wtorek, 23 lutego 2021

[PREMIERA] „Zodiaki. Genokracja” –Magdalena Kucenty

Źródło: Lubimy Czytać

Autor:
Magdalena Kucenty
Tytuł: Zodiaki. Genokracja
Wydawnictwo: Uroboros
Stron: 352
Data wydania: 24 lutego 2021

Z Magdaleną Kucenty, a dokładniej z jej twórczością, spotkałem się po raz pierwszy w antologii „Cyberpunk Girls”. Spotkanie to uznałem za bardzo przyjemne, chociaż na podstawie jednego opowiadania ciężko oceniać umiejętność danej autorki lub autora w odnalezieniu się w nieco dłuższej formie, jaką jest powieść. Skoro się jednak nadarzyła okazja w postaci „Zodiaków. Genokracji”, to czemu by z niej nie skorzystać? Zwłaszcza że zdecydowana większość fantastyki wydawanej przez Uroboros wpasowuje się w mój gust, a to przecież najważniejsze, prawda? Żeby czerpać jak najwięcej przyjemności z twórczości innych! A w tym przypadku tej przyjemności było całkiem sporo.

Gdy czystość genów staje się głównym powodem przydzielenia do odpowiedniej kasty społecznej oraz stanowi o przywilejach lub ich braku, nikogo nie dziwią eksperymenty przeprowadzane z wykorzystaniem najnowszych zdobyczy inżynierii genetycznej. O Zodiakach wie mało osób, choć równie dobrze mogliby wiedzieć wszyscy – jak o kolekcji intrygujących obrazów lub znaczków pocztowych. W końcu tym właśnie są. Skatalogowanymi, kolejnymi wersjami nadludzi, którzy mają być jedynie królikami doświadczalnymi. Stanowią jednak swoistą rodzinę, która dla siebie zrobi absolutnie wszystko.

Początek jest nieco… chaotyczny. Zostajemy rzuceni na głęboką wodę, w sam środek stworzonego przez autorkę świata i czasem próba dopłynięcia do kolejnego punktu kontrolnego bywa dość… trudna. Łatwo się pogubić w tym, co jest czym, a kto jest kim, zwłaszcza że Magdalena Kucenty unika nadmiernej ekspozycji w dialogach. Widzimy różne wydarzenia z perspektywy kolejnych Zodiaków, a że fabuła już w tym momencie jest na stabilnych torach, to próba odnalezienia się w nowej rzeczywistości jest tym bardziej problematyczna. Już po parudziesięciu stronach wszystko zaczyna się klarować i prostować, jednak warto wspomnieć o tym jako pewnego rodzaju ostrzeżenie dla mniej cierpliwych osób.

„W boga trzeba bawić się zdecydowanie wcześniej, jeszcze przed powstaniem życia”.

Świat stworzony przez pisarkę nie jest być może bardzo bogato opisany, ale o dziwo nie stanowi to większego problemu. Najważniejsze informacje otrzymujemy dość szybko, a „Zodiaki. Genokracja” skupia się zdecydowanie bardziej na postaciach oraz wydarzeniach, niż na tym, co otacza wszystkich bohaterów. Tyle, ile jest nam potrzebne, aby zrozumieć sam podział kastowy czy to, w jakim celu powstało zamknięte na świat intrapolis, jest dość szybko przekazane do wiadomości czytelników. Reszta na razie jest albo nieistotna, albo na bieżąco odkrywana w trakcie przesuwania się fabuły do przodu. W końcu tytułowe Zodiaki to najważniejszy element tej całej układanki, a tajemnice trzeba dawkować powoli.

Styl autorki jest niesamowicie dojrzały, a to, co uderza bardzo mocno to przemyślenia zawarte bardzo często w wypowiedziach postaci. Trudno mi opisać, co dokładnie jest w nich wyjątkowego, ale od razu rzucają się w oczy, przykuwają uwagę, każą się nad nimi chwilę zatrzymać i zastanowić. Większości niestety nie zaznaczyłem, ponieważ czytałem przedpremierową wersję e-booka zapisaną w pdfie, a konwersja do mobi niezbyt wyszła, więc nie miałem za bardzo jak zaznaczać. Zostały niby notatki, ale… No jakoś jeszcze mniej mnie przekonują, niż rozwiązanie, które ostatecznie wybrałem. Paru więc jedynie zrobiłem zdjęcia, jeśli miałem akurat pod ręką telefon, i niechaj to będzie pewnego rodzaju potwierdzeniem, że możecie znaleźć w środku tej książki mnóstwo niezwykłych cytatów. Skoro taki leń patentowany jak ja postanowił użyć aparatu w telefonie, żeby uwiecznić na później parę dialogów…

„– Capri i ten… cyborg. – Aqua uśmiechnęła się z przekąsek. – Obaj sądzili, że będziesz wściekły. I zechcesz roznieść tę ruderę w pył. Zamiast tego wyglądasz raczej na smutnego. [...]
– Chciałbym roznieść tę ruderę w pył, kruszyno. I dlatego mi smutno”.

