że czuję się, jakbym oglądał „House’a”. Mało tego, w tym konkretnym tomie odniosłem wrażenie stagnacji rozciągającej się na zdecydowaną większość historii. Nie zauważyłem nawet kiedy dotarłem gdzieś do ¾ książki, a tak naprawdę nie zaczęła się zawiązywać żadna konkretna akcja. Były po prostu… „wydarzenia”. Coś się działo, bohaterowie coś robili, w jakimś to kierunku niby płynęło (a dokładniej trzymało się rdzenia), ale nie czułem żadnego przywiązania do historii.

Tak naprawdę jedynym dużym plusem (który jednak wygenerował też parę zgrzytów) było przesunięcie czasowe w życiu załogi Rosynanta (jak również i wszystkich innych postaci). Niestety tutaj też nie zostało to zrobione zbyt dobrze – gdyby nie przypominanie co jakiś czas o tej delcie, nie pamiętałbym o tej różnicy. Czas się ruszył do przodu, ale cały Układ Słoneczny w wersji stworzonej przez James S.A. Corey ani trochę. Sporo było też nie do końca logicznych następstw takiego scenariusza, co mocno wybijało z immersji. Ogólnie rzecz biorąc, chyba jest to najsłabszy ze wszystkich tomów, napędzany jedynie odcinaniem biletów od sukcesu wcześniejszych części. No ale cóż, zaczął cykl, to go skończę…

Ocena punktowa: 5/10

„Król Bezmiarów” – Feliks W. Kres

Format: Papier
Stron/długość: 19h 26m
Czyta: Wojciech Żołądkiewicz

Zdecydowanie lepsza pozycja niż pierwszy tom – od samego początku czuć zupełnie inną jakość i to, że autor ma jakiś plan. Być może spory wpływ na to miało osadzenie wydarzeń na morzu oraz wokół niego, wraz z przybliżaniem szczegółów dotyczących żeglugi. Samo przerzucenie akcji w całkiem inne miejsce (a dokładniej ze skrajnej północy kontynentu na jego południe) bardzo mocno przypomina mi podział całej sagi, który między innymi można znaleźć w „Opowieściach z Meekhańskiego pogranicza” autorstwa Roberta M. Wegnera. Jeśli lubicie więc takie skakanie po mapie i zapoznawanie się z nowymi obyczajami i postaciami, to zdecydowanie może Wam przypaść do gustu!

Sposób prowadzenia narracji i opisywania wydarzeń jest wciąż dokładnie ten sam, który towarzyszy czytelnikowi w pierwszym tomie. Spokojny, dokładny, stonowany, bez prób zaskakiwania lub kombinowania. Zwyczajnie porządny i konkretny. Pozwala jednak lepiej się wczuć w świat niż w tomie pierwszym – wreszcie czułem, że trafiłem do fantastyki, a nie trochę takiego patchworka historyczno-fantastycznego. W niektórych momentach miałem wrażenie, że dialogi trochę kuleją (są strasznie sztywne i nienaturalne), aczkolwiek to można zrzucić na wiek książki. W ogólnym rozrachunku „Król Bezmiarów” wypada w mojej opinii o wiele lepiej niż pierwszy tom, co mnie cieszy i zachęca do sięgnięcia po kolejną część.

Ocena punktowa: 7/10


środa, 1 lutego 2023

Zbiorczo spod pióra w styczniu 2023

Możemy już powoli zapominać o długiej przerwie (no, ewentualnie nieco krótszej, w zależności jak kto sobie urlopy rozplanował) i powoli wracać na tory „normalnego” życia! Pierwszy miesiąc nowego roku już za nami, więc teraz powoli odliczamy czas do wakacji. Nie wiem, jak Wy, ale ja przez prawie cały styczeń nie mogłem wskoczyć na swoje standardowe obroty. Rutyna się odrobinę rozsypała, choć próbowałem ją trzymać w ryzach, jak tylko mogłem! Cóż, pewne zawirowania w życiu zawodowym z pewnością się do tego przyczyniły (wręcz były głównym powodem takiego stanu), aczkolwiek pewne elementy pozostały niezmienne, jak choćby audiobooki i podcasty do śniadania!

Z pewnością był to kolejny miesiąc pod znakiem „Nędzników”, których czyta się naprawdę cudownie i miejscami wręcz nie mogłem się oderwać, ale jednak jest to dość pokaźnych rozmiarów lektura. Zwłaszcza że zdecydowałem się na wydanie jednotomowe! Tyle dobrego, że w wersji elektronicznej w ogóle się na to nie zwraca uwagi, jedynie te procenty postępu jakoś tak wolno sobie idą… Dużo też podcastów się pojawiło, co w połączeniu z nieco innymi porami słuchania, negatywnie wpłynęło na liczbę przesłuchanych audiobooków. Chyba przyszła pora na małe porządki wśród podcastów, bo faktycznie nie wszystkie mnie już interesują, a słucham ich niejako z rozpędu i przyzwyczajenia.

Po tym przydługim wstępie przejdźmy jednak do głównego mięsa, czyli opinii! Jak co miesiąc, okładki pochodzą z serwisu Lubimy Czytać.

„Nędznicy” – Victor Hugo

Format: E-book
Stron/długość: 1 685
Tłumaczenie: ?

Napisać „ponadczasowa” to jak nic nie napisać. Sposób połączenia wszystkich wątków i osób oraz przede wszystkim ich przemiany są kompletnie nie do opisania. Tak naprawdę można tę książkę traktować jako pewnego rodzaju drogowskaz z wizualizacją wydarzeń – co się wydarzy, gdy będziemy postępować w ten, a nie inny sposób. Nędznikiem można się urodzić, ale można również nim zostać, w absolutnie każdym możliwym znaczeniu tego słowa. Miał być przekrój francuskiego społeczeństwa, a wyszedł diagram ludzkich poczynań i społeczny barometr.

