niedziela, 23 sierpnia 2020

[PREMIERA] „Małe Licho i lato z diabłem” – Marta Kisiel

„Małe Licho i lato z diabłem” – Marta Kisiel
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Marta Kisiel
Tytuł: Małe Licho i lato z diabłem
Wydawnictwo: Wilga
Stron: 254
Data wydania: 2 września 2019

Jedna z gałęzi twórczości (o ile można tak to nazwać) Marty Kisiel to historie przeznaczone dla najmłodszych. Niech Was jednak nie zwiedzie wiek głównej grupy czytelniczej, w którą celuje autorka (lub, jak wielu fanów woli nazywać pisarkę – aUtorkę), bo są to opowieści, z których wielu dorosłych wyciągnie nie tylko mnóstwo rozrywki, ale i wiele mądrych przemyśleń! Przekonałem się o tym już dwukrotnie, kiedy miałem przyjemność czytać dwie poprzednie części przygód Małego Licha. Zresztą dla dzieci to również nie były jedynie książki, które miały zająć im czas i rozpalić wyobraźnię, ale przekazać pewne wartości, które będą towarzyszyć im przez całe życie. Podobnie jest z „Małym Lichem i latem z diabłem” – nie odstępuje ani na chwilę swoim poprzedniczkom.

Najważniejsze po zakończeniu trzeciej klasy jest to, że rozpoczynają się wakacje! Bożydar cieszy się na myśl o nich jeszcze zanim na dobre zakończy ostatni dzień nauki w tym roku szkolnym. Niemniej rozochocone jest też Małe Licho, które liczy na wspaniałą przygodę! A gdzie są najlepsze przygody? Oczywiście, że w lesie! Tylko może niekoniecznie w trakcie wielkiej burzy i niekoniecznie w towarzystwie, którego za wszelką cenę chce się uniknąć. Cóż, Bożek będzie musiał sobie jakoś poradzić, ale dzięki temu odkryje, że nigdy nie wiadomo, kiedy pojawi się prawdziwa przyjaźń.

„Fidżisz? Fidżisz? Mocz gluta szylna jeszt f tobje, młody patafjanie”. 

W ciągu ostatnich lat, kiedy pojawiało się coraz więcej postaci w uniwersum stworzonym przez Martę Kisiel (a zwanym przez fanów Kiślowersum), powstała pewnego rodzaju dobrotliwa rywalizacja. Taka, wiecie, pozytywna, miła, wręcz wesoła i pełna radości. Po jednej stronie stoją wszyscy ci, którzy kochają Małe Licho nad życie, a po drugiej zagorzali kibice kozich wygłupów czorta Bazyla. Co więc powiecie na „konfrontację” obu tych postaci i to praktycznie od pierwszych stron? No dobra, może jednak trochę dalej niż pierwszych stron, ale połączenie Małego Licha z Bazylem to na pewno coś, na co czekało wielu fanów historii pisanych przez autorkę „Cyklu wrocławskiego”. Doszło wreszcie do tego i – cóż można rzec więcej – to trzeba przeżyć na własnej skórze! No, w każdym razie co najmniej na własnej wyobraźni.

Jak zwykle Marta Kisiel w swoim pomyśle na całą historię miała nie tylko doskonałą zabawę wypełnioną charakterystycznym dla niej, specyficznym poczuciem humoru, ale i pewien przekaz. Zarówno dla najmłodszych, jak i tych nieco starszych – z wszystkimi dorosłymi włącznie. Tym razem jest to motyw przyjaźni, a dokładniej pokazanie, że nigdy nie wiadomo, z której strony ta przyjaźń może do nas przyjść. Oczywiście przekaz ten został jednocześnie skrupulatnie schowany pomiędzy główne wydarzenia, ale jego włókna wplecione zostały na tyle gęsto, że trudno jest go przegapić. Innymi słowy, nie krzyczy prosto w twarz i nie próbuje być pierwszym planem całej historii, ale w odpowiednich momentach pojawia się i akcentuje swoją obecność. Marta Kisiel to jedna z niewielu autorek oraz autorów, u których widzę aż takie mistrzostwo w przekazywaniu wartości w tak dyskretny, lecz dobitny i konkretny sposób.

„– Nie żebym ci wypominała, ale dwadzieścia trzy pierogi, Bazylu. Dwadzieścia trzy. A znając ciebie, zjadłbyś więcej, gdyby nie skończyła się nam śmietana... i gdybyś się tak nie bał jogurtu.
– Ż żaszady ne ufam jedżenju, które fykombinofało szobje fłasnom kulture. Nygdy ne fjadomo, czo mu jeszcze pszyjdże do głofy. Refoluczja? Szysztem edukaczji? Dżiki kapitaliżm?”