Ciekawostka z samego środka książki – pisarka zawarła odrobinę fizyki kwantowej, a nie tylko samą biologię. Tu i ówdzie pojawiają się nawiązania do różnych zjawisk lub próby wytłumaczenia wydarzeń za pomocą fizyki kwantowej. Dzięki temu mamy między innymi paradoks bliźniąt, który towarzyszy nam w tle przez niemal całą książkę, ubrany w nieco bardziej romantyczny płaszcz. Jednak ani fizyka, ani genetyka nie stanowią najważniejszego elementu w całej powieści, dzięki czemu nie musimy mierzyć się z zawiłą i trudną terminologią oraz zastanawiać się, czy przedstawione rozwiązania stały chociaż przez chwilę obok wysokiego prawdopodobieństwa. Może to być zachętą dla tych, którzy mają pewien problem z przyswajaniem mocno rozbudowanych światów, których terminologia odstrasza nawet najbardziej zatwardziałych nerdów.

„Zodiaki. Genokracja” to powieść, która robi dobrą robotę. Nie porwała mnie od razu w swoją otchłań tak jak choćby świat stworzony przed Sandersona w „Ostatnim Imperium” (chociaż nie ma co tutaj porównywać tych dwóch uniwersów), ale jestem mocno zaintrygowany tym, jak to się dalej rozwinie. Przede wszystkim jest to pewnego rodzaju powiew świeżości na rynku pełnym klasycznych dystopii z wątkiem romantycznym w tle. Magdalena Kucenty postawiła na coś innego niż proste emocje między bohaterami i ratowanie świata. I choćby już za to należy się ogromny plus, a że wykonanie też jest o wiele wyżej niż przeciętne, to tym bardziej będę z zainteresowaniem śledził dalszą twórczość Magdaleny Kucenty. Przy okazji jak często mogę w ojczystym języku czytać soft biopunka? Ano niezbyt często! Być może więc będę miał tutaj swoją przystań.

Łączna ocena: 7/10




Za możliwość przeczytania dziękuję


środa, 10 lutego 2021

Bardzo chcę! #77 – „Wirus paniki” Seth Mnookin

„Wirus paniki” Seth Mnookin
Źródło: Lubimy Czytać

Wbrew pozorom nie chodzi wcale o naszego kochanego koronawirusa, który nieco wywrócił w ostatnim roku świat do góry nogami. Chociaż w pośredni sposób książka ta dotyka też innego problemu, z którym się zmagamy, czyli szczepionek przeciwko COVID-19. Pełny tytuł tej książki brzmi bowiem „Wirus paniki. Historia kontrowersji wokół szczepionek i autyzmu”, czyli wracam do swoich okołomedycznych zachcianek. Szczepionki to temat rzeka, a im więcej czasu mija i im bardziej oddalamy się od tych czasów, w których wiele chorób dziesiątkowało społeczeństwo, tym więcej teorii spiskowych się pojawia. Swoją drogą sam te teorie to piękny temat na kilka książek, aż ciekaw jestem, czy ktoś próbował zbadać, czy istnieje korelacja pomiędzy poziomem dobrobytu a podatnością na różnego rodzaju podejrzane twierdzenia.

Tytuł ten zachwalany jest jako pokazujący podstawy tych wszystkich lęków, które powstają u antyszczepionkowców oraz wyjaśniający czemu ludzie odrzucają naukę i skupiają się na często urągających logice teoriach. Jednak wszystko bez zbędnego ironizowania, poniżania czy wyśmiewania. Jak jest w praktyce? Nie mam pojęcia, ale liczę na to, że dość szybko się dowiem! Poniżej przeklejam opis, który serwuje Wydawnictwo Czarne, które samo w sobie niemalże gwarantuje doskonałą treść!

„Pogłoski i mity, które narosły wokół szczepień ochronnych, krążą w przestrzeni publicznej od dekad. Anegdoty i przypuszczenia nie prowadzą jednak do poznania prawdy i nie mają szans w starciu z rzetelnymi badaniami. Odrzucenie wiedzy naukowej doprowadziło do powstania Towarzystwa Płaskiej Ziemi i odnowienia wiary w lecznicze skutki upuszczania krwi. Rygorystyczne eksperymenty – do wysłania ludzi na Księżyc i rozwoju mikrochirurgii. Dlaczego więc, pomimo stwierdzonej skuteczności szczepionek, ruchy antyszczepionkowe zajmują tak mocną pozycję? I dlaczego zagrożenia związane z brakiem szczepień są lekceważone, a w siłę rosną teorie spiskowe?

Amerykański dziennikarz Seth Mnookin bez wyśmiewania przeciwnika rozkłada na czynniki pierwsze antyszczepionkowe fobie i ich źródła. Prowadzi czytelnika przez historię medycyny, objaśniając kolejne etapy rozwoju nauki, jak również równoległego tworzenia się grup opierających swoją działalność na lęku i podejrzeniach.