Uważać trzeba w tej książce na język oraz styl – tłumaczenia są zazwyczaj bardzo stare, więc wykorzystują mnóstwo archaicznego języka. W mojej wersji na domiar złego była masa błędów w postaci złamanych w połowie słów (prawdopodobnie podczas składu e-booka coś poszło nie tak), które czasem wybijały z rytmu. Zdarzało mi się nawet korzystać ze słownika, bo nawet z kontekstu zdania nie szło dojść do tego, co dane słowo (oczywiście w słowniku oznaczone jako archaiczne) oznacza. W pewnym sensie jednak nadaje to klimat „Nędznikom”, które wszak powstały w 1862 roku.

Ocena punktowa: 8/10

„Apokalipsa według Pana Jana” – Robert J. Szmidt

Format: Audiobook
Stron/długość: 9h 14m
Czyta: Wojciech Masiak

Robert J. Szmidt znany jest doskonale z umiejętności stworzenia wciągającej historii i kreowania intrygujących światów. Właśnie tych dwóch cech oczekiwałem po „Apokalipsie według Pana Jana”, zwłaszcza że akcja książki osadzona jest w świecie typowo postapokaliptycznym, a do tego w Polsce! To, co otrzymałem, można uznać za całkiem przyzwoitą rozrywkę, choć miejscami bywały sytuacje nie do końca dla mnie zrozumiałe i klejące się (tak, wiem, fantastyka, ale ona też ma pewnego rodzaju ramy, zwłaszcza jeśli próbujemy ciągi wydarzeń analizować). Kilkukrotnie drapałem się po głowie, jakim cudem akurat historia mogła pójść w tę stronę oraz jak w ogóle taki rozwój wypadków mógł być uznany za sensowny.

Warto również dorzucić małe ostrzeżenie dla wszystkich, którzy są bardzo wrażliwi na punkcie wydarzeń za naszą wschodnią granicą, gdyż tak się akurat złożyło, że Ukraina występuje w roli niekoniecznie pozytywnej (aczkolwiek książka napisana została w 2003 roku). Ogólnie rzecz biorąc, nie jest to najlepsza powieść Roberta J. Szmidta, choć swoją porcję rozrywki zapewnia. Sporo się w niej dzieje, głównie od strony militarnej, jednak wiele wydarzeń dzieje się zbyt szybko i niektóre aspekty nie zostały wyjaśnione w zadowalający sposób. Przesłuchać w ramach „konsumpcji” literatury można, ale nie zachęcam z całych sił.

Ocena punktowa: 6/10

„Północna granica” – Filip W. Kres

Format: Audiobook
Stron/długość: 10h 01m
Czyta: Wojciech Żołądkowicz

Nie miałem tak właściwie żadnych konkretnych oczekiwań wobec „Północnej granicy”, oprócz jednej – spodziewałem się, że będzie to dobra fantastyka, zważywszy na ilość peanów wyśpiewanych na cześć twórczości Kresa. Nie wiem jeszcze, czy dostałem naprawdę dobrą literaturę, ale z pewnością wiele wskazuje na to, że kolejne tomy mogą mnie powalić na kolana. Pierwsza część przywodzi mi nieco na myśl powstałe sporo później „Opowieści z Meekhańskiego pogranicza” autorstwa Roberta M. Wagnera. Wyczuwam podobny sposób podzielenia całej opowieści i przedstawiania świata kawałek po kawałku, skupiając się na konkretnym regionie. Jednak nie psuję sobie zabawy, sprawdzając wcześniej, czy mam rację.

Książka została wydana w 1995 roku i absolutnie nie czuję w niej tych prawie trzydziestu lat różnicy. Można powiedzieć, że zarówno dojrzałością jak i świeżością dorównuje wielu współczesnym powieściom. Już można wytypować te najmocniejsze postacie, które prawdopodobnie będą prowadzić jeśli nie cały, to przynajmniej część cyklu. Spodziewam się też, że świat wykreowany przez autora zaskoczy nas jeszcze nie raz, zwłaszcza że od strony militarno-społecznej jest jednym z najprostszych, ale dzięki temu ma przeogromny potencjał do osadzania w nim elementów wystarczająco prostych i intrygujących. Mam jednak nadzieję, że w kolejnych tomach będzie więcej miejsca poświęconego przybliżaniu bohaterów, ich rozterek oraz ich lawirowania w politycznym ścieku, a nieco mniej bitew. Nie samym szczękiem oręża dobra historia żyje. 

Ocena punktowa: 6/10


niedziela, 1 stycznia 2023

Zbiorczo spod pióra w grudniu 2022

Sądziłem, że listopad nie był dla mnie zbyt łaskawy czytelniczo, ale grudzień okazał się wcale nie lepszy. W każdym razie nie o wiele lepszy! Z jednej strony święta i przerwa z nimi związana, a z drugiej wyjazd prawie tygodniowy i przywleczone z niego choróbsko w pewnym sensie się skompensowały. Jeśli doliczymy do tego grubość „Nędzników”, na których się rzuciłem w ostatnim miesiącu roku, to otrzymamy mieszankę wybuchową! Aczkolwiek z pewnością bardzo wysokiej jakości, bo tego nie mogę absolutnie odmówić w żadnym razie.

Tak właściwie to nie jest pierwszy raz, kiedy dość obszerną klasykę zostawiam sobie na koniec roku – w 2020 roku zrobiłem tak z „Wojną i Pokojem”, zapominając o tym, że składa się z kilku tomów… Tym razem nie zapomniałem – byłem tego po prostu kompletnie nieświadomy, bo większość spotykanych przeze mnie wydań była jednotomowa! Czy sprawdziłem liczbę stron? A gdzie tam! Miałem więc dość duże wyzwanie, które jednak samo w sobie było bardzo przyjemne ze względu na samą lekturę. No, choć tak właściwie to się skończyć nie udało... 😅

Wystarczy jednak tego wstępu i pora przejść do opinii! Jak zwykle okładki pochodzą z serwisu Lubimy Czytać.

„Republika Samsuna” – Geoffrey Cain

Format: Audiobook
Stron/długość: 12h 21m
Czyta: Roch Siemianowski

Tytuł tego reportażu nie jest przypadkowy. Jeśli pamiętacie afery związane z Facebookiem i przesłuchania Marka Zuckerberga przed Senatem, to pomnóżcie sobie to razy tysiąc, dorzućcie mnóstwo korupcji, finansowych przekrętów oraz wpływanie na najwyższe głowy rządzące Koreą Południową i dostaniecie „Republikę Samsunga”! Historia rodzinnej korporacji prowadzonej zgodnie z duchem konfucjonizmu jest pełna potknięć, ale i dość widowiskowych ruchów, które Geoffrey Cain zebrał do kupy w swojej książce. Można powiedzieć, że reportaż ten potrafi bardzo mocno zaskoczyć.

