wtorek, 31 lipca 2018

„World of Warcraft: Cisza przed burzą” - Christie Golden

"World of Warcraft: Cisza przed burzą" - Christie Golden
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Christie Golden
Tytuł: World of Warcraft: Cisza przed burzą
Wydawnictwo: Insignis
Tłumaczenie: Dominika Repeczko
Stron: 408
Data wydania: 18 lipca 2018


Od niedawna odświeżam sobie lata młodości spędzone na graniu w World of Warcraft w nieco inny sposób - czytając książki bazujące na uniwersum stworzonym przez Blizzard. Prym wśród autorów na moich półkach wiedzie Christie Golden, która rzeczywiście stała się dla mnie kimś, kto pokazał, że jednak można napisać świetną powieść bazując na wydarzeniach z gry komputerowej. “Cisza przed burzą” jest tym razem nieco innym przypadkiem - do tej pory zawsze znałem fabułę książki i wiedziałem jak potoczą się wydarzenia. Najnowsza książka wydana przez Wydawnictwo Insignis opowiada jednak historię, która nawiązuje do najnowszego dodatku World of Warcraft: Bitwa o Azeroth. Mogłem więc zupełnie inaczej podejść do lektury i muszę przyznać, że mam nieco mieszane uczucia, chociaż przeważają jednak te pozytywne.

Nad Azeroth zawisło kolejne niebezpieczeństwo, choć tym razem nie są to armie Płonącego Legionu. Sargeras nawet podczas swojego upadku potrafił zadać temu światu potworny ból. Z rany powstałej po uderzeniu jego mieczem wypływa azeryt - Horda i Przymierze próbują dojść do tego, w jaki sposób ta niezwykła substancja może im pomóc nie tylko w leczeniu własnych ran, ale w umocnieniu swojej pozycji. Odwieczny konflikt może jednak tym razem nabrać zbyt dużego rozpędu. Ten z kolei może spowodować totalną anihilację całego Azeroth. Chyba, że wcześniej Anduinowi uda się wprowadzić w życie swój karkołomny i na pierwszy rzut oka od razu skazany na niepowodzenie plan…

Książkę tę odbieram zdecydowanie inaczej niż wszystkie poprzednie, przeczytane przeze mnie tytuły bazujące na World of Warcraft. Tym razem nie znałem wcześniej wydarzeń, które opisuje autorka, a na dodatek wiele znanych mi postaci już nie żyje. Z drugiej strony o wiele lepiej można poznać jedną z wielokrotnie pominiętych postaci, jaką jest Sylvannas Windrunner (czy też w tłumaczeniu - Sylwana Bieżywiatr). Jest mniej więcej taka, jakiej się spodziewałem. Wyzuta z emocji, podstępna, przebiegła, niesamowicie inteligentna i z bardzo rozwiniętymi zdolnościami przywódczymi. Po drugiej strony barykady stoi Anduin Wrynn, kapłan, król Stormwind (w polskim tłumaczeniu Wichrogrodu), który jest aż do bólu praworządny, dobry, moralny i jedyne o czym marzy to pokój na wszystkich kontynentach. Różnice te u obojga bohaterów widać od samego początku, co tylko podkreśla problem, z jakim zmaga się obecnie Azeroth.

“- Jak to krasnoludy. - Wzruszyła ramionami. - Słowa latają nad głowami. Czasami kufle. Aczkolwiek myślę, że to drugie zdarza się rzadziej, gdy kufle są pełne”.

Nie byłbym oczywiście sobą, gdybym nie narzekał na tłumaczenie. Bynajmniej nie zamierzam złego słowa powiedzieć o tłumaczeniu samym w sobie czy o pracy Dominiki Repeczko - bez jej pracy książki te nie byłyby napisane tak świetnym językiem, który potrafi wprowadzić w klimat opisywanych scen. Jak w większości książek do tej pory chodzi oczywiście o tłumaczenie nazw własnych, które przez Blizzarda są odgórnie narzucane, a które po prostu nie mają ładu ani składu. Część nazwisk jest spolszczona, część nie, niektóre z nich brzmią po prostu groteskowo, a nazw krain można się domyślić jedynie próbując w sposób naprawdę bezpośredni tłumaczyć we własnym zakresie (lub posiłkując się ich położeniem geograficznym, jeśli zna się mapy Azeroth). Mam nadzieję, że Blizzard kiedyś nabierze trochę racjonalności i albo w pełni wyprostuje tłumaczenia, albo zaprzestanie ich wymagania - obecny stan rzeczy fani gier są w stanie przełknąć. Nie wyobrażam sobie jednak być młodym adeptem, który pragnie posmakować nowego świata i dostać coś tak… absurdalnego.

Nie jestem do końca pewien jak odebrać niemalże chorobliwie praworządne zachowanie bohaterów Przymierza. Dla porównania Sylwana wraz ze swoimi poplecznikami jest po prostu konkretną, dobrze zbudowaną postacią, której charakter i osobowość oddają jej pozycję. Z kolei Anduina można jeszcze w pełni wytłumaczyć tym, że jest kapłanem, jednak jego świtę już niekoniecznie. Nie aż do takiego stopnia. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że taki dokładnie mógł być zamysł Christie Golden, aby jeszcze bardziej uwypuklić różnice między Przymierzem oraz Hordą na tle głównego planu króla Anduina. Mimo wszystko wiele razy się skrzywiłem podczas lektury z tego powodu, nie zamierzam jednak wieszać psów na takim zabiegu - w końcu nie jest aż tak łatwo manewrować pomiędzy dwiema tak skrajnymi postawami, więc niewątpliwie autorce należą się słowa gratulacji. 

“Kiedyś pracowałem w Zimozdroju. Jestem śniegolubnym amatorem przytulanek przed kominkiem, kochającym święta piecuchem”.

Na ogromny plus zasługuje wątek pewnego goblina, który to (wątek) niestety nie jest tak długi i szczegółowy, jaki bym chciał, aby był, jednak zapewnił dużo dobrej zabawy. W całej książce występuje wiele nowych postaci oraz cały świat przewraca się do góry nogami, zwłaszcza pod kątem współpracy pomiędzy rasami, których nigdy by się nie posądzało o możliwość choćby przebywania we własnym towarzystwie. Horda otrzymuje nową przywódczynię, która prowadzi rządy nieco inne niż te, do których przywykła Stara Horda, natomiast Przymierze zastanawia się nad schowaniem starych strachów. Na pewno jest to książka, która spowoduje niezłe zamieszanie w głowach starych wyjadaczy, którzy pamiętają doskonale czasy pierwszych Warcraftów.