Uzasadniona obawa czy kaprys klasy średniej? Prawdziwe zagrożenie czy kompletny brak wiedzy? Wirus paniki to opowieść o tym, jak strach potrafi pokonać rozsądek, a emocje – logikę”.


poniedziałek, 8 lutego 2021

[PREMIERA] „Twoja światłość” – Annalie Grainger

„Twoja światłość” – Annalie Grainger
Źródło: Lubimy Czytać

Autor:
Annalie Grainger
Tytuł: Twoja światłość
Wydawnictwo: YA!
Tłumaczenie: Agnieszka Walulik
Stron: 352
Data wydania: 10 lutego 2021

Książka ta przyszła do mnie nieco nieoczekiwanie – rzecz jasna jako egzemplarz recenzencki, chociaż nie był on przeze mnie świadomie zamówiony. Nic to jednak, czemu by nie przeczytać! Czysto teoretycznie akronim YA, który wchodzi w skład nazwy Wydawnictwa YA!, należącego do Grupy Wydawniczej „Foksal”, od razu kojarzy się z odmianą gatunkową, której na co dzień nie czytam – young adult – jednakże miałem już do czynienia z książką od nich i było to całkiem przyjemne spotkanie. Mowa tutaj o „Skrzyni ofiarnej”, która okazała się przyjemną lekturą. „Twoja światłość” ostatecznie również taka była, chociaż tym razem znalazłem nieco więcej wad.

Walia znana jest z bardzo ulewnych deszczy i ogólnie niezbyt przyjemnej pogody. Lil przekonuje się o tym dość boleśnie, kiedy prawie wpada na dziewczynę leżącą na drodze. Gdy okazuje się, że na szczęście nie stało się jej nic poważnego, jej wybawicielka staje przed nieco poważniejszym problemem – nie może do końca zrozumieć, co młoda kobieta mówi. Dość szybko jednak dochodzi do tego, że być może ma ona istotne informacje dotyczące zaginionej przed paroma miesiącami siostry Lil. Chociaż bardzo niepokojące są słowa o tajemniczym stowarzyszeniu, które oddaje hołd Światłu…

Faktycznie znowu miałem do czynienia z bardzo łatwo przyswajalną książką. Prosty język, proste przekazy, dobry styl, odpowiednie wyważenie między dialogami a opisami, no ogólnie sielanka. Taka przyjemna powieść na jedno lub więcej wieczorów (w zależności jak szybko czytacie). Nie miałem problemu ani z językiem, ani postaciami (nie należą może do najbardziej wyrazistych, ale są po prostu w porządku), ani też z przedstawieniem świata. W sumie w tym ostatnim to nie było zbyt wiele do pokazywania – wszystko działo się na terenie Walii, w niewielkim miasteczku, w którym akurat walijska pogoda postanowiła pokazać pazur. Znaczy się wodny, powodziowy pazur.

Dużym plusem jest również nieco piękne, ale jednocześnie straszne ukazanie Siostrzeństwa Światłości, które z samego początku jawi się jak zgromadzenie kapłanek rodem z powieści fantasy. Jednak, jak to mawiał klasyk, nic bardziej mylnego! Dość szybko wychodzi na jaw, że to wcale nie jest żadna powieść fantasy, tylko dość twardo osadzona na gruncie rzeczywistości historia, w której pierwsze skrzypce grają zaginięcia oraz sekty. Ta część książki jest bardzo pouczająca i faktycznie spełnia te założenia, które przyświecały Annalie Grainger w trakcie pisania, a o których możemy przeczytać w informacjach „od autorki” na samym końcu książki.

Niestety „Twoja światłość” ma też sporo wad. Ma dość naiwnie napisaną fabułę, która trzyma się kupy chyba jedynie dzięki tym fragmentom dotyczącym samego Siostrzeństwa Światłości oraz wątku zaginionej siostry. Jest bardzo dużo przegadanych i kompletnie niemających nic do dodania wątków, przez które równie dobrze można po prostu przelecieć oczami i przejść dalej. Dość beztrosko autorka podchodzi również do szczegółów, które niekoniecznie trzymają się kupy (jak nie gasnące świece w niemalże huraganie). Dość mocno psuje to ogólny odbiór powieści. Do tego czasem można odnieść wrażenie, że czas to tylko sugestia i tak naprawdę można go dowolnie formować, nie przejmując się, czy jakieś wydarzenie ma szansę zmieścić się w zadanym przedziale czasowym, czy też nie.

Jak widzicie więc, nie jestem do końca zadowolony z lektury, chociaż widzę kilka miejsc, w których mogłoby być o wiele lepiej. Autorka porusza ważny problem, próbując go jednocześnie przekazać w jak najprostszy sposób, ale coś tam po drodze poszło trochę nie tak przy budowie samej koncepcji całej historii i wypełnieniu jej. W ogólnym rozrachunku jest to całkiem niezła lektura, jednak nie usatysfakcjonowała mnie tak, jakbym tego chciał. Po prostu na pewne aspekty trudno nie spojrzeć krytycznie i czasem ciężko jest je przełknąć, próbując je jakoś wytłumaczyć. Chociaż być może młodszy czytelnik nie będzie na to wszystko, co jest mi solą w oku, uwagi i po prostu będzie się cieszył kolejnymi stronami „Twojej światłości”. W końcu sam nie wiem, jak odebrałabym tę pozycję piętnaście lat temu.