Autor wielokrotnie podkreśla, że zbierał materiały bardzo długo, choćby ze względu na trudności z dotarciem do osób znających szczegóły poszczególnych spraw. Często też nie zgadzały się one na publikację informacji przez nie przekazanych, gdyż zbyt łatwo można by te osoby zidentyfikować. Pomimo to, Geoffrey Cain zgromadził naprawdę dużo informacji, często wchodząc w detale bardzo głęboko, jak choćby w głośnej sprawie „wybuchających” modeli Samsung Galaxy S7. Zdecydowanie mogę polecić tę pozycję, nie jest żadnym odkryciem, że za wielkimi koncernami stoi masa przestępstw, jednak spojrzenie na historię ułożoną chronologicznie pozwala uwolnić nieco inną percepcję.

Ocena punktowa: 7/10

„Gamedec. Granica rzeczywistości” – Marcin Przybyłek

Format: Audiobook
Stron/długość: 12h 46m
Czyta: Wojciech Masiak

No nie jest to porywająca książka, aczkolwiek zapewnia sporo rozrywki. Na ogromny plus zasługuje osadzenie całej akcji w zmienionej technologicznie Polsce, włącznie z Warsaw City. Duży szacundla Marcina Przybyłka za odejście od tego męczącego pakowania wydarzeń do USA, co jest bardzo popularne wśród polskich autorów fantasy. Zwłaszcza kiedy z punktu widzenia samego świata nie ma to absolutnie żadnego znaczenia, a jednak czytelnik może się dodatkowo nacieszyć takim drobnym detalem. Cyberpunkowa rzeczywistość, taka jak w „Gamedec”, rzadko zagląda do naszego kraju, a w sumie szkoda.

Książka jest zbiorem opowiadań, połączonych chronologicznie oraz fabularnie, jednak to wciąż nie jest jednolita powieść. W pewnym sensie to nawet lepiej – można w łatwiejszy sposób poznać świat stworzony przez autora oraz przede wszystkim zrozumieć czym dokładnie zajmuje się profesja gamedeca. Poszczególne historie są raczej proste, niewymagające oraz często balansujące gdzieś na granicy odgrzewania kotleta, choć trzeba przyznać, że są bardzo równe. Jako książka do odmóżdżenia się, poznania ciekawego świata i zaliczenia niezobowiązującej lektury „Gamedec” jest cudownym wyborem. Aczkolwiek nie spodziewajcie się po nim zbyt wiele.

Ocena punktowa: 6/10


sobota, 3 grudnia 2022

„Legendy Archeonu. Stalowa burza” – Thomas Arnold

Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Thomas Arnold
Tytuł: Legendy Archeonu. Stalowa burza
Wydawnictwo: T.A. BOOKS
Stron: 992
Data wydania: 30 listopada 2022

Trzy lata – tyle minęło od premiery poprzedniego tomu, co daje nam aż trzykrotnie dłuższą przerwę niż pomiędzy pierwszą a drugą częścią. Szczęśliwi ci, którzy kupili wszystkie trzy jednocześnie! Przy tak dużej przerwie przydałoby się bowiem ponowne przeczytanie przynajmniej ostatniej książki, gdyż sporo rzeczy wylatuje niestety z pamięci, chociaż Thomas Arnold stara się dbać o odpowiednie zarysowanie minionym wydarzeń. Przy okazji pokazał również, że zdecydowanie nie wyszedł z wprawy pomimo upływu czasu i „Stalowa burza” trzyma ten sam poziom, co poprzednie tomy. Przygotujcie się więc na porządny walec, który toczy się swoim tempem przez niezmierzone przestrzenie Morze Traw!

Czerń nie zdążyła jeszcze pochłonąć całego świata – Ethruni przetrwali i umacniają się pod wodzą księżniczki Vaali oraz Hagana, który nadzoruje budowę obiektów obronnych. Veneni jednak nie zamierzają dać za wygraną, choć Generałowie Czerni skupieni są między innymi na utarczkach pomiędzy sobą. Świat wciąż walczy i nie poddaje się, choć jego szanse topnieją z dnia na dzień. Całe krainy przemieniły się w pozbawione życia pustkowia, przez które z rzadka przetacza się nawałnica oddziałów. Jednak najgorsze jeszcze przed wszystkimi, gdy stalowa burza obróci pustkę w nicość.

Wspominałem już na samym początku, że klimat wcześniejszych części jest zachowany, ale co to właściwie oznacza? A oznacza to między innymi podobnie spokojny, ale podniosły ton prowadzenia historii, z którego wielkość świata i rozmach samej fabuły wręcz wypływa. Podczas lektury czuć taki historyczny powiew, jakby rzeczywiście opisywane wydarzenia miały miejsce w bliżej nieokreślonej krainie i zostały spisane przez kronikarzy z wręcz mitologiczną nutką. Do tego w opisywanym świecie występuje swego rodzaju duszność i można sobie wyobrazić te spustoszone krainy, wśród których ludzie występują jedynie w dobrze chronionych enklawach, rodem z powieści postapokaliptycznej lub starej gry strategicznej w klimatach fantasy.

Znakiem rozpoznawczym całych „Legend Archeonu”, zachowanym również w „Stalowej burzy” są bardzo charakterystyczne dialogi, w których czuć dużą dozę archaiczności. Przywodzą na myśl stare produkcje typu „Baldur’s Gate” czy „Icewind Dale”. One też mocno wpływają na pogłębienie immersji, choć z pewnością mogą w pierwszej chwili wywołać uczucie niepokoju – wszak praktycznie nigdzie się już takiego stylu nie spotyka! Autor utrzymuje je jednak w spójności przez prawie tysiąc stron, więc gdy już się przywyknie do nich, można docenić synergię, która zachodzi pomiędzy nimi a wspomnianym już światem przedstawionym i sposobem prowadzenia narracji. Z pewnością nie jest to coś, do czego przyzwyczajony jest współczesny czytelnik fantastyki (zwłaszcza tej najnowszej), jednak dla mnie jest to ogromny plus tworzący swego rodzaju sprzeczność – powiew świeżości z archaicznymi nutami.