Uwielbiam prozę Marty Kisiel, zarówno tę przeznaczoną dla nieco młodszego czytelnika (czyli właśnie przygody Małego Licha), jak i dla nieco starszego (Cykl Wrocławski) – całe uniwersum jest spójne, pełne niesamowitych postaci i niecodziennych wydarzeń. To wręcz fascynujące, jak jedna osoba potrafi wpleść mnóstwo pouczających fragmentów w dzieła przeznaczone dla dwóch, skrajnie różnych grup docelowych. Oraz jak wspaniale łączy oba światy, co po raz kolejny autorka udowodniła w „Małym Lichu i lecie z diabłem”. Być może nawet w tej powieści dołączyły kolejne osoby do całego, fantastycznego i trochę szalonego zbioru przyjaciół Bożka – pół chłopca, pół widma, pół gluta. Właśnie, à propos widma (w końcu tata Bożka to poeta!) – wspominałem już o kolejnych porcjach dzieł znanych, polskich poetów i pisarzy wplecionych w tekst powieści? Nie? No to właśnie wspominam! Jeśli nie uda się Wam odnaleźć samodzielnie (ja bez bicia się przyznaję, że 100% nie uzyskałem), to na końcu książki Marta Kisiel informuje, których pisarzy dzieła zainspirowały autorkę!

Jak widzicie więc jestem jak zwykle zachwycony. Nie ma tu żadnej przesady, bo Marta Kisiel i jej historie naprawdę zasługują na pochwały oraz zachęcanie innych osób do sięgnięcia po jej książki. „Małe Licho i lato z diabłem” to nie tylko prosta książeczka dla dzieci, zawierająca ciekawą historię. To również nie jest tylko historia z morałem dla najmłodszych. Ten tytuł trudno nazwać jedynie książką dla najmłodszych – nie zdziwiłbym się, gdyby dorośli o wiele bardziej go potrzebowali, niż nasi mali podopieczni. Odnoszę wrażenie, że rodzice w trakcie czytania kolejnej historii będą bardziej poruszeni, pod warunkiem oczywiście, że będą czytali z otwartym umysłem.

Łączna ocena: 8/10


Za możliwość przeczytania dziękuję



sobota, 15 sierpnia 2020

„Endymion” – Dan Simmons

Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Dan Simmons
Tytuł: Endymion
Wydawnictwo: MAG
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Stron: 640
Data wydania: 31 stycznia 2018

To już kolejny miesiąc z prozą Dana Simmonsa, do której się przekonałem bardzo błyskawicznie – od razu po przeczytaniu „Hyperiona”. Autor pokazał się w nim z jak najlepszej strony, jako doskonały pisarz, narrator, gawędziarz oraz konstruktor. Czego konstruktor pewnie zapytacie, wszak cała reszta jest dość oczywista – a konstruktor świata. Hegemonia Człowieka wraz z jej Siecią, skomplikowanym systemem połączeń oraz podróży międzygwiezdnych oczarowała mnie swoją prostotą, która jednocześnie skrywała bezmiar nowoczesnych technologii, które nikomu się nie śniły. W „Endymionie” Dan Simmons ponownie pokazuje, na co go stać i kreuje nowy świat z nowymi bohaterami na paręset lat po wydarzeniach znanych z poprzednich dwóch powieści. Jak mu to wyszło? Wyśmienicie!

Kościół Katolicki odzyskał swoje wpływy, które powróciły (a nawet przekroczyły) poziom znany z czasów przed śmiercią Starej Ziemi. Obecnie jest największą siłą i wraz z Paxem dba o dobrobyt oraz administruje większością planet. Któż by się w końcu nie skusił na najnowszy sakrament, jakim duchowny może obdarzyć wierną owieczkę? Jednak czasy spokoju może przerwać córka Lamii oraz Johny’ego, która dla Kościoła Katolickiego będzie trudnym przeciwnikiem. Wraz z Raulem Endymionem będzie musiała jakoś przetrwać w nieprzyjaznym dla siebie środowisku i upewnić się, że wszystkie pisane jej rzeczy się wypełnią.

„Obudziłem się żywy, co specjalnie mnie nie zdziwiło – myślę, że człowiek dziwi się dopiero wtedy, gdy się budzi i stwierdza, że nie żyje”.