Łączna ocena: 6/10




Za możliwość przeczytania dziękuję

piątek, 5 lutego 2021

„Szept” – Lynette Noni

„Szept” – Lynette Noni
Źródło: Lubimy Czytać

Autor:
Lynette Noni
Tytuł: Szept
Wydawnictwo: Uroboros
Tłumaczenie: Janusz Maćczak
Stron: 432
Data wydania: 27 stycznia 2021

Pierwsze słowa opisu Wydawnictwa Uroboros – „Przez dwa i pół roku Jane Doe – Obiekt Sześć-Osiem-Cztery – była przetrzymywana w celi tajnego podziemnego ośrodka rządowego i w tym czasie nie wypowiedziała ani jednego słowa” – bardzo mocno przypomniały mi „Stranger Things” i radość, którą czerpałem z oglądania tego serialu. Dalszy ciąg upewnił mnie w przekonaniu, że być może spotkam się z czymś na podobieństwo Nastki, jednak w zupełnie innym wydaniu – czemu by więc nie spróbować? Długo się nie zastanawiałem nad zamiarem sięgnięcia po „Szept” i intuicja mnie ponownie nie zawiodła.

Jane Doe już od dawna nie wypowiedziała żadnego słowa.Sześć-Osiem-Cztery – bo tak nazywają ją w tajnym ośrodku rządowym – trwała w swym uporze bardzo konsekwentnie. Dopiero dobroć Landona Warda oraz jego szczere zainteresowanie jej osobą nieco poluzowało opór w jej wnętrzu. To jednak doprowadziło do małego „wypadku”, który ujawnił, skąd wzięło się u niej to milczenie. Każde wypowiedziane przez nią słowo powołuje do istnienia wypowiadane rzeczy. Przeciętny człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo niebezpieczna może być taka moc – często wręcz śmiertelna.

Pomimo skojarzeń ze „Stranger Things”, o których wspomniałem w pierwszym akapicie, od samego początku „Szept” pokazuje, że jest czymś kompletnie innym. Oczywiście mamy do czynienia z tajnym, rządowym obiektem, dziewczyną, która ma jakieś moce i jest poddawana badaniom, ale na tym się kończy podobieństwo. Nawet sama placówka wywołuje kompletnie inne odczucia, a im głębiej w las, tym więcej drzew, ale takich przyjemnych, nieobdartych z liści konarów. Co prawda nie ma aż tak intensywnej aury tajemniczości, ale można się zastanawiać, z czym my w ogóle mamy do czynienia. No i przede wszystkim, co się stanie z Jane Doe.

Główną bohaterkę poznajemy jako narratorkę, która opisuje wszystko, co się z nią dzieje w czasie rzeczywistym. Nie jest to zabieg, z którym mam często do czynienia, ale nie miałem większych problemów z przestawieniem się na pierwszoosobową narrację. Jednak jakakolwiek inna byłaby w tym przypadku kompletnie chybiona – narrator wszechwiedzący musiałby zdradzić zbyt dużo szczegółów (lub udawać, że o niczym nie wie, co byłoby sztuczne), natomiast w tym przypadku skupiamy się na tym, na czym powinniśmy. Czyli właśnie na Obiekcie Sześć-Osiem-Cztery i jego przeżyciach. Wszyscy inni opisywani są tylko jako osoby obserwowane przez bohaterkę i wiemy tylko tyle, ile sami o sobie zdradzą (lub ile domyśli się Jane Doe). To jest na ogromny plus, bardzo przemyślana strategia.

„Słowa są zbyt cenne, żeby beztrosko je rzucać. Nie muszę mieć nadnaturalnej władzy, by o tym wiedzieć, gdyż widziałam to na własne oczy. Słowa wymagają szacunku. Są cudowne. Są straszne. Są darem i przekleństwem. Nigdy nie zapomnę, co potrafią uczynić. Ponieważ przez słowa straciłam wszystko”.

Ogólnie rzecz biorąc, jest to zaskakująco przyjemna lektura. Napisana prostym, ale dość barwnym językiem, przedstawiająca wydarzenia w spójny, uporządkowany sposób. Czuć od samego początku, że nie jest to ambitna lektura, pisana raczej dla czystej rozrywki i niekoniecznie wymagającego czytelnika, jednak wykonana jest w niezwykle przystępnej formie. Przyciąga uwagę i nie sposób się od niej oderwać, chociaż na moje oko mogłaby być nieco bardziej rozbudowana – głównie chodzi o same wydarzenia, które spotykają Jane w gdzieś w samym środku książki (wiem, enigmatycznie ująłem, jednak nie chcę w żaden sposób zdradzić fabuły).

Z początku może się wydawać, że autorka popełniła dość brzydką gafę i zostawiła nie tyle dziurę logiczną, ile ogromną, ziejącą smutkiem lochę. Być może przyjdzie Wam do głowy pewne pytanie, które nie będzie Was opuszczać przez połowę lektury, a nawet istnieje możliwość wiercenia Wam w głowie coraz większego otworu. Od razu Was uspokoję w takim razie – wszystko jest jednak przemyślane i ma ręce i nogi. Nawet jeśli wygląda zupełnie inaczej. Czysto teoretycznie można się było tego domyślić, więc nie jest powiedziane, że też odniesiecie takie wrażenia jak ja, jednak osobiście nie lubię skupiać się na rozbieraniu historii na czynniki pierwsze w celu przewidywania przyszłych wydarzeń – po prostu delektuję się zawsze smakiem powieści i na bieżąco odkrywam jej tajemnice. Stąd czasem trochę… nieszablonowo podchodzę do takich spraw jak dzwonki alarmowe w mojej głowie.