Całkiem dobra pozycja, choć ustępuje swoim poprzedniczkom. Wciąż jest to ten sam, niezwykle przyjemny styl Christie Golden (w postaci tłumaczenia Dominiki Repeczko), chociaż nie pokazuje takiego pazura, jakiego można było się spodziewać. Końcówka niesamowicie wciąga i jest na pewno dźwignią, która podnosi całą powieść o wiele wyżej, niż sugerować by mogła cała pierwsza połowa “Ciszy przed burzą”. Nie nazwałbym tej książki czołówką World of Warcraft, chociaż całokształt wypada całkiem dobrze. Jeśli jesteście przygotowani na wywrócenie do góry nogami wszystkiego, co wiedzieliście do tej pory o Azeroth oraz frakcjach zamieszkujących poszczególne kontynenty, to pewnie nie będziecie żałować. Jeśli jednak jesteście przyzwyczajeni do takiego a nie innego podziału sił i sposobów rządzenia - możecie przeżyć szok. Czy pozytywny, czy negatywny, to już musicie przekonać się o tym sami…

Łączna ocena: 7/10


niedziela, 22 lipca 2018

„Chorały z pogranicza czasu” - Dominik Łuszczyński

"Chorały z pogranicza czasu" - Dominik Łuszczyński
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Dominik Łuszczyński
Tytuł: Chorały z pogranicza czasu
Wydawnictwo: Phantom Books
Stron: 154
Data wydania: 15 maja 2018


Kiedy ktoś mówi mi o klasycznych literaturze grozy, na myśl przychodzi mi oczywiście Edgar Allan Poe oraz H. P. Lovecraft. Niemalże cała twórczość obu wspomnianych autorów jest jeszcze przede mną, chociaż sam ich dorobek jest doskonale znany chyba większości miłośników literatury. Dominik Łuszczyński w swoim zbiorze opowiadań nawiązuje właśnie do tych klimatycznych dzieł, których atmosferę trzeba po prostu umieć oddać. Nie każdemu się to udaje, i nie każdy jest w stanie napisać coś, co będzie miało podobny wydźwięk. Ciężki, mroczny, ale jednocześnie subtelnie pociągający za najgłębiej osadzone struny ludzkiej psychiki. Czy “Chorały z pogranicza czasu” można uznać za właśnie ten typ literatury? Zdecydowanie tak.

Kiedy groza wypływa z każdego zakątka otaczającego Cię świata, nie myślisz racjonalnie. Kiedy strach zaczyna szarpać Twoją i tak już nadwyrężoną psychikę, starasz się uciec jak najdalej, nie bacząc na przeciwności. Dokładnie do takiego stanu chce Cię, Drogi Czytelniku, doprowadzić autor w swoim zbiorze opowiadań. Każde z nich to kolejna porcja grozy, dawkowana w takiej ilości, aby utrzymać Cię przy życiu, ale zapędzić Cię w róg nie dając ani chwili wytchnienia.

Jeśli ktoś zapytałby mnie o to, jaka jest jedna, charakterystyczna cecha “Chorałów z pogranicza czasu”, to zdecydowanie wskazałby barwny i nieco archaiczny język. Opisy są bardzo barwne i wyraziste, nadając opisywanym miejscom czy wydarzeniom dodatkowej aury tajemniczości. Czytając opowiadania Dominika Łuszczyńskiego można się poczuć, jakby sięgnęło się po pozycję napisaną na długo przed narodzinami autora. Świetnie koresponduje to z nastrojem, który ewidentnie chce zbudować w swojej książce autor. Ciężki, nieco podniosły, rozlewający powoli emocje po umyśle czytelnika. 

“Jak można twierdzić, że każdy może być panem swego losu w społeczeństwie, w którym wartość człowieka określa się między innymi poprzez pryzmat jego wyglądu?”

Każde z opowiadań jest zupełnie inne i porusza kompletnie odrębną tematykę. Wszystkie jednak mają jeden wspólny mianownik - granie na emocjach czytelnika. Odwołują się zarówno do uczuć, jak i przywar czy też po prostu cech, które można w łatwy sposób piętnować lub ukazać ich zgubny wpływ. Czasem wręcz przez myśl przechodziło mi porównanie do bajek, ze względu na alegoryczność tych utworów, chociaż oczywistym jest, że z bajkami zdecydowanie nie mają nic wspólnego. Nie wywołały we mnie co prawda przerażenia, jednak atmosfera, którą budują miejscami aż prosi się o pokrojenie rzeźnickim nożem. Tutaj Dominik Łuszczyński wykonał naprawdę kawał dobrej roboty. Można się poczuć jak w samym środku opisywanej historii.

Oprócz barwnego języka, wszystkie opowiadania charakteryzują się bardzo dużą plastycznością. Miejsca wraz z ich opisami można dowolnie kreować w swojej wyobraźni, tworząc byty wprost z naszych najgorszych (lub też najlepszych) koszmarów. Autor pozostawia wiele miejsca na snucie własnych wyobrażeń i unika bezpośrednich porównań. Metafory są raczej ogólnikowe, choć wystarczająco rozbudowane, aby nacieszyć się samym językiem narracji. Odniosłem wrażenie, że taki zabieg był od samego początku stosowany z pełną premedytacją - być może moja niepewność wynika z niezbyt obszernej znajomości klasyki literatury grozy, jednak jeśli jest to standard, to omija mnie zdecydowanie zbyt wiele dobrego.

“Słyszał ich nieskładne szepty, niewyraźne charkoty i buczenia przerywane odgłosem pękających ropni”.

Sama treść historii i ich warstwa fabularna czasem mogłyby jednak być nieco mniej rozwleczone, lub wręcz przeciwnie - rozbudowane. Jest kilka pozycji, które z samego założenia nie powinny być rozszerzane na wiele stron, jednak w pewnym przypadkach czuje się lekki niedosyt. Wśród dłuższych form za to niektóre fragmenty można by pominąć - zwłaszcza kiedy mówimy o opisach. Mimo swego niesamowitego klimatu i niewielkiej liczby stron, bywały momenty, w których musiałem zwyczajnie odpocząć od “Chorałów z pogranicza czasu”. Sam klimat, który utworzył Dominik Łuszczyński jest jednak wart przebrnięcia przez mniej interesujące partie książki, a trud będzie wynagrodzony niecodziennymi przeżyciami związanymi z lekturą grozy.

Ogólnie rzecz biorąc jest to kawał fajnej literatury, która może się spodobać zarówno fanom powieści grozy, jak i osobom, które nie miały jeszcze styczności z tego typu literaturą. Dominik Łuszczyński prowadzi czytelnika przez swoje opowiadania w sposób klimatyczny, omijając szerokim łukiem elementy kojarzone ze współczesnym horrorem (zwłaszcza filmowym), co dla mnie jest przeogromnym plusem. Tego typu zbiory oraz powieści aż chce się czytać. Autorowi co prawda nie zawsze udało się zbudować idealną historię, jednak zapewne wszystko jest kwestią warsztatu - dać szansę jednak warto, choćby za język wykorzystany w “Chorałach na pograniczu czasu” oraz atmosferę, którą udało mu się stworzyć. Za te dwa elementy - chapeau bas!