Przyzwyczaiłem się już do poprzedniej wersji świat wykreowanego przez Dana Simmonsa, a do tego bardzo ją sobie ceniłem. Jednak muszę przyznać, że Hegemonia Człowieka wraz ze wszystkimi planetami, całą historią Hyperiona i bohaterów, z którymi mieliśmy do czynienia, to było jedynie preludium. Trzystuletnia przerwa, pozbawienie możliwości natychmiastowych podróży między planetami, usunięcie kluczowych technologii oraz w pewnym sensie rozbrojenie ludzkości wcale nie uwsteczniło całej cywilizacji. Te wszystkie rzeczy dały jedynie podwaliny pod jeszcze ciekawszą wersję wszechświata, którą możemy obserwować w Endymionie. Z najnowszym sakramentem Kościoła Katolickiego, który kompletnie zmienił bieg historii oraz przyczynił się niewątpliwie do tak wielkiego sukcesu. Niby starsze, ale nowsze.

„Endymion” swoją konstrukcją przypomina bardziej „Upadek Hyperiona” niż „Hyperiona” – jest to jednolita, spójna powieść, prowadzona z perspektywy tym razem głównie dwóch osób. Chciałoby się rzec – głównego protagonisty oraz antagonisty. Patrząc na surowe ramy literackie, teoretycznie łatwo wskazać kto jest kim w tym duecie – jednak obserwując poczynania i przeżycia zarówno Enei (chociaż czyż główną postacią nie miał być Raul Endymion?), jak i kapitana-ojca De Soyi trudno jednoznacznie zaszufladkować, zwłaszcza pod kątem moralnym. W końcu każde z nich robi tylko to, co do niego należy i to, co uważa za słuszne, by ratować nie tylko najbliższych, ale i cały znany świat. Ciekawą różnicą jest prowadzenie narracji pierwszoosobowej w przypadku opisu wydarzeń z Raulem oraz trzecioosobowej w całej reszcie.

Pewnego rodzaju zgrzytem w tej – wydawać by się mogło, że nieskazitelnej – książce są postacie. Zarówno Raul Endymion, jak i Enea są tak płascy, jak tylko płaskim można być. Jeszcze Enea próbuje nadrabiać tajemniczością, pewnego rodzaju przyzwyczajeniami oraz świadomością istnienia większego planu. Niestety ciężko to samo powiedzieć o Raulu. Gdyby ktoś mnie zapytał, jaki jest towarzysz Tej, Która Naucza, to jedyne co byłbym w stanie powiedzieć, to jego dane biograficzne, przytaczane wielokrotnie na kartach książki. Z Ojcem-kapitanem de Soyą jest o wiele lepiej, jednak równie daleko od ideału, co w przypadku poprzedniej dwójki. Chyba nie znalazłem żadnej postaci, która mogłaby mi zapaść w pamięci jako osobowość, a nie jako zlepek liter w imieniu, potrzebnych do tego, żeby rzeczy się działy.

„Wszechświat ma nas w dupie”.

Sporo do życzenia pozostawia też niestety tłumaczenie lub/oraz redakcja. Na dzień dobry zmienione zostało tłumaczenie jednego z najważniejszych elementów, które napędzają zarówno poprzednie dwa tomy, jak i obie powieści związane z „Endymionem”. Nikt nie zadał sobie trudu sprawdzenia poprzednich książek i utrzymania konwencji, zwłaszcza że tłumaczenie Wojciecha Szypuły ma o wiele więcej sensu, patrząc na sam kontekst oryginalnej nazwy. Zdaję sobie sprawę z tego, że TechnoCentrum istniało jeszcze przed serią „Artefaktów”, jednak jeśli czytelnik dostał na dzień dobry jedną nazwę w dwóch pierwszych książkach, to otrzymanie innej w dwóch kolejnych może zrodzić sporo problemów. Rozumiecie – pierwotna nazwa z pierwszych tłumaczeń pierwotną nazwą, jednak jeśli ktoś już postanowił ją inaczej przetłumaczyć w obrębie spójnej serii, to... powinno się tego trzymać. W końcu zostało to przyklepane przez redaktorów. Do tego tłumacz pozwolił sobie dość lekko podejść do istniejących w rzeczywistości kodów natowskich i zmienił Charlie Foxtrot na Charlie Tango tylko dlatego, że… pasowało bardziej mu do jego wersji rozwinięcia CT. Były również potknięcia w formach określających grupę („oni”, „my”), przez co naprawdę dostawało się kręćka w dość kluczowych momentach.