Cała historia opowiedziana w „Stalowej burzy” dzieli się na trzy różne perspektywy, dążące – rzecz jasna – do wspólnego punktu. Każda z nich pokazuje zupełnie inne spojrzenie na dokładnie te same zagadnienia, a do tego nawet interpretacja i pobudki są kompletnie inne, w zależności od tego, kto akurat je prezentuje. Dzięki temu nie wiadomo tak naprawdę, kto popełnia bardziej wątpliwe moralnie czyny, a czyje intencje są czystsze, zwłaszcza kiedy dorzucimy do tego jeszcze większe rozmycie pomiędzy Ano i Angorem, które czasem nazywane są potocznie dobrym i złym bytem. Trzeci tom pokazuje, że z jednej strony trudno ten podział zachować, a z drugiej nie da się z nim absolutnie kłócić – mamy więc klasyczny dylemat moralny pokazujący, że absolutnie nic nie jest tylko dobre lub złe.

Przyznać też muszę po raz kolejny, że wybór oprawy zintegrowanej i pozostawienie jej jako jedynej wersji był strzałem w dziesiątkę. Co prawda większość książki przeczytałem w wersji elektronicznej, jednak próby czytania już wersji papierowej nie były takie straszne, pomimo jej grubości (prawie tysiąc stron zawsze robi wrażenie). Wykonanie jest bardzo solidne, tomiszczne nie próbuje zlecieć na moją twarz w trakcie lektury, a do tego cudownie prezentuje się na półce – ze względu na bardzo obłe krawędzie na myśl przychodzą zdjęcia ze starych bibliotek, gdzie tłuściutkie grymuary stały dumnie prężąc grzbiety. Wszak książka to również wspaniały sposób na udekorowanie pomieszczenia!

Zwieńczenie trylogii „Legend Archeonu” dało mi dokładnie to, czego się spodziewałem. Jestem w pełni usatysfakcjonowany, choć jednocześnie już zaczynam tęsknić za niektórymi postaciami i chętnie bym zobaczył spin-off z historią Kazamara i jego morskimi przygodami! Choć pewnie to by oznaczało budowę zupełnie innego klimatu, niż ten znany z trzech tomów opowiadających o zalewie Czerni. Co jednak zaskakujące, pomimo dużego rozmachu, większość wątków wydaje się zamknięta, lub zostały pozostawione jako otwarte w taki sposób, który nie zostawia u mnie uczucia niedosytu. 

Łączna ocena: 8/10

Za możliwość przeczytania książki dziękuję autorowi, Thomasowi Arnoldowi!


czwartek, 1 grudnia 2022

Zbiorczo spod pióra w listopadzie 2022

Listopada już nie ma, a przed nami świąteczny grudzień, po którym nastąpi już nic innego, jak tylko nowy rok! Znaczy się czytelniczo dla niektórych będzie to najlepszy miesiąc w całym 2022 roku, a dla niektórych (pewnie w tym i dla mnie) raczej niezbyt szalony. Zresztą sam listopad też mnie nie rozpieszczał (co widać bardzo jasno i wyraźnie). Miałem kilka wyjazdów, podczas których raczej czasu na lekturę nie było, a do tego nawet na audiobooki – w związku z tym „Republikę smoka” skończyłem dopiero na sam koniec miesiąca, a to przecież raptem szesnaście godzin słuchania…

Na jakość jednak narzekać nie mogę! Miałem też okazję przeczytać kolejną książkę Thomasa Arnolda, jednego z moich ulubionych autorów! Wypuścił trzecią część „Legend Archeonu”, swojej sagi fantastycznej skupionej wokół historii Archeonu, nieistniejącej krainy stworzonej w klimatach Śródziemia. Aczkolwiek wszelkie próby porównywania do Tolkiena niewskazane i mijają się z celem! W każdym razie chwila już minęła od ostatniej lektury śląskiego pisarza, więc jestem rad, że mogłem zapoznać się z dalszymi losami!

Tymczasem przejdźmy już do sedna, czyli opinii o przeczytanych książkach! Znaczy… W sumie to o książce… 😅 Jak co miesiąc wszystkie okładki pochodzą z serwisu Lubimy Czytać.

„Republika smoka” – Rebecca F. Kuang

Format: Audiobook
Stron/długość: 23h 19m
Czyta: Paulina Holtz

W opinii o pierwszym tomie wspominałem, że cała historia opiera się na wielu wykorzystanych ponownie klockach, które zostały przez autorkę posklejane w sensowną całość. Podobnie jest z drugim tomem – jeśli ktoś ma za sobą wiele książek fantastycznych, to niestety nie dostanie raczej niczego nowatorskiego. Ot te same motywy, takie same zachowania, dokładnie tak samo poprowadzona fabuła, jak w wielu innych pozycjach. Tak naprawdę głównym napędem, który utrzymuje „Republikę smoka” przy życiu jest pióro autorki, która potrafi nawet te „odgrzewane kotlety” jakoś tam ciekawie podać.

Osobiście nie mogę do końca wybaczyć jej potraktowania po macoszemu rozwoju postaci. Wiele z nich ma naprawdę wyraziste i konkretne cechy, aczkolwiek nie został wykorzystany potencjał na zmiany wraz z kolejnymi wydarzeniami. Gdyby autorka dał z siebie więcej i postawiła na rozwój, to faktycznie mogłaby to być naprawdę świetna pozycja. A tak to jest to po prostu przyjemne czytadło, które warto sobie wrzucić na warsztat podczas leniwych, jesiennych wieczorów. Przyjemna lektura w fajnym świecie, która zapewni sporo dobrej rozrywki.