Łączna ocena: 7/10


czwartek, 19 lipca 2018

[ZAPOWIEDŹ] „Legendy Archeonu. Strach stary i nowy” - Thomas Arnold


LEGENDY ARCHEONU NADCHODZĄ, A WRAZ Z NIMI
STRACH STARY I NOWY!

Z Kroniki Odda...
(fragm. Księgi VII – STRACH STARY I NOWY)

      Po ucieczce pierwszych ludzi z Terenów Centralnych i opanowaniu tych ziem przez olbrzymów, gigantów i niszczycieli, Archeon pozostawał przesiąknięty strachem, śmiercią oraz pierwotnym złem powołanym do życia przez Stwórców. Ku swej uciesze sprowadzali oni na świat kolejne monstra pustoszące lądy i oceany, a ich jedynym celem była chęć niszczenia tego, co już istniało. Pożoga i zagłada trwały setki lat, ale również ta era, jak każda, miała swój początek oraz koniec, zapisując się w legendach.

      Krew wsiąkła głęboko w ziemię, która na powrót przyjęła brunatną barwę, a rozkładające się ciała dały początek nowemu życiu. Strach uleciał i rozproszył się w powietrzu niczym dym z przygaszonej pochodni. W tym wszystkim jedynie Śmierć pozostała niezmienna. Cierpliwie czekała na odważnych, którzy postanowili wrócić i ponownie określić się mianem Archeonów – pierwotnej nacji zamieszkującej niegdyś Tereny Centralne.



Dotychczas w dorobku autora:

poniedziałek, 16 lipca 2018

„Dolores Claiborne” - Stephen King

Źródło: Lubimy Cytać
Autor: Stephen King
Tytuł: Dolores Claiborne
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Tłumaczenie: Tomasz Mirkowicz
Stron: 234
Data wydania: 18 października 2017


Zbyt dużo wody w Wiśle upłynęło, odkąd ostatni raz sięgałem po książki Mistrza. Najwyższa pora to nadrobić, zwłaszcza że kolekcja cały czas się powiększa. “Dolores Claiborne” jest wręcz idealnym kandydatem po dość długiej przerwie od Kinga, bowiem uznawana jest za bardzo dobrą pozycję z dorobku tego autora. Przy okazji nie jest ciężka (podobno) ani trudna w odbiorze (podobno). Chciałem więc te “podobno” wyeliminować i jednoznacznie odpowiedzieć Wam na pytanie, czy słusznie uznawana jest za jedną z lepszych powieści Stephena Kinga. Z czystym sumieniem mogę napisać, że absolutnie nie dziwię się tej opinii i podpisuję się pod nią wszystkimi moimi kończynami. Przynajmniej dopóki są w pełni sprawne.

Przesłuchania na policji mogą być długie. Zwłaszcza, jeśli jest się podejrzanym o popełnienie morderstwa. Kiedy Vera Donovan żegna się z życiem, jako jedna z pierwszych na komendę trafia Dolores Claiborne - była opiekunka Very, która wielokrotnie dała do zrozumienia, że z chęcią pozbawiłaby życia swoją chlebodawczynię. Ku wielkiemu zdumieniu prowadzących śledztwo, Dolores nie ma jednak zamiaru przyznać się do zabójstwa. A na pewno nie do zamordowania Very. Za to zbrodnia sprzed prawie trzydziestu lat, dokonana na własnym mężu to coś zupełnie innego...

Co prawda wiele jeszcze książek Stephena Kinga przede mną, ale po “Mrocznej Wieży” myślałem, że niczym mnie już nie zaskoczy. A jednak Kingowi się to udało i to w gruncie rzeczy niepozorną powieścią, którą jest “Dolores Claiborne”. Nie chodzi jednak wcale o jakąś ponadczasowość czy wspaniałość bijącą inne dzieła Mistrza. Absolutnie - “Dolores Claiborne” nie jest bowiem ani mrożącym krew żyłach horrorem, ani trzymającym w napięciu thrillerem. Jest po prostu… nietypowa. Zaskoczyła mnie głównie forma, jaka została wykorzystana do jej napisania. Całą książka jest bowiem zapisem zeznań tytułowej Dolores Claiborne. King wykorzystał narrację pierwszoosobową, w której oskarżona opowiada policjantom coś, co można nazwać historią swojego życia.

“Czuję jakiś przeciąg, Andy. Czyżby tak wiało z twojej rozdziawionej gęby?”

Nie jest to jednak coś w rodzaju czytania zeznań - bardziej można to przyrównać do ich słuchania. Dolores w trakcie swojej przemowy komunikuje się bezpośrednio z policjantami, jednak Stephen King nie zawiera w tekście bezpośrednio ich odpowiedzi. Można je wywnioskować jedynie z dalszych wypowiedzi Dolores. Czytanie czegoś takiego jest naprawdę interesującym przeżyciem. Co ciekawe, muszę przyznać, że wyszło to niesamowicie. Wydawać by się mogło, że to w sumie takie nic, zwykły, znany od lat sposób prowadzenia narracji, ale jednak dorzucenie do tego pośredniej rozmowy z niewidocznymi dla czytelnika osobami dodał fajnego smaczku. Małe rzeczy, a cieszą. Nie przypominam sobie żadnej książki, którą czytałem, bądź o której wiem, żeby stosowała ten sam zabieg. Można więc powiedzieć, że i w tym przypadku King zrobił coś… oryginalnego.

Na ogromny plus zasługuje humor, którym autor wypełnił niemalże całą książkę. Nie zdążyłem dojść do trzydziestej strony, a już śmiałem się niemalże do upadłego! “Dolores Claiborne” ze swoim ciętym językiem i prostym humorem potrafi rozbawić do łez. Stephen King często w swoich książkach zawiera sporo specyficznego dla niego humoru, jednak w tym przypadku chyba przeszedł samego siebie. Należy jednak wziąć pod uwagę, że jest to humor przedstawiany przez prostą kobietę, jak sama o sobie mówi, wyspiarkę z krwi i kości, która przez całe życie pracowała urobiona po łokcie. To jednak świadczy jednak o kunszcie Kinga (oraz tłumacza polskiej wersji językowej! w końcu podołał wyzwaniu!), który był w stanie w wiarygodny sposób oddać styl i język, jakim posługiwała się Dolores Claiborne, której lata młodości przypadają w okolicach lat 40. i 50. XX wieku. Nie dość, że wyszło znakomicie, to jeszcze przykuwało uwagę jeszcze lepiej.

“A tak już jest, że sranie ma w sobie coś komicznego”.

Sama historia, którą opowiada Dolores na kartach książki jest słodko-gorzkim przedstawieniem jej żywota - prostego, pełnego nieszczęść, ale i przezabawnych sytuacji. Chociaż większość humoru bierze się z nieco satyrycznego podejścia głównej bohaterki do jej przeżyć. Nawet te nieprzyjemne chwile potrafi ubrać w bardzo zabawny sposób. Mimo tego, że jest to nic innego jak właśnie opowieść o dziejach pewnej wyspiarki, to Stephen King stworzył z tego historię, którą się wręcz pochłania. Wszystkie elementy układanki doskonale do siebie pasują, a do tego dążą do jednego - w jaki sposób Dolores Claiborne zabiła swojego własnego męża. O tym fakcie dowiadujemy się już na samym początku, a później czekamy na szczegóły, które zdradzi przesłuchiwana żona. Jestem naprawdę pod wrażeniem jak można zrobić tak ciekawą książkę z tak prostego i niezbyt porywającego motywu.