W ogólnym rozrachunku nawet pomijając problemy z poprzedniego akapitu, cała powieść jest zupełnie inna od poprzednich dwóch. Można ją nazwać slow action, z rozbudowanym przedstawieniem nowego porządku w świecie, który już był znany, co wpłynęło negatywnie na postacie. Być może w „Triumfie Endymiona” będzie z nimi lepiej, bo aż się prosi o skupienie całej uwagi na Raulu, Enei oraz ojcu-kapitonowi de Soyi. Zaintrygowały mnie nowości wprowadzone przez Dana Simmonsa na potrzeby rzeczywistości po trzech stuleciach od Upadku, jednak czuję też pewien zawód. Na pewno wciąż jest to wysoki poziom, jednak liczę na poprawę w następnej książce. Ach, no i na wyjaśnienie pojawienia się pewnej bardzo… przegiętej postaci, która drażniła mnie swoją wszechmocą. Wierzę jednak, że i to zostanie odpowiednio usprawiedliwione w czwartej części cyklu.

Łączna ocena: 7/10




Cykl „Hyperion’

Hyperion | Upadek Hyperiona | Endymion | Triumf Endymiona


poniedziałek, 10 sierpnia 2020

Bardzo chcę! #71 – „Epidemia. Od dżumy przez HIV po ebolę” Sonia Shah

Źródło: Lubimy Czytać
Czy kogokolwiek dziwi kolejna, okołomedyczna książka w tym cyklu? Mam ich na pęczki, tylko problem z nimi jest taki, że najlepiej mi się ich słucha jako audiobooków. No i niestety większości z nich nie ma nie tylko w Empik Go, które subskrybuje, ale i w ogóle w tym formacie. Muszę więc na razie obejść się smakiem, bo jednak z beletrystyki na rzecz reportaży oraz popularnonaukowej nie planuję zrezygnować, a mam już spore kolejki poustawiane choćby z fantastyki… Jednak wszystkie te tytuły wydają się na tyle interesujące, że nie tylko chciałbym pokazać, że są przedmiotem mojego zainteresowania, ale również Wy możecie ujrzeć w nich coś, co zachęci Was do przeczytania!

Tym razem przedstawiam pewnego rodzaju przepowiednię pochodzącą z połowy roku 2019. Wtedy bowiem została wydana książka o wdzięcznym tytule „Epidemia. Od dżumy przez HIV po ebolę”. Z jednej strony jest to historia najbardziej śmiercionośnych epidemii, z jakimi ludzkość się zmierzyła – czy to o rozmiarze lokalnego problemu, czy też pandemii (jak choćby grypa hiszpanka), a z drugiej ostrzeżenie, że XXI wiek nie jest wcale tak bezpieczny, jakbyśmy chcieli, żeby był. Patogeny się zmieniają, mnożą wokół nas, a nasz styl życia nie sprzyja wcale obronie przed nimi. Na co pewnego rodzaju dowodem może być to, co obserwujemy od marca 2020 roku, niecały rok po wydaniu „Epidemii”.

Żeby jednak lepiej zrozumieć to, czym ta książka jest, prezentuję opis Wydawnictwa Znak Horyzont:

„Czy światu zagraża kolejna epidemia?

Patogeny. Potężna armia organizmów powodujących zakażenia wielu ludzi w krótkim czasie. Ich przewaga liczebna nad nami wynosi sto tysięcy do jednego. Są niewidoczne, skuteczne i śmiertelnie niebezpieczne. Poznajcie kilku z licznych bohaterów tej książki:

Cholera – pandemie są cholerze nieobce. Do tej pory wywołała ich aż siedem, przy czym ostatnia wybuchła na Haiti w 2010 roku.

HIV – stosunkowo młody patogen, nie tak szybki i skuteczny jak cholera. Ochrzczenie go »gejowskim rakiem« pomogło wirusowi rozprzestrzeniać się szybciej i skuteczniej w społeczeństwach obawiających się »promocji homoseksualizmu i narkomanii«. Od 2014 roku zaatakował 75 milionów osób na całym świecie.