Często pewnego rodzaju problemem w książkach pokroju „Szeptu” jest niedostatecznie szczegółowo opisany świat – lub wręcz odwrotnie, za dużo detali. Powieść Lynette Noni, chociaż niezbyt obszerna, ma jednak wręcz idealną dawkę informacji na temat tego, co zaplanowała autorka w swoim uniwersum. Co jeszcze bardziej fascynujące ani przez chwilę nie czułem niedosytu (a u mnie to akurat dość regularna przypadłość). Znowu jest mi trochę trudno zdradzić nieco szczegółów bez zdradzania Wam fabuły, więc na chwilę obecną pozostaje Wam jedynie uwierzyć na słowo, że faktycznie tak jest – ewentualnie samodzielnie to zweryfikować! Nie odbieram w każdym razie pierwszego tomu jako typowego wstępu z mnóstwem problemów, ponieważ wprowadza w świat wykreowany przez pisarkę w odpowiedni sposób.

Cóż tu więcej dodać – naprawdę zachęcająca pozycja. Nie jest to ambitna literatura, raczej typowo rozrywkowa, którą przyrównać można do klasycznej powieści z fantastyki młodzieżowej, ale ma w sobie pewien pazur. Przede wszystkim wygląda na naprawdę zaplanowaną i niewiele rzeczy zostało pozostawionych przypadkowi. Nie można rzecz jasna porównywać jej do klasyków literatury fantastycznej, ale z pewnością wybija się w swojej kategorii. Jeśli szukacie niezobowiązującej lektury, która przyniesie Wam dużo radości i rozrywki, to „Szept” będzie świetnym wyborem. Tak jak zapewne kolejne tomy tego cyklu, na które już czekam z niecierpliwością!


Łączna ocena: 7/10



Za możliwość przeczytania dziękuję




Cykl „Szept”

czwartek, 4 lutego 2021

Co pod pióro w lutym 2021?

W tamtym miesiącu bardzo mocno rozminąłem się z rzeczywistością i faktycznymi możliwościami przy moich planach… To było rzecz jasna do przewidzenia, ponieważ planowanie przeczytania trzech wymagających grubasków nie mogło się skończyć inaczej, niż przeczytaniem tylko jednego z nich. W lutym spróbuję jednak lepiej mierzyć siły na zamiary i mam nadzieję, że wyjdzie mi to o wiele lepiej. Zwłaszcza że czekać będzie na mnie kilka egzemplarzy recenzenckich, chociaż te nie powinny stanowić wielkiego wyzwania, jeśli o czas czytania chodzi.

Spróbuję tylko jednego grubaska sobie zaplanować i wypełnić go mniej wymagającymi (zarówno czasowo, jak i umysłowo) pozycjami, żeby lepiej sobie to wszystko urozmaicić. Oczywiście nie zamierzam przekraczać mojej magicznej granicy czterech tytułów – więcej nie ma sensu w moim przypadku. I tak może się to i owo pozmieniać w trakcie miesiąca, więc tylko niepotrzebne marudzenie pod nosem się pojawi w przypadku wywrócenia założeń do góry nogami.

Rzecz jasna jak zawsze wszystkie okładki pochodzą z serwisu Lubimy Czytać!

„Wojna i pokój. Tom III i IV” – Lew Tołstoj

W ogóle do niej nie podszedłem w styczniu, a wypadałoby jednak kuć żelazo, póki gorące. W grudniu przeczytałem pierwsze dwa tomy tej rosyjskiej epopei narodowej i chciałbym ją skończyć, zanim z głowy wyparują mi wydarzenia z wcześniejszego e-booka.

„Twoja światłość” – Annalie Grainger

Bladego pojęcia nie mam, czego się spodziewać po tej książce. Tak właściwie to dostałem ją jako bonusowy egzemplarz recenzencki, ale lubię czasem sięgnąć po coś zupełnie odmiennego od moich codziennych książek, a young adult się pod tę odmienność podpina.

„Zodiaki. Genokracja” – Magdalena Kucenty

To kolejny, tym razem zamówiony w pełni świadomie egzemplarz recenzencki! Z prozą, którą tworzy Magdalena Kucenty miałem na razie do czynienia tylko w „Cyberpunk Girls”, ale było to spotkanie bardzo przyjemne. Zobaczymy, jak się autorka sprawdzi w nieco dłuższej formie!

„Wezwij sokoła” – Maggie Stiefvater

Tak, wiem, same recenzenckie niemalże w tym miesiącu… Spokojnie, nadrobię audiobookami! W tym przypadku tytuł ten jest pierwszym tomem cyklu „Śniący”, wydawanego przez Wydawnictwo Uroboros. Z tego, co widzę, zapowiada się dość intrygujący świat.