Zdecydowanie świetna książka. Nie jest to ta twórczość Stephena Kinga, za którą wynosi się go pod niebiosa, ale na pewno należy do tych książek, za które można autora ogólnie chwalić. Prosta, ale wciągająca i pełna humoru. Tego dobrego, specyficznego dla Kinga humoru, który nie wszystkim podchodzi. Jeśli jednak się okaże, że “Dolores Claiborne” trafiła w czyjś gust, to lepiej nie czytać jej w publicznym miejscu. Ludzie mogą zacząć się dziwnie patrzeć, jeśli co chwilę parska się śmiechem, lub wręcz zaczyna się śmiać na całe gardło. Doskonała nie tylko jako przerywnik, ale również jako pełnoprawna pozycja, która nie będzie w żaden sposób umniejszać Waszej domowej biblioteczce. Jednym słowem - polecam!

Łączna ocena: 8/10


czwartek, 12 lipca 2018

„Tajemnica Godziny Trzynastej” - Anna Kańtoch

"Tajemnica Godziny Trzynastej" - Anna Kańtoch
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Anna Kańtoch
Tytuł: Tajemnica Godziny Trzynastej
Wydawnictwo: Uroboros
Stron: 364
Data wydania: 18 kwietnia 2018


To już moje trzecie spotkanie z twórczością Anny Kańtoch - oczywiście każde z nich dotyczyło tego samego cyklu, czyli “Tajemnicy Diabelskiego Kręgu”. Pierwsze dwa były zaskakująco przyjemne, więc miałem spore nadzieje dotyczące tomu trzeciego. Co prawda nie spodziewałem się zwrotów akcji rodem z dobrego filmu ani budowania napięcia zgodnie z zaleceniami Hitchcocka, ale jednak w perspektywie podobnych książek młodzieżowych można było zrobić coś naprawdę dobrego. Okazało się, że autorka nie tylko utrzymała poziom, ale nawet go nieco podbiła w górę. Lektura bowiem była chyba jeszcze bardziej przyjemna niż poprzednie dwie części.

Kiedy budzisz się w nieznanym sobie miejscu i nie pamiętasz jak tu trafiłeś, nie wróży to niczego dobrego. Jeśli na dodatek pamiętasz, że jakiś czas temu wokół Ciebie byli Twoi przyjaciele, a teraz ich nie ma, brzmi to jeszcze gorzej. Jednak najgorsze co może Cię w tym przypadku spotkać, to odkrycie, że możesz się rozejrzeć po okolicy, jednak ostatecznie wolisz tego nie robić. Nie po tym, co widzisz wszędzie wokół. Nina musiała stawić temu czoła i nie tylko spróbować dostać się do domu, ale również dowiedzieć się czemu i w jaki sposób się tutaj znalazła. W końcu teraz… No właśnie. Teraz nie wiadomo kto i czemu ją tutaj zostawił. A miało być tak pięknie.

Kolejna część przygód Niny to kolejna zagadka do rozwiązania przez rezolutną czternastolatkę, która odziedziczyła po Wybrańcu bystrość. Muszę przyznać, że pomysły Anny Kańtoch mają w sobie coś świeżego i orzeźwiającego. Teoretycznie zamknięcie całej akcji w obrębie jednego miasta nie jest ani niczym nowym ani niespotykanym nawet w obrębie tego cyklu (w końcu drugi tom, “Tajemnica Nawiedzonego Lasu” skupiał się na jednym ośrodku z okolicznymi domostwami), ale sposób, w jaki autorka to wszystko prowadzi jest naprawdę świetny. Prosty, ale przyjemny - można się zarówno zaśmiać, skupić, zasmucić jak i zamyślić. W przypadku trzeciego tomu mamy do tego wszystkiego jeszcze zagadkę, która tym razem o wiele bardziej przypomina pełnoprawne śledztwo w wydaniu nastolatków - z intrygą, zwrotami akcji oraz zaskakującym zakończeniem.

Powieść jest lekkostrawna i jednocześnie intrygująca, a także świetnie się komponuje z poprzednimi częściami. Można powiedzieć, że widać wręcz tendencję wzrostową, co nie jest aż tak często spotykane. “Tajemnica Godziny Trzynastej” jest nieco bardziej dojrzała niż dwie poprzedniczki, chociaż wciąż należy pamiętać, że czytamy o grupie nastolatków prowadzących swoje śledztwo w świecie powojennej Polski, w której pojawiły się stworzenia zwane aniołami. To po prostu musi być niezobowiązujące i odrobinę naiwne, jednak nie w sposób godzący w ludzką inteligencję. Absolutnie. Cały cykl “Tajemnicy Diabelskiego Kręgu” napisany jest dla konkretnego typu czytelnika, i Anna Kańtoch trzyma się tego z podziwu godną konsekwencją. 

Tą samą konsekwencją cechuje się jej podejście do postaci, ponieważ każda z nich jest dokładnie taka, jaką pamiętamy z poprzednich części, bez nagłych zmian zachowania czy charakteru. Bohaterowie starają się uczyć na błędach, widać ich rozwój, ale nie są to dowolnie wybrane skoki. Oczywiście od razu rzuca się w oczy sam rozwój postaci, na które ogromny wpływ mają wydarzenia z trzech tomów, ale nie są ani jakieś przykłady studium przypadku, ani całkiem losowe, dopasowane tak, aby pasowały do fabuły. Innymi słowy zdecydowanie można poczuć się dobrze potraktowanym pod względem prowadzenia bohaterów - zarówno pod kątem fabularnym, jak i osobowościowym. Jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało.

Anna Kańtoch doskonale kontynuuje swoje dzieło - mimo ewidentnego przeznaczenia dla nieco młodszych czytelników, dorośli również znajdą w tym radość. Dodatkowo położenie większego nacisku na motyw kryminalnej zagadki rozszerza możliwości i intryguje o wiele bardziej. Osobiście kupuję ten tom i mam nadzieję na to, że nie jest to koniec przygód Niny i jej paczki. Oby więcej takich powieści, nawet jeśli w niektórych miejscach ciężko się doszukać logiki lub wręcz łatwo wytknąć jakieś niedociągnięcie. Być może mam bardzo liberalne podejście do przyjemnych i lekkich lektur i nie staram się ich rozkładać na czynniki pierwsze - po prostu jeśli sprawiają mi radość z czytania i nie angażują mocno mózgu, to jestem wręcz wniebowzięty. Jeśli na dodatek można powiedzieć wiele dobrych słów na ich temat, to w moich oczach rosną na o wiele, wiele większe.