Z małego ogniska zakaźnego w środku gwinejskiego lasu na początku 2014 roku, w ciągu zaledwie roku rozprzestrzenił się do pięciu sąsiednich krajów, wywołał zakażenie u ponad 26 tysięcy ludzi, a jego opanowanie ostatecznie kosztowało miliardy dolarów. Jednak czy epidemie mogą wywołać pozytywne skutki? To dzięki nim ludzkość zdobyła się na wprowadzenie zmian związanych z budownictwem, zarządzaniem wodą pitną oraz odpadami, działalnością służby zdrowia, stosunkami międzynarodowymi, a także podniesienie poziomu wiedzy o zdrowiu i chorobach.

W XX wieku wydawało się, że pandemie odeszły do historii. Odtrąbiono wielki sukces współczesnego stylu życia i medycyny. Przedwcześnie… Nieszczepienie dzieci, coraz mniejsza skuteczność antybiotyków, krzyżujące się patogeny… Epidemia może wybuchnąć w każdej chwili. Czy jesteśmy na nią gotowi?”

Zaintrygowani?


wtorek, 4 sierpnia 2020

Co pod pióro w sierpniu 2020?

Kolejny wakacyjny miesiąc przed nami, choć dla wielu osób (w tym mnie) będzie to miesiąc taki jak każdy inny! No, z małym wyjątkiem – trochę odpoczynku się przyda. Nie wiem, na ile w jego trakcie będę miał czas na czytanie, bo ja lubię aktywny wypoczynek. Znaczy się dużo chodzenia, zwiedzania, oglądania i najlepiej kwatera tylko na spanie! Chociaż jak pamiętam poprzedni rok, to wieczorami udawało mi się zrelaksować z książką w dłoni. Pewnie więc i w tym roku się uda tak zrobić, bo to w sumie był bardzo dobry deal. Tylko jakby tak jeszcze wcześniej wstać rano, żeby mieć więcej dnia dla siebie… Tak czy siak, koło 22:00 lub 23:00 padaliśmy na twarz i zasypialiśmy jak kamienie, więc godzina udania się na spoczynek raczej się nie wydłuży.

Na najbliższy miesiąc planuję sobie dokładnie taką samą liczbę książek jak zwykle zresztą. Tym razem też będzie co najmniej jeden grubasek – „Endymion” Dana Simmonsa. Jak już jechać z cyklem „Hyperiona”, to na całego! Do września więc powinienem mieć zakończony cały cykl. Do tego trzeba skończyć pozostałe, rozpoczęte cykle oraz serie! Obecnie jestem w trakcie czytania całego „Metra 2033” oraz „Świata Dysku” Pratchetta, z czego ten drugi jest już prawie skończony. Cały czas mam rozpoczętego całego Kinga oraz „Czarny Kryminał”, ale to nie tym razem! No, chyba że mi się uda jednak przeczytać więcej, niż założyłem. 

Jak zwykle rzecz jasna wszystkie okładki pochodzą z serwisu Lubimy Czytać.

„Endymion” – Dan Simmons

„Upadek Hyperiona” zamknął pewien rozdział w historii Hegemonii Człowieka, a „Endymion” otwiera kolejny – dziejący się trzysta lat po wydarzeniach z drugiej części. Kompletnie inne postacie, z echami tych, które znamy z poprzednich dwóch tomów. Świat stworzony przez Simmonsa jest wspaniały, więc mam nadzieję, że autor dalej pociągnął historię w równie emocjonujący sposób!
„Mrówańcza” – Rusłan Mielnikow

Książka uznawana za jedną z tych najbardziej niezwykłych w całym Uniwersum Metro 2033, chociaż jednocześnie wzbudzająca skrajne emocje. Niektórzy twierdzą, że jest jedną z najlepszych, a inni z kolei uznają ją za przeciętniaka. Na pewno ma w sobie niespotykany jak do tej pory pomysł, protagonistę, którego wszystkie obozy tej walki chwalą. No cóż, może być ciekawie!
„W północ się odzieję” – Terry Pratchett

Polubiliście Tiffany Obolałą? Mam nadzieję, że tak, bo to będzie kolejne spotkanie z czarownicą z Kredy. Tym razem już będzie robiła to, co czarownice robią na co dzień – będzie czarownicą. Ponownie dopadną ją rozterki, które zapewne mają coś wspólnego z kłębem zła, pogardy oraz nienawiści. Uwielbiam ten podcykl związany z Tiffany, bo niemalże każda książka ma wiele warstw i każdy może w niej znaleźć zupełnie coś innego, ale zawsze wartościowego!