Audiobooki

Wybrałem sobie też parę audiobooków, chociaż znając mnie, to tytuły zmienią się pięć razy w trakcie tygodnia… Mam jednak parę tytułów, które przykuły moją uwagę nieco bardziej niż inne, więc być może nie będzie aż tak dużych roszad. Teoretycznie jednak chciałbym zapoznać się z takimi oto książkami w lutym:

  • „8000 zimą” – Bernadette McDonald
  • „Wyborny trup” – Augustina Bazterrica
  • „Mikołaj Kopernik” – Antoni Lenkiewicz
  • „Masters of Doom” – David Kusher


wtorek, 2 lutego 2021

Podsumowanie styczeń 2021

31 dni, 744 godziny, 44 640 minut, 2 678 400 sekund – tak wygląda czas życia pierwszego miesiąca roku 2021, który to miesiąc jest już za nami. Szybko poszło, prawda? Nie wiem jak Wy, ale ja błyskawicznie wpadłem w rytm rutyny codziennego życia (co akurat dla mnie jest bardzo dobre, nie narzekam!) i nawet nie zauważyłem, kiedy styczeń minął. Po prostu jakoś tak… był i się zmył. Trochę jak rok 2020… Oczywiście już nam nowy rok zdążył pokazać pazury, więc może być ciekawie, ale na razie nie ma nad czym panikować! W końcu i tak nie wszystko jest od nas zależne, prawda?

Często pierwszy miesiąc kolejnego roku to u mnie wzmożona aktywność czytelnicza, jednak kompletnie tym razem tego nie widać. Głównie ze względu na „Terror”, który jest naprawdę ogromnym klocuchem, chociaż równie pysznym, jak grubym! Czytałem go praktycznie przez jakieś 3/4 miesiąca, starając się urozmaicić sobie czytane tytuły za pomocą audiobooków. Przy okazji już od samego początku roku 2021 prowadzę takie statystyki podcastów, jakie zacząłem prowadzić od czerwca 2020. Zobaczymy, jakie mi liczby wyjdą za rok!

Tymczasem jednak przejdźmy już do konkretów, czyli… obrazków! 



Jak widzicie, papierowych egzemplarzy to jak kot napłakał… „Terror” dał się długością we znaki, chociaż nie żałuję ani jednej minuty spędzonej z tą książką! Udało się trochę nadrobić i urozmaicić audiobookami, chociaż być może niektórzy zauważą, że jest tego i tak odrobinę mniej niż zazwyczaj w poprzednich miesiącach (chociaż powyżej średniej). Czemu tak się stało, przejdziemy dosłownie za chwilę…


Właśnie przechodzimy! Dwa podcasty – „Nerdzi w Kulturze” oraz „Stockbroker” – nagle nadrobiły paręnaście swoich odcinków i wrzuciły do aplikacji podcastowych. Skończyło się to więc tym, że nagle nadrabiałem masowo ich audycje, bo akurat wszystkie mnie bardzo interesowały… Sami „Nerdzi w Kulturze” to audycje po 60 - 90 minut, więc wyszły z tego ładne godziny!

Tym razem postanowiłem również na bieżąco śledzić sobie statystyki mojego słuchania podcastów i audiobooków nie tylko osobno, ale i łącznie! W końcu słuchanie to słuchanie, prawda? Rzecz jasna takie statystyki to tylko moja własna przyjemność gapienia się w różne liczby, jednak być może na coś się one Wam przydadzą – na przykład do przekonania się, jak dużo treści można wchłonąć dzięki słuchaniu każdego dnia!


Jeśli chodzi o seriale i filmy, to odpuściliśmy jednak „Brzydulę” – początek był naprawdę mega, aktorzy robili fajną robotę, ale fabuła poszła w taki totalny tasiemiec, w którym jedna akcja rozkłada się na pięć odcinków. Szkoda czasu. Udało się za to skończyć wszystkie dostępne sezony „The Crown” i przejść do trzeciej części „Rozczarowanych”!


Pełna lista obejrzanych filmów i seriali nie jest imponująca…

  1. Rozczarowani
  2. The Crown
  3. The Following


To pierwszy miesiąc z Google Analytics 4! Muszę się jeszcze wiele nauczyć, jak to w ogóle czytać, bo GA4 wywróciło kompletnie do góry nogami dotychczasowe, często już nieżyciowe podejście do analizy. Tak czy siak, nie byłem w tym zbyt dobry, ale przynajmniej umiałem zerknąć na kilka interesujących mnie danych, a tutaj muszę się już wszystkiego od nowa uczyć… Chociaż styczeń to nie jest dobry miesiąc do nauki – mało się działo na samym blogu, w większości skupiałem się na Instagramie. Chociaż jak widzicie, zbyt wielu nowych obserwatorów do mnie nie zawitało!

A jeśli o Instagramie mowa, to tutaj przedstawiam zdjęcie z największą liczbą polubień w minionym miesiącu!