Łączna ocena: 8/10


Za możliwość przeczytania dziękuję


wtorek, 10 lipca 2018

Bardzo chcę! #47 Frances Gies, Joseph Gies - „Życie w średniowiecznej wsi”

Frances Gies, Joseph Gies - "Życie w średniowiecznej wsi"
Źródło: Lubimy Czytać
Czy ktoś jeszcze pamięta grę Stronghold, w której budowało się średniowieczne osady, przekształcane w obronne zamczyska i starało się utrzymać ludzi przy życiu? Albo Settlers Online - strategię bazującą na wieloczęściowej, kultowej grze The Settlers, w której wcieliliśmy się w rolę władcy próbującego stworzyć wspaniałe społeczeństwo oparte o czasy średniowieczne? Uwielbiałem te gry, ze względu na ich klimat. Średniowieczna wieś to coś, co mniej interesuje jeszcze bardziej niż stan rycerski czy życie osób z wyższych sfer. Zawsze fascynowała mnie zaradność oraz umiejętność dostosowania się do sytuacji nawet w sytuacjach, które na pierwszy rzut oka wydają się być beznadziejne. Wiele osób podziela pogląd, że średniowieczny chłop wiódł smutne i ciężkie życie, bez względu na to, pod jakim panowaniem żył. Niewiele osób jednak wie, jak daleko od prawdy mogą być takie opinie.

Frances Gies oraz Joseph Gies są małżeństwem historyków, którzy na swoim koncie mają już podobną książkę, ale traktującą o życiu w średniowiecznym zamku. Jej tytuł to - analogicznie do obecnie omawianej pozycji - “Życie w średniowiecznym zamku”. Jak już jednak wspomniałem, o wiele bardziej interesuje mnie właśnie ta pozycja, ze względu na skupienie się na tej najbardziej rozległej warstwie społecznej, która stała się czymś w rodzaju fundamentów dla współczesnego modelu społeczeństwa - co zresztą możemy przeczytać w opisie.

Wydawnictwo postarało się o dość obszerny opis, który możecie przeczytać poniżej:
Poznaj świat, który zainspirował George’a R.R. Martina 
Fascynuje Cię średniowiecze? 
Zastanawiałeś się kiedyś, jak wyglądało życie w średniowiecznej wsi? Kim byli jej mieszkańcy? Czym się zajmowali? Co jedli? Jak się ubierali? Jak dbali o higienę i czy w ogóle to robili? Jak dokładnie wyglądała ich codzienność? Wszystkie te sekrety odkrywają przed nami znakomici badacze tej epoki Joseph i Frances Gies. 
Spotykamy mieszkańców wsi przy pracy i w czasie wiejskich uroczystości. Zasiadamy z nimi przy stole i w kościelnej ławie. Poznajemy czym jest pańszczyzna i jak wyglądały relacje między panem a chłopem. Poznajemy też wieś jako jedno z pierwszych nowoczesnych społeczeństw, które stworzyło podwaliny pod współczesną cywilizację.
Dwoje cenionych historyków po raz kolejny zabiera nas w fantastyczną podróż po czasach średniowiecza, które niezmiennie zachwyca i zaskakuje. 
Oglądasz „Grę o tron”? 
Natchnieniem dla George’a R. R. Martina przy tworzeniu fascynującego świata „Pieśni Lodu i Ognia” były czasy średniowiecza. Wówczas wśród jego lektur znalazły się także książki małżeństwa Giesów. Dziś każdy z nas może kroczyć jego śladami w poszukiwaniu tego, co go zainspirowało. 
„Życie w średniowiecznej wsi” to kolejna część wspaniałej trylogii, stanowiącej lekturę obowiązkową dla miłośników historii oraz każdego wielbiciela twórczości George’a R. R. Martina.

Wystarczająco zachęceni? A może jednak tego typu tematyka nie jest kompletnie dla Was? :)

niedziela, 8 lipca 2018

„Seryjni mordercy. Suma wszystkich lęków” - Urszula Szczęch

"Seryjni mordercy. Suma wszystkich lęków" - Urszula Szczęch
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Urszula Szczęch
Tytuł: Seryjni mordercy. Suma wszystkich lęków
Wydawnictwo: Psychoskok
Stron: 130
Data wydania: 21 maja 2018


Czasem czuję wręcz wewnętrzną potrzebę sięgnięcia po coś cięższego, a przede wszystkim niebędącego czystą fikcją. Być może powiedzenie, że tematyka seryjnych morderców jest mi bliska byłoby zbyt dużym nadużyciem, jednak jeśli tylko trafię na artykuł lub inną publikację na ich temat, to z ogromnym zainteresowaniem do niej siadam. Ciekawi mnie w jaki sposób pracują umysły zarówno socjopatów, jak i psychopatów oraz jak daleko potrafi się posunąć człowiek w próbie tworzenia sztuki z zabijania (jakkolwiek chore by to nie było stwierdzenie). Urszula Szczęch napisała książkę, która jest czymś więcej niż tylko kolejnym zbiorem historii o sławnych seryjnych mordercach, więc bez długiego zastanawiania się wziąłem się za lekturę. Niestety spodziewałem się czegoś innego, chociaż nie mogę powiedzieć, że było bardzo źle.

Kim są seryjni mordercy? Czym się różnią od przeciętnego człowieka? Jaki jest wspólny mianownik wszystkich, którzy dopuszczają się tak ohydnego czynu, jak wielokrotne odbieranie życia innym ludziom. Czy da się zmienić ich sposób myślenia? Czy należy ich jak najszybciej usunąć ze społeczeństwa? Jak wyglądało życie znanych, seryjnych morderców i co wpłynęło na to, że zabijali? Na to oraz wiele innych pytań próbuje odpowiedzieć książka “Seryjni mordercy. Suma wszystkich lęków”. Podróż przez przyczyny i skutki morderstw dokonywanych z zimną krwią oraz często sprawiających niewysłowioną przyjemność ich sprawcom.

Książka dzieli się na trzy główne części, które starają się pokazać przyczyny, przez które człowiek “staje się” seryjnym mordercą, sposoby radzenia sobie z przestępcami dopuszczającymi się wielokrotnych morderstw oraz ukazują seryjnych morderców w świetle polskiego prawa. Od samego początku, czyli od psychopatologii seryjnych morderców mamy dużo mięsa. Potencjalne przyczyny, szalona przejażdżka po wpływach środowiskowych oraz biologiczno-chemicznych, dotyczących procesów zachodzących w ludzkim mózgu. Autorka przedstawia możliwości, które stać mogą za zmianami w osobowości, takimi jak urazy poszczególnych części mózgu. Pokazane są również historie znanych seryjnych morderców wraz z przybliżeniem ich dzieciństwa, które również mogło mieć wpływ na to, kim się stali.