„Mitologia nordycka” – Neil Gaiman

Kupiłem tę książkę przy okazji – żeby dobić do darmowej wysyłki… Jednak nie brałem jej w ciemno! Widziałem sporo dobrych opinii, no a do tego przecież to jest Neil Gaiman! Co może tutaj pójść nie tak? Napisana nieco innym sposobem, niż większość mitologii (w końcu ma być bardziej współczesna i dla przeciętnego człowieka) może się okazać bardzo przyjemnym przypomnieniem najważniejszych jej aspektów. Niestety mitologia nordycka to ta, z której pamiętam najmniej spośród najbardziej popularnych...





niedziela, 2 sierpnia 2020

Podsumowanie lipiec 2020

Takie średnie lato mamy w tym roku, co nie? O wiele chłodniejsze niż w tamtym roku – co dla mnie akurat jest bardzo spoko! Jestem z tych, którzy lubią nieco chłodniejszy klimat. Tak naprawdę najlepsza dla mnie temperatura to jakieś 15°C – wszystko powyżej 20°C to już skwar, upał nie do zniesienia… Chociaż jak jest 5°C to też nie narzekam – po prostu zarzucę na siebie coś lekkiego i tyle! W takich więc temperaturach, jakie mieliśmy w lipcu dopiero czuję, że żyję i osobiście (zapewne ku zgrozie większości z czytających te słowa) liczę na to, że sierpień będzie podobny! Nawet pomimo tego, że planuję sobie wyjechać na parę dni na mały, aktywny odpoczynek! Cóż, przynajmniej się nie rozpłynę.

Kiedy człowiek już pracuje tak na pełny etat i nie odlicza czasu od wakacji do wakacji, to takie miesiące jak lipiec, czy sierpień, stają sie w pewnym sensie takimi samymi miesiącami jak grudzień albo inny wrzesień. Jedyne, co się zmienia, to temperatura oraz ogólnie pojęta pogoda (no i czasem jest nieco więcej wolnego). Tak było i w tym przypadku – po prostu lipiec przeżyłem mniej więcej podobnie, jak resztę miesięcy. Zawsze znalazła się chwila na czytanie, obejrzenie jakiegoś serialu oraz inną, nieco mniej… „dynamiczną”, ale wciąż rozrywkową aktywność. Trochę mniej audiobooków przesłuchałem niż zazwyczaj, bo tym razem królowały podcasty. „Nerdzi w kulturze” zaserwowali hurtowo zaległe audycje, więc praktycznie cały tydzień słuchałem tylko ich. 😆

No, mały wstępniak za nami, to chyba pora przejść do statystyk, co nie? Tym razem już uzupełnionych również o listę obejrzanych seriali oraz filmów, bo ostatnio nie pomyślałem o utworzeniu takowej… 😅




Wygląda na to, że to był „najsłabszy” miesiąc, przynajmniej tak by wskazywała liczba przeczytanych pozycji. Jednak jak się spojrzy na liczbę stron na papierze, to jest identycznie, jak w czerwcu! Natomiast audiobooki… Cóż, „Nerdzi w kulturze” wypuścili hurtem zaległe audycje, więc spędziłem siedemnaście godzin przy słuchaniu podcastów – i to tylko tego jednego podcastu! Tutaj więc się podział czas na audiobooki...




„Nerdzi w kulturze” rozbili tutaj bank, dosłownie… Przez covidowe szaleństwo u nich też się trochę cały schemat rozregulował. Normalnie podstawą są audycje live, których zapis dopiero później jest zrzucany i wypychany jako podcast, co też nie zawsze następuję od razu po audycji – najczęściej po 2-3 sztuki na raz – ale tym razem obsuwa była całkiem duża… Jednak o tym w sumie już wspominałem akapit wcześniej.

Oczywiście od razu załączam listę obejrzanych przeze mnie seriali:

  1. „Dark” (końcówka trzeciego sezonu)
  2. „Mr. Robot” (końcówka pierwszego sezonu + drugi sezon)



Odsłony wyglądają podejrzanie w porównaniu do poprzednich miesięcy, prawda? Ano prawda, Google Analytics też tak twierdzi. Między 5.07 a 8.08 miałem jakiś… napływ czort jeden wie jakiego ruchu z dość podejrzanego źródła. Przy 0% odrzuceniach, dwóch stronach na sesję oraz pięciosekundowych odwiedzinach nie brzmi to jak legitny ruch. Jestem jednak noga w GA, więc nie do końca umiem odfiltrować tego typu ruch, tak więc mamy troszkę przekłamane statystyki… W sumie jakby nie były i tak przez używanie AdBlocków. 😅