Ocena punktowa: 6/10


wtorek, 1 listopada 2022

Zbiorczo spod pióra w październiku 2022

Złota, polska jesień w pełni! Do tego na bookstagramie królują dynie oraz świeczki (klimat, rozumiecie), ale niebawem zostaną zamienione na zimowe szaliki oraz zdjęcia śniegu. No, o ile ten śnieg postanowi się zjawić w miarę szybko… Ostatnimi laty to tak różnie z nim bywało. Na razie jednak nie ma co się nim przejmować, bo w razie czego zawsze można pojechać w Tatry – tam na pewno będzie śnieg! Wróćmy jednak do nieco bardziej przyziemnych spraw, czyli książek. A dokładniej tych, które udało mi się przeczytać w październiku.

A trochę się w sumie udało! Aż tak wiele się nie działo (nie licząc spraw służbowych), a do tego podróż pociągiem zawsze wspomaga słuchanie oraz czytanie, więc nie było tak źle. Królowały w pewnym sensie tytuły rozpoczętych już serii, takich jak „Hajmdal” Dariusza Domagalskiego, czy też „Komornik” Michała Gołkowskiego. Rzecz jasna również i „Ekspansja” znalazła swoje miejsce! Powinienem więc skończyć całość jakoś w pierwszym kwartale 2023 roku (terminy prawie jak na NFZ!). Przejdźmy więc już do opinii, żeby nie przedłużać za mocno.

Wszystkie okładki jak co miesiąc pochodzą z serwisu Lubimy Czytać.

„Więzy krwi” – Dariusz Domagalski

Format: Audiobook
Stron/długość: 8h 20m
Czyta: Wojciech Masiak

Trzyma poziom, zdecydowanie, podobna bardzo do poprzednich tomów. Typowy książkowy odpowiednik filmu akcji – nie należy zastanawiać się nad logiką, a wtedy czerpie się ogromną radochę. Czuć w tym podobieństwie również pewnego rodzaju odtwórczość, a próba zawiązania intrygi na poziomie międzygwiezdnym nie wygląda na zbyt mocno splecioną, ale i tak jestem naprawdę zadowolony z lektury. Rozumiecie – rozrywka, ona jest jednak często dość istotnym punktem na czytelniczej mapie.

Autor też nieco więcej czasu poświęca rozwojowi postaci, w tym również tych, których do tej pory widzieliśmy jedynie epizodycznie (choć w ważnych scenach). Nie spodziewajcie się, nie wiadomo jakich możliwości interpretacyjnych, ale i tak w niektórych przypadkach widać plan na daną postać (takim przykładem może być Ezra Leahy). Jeśli taki sam poziom zostanie utrzymany do końca, to nawet bez jakiegoś szczególnie intrygującego planu na samą fabułę, ten cykl pozostanie w mojej pamięci jako przyjemne czytadło dla relaksu.

Ocena punktowa: 7/10

„Pan raczy żartować, Panie Feynman” – Richard Feynman

Format: Papier
Stron/długość: 448
Tłumaczenie: Tomasz Bieroń

Cóż to była za zaskakująca książka! Słyszałem o niej wiele pozytywów, ale nie spodziewałem się, że zaskoczy mnie dokładnie tak, jak mnie zaskoczyła. Na samym początku wspomnienia Richarda P. Feynmana wydawały się dość… chaotyczne. Z bardzo nietypowym sposobem wysławiania się i narracji. Jednak kiedy książka się rozkręci, to można naprawdę zapaść się w wiele ciekawych historii opowiadanych przez noblistę. Mega fajnie się zwłaszcza czyta fragmenty, w których fizyk wpadł w coś w rodzaju „dziadkowego szału opowieści”, w którym przeskakuje z jednej opowieści na drugą, ponieważ coś w tej pierwszej przypomniało mu o drugiej!

„Pan raczy żartować, Panie Feynman” jest pełna anegdot oraz żartów, skupiających się głównie wokół ciekawych wydarzeniach z życia genialnego fizyka, jednak niekoniecznie związanych bezpośrednio z jego dorobkiem naukowym (no, z małymi wyjątkami). Mimo wszystko można z tej książki wynieść również obraz Feynmana, jako osoby ambitnej, zapartej, ale zawdzięczającej też wiele przypadkowi, jeśli chodzi o tworzenie jego legendy (co sam podkreśla, podając przykłady). Jednak chyba najważniejsze, co można wynieść z tej pozycji, to zachętę do niekonwencjonalnego myślenia, które pomogło nobliście w wielu przypadkach.

Ocena punktowa: 7/10

„Komornik ++. Rewers” – Michał Gołkowski

Format: Audiobook
Stron/długość: 14h 38m
Czyta: Grzegorz Pawlak

Druga część przygód Ezekiela VII jest odrobinę mniej dynamiczna, aczkolwiek odsłania przed nami kolejne niuanse wizji apokalipsy według Michała Gołkowskiego! Nie bez przyczyny w tytule widzimy słowo „rewers” – to właśnie takim określeniem autor opisuje tę „drugą stronę”, która niezbyt lubi się z „górą”. Wiąże się to rzecz jasna z dodatkowymi możliwościami, które mają swoje konsekwencje. W pewnym sensie drugi tom przypominał mi sesję RPG, w której różne miejsca oraz przedmioty mają swoje modyfikatory (+5 do siły przy jednoczesnym -3 do witalności i tak dalej) i totalnie widziałbym taki system!

Odrobinę mniej mnie wciągała cała historia, chyba głównie dlatego, że scenariusz opierał się na podobnych założeniach (przy jednoczesnym byciu jego kontynuacją), co pierwszy tom. Nie to, żeby mnie nudził, co to, to nie – po prostu nie był taki świeży i nieoczywisty. Mimo wszystko naprawdę pozytywnie będę wspominał drugi tom i z wielką chęcią sięgnę po trzeci – zwłaszcza że Michał Gołkowski jedzie ostro po bandzie i faktycznie jego dosłowne interpretacje apokalipsy są przecudowne! To jest jeszcze większa gratka dla osób, które miały okazję zapoznać się z częścią dzieł apokryficznych.