Jedynym problemem w tej całej plejadzie przykładów, teorii i zwrotów w stylu “badania dowodzą” jest to, że… brakuje źródeł. Oczywiście czasem Urszula Szczęch bazuje na jakiejś książce, jednak w porównaniu z publikacjami nawet popularno-naukowymi, które miałem okazję w życiu czytać, to tutaj źródeł w ogóle nie ma. Co najgorsze, nie ma ich w przypadkach, w których autorka powołuje się na badania, które rzekomo czegoś dowodzą lub coś sugerują. Niestety nie wiadomo jakie to badania, musimy uwierzyć na słowo. Ale jeszcze gorsze jest podawanie źródeł w przypisach, które są wątpliwej jakości źródłami internetowymi, takimi jak jakiś dokument umieszczony w serwisie Chomikuj.pl czy nieistniejące już blogi umieszczane na darmowych platformach portali typu WP.pl. Na dodatek sugerując się datą ostatniego udanego, sprawdzonego dostępu, są to źródła z lat 2011 czy 2012 (sic!) - ciężko to nazwać wiarygodnymi źródłami i rzetelnym przygotowaniem się do tworzenia książki.

Książka sama w sobie jest dość nierówna. Nie chodzi tutaj o poszczególne części tematyczne, ale wręcz o każdy możliwy rozdział i akapit. Jest naprawdę sporo momentów, w których aż chce się czytać, gdzie autorka pokazuje konkrety i przedstawia fakty. Pojawiają się również fragmenty wywiadów z seryjnymi mordercami, z których można wynieść naprawdę wiele. Pada dużo nazwisk, zarówno polskich, jak i zagranicznych - postaci mniej lub bardziej znanych, którzy wsławili się niechlubnymi zbrodniami. Jest jednak również mnóstwo fragmentów, w których Urszula Szczęch całkowicie i jawnie chowa obiektywizm gdzieś w odmęty jakiegoś schowka i bezpośrednio wyraża swoje poglądy. Bez względu na to, jakie by nie były, wydźwięk większej części “Seryjnych morderców” obiecuje podejście na tyle rzetelne i bezstronne, na ile to możliwe. Fragmenty totalnej prywatny mocno więc kontrastują z całokształtem utworu.

Niezbyt zachęcające (czy nawet zbędne) są fragmenty dotyczące sytuacji seryjnych morderców w polskim prawodawstwie karnym. Liczyłem na prostą, ale ciekawą analizę, która pokaże czy to podstawowe zagadnienia, czy też jakieś niuanse dotyczące wielokrotnych zbrodni na życiu ludzkim, ale otrzymałem głównie paragrafową papkę napisaną czysto prawniczym, kompletnie niezrozumiałym dla przeciętnego człowieka językiem. Artykuł za artykułem, paragraf za paragrafem - przepisy leciały wręcz jak z rękawa, bez praktycznie żadnego omówienia (oprócz tego czysto prawniczego). Pojawiły się chwile wytchnienia, które jednak szybko minęły, zastąpione przez kolejną serię z prawniczego karabinu. Niestety końcówka jest zdecydowanie najsłabszą stroną książki, bowiem czytelnik może nie zrozumieć zbyt wielu rzeczy. Ewentualnie musi usiąść i rozszyfrować prawniczy język na proste i zrozumiałe zdania.

“Seryjni mordercy. Suma wszystkich lęków” potrafi wywoływać ambiwalentne uczucia. Rzeczowe informacje przeplatane są prywatnymi poglądami, a do tego wiele razy jako źródła pojawiają się nieistniejące już, nieznane, prywatne blogi sprzed nawet siedmiu lat czy dokumenty na Chomikuj.pl. Czasem chłonie się książkę jak gąbka, a czasem ma się wrażenie bycia głazem po wodospadem. Wszystko po prostu spływa a biedny głaz by chciał jak najszybciej wytoczyć się spod strug wody. Ciężko jest mi wydać jednoznaczną ocenę, gdyż dla osób, które nie znają historii seryjnych morderców i nie wiedzą do czego potrafi być zdolny człowiek, to ta pozycja może być ciekawym wstępem do dalszego zgłębiania tematu. Chociaż - jak słusznie zauważyła autorka - mamy (jako ludzkość) zdecydowanie zbyt duży pociąg do zwyrodnialców odbierających życie innym ludziom.

Łączna ocena: 5/10


Za możliwość przeczytania dziękuję


czwartek, 5 lipca 2018

Co pod pióro w lipcu 2018

Witamy w drugiej połowie 2018 roku! Jak się czujecie? Lipiec, słońce, wakacje, jakaś plaża albo inne góry czy jeziora! Można się rozłożyć i czytać i w ogóle. Albo po prostu nie mieć wakacji i czytać w domowym zaciszu, względnie w ogrodowym zaciszu. :D Co kto woli i na co ma ochotę (lub po prostu możliwości). Lipiec planuję spędzić raczej bez żadnych ekscesów - wypady wakacyjne zazwyczaj planuję na sierpień lub wrzesień. Jakoś tak... chłodniej jest. Zwłaszcza, że lubię pozaglądać w różne rejony Polski (tak, wiem, że koszty wyjazdu za granicę są podobne :P), więc staram się dostosować do pogody panującej w naszym kraju. Jakichś dziwnych zawirowań więc nie powinno być w mojej codziennej rutynie, z tego więc powodu raczej zaskoczenia żadnego w tym poście nie będzie!

Klasycznie, jak co miesiąc ostatnio, przedstawiam cztery pozycje, których możecie się spodziewać na blogu. :) Jest więcej niż prawdopodobne, że się one pojawią, chociaż historia już pokazywała, że potrafi płatać figle. Raczej tematycznie wciąż będę się obracał wokół fantastyki (zwłaszcza, że wjeżdża z hukiem nowa część World of Warcraft!), ale chcę sobie też koniecznie zrobić przerwę na odrobinę kryminału. Do tego - już poza oficjalnym zestawieniem - obiecałem autorowi "Wyśnionej jedenastki", Pawłowi Fleszarowi, że zapoznam się chociaż z fragmentami jego kryminału, którego nie wiem czy nie można przypadkiem zakwalifikować do thrillera sportowego. Ogólnie książka w formie papierowej dostępna jest dla każdego pod tym adresem, ale nie chciałem jej polecać bez zapoznania się (bardzo tego nie lubię, zwłaszcza jeśli nie znam autora i tego, na co go stać), jednak już zdecydowanie za długo z tym zwlekam pod naporem innych książek. Nie obiecuję, ale już publicznie ogłaszam, że mam to do zrobienia! A na razie przy okazji załączam link do publikacji - jeśli tylko macie ochotę sami się przekonać, to zapraszam! Tak akurat pod ten mundial!

A tymczasem przejdźmy do listy czterech pozycji, które planuję przeczytać w lipcu, a co za tym idzie - będziecie je mieli szansę zobaczyć na łamach bloga! :)

"Tajemnica Godziny Trzynastej" - Anna Kańtoch
"Tajemnica Godziny Trzynastej" - Anna Kańtoch

Miałem ją przeczytać w czerwcu, jednak się nie udało. Trzecia część trylogii "Tajemnicy Diabelskiego Kręgu" musiała więc poczekać do lipca, jednak już pisząc ten post pod koniec czerwca, wiem że ją przeczytam tym razem. Po prostu jestem już w trakcie. :) Kolejne przygody grupki znajomych obdarzonych niezwykłymi mocami przede mną, a Wy już niebawem dowiecie się, co o nich tym razem sądzę.