Cały czas utrzymuję podobny styl płaskich zdjęć z oczobitnym, jasnym tłem. Nie jest to może szczyt piękna, ale wbrew pozorom jest to całkiem niezłe wyzwanie – żeby wszystkie elementy poukładać równo (co mi zazwyczaj jeszcze nie wychodzi 😅) i utrzymać odpowiednie proporcje. Jakoś tak polubiłem ten format… Na razie więc przy nim zostanę, zwłaszcza że nie zauważyłem zbyt dużego odpływu obserwujących, jak tylko wyklarował się taki a nie inny profil. A tutaj możecie zobaczyć, które ze zdjęć było najczęściej „serduszkowane” w lipcu:

View this post on Instagram

Jak tam plany na weekend? U mnie tym razem trochę wyjazdowo, ale oczywiście zabieram ze sobą kolejną część cyklu napisanego przez Dana Simmonsa – zaczynam „Upadek Hyperiona”! Mam nadzieję, że będzie co najmniej równie dobry i różnorodny jak pierwszy tom! Z takimi książkami żadna pogoda nie jest straszna, ani deszcz, ani słońce. 😁 Miłego weekendu! ⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀ —————————————— ⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀ #fridayvibes #weekendvibes #lovecoffee #coffeeandbooks #hyperion #dansimmons #czytamfantastykę #bookinstagram #bookstagramcommunity #mybookfeatures #czytambolubie #booksarelife #wordswordswords #ksiażkidlaciebie #goodbooks #zdjęciedlaksiążki #czytanietopasja #ksiazkowainspiracja #allyouneedisbooks #bookstagrampl #zpiorem #zpioremwsrodksiazek #bookstagrampolska

A post shared by Z piórem wśród książek (@zpiorem) on


Kiążek w tym miesiącu nie kupiłem. Tak w ogóle, w ogóle. Nie zamówiłem, nie przyszły żadne egzemplarze recenzenckie, ani inne papierowe egzemplarze. E-booki zresztą też nie. Tak po prostu! 

Oczywiście nie może też zabraknąć listy książek, które przeczytałem lub przesłuchałem w lipcu:


A jak Wasz lipiec? Udany?

sobota, 1 sierpnia 2020

Zbiorczo spod pióra – lipiec 2020

Połowa wakacji już za nami – oczywiście o ile ktoś w ogóle ma wakacje! Niezależnie jednak od tego, czy jesteście studentami, uczniami czy też każdego dnia napędzacie kierat firm, w których pracujecie, to pewnie w lipcu albo sierpniu cieszycie się, chociaż chwilą względnej wolności. A jak taka wolność, to książki, prawda? Do braku tej wolności książki się również świetnie nadadzą, aby trochę… osłodzić ten codzienny znój! Papierowe, elektroniczne, audio – do wyboru, do koloru. U mnie lipiec to był zwykły miesiąc, jak każdy inny, bez urlopów i innych nadmiarowych wolnych, chociaż jeden z weekendów miałem wyjazdowy. No ale to tylko weekend, a do tego bardzo napakowany różnymi wydarzeniami – na książki raczej czasu nie było!

Tym razem miałem sporo do powiedzenia (a dokładniej napisania) na temat kilku tytułów, więc postów na blogu pojawiło się więcej, niż w czerwcu. Ba, nawet skrobnąłem recenzję jednego z audiobooków, chociaż to u mnie rzadkość! Był jednak na tyle dobry, że chciałem się z Wami podzielić wrażeniami oraz tymi plusami, które najbardziej zapadły mi w pamięci. W związku z tym poniżej nie będzie aż tylu pozycji, co w ubiegłym miesiącu, jednak mam nadzieję, że znajdziecie coś dla siebie. Jak zwykle jeszcze dodam, że zdjęcia okładek pochodzą z serwisu Lubimy Czytać – choć to pewnie dla stałych bywalców nie jest nowością, a dla nowych osób niech będzie pierwszą informacją!

„Saga Puszczy Białowieskiej” – Simona Kossak

Format: Audiobook
Stron/długość: 16h 56m
Lektor: Anna Apostolakis, Leszek Filipowicz

To naprawdę bardzo piękna książka! Pięknie napisana i pięknie przeczytana. Zarówno Anna Apostolakis, która czytała fragmenty, które ja nazywam „naukowymi”, jak i Leszek Filipowicz, ten od części „baśniowej”. Nie bez powodu tak je określam, bo cała książka podzielona jest na nieco baśniowy wstęp opowiadający o konkretnym aspekcie (na przykład gatunku zwierzęcia i jego historii), bardzo sfabularyzowany, często sięgający po legendy i historie ocierające się o mitologię oraz drugi, bardziej naukowy. W tym autorka przytacza już konkretną, potwierdzoną badaniami historię, często ze stanem obecnym.