Ocena punktowa: 7/10

„Prochy Babilonu” – James S.A. Corey

Format: Papier
Stron/długość: 540
Tłumaczenie: Tomasz Bieroń

„Ekspansja” to „Ekspansja” – w pewnym sensie klasa sama w sobie, co potwierdza szósty tom. Z drugiej strony jest to już kolejna książka z tego cyklu, która udowadnia, że autorzy zrobili z tego procedural opierający się na dokładnie takim samym schemacie. To jest spoko przez pierwsze dwa lub trzy tomy, potem jednak robi się nieco nużące – zwłaszcza że inni pisarze (nawet ci tworzący typowo czysto rozrywkową fantastykę naukową) potrafią się z tych schematów uwolnić na tyle, by dostarczyć coś nowego. Tymczasem przy „Prochach Babilonu” odnosiłem wrażenie, jakbym oglądał House’a – radocha była, a jakże, jednak przy jednoczesnym uczuciu przesytu.

Sporo do życzenia pozostawia również końcówka. Z jednej strony niby wszystko zostało wyjaśnione wcześniej, już nawet na początku tomu, ale mam wrażenie, że autorzy poszli na łatwiznę. Postawili bohaterów w bardzo trudnej sytuacji i nie chciało im się kombinować, więc… no cóż, zobaczycie sami, co wykombinowali. W każdym razie mnie to w ogóle nie kupiło i jestem nawet trochę zniesmaczony. Zwłaszcza że kilkukrotnie w trakcie całej lektury widziałem wiele ciekawych kombinacji i pokazów kreatywności. Mam więc cichą nadzieję, że deus ex machina zastosowana w „Prochach Babilonu” zostanie jakoś sensownie wyjaśniona w kolejnym tomie.

Ocena punktowa: 6/10

„Neurochirurg” – Jay Jayamohan

Format: Audiobook
Stron/długość: 10h 14m
Czyta: Jacek Dragun

Cudowna narracja! Jay Jayamohan wie doskonale, jak poprowadzić swoją opowieść, żeby zbalansować szczegóły techniczne (czy też biologiczne) oraz łatwość odbioru. Przedstawia świat dziecięcego neurochirurga w przystępny sposób, nie zapominając jednak o przybliżeniu również podstaw tego zawodu (jak i odrobiny historycznych elementów). Ukazuje zarówno blaski, jak i cienie tego zawodu, głównie na bazie swoich doświadczeń. W „Neurochirurgu” jest zarówno bardziej bezduszne i pragmatyczne podejście, jak i te związane z emocjami u pacjentów oraz samego lekarza.

To jest naprawdę świetna książka, która być może nie otrzyma nigdy żadnej nagrody ze względu na swoją lekkość oraz brak literackiego zacięcia, ale dzięki temu nadaje się idealnie dla każdego czytelnika. Ja ją po prostu wchłonąłem, nie zauważając, nawet kiedy te dziesięć godzin minęło. Być może duży wpływ na to miał mocno pamiętnikowy charakter – autor szedł według swoich własnych myśli, przedstawiając kolejne historie jak opowieści przy kominku. Patrząc z tej perspektywy, można nawet pokusić się o stwierdzenie, że jesienne wieczory to dobry czas na sięgnięcie po ten tytuł!

Ocena punktowa: 7/10

„Kult” – Łukasz Orbitowski

Format: Audiobook
Stron/długość: 16h 39m
Czyta: Wojciech Masiak

Sięgnąłem po tę książkę w ciemno (głównie ze względu na lektora, którym jest Janusz Chabior) i to chyba najlepszy strzał w moim życiu, jeśli o literaturę chodzi. Cudownie lekka, kunsztownie napisana, z odpowiednim wyważeniem humoru i tragedii. Łukasz Orbitowski stworzył narrację, w której rozmawia jako dziennikarz z bratem Henryka – głównej postaci, będącej książkowym odpowiednikiem Kazimierza Domańskiego, rzeczywistego „twórcę” wydarzeń związanych z objawieniami w Oławie. Tak, cała książka to zbeletryzowana wersja całej historii objawień z lat 80. XX wieku, które miały miejsce w niewielkiej, podwrocławskiej wsi o ładnej nazwie Oława.

Można by powiedzieć, że to temat niezbyt ciekawy jak na próbę stworzenia fikcji literackiej. Niewdzięczny do narracji, raczej ubogi w to, czego oczekuje się po powieści – dynamiki, profili poszczególnych postaci (i śledzenia ich rozwoju), czy też możliwości zastosowania sztuczek, których próżno wypatrywać w literaturze faktu. Tymczasem cała historia wykorzystuje wszystkie składowe pomagające pisarzom w kreowaniu interesujących wydarzeń oraz świata. Do tej pory nie mogę się nadziwić temu, że niemalże wszystko mi się w „Kulcie” podobało i od samego początku autor przykuwał moją uwagę w stu procentach. Zdecydowanie muszę sięgnąć po inne pozycje Łukasza Orbitowskiego, bo takie pióro aż się prosi o czytanie.

Ocena punktowa: 9/10


sobota, 1 października 2022

Zbiorczo spod pióra we wrześniu 2022

Jesień wjeżdża na salony! No dobra, może nie aż tak dosłownie, ale dla części spośród osób związanych z czytelniczymi social mediami, wrzesień to już pora na wprowadzanie nieco bardziej pastelowych barw do swego życia oraz wystroju. Świece wracają do łask, tak jak ciepłe herbaty o przeróżnych smakach, że nie wspomnę o nastrojowych kadzidełkach! Osobiście co prawda nie jestem wielkim fanem tego typu gadżetów (o ile można to tak nazwać…), ale fajnie jest tak poprzyglądać się metamorfozom, czy to na Instagramie, czy choćby w doborze czytanych tytułów!

No właśnie, jak wspomniałem, ja raczej nie ulegam jesiennemu nastrojowi, aczkolwiek w przeczytanych we wrześniu książkach możecie dostrzec kilka nut zmian. Przez niemalże całe lato królowała u mnie ogólnie pojęta fantastyka (z naciskiem nawet na fantastykę naukową), ale pora wrócić do nieco szerszego spojrzenia na literaturę. W związku z tym zaliczyłem między innymi tytuł popularnonaukowy, reportaż oraz kompletnie nowy dla mnie przewodnik turystyczny! Innymi słowy, był to już dość mocno różnorodny miesiąc – zobaczymy, czy październik przyniesie mi to samo!