"World of Warcraft: Cisza przed burzą" - Christie Golden
"World of Warcraft: Cisza przed burzą" - Christie Golden

To już kolejna książka z serii World of Warcraft, która pojawia się na polskim rynku - tym razem mamy do czynienia z dziełem Christie Golden, której książki mieliście okazję poznać na moim blogu. Firma Blizzard wypuszcza niebawem kolejny dodatek do gry World of Warcraft - "Battle for Azeroth". To właśnie na tym dodatku skupia się najnowsza powieść autorki "Narodzin Hordy". Mam nadzieję, że po raz kolejny będzie to uczta dla wyobraźni. ;)

"Dolores Claiborne" - Stephen King
"Dolores Claiborne" - Stephen King

Tak, nie samą fantastyką ogólnie pojętą żyje człowiek. Kolekcja Kinga się u mnie rozrasta i czasem brakuje mi odskoczni od wydarzeń nadprzyrodzonych w formacie "fantastycznym" - chciałoby się bardziej "mrocznie". A King to potrafi zapewnić. Tym razem więc sięgnę po historię męża Dolores Claiborne, która przydarzyła się mu w 1963 roku... :)

"Seryjni mordercy. Suma wszystkich lęków" - Urszula Szczęch
"Seryjni mordercy. Suma wszystkich lęków" - Urszula Szczęch

Mordercy byli wśród ludzi od zarania dziejów. Nawet szczątki ludzi sprzed kilkunastu tysięcy lat noszą ślady sugerujące brutalne odebranie życia przez innego człowieka. Seryjni mordercy od wielu lat zaprzątają głowę psychologów i psychiatrów, a także przeciętnych ludzi - dlaczego to robią i czy jest jakaś szansa na to, aby zaprzestali swojego procederu. Będę miał okazję zapoznać się z tym, co ma na ten temat do powiedzenia Urszula Szczęch w swojej książce.

środa, 4 lipca 2018

[KONKURS] WYNIKI Konkursu „Łzy Mai”

Źródło: Lubimy Czytać
Całkiem niedawno - chociaż było to tak naprawdę w poprzednim miesiącu - ogłosiłem wspólnie z Wydawnictwem Uroboros (które jest Fundatorem nagród) konkurs, w którym do wygrania są dwa egzemplarze powieści Martyny Raduchowskiej "Łzy Mai". Dzisiaj jest premiera tej książki, więc idealny moment na ogłoszenie wyników! Konkurs był z tych "kreatywnych", w których uczestnicy musieli choć trochę wysilić szare komórki i nie tylko zdobyć się na nieco dłuższą wypowiedź, ale również na sprawdzenie swoich sił w wymyślaniu nowych technologii! Przypomnijmy zadanie konkursowe, z którym zmierzyli się uczestnicy:

Cybernetyczny policjant to wciąż obszar niemalże niemożliwy do pełnego wdrożenia zgodnie z obowiązującym zakresem wiedzy i umiejętności ludzkich. Być może kiedyś jednak stanie się on faktem. Być może Raport Mniejszości stanie się codziennością. A być może pojawią się inne wspomagacze wymiaru sprawiedliwości. A jak Ty myślisz, jaka technologia/aplikacja/urządzenie mogłoby pomóc całego wymiarowi sprawiedliwości - począwszy od policjantów, a na sędziach czy strażnikach więziennych zakończywszy - w utrzymywaniu ładu i porządku w pełni scyfryzowanej przyszłości? Zastanów się i opisz pokrótce taką rzecz w e-mailu, który wyślesz na adres zpiorem@gmail.com, a może to Ty zdobędziesz jeden z dwóch egzemplarzy "Łez Mai"! Pamiętaj, że jedną z odpowiedzi wybierze autorka, Martyna Raduchowska. Bądź kreatywny i innowacyjny!

Czy było ono łatwe? Nie wiem. Czy wszyscy, którzy się zgłosili, sprostali wyzwaniu? Zdecydowanie! Przesłane odpowiedzi były przeróżne, jednak wszystkie były innowacyjne na swój sposób. Albo poprzez niezwykłe zastosowanie technologii już istniejących, lub poprzez wymyślenie całkiem nowej, która nie śniła się jeszcze prawie nikomu. Jak jednak wiemy, tylko dwie osoby mogą stać się posiadaczami "Łez Mai" - książki, która dzisiaj ma swoją premierę! 

Jedną z odpowiedzi wybrała autorka - Martyna Raduchowska. Jedną ja. Każda z tych odpowiedzi jest wyjątkowa oraz wyselekcjonowana według zupełnie innych kryteriów - oczywiście w pełni subiektywnych. Zapewne jednak mało kto czyta ten tekst i szuka wzrokiem już zwycięzkich zgłoszeń, więc może je po prostu wkleję, o tutaj:

Odpowiedź na zadanie konkursowe w postaci mikroopowiadania:
*
– Dobry, panie komendancie, można?
– Pollock, to znowu ty? Ostatnio chyba jasno daliśmy wam do zrozumienia, że mamy dość waszych eksperymentalnych wynalazków. Bajzel jaki zrobiłeś ze swoimi Biominderami musieliśmy sprzątać tygodniami.
– Tym razem odstąpiliśmy od angażowania SI. Zrozumieliśmy, że stawianie w tak delikatnych sprawach na androidy nie jest dobrym pomysłem.
– Rychło w czas. No dobra, pokazuj co tam masz. Byle szybko. Mam nawał holodokumentologii na łbie. Masz pięć minut. I bez fajerwerków, proszę.
– Robi się.
Pollock postawił na biurku komendanta neseser. Podejrzanie lekki neseser. Nie podobało się to komendantowi.
– Po ostatnim pokazie spodziewałem się czegoś dużego – rzekł komendant.
– Teraz postawiliśmy na skalę mikro-nano.
Pollock otworzył neseser i wyjął z niego dwie pięciomililitrowe buteleczki wypełnione przezroczystym płynem.
– Co to jest?
– Krople do oczu.
– I co w nich takiego niezwykłego, że miałbym się nimi zainteresować?
– Nie będę zanudzał szczegółami, ale krótko. Nazwaliśmy je NeoSyntran. Mamy tu pokaźną mieszankę neuroprzekaźników poprawiających przewodzenie na linii intrabiolensy-mózg. Bez dodatkowych modyfikacji ingerujących w strukturę oka. Neurochemia poprawia czułość soczewek na wykrywanie najmniejszych zmian bioelektrycznych skóry i narządów wewnętrznych. Przed okiem nie umknie minimalna zmiana w mimice rozmówcy. Oczywiście krople jednocześnie poprawiają właściwą interpretację sygnałów. Dotychczasowe urządzenia i wszczepy tego nie dają, a przecież najważniejsze są właściwe decyzje podejmowane w ułamkach sekundy, prawda? Nie tylko w sytuacjach badania prawdomówności. Ocena wszelkiej sytuacji w waszej pracy może decydować o życiu.
– No Pollock, pięknie to brzmi. Na jakim etapie jest to ustrojstwo?
– Wstępnym, ale dobrze rokuje.
– Pollock... – Komendant westchnął ciężko. – Jeżeli to nieprzebadany prototyp czegoś, co dopiero powstanie, zabieraj mi to stąd. Nie zrobisz z nas obiektów doświadczalnych.
– Ale wstępne testy mamy za sobą. NeoSyntran działa. Na pewno organizm świetnie sobie z nim radzi. Oczywiście występuje szereg skutków ubocznych, ale właściwie wiemy już jak je wyeliminować.
– Skutki uboczne tego twojego Nanotranu możesz zaraz sam poczuć.
– NeoSyntranu.
– Wynocha! – Komendant podniósł się z krzesła.
Pollockowi nie trzeba było powtarzać raz jeszcze. Wrzucił buteleczki do kieszeni i porwał ze stołu neseser. Nim wyszedł i zamknął za sobą drzwi usłyszał jeszcze:
– Wróć, gdy będziesz miał to skończone i będziesz pewny, że pozwoli nam załatwić cały szajs, jaki jest na zewnątrz, bym w końcu przestał używać holookien, bez których na widok ulic chcę mi się rzygać!
*