Z „Sagi Puszczy Białowieskiej” można wynieść naprawdę dużo wartościowej wiedzy! Nie dość, że pięknie podanej, to na dodatek naprawdę przybliżającej ten wspaniały kawałek natury. Jak się okazuje, był on od bardzo wielu wieków dość mocno eksploatowany i stanowił jeden z bardzo ważnych ośrodków (co nie wyszło Puszczy na dobre) dla władców naszego kraju. Wiedz jest przekazywana bardzo często w formie ciekawostek, w sposób bardzo przystępny – czuć wręcz, że autorka jest pasjonatką. Nie pisała tego z musu, tylko dla pieniędzy czy rozgłosu, ale naprawdę kocha ten temat i wie na temat tego kompleksu leśnego bardzo dużo.

„Kapelusz pełen nieba” – Terry Pratchett

Format: Papier
Stron/długość: 306
Tłumacz: Piotr W. Cholewa

Proza Terry’ego Pratchetta jest ze mną, odkąd pamiętam – trafiłem na niego już w jakiejś bibliotece, zapewne szkolnej, kiedy szukałem kolejnych książek do czytania. Swego czasu przeczytałem praktycznie połowę tego, co do danego czasu zostało wydane w Polsce, a teraz mogę po kolei iść przez wszystkie książki ze „Świata Dysku”. Tak po prawdzie to ja wręcz kończę kolejny przebieg… „Kapelusz pełen nieba”, przybliżający postać Tiffany Obolałej, jest jedną z ostatnich książek z całego cyklu napisanego przez brytyjskiego pisarza. Jest to dość… ciekawy przypadek krzywego zwierciadła, bo tym razem ta pratchettowska ironia jest tak trochę przez łzy…

Tiffany musi zmierzyć się z czymś, co można nazwać uosobieniem ludzkiej pychy, strachu i żądzy władzy jednocześnie. A w końcu jest tylko nastolatką, którą dopiero co zaczyna rozumieć nastoletnie sprawy. Do tego staje się czarownicą, więc musi przyjąć jeszcze więcej wiedzy, niż przeciętne dziecko w jej wieku. Można powiedzieć, że „Kapelusz pełen nieba” jest bardzo pozytywną i napawającą nadzieją książką – kompletnie inną niż większość książek Pratchetta. Pokazuje, że nawet dziecko ma siłę do walki z niezwyciężonym – z własnymi słabościami. Oraz że wszyscy ludzie powinni brać przykład z Tiffany i każdego dnia walczyć z samym sobą, aby być o wiele lepszym dla całego świata.

„Ciemne tunele” – Siergiej Antonow

Format: Papier
Stron/długość: 328
Tłumacz: Paweł Podmiotko

„Ciemne tunele” wypadają zarówno na tle innych powieści z Uniwersum Metro 2033, jak i na tle po prostu innych książek dość słabo. Jeśli jeszcze ktoś niedawno – tak jak ja – przeczytał wspaniałą „Konstytucję Apokalipsy”, to lektura dzieła Siergieja Antonowa wyda mu się wybitnie słabą. Niby jakiś pomysł był, i to nawet całkiem fajny (choć poruszający te same tematy, co inne powieści), ale wykonanie jest raczej mierne. Da się przeczytać, jednak nie ma tego czegoś – takiej nutki zaintrygowania, choć odrobiny dusznego klimatu, nie czuć tych betonowych tuneli ani wszechogarniającego smutku i przygnębienia. Po prostu się czyta i tyle.

To, co można zaliczyć na plus, to niewątpliwie bitwa ideologii, którą możemy obserwować na przestrzeni całej powieści. Główny bohater jest przedstawicielem anarchistów, ma swoje poglądy na świat i to, jak powinien on wyglądać. Po drodze w trakcie jego wędrówki zmierzy się z wieloma różnymi poglądami na życie i to, jak powinna wyglądać władza – nie spodziewajcie się jednak żadnej przemiany wewnętrznej. Matury na podstawie „Ciemnych tuneli” nie napiszecie. Widzicie, ten wątek z przeogromnym potencjałem też został potraktowany po macoszemu, jak cała reszta książki. Szkoda, ale możemy się, chociaż nacieszyć tym, co jest.