Prawie na koniec jeszcze lista książek, które do mnie przyszły (nie jest zbyt długa):

  1. „Twoja światłość”Annalie Grainger
  2. „Szept”Lynette Noni

Oraz lista wszystkich przeczytanych pozycji razem z linkami do opinii o nich:

  1. „Terror” – D. Simmons
  2. „O duchach” – Praca zbiorowa
  3. „Sekretne życie drzew” – P. Wohlleben
  4. „Sztuka życia według stoików” – P. Stankiewicz
  5. „Zabawy w Boga” – M. Kacyk
  6. „Czarna Wołga” – P. Semczuk
  7. „Szept” – L. Noni
  8. „Dywan z wkładką” – M. Kisiel

A jaki był Wasz styczeń?


poniedziałek, 1 lutego 2021

Zbiorczo spod pióra w styczniu 2021

No to pierwszy miesiąc nowego, 2021 roku już za nami! Jak na razie nie było źle. Znaczy, chyba… W sumie poprzedni rok zaatakował na pełnej dopiero w marcu. Ja się tam jednak starałem nie przejmować i robić po prostu swoje! Zgodnie więc z tym stwierdzeniem po prostu zająłem się pracą, relaksem oraz książkami. Trochę miałem poślizg z pełnym wjechaniem w czytanie i słuchanie, bo nadrabiałem dość długo zaległości podcastowe jeszcze z grudnia… A tu na dodatek jeszcze na bieżąco twórcy wrzucali kolejne odcinki! A wszystkie takie ciekawe i żadnego nie chciałem przegapić…

Nie można jednak odmówić jakości temu, co mi się udało zaliczyć. Naprawdę kawał świetnej literatury przeczytałem i przesłuchałem, dobrałem się też do pierwszych egzemplarzy recenzenckich, więc nie jest źle. Większość tytułów ląduje tutaj, bo jakoś kompletnie nie miałem dużo szerszych myśli odnośnie do poszczególnych tytułów. O niektórych mogliście trochę poczytać lub posłuchać na Instagramie w relacjach (jeśli jeszcze mnie nie obserwujecie, to zachęcam!), a takie zbiorcze podsumowania możecie przeczytać poniżej!

Klasycznie wszystkie okładki pochodzą z serwisu Lubimy Czytać!

„O duchach. Tom 2” – Joseph Conrad, Fiodor Dostojewski, Edgar Allan Poe, Aleksander Puszkin

Format: Audiobook
Stron/długość: 2h 46m
Lektor: Maciej Kowalik

Tak, to jest drugi tom i nie, nie miałem okazji czytać ani słuchać pierwszego. „O duchach” to antologia, więc mogłem sobie pozwolić na taką… ekstrawagancję. Akurat ten audiobook wpadł mi w ręce podczas przeglądania Empik Go, więc czemu by nie spróbować? Zwłaszcza że już dawno nie miałem do czynienia z żadnymi horrorami w literaturze (chyba że horrorem nazwać czytanie jakiejś książki…), a nazwiska takie jak Edgar Allan Poe czy Aleksander Puszkin to dość dobre wabiki.

Cóż można powiedzieć o takich klasykach? Chyba niewiele więcej niż to, że wszystkie opowiadania trzymają mega poziom. Lektor również dał sobie radę z lekturą, chociaż czasem brakowało mi większej zabawy intonacją i ogólnie głosem. Z drugiej jednak strony treść nie dawała aż tak dużego pola do popisu, więc może podejście Macieja Kowalika było „jedynym słusznym” podejściem. Zwłaszcza że trzecie opowiadanie pozwoliło mu rozwinąć skrzydła i lot był naprawdę udany! W każdym razie był to naprawdę udany, pierwszy audiobook w tym roku. Polecić go mogę z czystym sumieniem.

„Sekretne życie drzew” – Peter Wohlleben

Format: Audiobook
Stron/długość: 7h 40m
Lektor: Stanisław Biczysko

Nigdy nie sądziłem, że wiemy o drzewach aż tyle! No i nie wierzyłem, że można o nich napisać tak dużo rzeczy w tak interesujący sposób. Chociaż muszę przyznać, że w niektórych momentach aż współczułem weganom, którzy czytali „Sekretne życie drzew”. Wychodzi bowiem na to, że można podejrzewać (bo nie ma na razie żadnych konkretnych dowodów na to), że rośliny nie tylko odczuwają, ale również potrafią zapamiętywać, a więc są bardziej… „świadome”, niż można by się spodziewać. Takiej dawki wiedzy się nie spodziewałem.

Naprawdę warto dla urozmaicenia przeczytać lub przesłuchać tę książkę. Autor nie zanudza pomimo tego, że opowiada cały czas o drzewach, a przyjazny język pomoże Wam zapamiętać to i owo. Gwarantuję Wam, że ciekawostki, którymi zaczniecie sypać, będą kompletnie nieznane w towarzystwie. Wiele informacji było dla mnie kompletną nowością i zaskoczeniem, a ja uwielbiam kolekcjonować ciekawostki. Im bardziej nietypowe, tym lepiej. „Sekretne życie drzew” jest zdecydowanie przeznaczone dla osób takich jak ja.

„Sztuka życia według stoików” – Piotr Stankiewicz

Format: Audiobook
Stron/długość: 16h 38m
Lektor: Andrzej Ferenc

Nie wiem, czy w pewnym sensie nie powinienem nazwać „Sztuki życia według stoików” poradnikiem – nie mam tu na myśli jednak niczego negatywnego. Autor już na samym początku informuje czytelnika, że można jego dzieło czytać tak, jak się komuś podoba – po kolei od deski do deski, wybierając tylko konkretne rozdziały, lub wręcz na wyrywki. Ja wybrałem jak zwykle sposób „od deski do deski” i muszę przyznać, że aż chce się wrócić w przyszłości do tej książki z wykorzystaniem czytania wybiórczego. Piotr Stankiewicz zawarł mnóstwo mądrości stoickiej w swoim dziele.