„Już nie żyjesz” – Cody Cassidy, Paul Doherty

Format: Papier
Stron/długość: 288
Tłumaczenie: Monika Skowron

Spodziewałem się nieco bardziej… szczegółowego podejścia, ale w sumie narzekać też nie mogę. Autorzy zebrali w książce kilkadziesiąt dość intrygujących sposobów na śmierć, takich jak wpadnięcie do czarnej dziury, bycie połkniętym przez wieloryba, wystrzelenie człowieka z armaty czy bycie użądlonym przez rój pszczół. Jak widać, część z nich to rzeczywiście możliwe scenariusze, natomiast też kilka nieco mniej prawdopodobnych i w ogóle możliwych do wykonania. W takich przypadkach Cody Cassidy i Paul Doherty wykorzystali po prostu najlepszą wiedzę do wyjaśnienia, co czysto teoretycznie mogłoby się zadziać.

To, czego brakuje „Już nie żyjesz” to nieco bardziej szczegółowe podejście do tematów. Często są one dość szybko urywane, zwłaszcza po naprawdę interesującym wstępnie z wyjaśnieniami danego zagadnienia. Autorzy przykładają dużą wagę do tego, aby wszystko, co piszą, miało sens (o czym świadczy choćby całkiem bogata bibliografia na końcu), ale niestety rozdziały kończą się zbyt szybko i nagle. Pomimo tego wydaje mi się, że jest to bardzo ciekawa pozycja, w której czysto naukowe tematy potraktowane są z przymrużeniem oka oraz odrobiną makabry.

Ocena punktowa: 6/10

„Bunt” – Dariusz Domagalski

Format: Audiobook
Stron/długość: 9h 25m
Czyta: Wojciech Masiak

Po raz kolejny podtrzymuję swoje zdanie, że cały cykl „Hajmdal” to mega przyjemna, aczkolwiek niezbyt wymagająca lektura. Przyswaja się ją jak typową, rozrywkową fantastykę naukową, w której mamy do czynienia z dużą ilością akcji, dynamicznej fabuły, częstych zwrotów oraz przeróżnych pomysłów na pociągnięcie historii. Tym razem – jak sam tytuł wskazuje – pojawił się… bunt. Nie będę jednak zdradzał szczegółów, wszak wszystko wokół tego się kręci, więc szkoda by było sprzedać Wam zbyt wielu niuansów i ciekawostek! Nacieszcie się „Buntem”!

To, co mogę na pewno napisać, to zapewnienie, że prawie na pewno nie będziecie się nudzić w trakcie lektury. Raczej nie będziecie musieli też próbować łączyć wątków i zastanawiać się nad połączenie między trzecim tomem a poprzednimi dwoma. Rzecz jasna ciągłość fabularna jest zachowana, ale to już kolejna część całości, która żyje jednak swoim życiem. Mam wrażenie, że autor chciał stworzyć serię opowieści zespolonych wspólnym rdzeniem i trzeba przyznać, że wychodzi mu to naprawdę fajnie. Chętnie sięgnę po kolejny tom, nawet jeśli cały cykl nie pozostanie w mojej pamięci na zbyt długi czas.

Ocena punktowa: 6/10

„Tatry i Podtatrze pełne wrażeń” – Krzysztof Bzowski, Jan Krzeptowski-Sabała

Format: Papier
Stron/długość: 320

To był pierwszy przewodnik górski (czy w ogóle turystyczny), jaki miałem okazję przeczytać. Wcześniej stroniłem od takiej lektury, spodziewając się raczej suchych faktów dla najbardziej zagorzałych fanów ciekawostek. O jak ja się myliłem! Być może starsze przewodniki (i po prostu część współczesnych) mają takie podejście, ale na pewno nie mieli go Krzysztof Bzowski i Jan Krzeptowski-Sabała. Oczywiście, dostałem garść faktów (głównie przy opisach tras), ale ciekawostki, które zaserwowali, nie ograniczały się jedynie do mega głębokich i niszowych informacji.

Oprócz wielu mega ciekawych tras proponowanych przez autorów (zarówno pieszych, jak i rowerowych, czy też w bardziej „egzotycznych” sposobach poruszania się zimą), dostajemy w tym przewodniku informacje o tym, kiedy najlepiej zajrzeć w dane partie, aby obejrzeć pięknie wyglądające kobierce z kwiatów, w których jaskiniach uważać oraz jakich zwierząt można się spodziewać na różnych szlakach. Rzecz jasna są też dane geologiczne dla spragnionych wiedzy, jak powstały Tatry i z jakich skał się składają. Wszystko to rzecz jasna przeplatane cudownymi zdjęciami, które aż zachęcają do rzucenia wszystkiego, spakowania plecaka i wyjechania na południe Polski.

Ocena punktowa: 8/10

„Wojna Światów” – Herbert George Wells

Format: E-book
Stron/długość: 216
Tłumaczenie: Lesław Haliński

Zdecydowanie jest to dzieło ponadczasowe i bardzo mocno wyprzedza swoje czasy. Marsjanie oraz ich inwazja na Ziemię to jedynie pretekst dla autora do pokazania wielu aspektów związanych z wojną totalną przeprowadzaną według nowoczesnych zasad. Można się pokusić nawet o stwierdzenie, że Wells przewidział wiele aspektów toczenia walk, wliczając w to zresztą całkiem udany blitzkrieg przeprowadzony od momentu desantu wojsk, przez budowę przyczółka, szerzenie chaosu i obniżania morale, aż po bezpośrednie parcie do przodu.

Warto podkreślić, że można trafić na różne tłumaczenia, od takich bardziej siermiężnych, które podkreślają, jak wiekowa jest to pozycja, aż po bardzo uwspółcześnione. Miałem okazję porównać sobie fragmenty dwóch różnych tłumaczeń i jest naprawdę spora różnica, nawet nie tylko w samym języku, ale również w znaczeniu (zupełnie inna kolejność wydarzeń lub sugestii). Jeśli zależy więc Wam na dokładnym poczuciu, że książka powstała na przełomie XIX i XX wieku, to warto zwrócić na to szczególną uwagę. Aczkolwiek sama treść pozostaje wszak ta sama – ponadczasowa.