Każdy rozdział dotyka innej tematyki, która rozbita została na pary przytaczanych fragmentów wypowiedzianych przez znanych stoików oraz komentarz autora. Najczęściej fragmentem jest jedno zdanie, wokół którego Piotr Stankiewicz buduje swoją część, będącą objaśnieniem słów. Wyjaśnia podejście stoików do danego problemu w sposób prosty, jasny, ale i wyczerpujący, a do tego przystający do współczesnych realiów. Zwłaszcza to ostatnie jest bardzo istotne, bo pokazuje, jak można stosować filozofię stoicką w XXI wieku. Bardzo mi przypomina to podcast „Ze stoickim spokojem” Tomasza Mazura.

„Zabawy w Boga. Ludzie o magnetycznych palcach” – Magda Kacyk

Format: Audiobook
Stron/długość: 7h 33m
Lektor: Magda Kacyk

Nie spodziewałem się niczego konkretnego po tej pozycji, zwłaszcza kiedy zobaczyłem niezbyt wysokie oceny na serwisach typu Lubimy Czytać, ale i tak zostałem zaskoczony w bardzo miły sposób. Do tego stopnia, że nie do końca rozumiem, skąd takie niskie oceny. Nie jest to reportaż najwyższych lotów, jednak autorka odkrywa przed czytelnikiem naprawdę dosłownie inny świat i pokazuje, jak bardzo ludzkość postępuje już do przodu nie tylko na drodze naprawy człowieka, ale również jego ulepszenia.

W „Zabawach w Boga” znaleźć można zarówno tematy wszywania sobie różnego rodzaju implantów, jak i osadzania kamieni szlachetnych bezpośrednio w skórze, odzieży, którą można zakwalifikować do Internet of Fashionable Things czy nootropiki, czyli substancje, które mają „dopalić” nasze możliwości, zmysły czy usunąć zmęczenie. To bardzo szeroki przekrój, który może stanowić dobrą podstawę do dalszej, samodzielnej eksploracji ogólnie pojętego transhumanizmu w każdym jego wydaniu.

„Czarna wołga” – Przemysław Semczuk

Format: Audiobook
Stron/długość: 17h 21m
Lektor: Leszek Filipowicz

Czarna wołga to jedna z miejskich legend, o których z pewnością słyszeli wszyscy urodzeni w latach 90. XX wieku – a jej korzeni trzeba szukać jeszcze wcześniej, za czasów PRL-u. Nie bez powodu to właśnie ona stała się tytułem książki Przemysława Semczuka, która opowiada o wielu najciekawszych zbrodniach i przestępstwach minionego ustroju. Chociaż słowo „najciekawsze” wydaje się bardzo nie na miejscu, to jednak nie sposób jest użyć żadnego innego. To, jak autor ubrał w słowa wiele z przestępstw popełnionych między zakończeniem II Wojny Światowej a upadkiem komunizmu, to majstersztyk, który każe czytelnikowi nie odrywać się od książki.x

Jeśli ktoś jest fanem true crime, to pewnie spodziewa się najsłynniejszych nazwisk seryjnych morderców grasujących za czasów PRL-u w Polsce. Tymczasem jednak Przemysław Semczuk dobrał się do o wiele mniej znanych i medialnych spraw, o których nigdy w życiu nie słyszałem (i to pomimo lekkiego zainteresowania tym tematem). Widać też, że przygotował się do ich opisania naprawdę dobrze, a pióro ma na tyle lekkie, że czyta się to jak dobrą powieść kryminalną. Naprawdę niezwykłe historie, opisane w równie niezwykły sposób.

„Dywan z wkładką” – Marta Kisiel

Format: Audiobook
Stron/długość: 7h 37m
Lektor: Monika Chrzanowska

Nie zawiodłem się ani trochę! Marta Kisiel stanęła jak zwykle na wysokości zadania i zapewniła nieziemską rozrywkę w swojej najnowszej książce! Mnóstwo charakterystycznego dla niej, nieco zjadliwego i sarkastycznego humoru, a do tego kwieciste słownictwo i przepiękny styl pisania. Naprawdę jej książki można czytać tylko dla tych rzeczy. Nie, żeby fabularnie coś skopała, co to to nie – historia jest co prawda prosta, ale przyjemna w odbiorze. A do tego, jak zawsze postacie zostały nie tylko zarysowane, ale i obrysowane, kontury pogrubione, a wnętrze wymalowane tak jaskrawymi kolorami, że nie da się ich zapomnieć

Przy okazji była to pierwsza książka autorki „Małego Licha”, którą miałem okazję skonsumować w postaci audiobooka. Monika Chrzanowska, która czytała „Dywan z wkładką”, niniejszym stała się jedną z moich ulubionych lektorek. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że dokładnie w ten sam sposób przeczytałaby tę powieść sama Marta Kisiel! Dużo zabawy głosem, odpowiedniej intonacji, oddawania emocji oraz nastawienia poszczególnych bohaterów. Coś pięknego słuchało się z największą przyjemnością! Nie tylko ze względu na treść, ale i wykonanie audiobooka.