Ocena punktowa: 7/10

„Morderca znad Green River” – Ann Rule

Format: Audiobook
Stron/długość: 19h 24m
Czyta: Laura Breszka

Ann Rule słynie z drobiazgowości w swoich reportażach – wydobywa tyle szczegółów, ile się tylko da. W przypadku opowieści o Garym Leonie Ridgway’u nie powinna nikogo zadziwić ilość informacji zgromadzonych przez autorkę, miała bowiem naprawdę dużo czasu na ich zbieranie. Całe śledztwo jest samo w sobie niesamowicie interesujące, bo ciągnęło się przez dwadzieścia lat, a do ostatecznego złapania seryjnego mordercy doszło dopiero w 2002 roku dzięki rozwojowi nauki. W międzyczasie doszło do wielu pomyłek w trakcie śledztwa, które również skrupulatnie przedstawiane są przez Ann Rule.

Najbardziej jednak przykuwające uwagę są portrety ofiar Mordercy znad Green River. Autorka dotarła do szczegółów dzieciństwa, dojrzewania oraz w wielu przypadkach powodów, dla których życie tych młodych dziewczyn potoczyło się tak, a nie inaczej. Czyste fakty, bez owijania w bawełnę, a do tego z zachowaniem szacunku dla zmarłych. Poziom szczegółowości po raz kolejny onieśmiela i pokazuje, jak bardzo Ann Rule przykłada się do swojej pracy. W pewnym momencie aż nie wiadomo, czy słucha się historii polowania na seryjnego zabójcę, czy też życiorysów mieszkańców Seattle i Tacomy.

Ocena punktowa: 8/10

„Cała prawda o planecie Ksi” – Janusz A. Zajdel

Format: Audiobook
Stron/długość: 8h 53m
Czyta: Leszek Filipowicz

Wciąga się ją niemalże na raz (no, chyba że trzeba iść spać albo do pracy, no to wtedy klopsik, trzeba przerwać). Im więcej czytam powieści Zajdla, tym bardziej rozumiem te wszystkie peany wyśpiewywane na jego cześć, jako jednego z najlepszych pisarzy fantastyki socjologicznej. W „Całej prawdzie o planecie Ksi” na warsztat wrzucił nie tylko społeczeństwo oparte na kłamstwie i propagandzie, ale również naturalne tendencje ludzi do przeciwstawiania się oprawcy (nawet jeśli tak do końca nie wiadomo, że jest się pod czyimś jarzmem).

Co ciekawe, miała być to pierwsza powieść z trzech, które opowiadałyby o społeczeństwie złożonym z kolonialistów wysłanych z Ziemi. Niestety autor nie zdążył dokończyć nawet drugiego tomu i pozostawił po sobie trzy rozdziały plus konspekt. W wydaniu, które miałem okazję słuchać, zawarto wspomniany dorobek i bardzo żałuję, że nie będzie okazji przeczytać drugiego tomu, który w całości wyszedł spod pióra Janusza A. Zajdla. Aczkolwiek poczułem się na tyle zaintrygowany, że chyba sięgnę po kontynuację stworzoną przez Marcina Kowalczyka – laureata konkursu na dokończenie „Drugiego spojrzenia na planetę Ksi”.

Ocena punktowa: 8/10

„Gry Nemezis” – James S.A. Corey

Format: Papier
Stron/długość: 536
Tłumaczenie: Marek Pawelec

Im więcej tomów Ekspansji czytam, tym bardziej mam wrażenie, że z pełną premedytacją całość została napisana jako typowy procedural osadzony w kosmosie. Nawet pomimo tego, że piąty tom niesie ze sobą nieco inną konstrukcję prowadzenia głównego wątku poprzez rozbicie go na wydarzenia oddzielone od siebie nawet o kilkanaście jednostek astronomicznych. Muszę przyznać, że był to chyba najnudniejszy jak do tej pory tom, który miałem okazję czytać. Nie tylko przez schematyczność, ale również ze względu na nie do końca wykorzystany potencjał rozbicia wydarzeń na kilka równoległych linii, niepowiązanych ze sobą na pierwszy rzut oka.

Ta niby nowość wprowadzona do fabuły tak naprawdę oparta została na tych samych bebechach, co niestety mnie dość mocno znużyło. Rzecz jasna radochę i tak czerpałem z lektury, choćby dlatego, że w tym tomie można poznać origin kilku postaci, dzięki czemu można nieco lepiej się z nimi zżyć. Przy okazji każde z nich umocniło swoje cechy i się w nich zabetonowało, nawet jeśli autorzy chcieli pokazać jakieś zmiany. Jedynie sam Holden zmienił nieco swoje podejście do życia. No cóż, zobaczymy, co przyniesie szósty tom!

Ocena punktowa: 6/10

„Komornik” – Michał Gołkowski

Format: Audiobook
Stron/długość: 14h 20m
Czyta: Grzegorz Pawlak

Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że do przeczytania jakiejś książki namówi mnie akurat recenzja na portalu Fronda, to w życiu bym nie uwierzył! No bo czemu akurat z tego konkretnego portalu, skoro ja głównie używam portali książkowych oraz blogów i instagramów do czytania opinii? A tu jednak okazało się, że „Komornik” wpadł w moje ręce (w formie audiobooka rzecz jasna) właśnie dzięki fragmentom opinii przedstawionym przez Michała Gołkowskiego na Coperniconie! Nie żałuję ani jednej minuty spędzonej z tą książką, jest cudownie obrazoburcza.

Kiedy ją czytałem, przed oczami dosłownie widziałem zniszczony, apokaliptyczny świat z niedobitkami ludzkości, rodem dosłownie z Mad Maxa połączonego z wytworami wyobraźni Dantego Alighieri. Nie od dzisiaj wiem, że twórca „SybirPunka” umie przykuć uwagę czytelnika i stworzyć niesamowity świat, który jest dopracowany na wielu płaszczyznach (aczkolwiek pozostawia też wiele miejsc na domysły i kombinacje). Można powiedzieć, że w „Komorniku” dominuje motyw drogi, który w połączeniu z upartością Ezekiela, głównego bohatera, daje iście wybuchową mieszankę. Cudowny jest też obraz Wysłanników, bluźnierczo pragmatyczny. Całość wpasowuje się idealnie w mój gust. Nie mogę się doczekać kolejnego tomu!

Ocena punktowa: 8/10