Policjant przyszłości. Superstróż. Przez tak wiele lat wzbranialiśmy się przed tą zmianą, lecz ten moment musiał nastąpić. Delikatna modyfikacja, która sprawia, że możliwości funkcjonariusza poszybowały w górę niczym najnowsze odrzutowce.
Wszczepy. Dokładniej wszczepy oczne, które zastępują tak bardzo zawodny zmysł wzroku - upośledzony i nieprzystający do obecnych czasów. Nawet zwierzęta są pod tym względem doskonalsze od genetycznej ułomności człowieka. Przyszła jednak pora na zmianę.  
Automatyczna modyfikacja przesłon pozwala na niemal natychmiastowe dostosowanie się do warunków oświetleniowych. Problemem przestają być też skrajności - sensory, które wykryją całkowity brak źródeł światła włączą tryb noktowizji; algrorytmy Bohmanna w ciągu ułamków sekund zamykają przesłony, by zapobiec oślepieniu. Wewnętrzna konstrukcja luster umożliwia jednoczesne skupienie ostrości na większej liczbie elementów, a także pozwala na kilkukrotne, bezutratowe przybliżenie obrazu.
Dodatkowo, we wszczepach wydziałów śledczych i prewencyjnych zamontowane zostały czujniki różnofalowe, dzięki którym funkcjonariusz jest w stanie wykorzystać przewagę płynącą z postrzegania fal podczerwonych i ultrafioletowych.
Elementem wzbudzającym najwięcej kontrowersji są jednak wprowadzone ukradkiem (opinia publiczna dowiedziała się o nich po tragicznej śmierci funkcjonariusza w 2077) optiskanery. Według oficjalnych danych mają one porównywać twarze przechodniów z dostępnymi w archiwach listami gończymi i portretami pamięciowymi. Informacje, które niedawno upubliczniła grupa Hack_T mówią jednak o tworzeniu kompleksowej bazy danych - według grupy skanowane są twarze wszystkich przechodniów, dzięki czemu Baza jest w stanie niemal na bieżąco śledzić pozycję wszystkich obywateli, obchodząc w ten sposób niesławny zapis 98. dotyczący zakazu potajemnego trackingu. Czy to jednak tak wielka cena za najniższe w historii statystyki przestępstw na ludziach? Jedno jest pewne. Oczy sprawiedliwości nigdy jeszcze nie były tak czujne i dokładne jak teraz.


Serdecznie gratuluje! Zgodnie z informacją w poście konkursowym niezwłocznie za moment odezwę się do zwycięzców z prośbą o adresy do wysyłki nagrody! Do spisania!


poniedziałek, 2 lipca 2018

Podsumowanie czerwiec 2018

Pół roku! Tak! Jesteśmy w połowie drogi do kolejnego Sylwestra! Cieszycie się? Każdy by się cieszył! Chociaż nie wiem dlaczego... :D I tak, klasycznie zaczynam od odliczania czasu zarówno minionego, jak i tego, który dopiero przed nami. Tak jakoś mi się już to utarło, że muszę sobie na zmianę ponarzekać i pozachwycać się nad upływem czasu - w końcu wczoraj robiłem podsumowanie maja, prawda? Czy tylko mi się tak wydaje? W każdym razie patrząc na to, że jest koniec czerwca, zadowolony jestem (książkowo) z jednej rzeczy na pewno - z postępów w wyzwaniu Przeczytam tyle, ile mam wzrostu. Naprawdę całkiem nieźle jak na razie mi to idzie i mam nadzieję, że tempa nie zmniejszę. Nigdy nic nie wiadomo, ale trzeba być dobrej myśli! Jak do tej pory się dało, to czemu miałoby się nagle nie dać?

Czerwiec nie był aż tak mocno upalny (przynajmniej przez jego większą część), co mnie bardzo cieszy. Jestem człowiekiem, który nie przepada za temperaturami przekraczającymi dwadzieścia stopni Celsjusza. Druga połowa czerwca była więc dla mnie wręcz idealna! Nie powiem, że jakoś mocno sprzyjała czytaniu, bo ogólnie cały miesiąc był dla mnie dość... zapchany różnymi zajęciami i wyjazdami. Ale jakoś się udało mniej więcej utrzymać dotychczasowe nawyki czytelnicze, które się przełożyły na dość stabilne wyniki w poniższych wykresach w stosunku do poprzednich miesięcy. Ot, wieczorne czytanie tuż przed snem, czasem w weekend z samego rana i wychodzi tyle, ile wychodzi.

Zacznijmy więc od wykresów dotyczących liczby książek, stron i takie tam:



Jak widzicie mniej więcej poziom został utrzymany. No, może bardziej "mniej" niż "więcej", ale wyjazdy nie sprzyjały czytaniu - to nie były te typy, w których można sobie podczas podróży pociągiem poczytać czy rozłożyć się potem gdzieś na plaży albo w parku. Ale i tak jestem zadowolony z tego, że udało się tak czy siak trochę czasu na taką sielankę wygospodarować, bo to niesamowicie odpręża. Nawet i dwadzieścia minut tuż przed legnięciem jak trup w łóżku. :D



Jak widzicie, statystyki wejść nawet lepsze niż w poprzednim miesiącu. ;) W sumie wnioski oczywiste. Trochę kierowania ruchu ze stron Wydawnictw oraz konkurs. Chociaż w tym wszystkim ciekawi mnie około 27% użytkowników, którzy przeglądarki przedstawiły się jako "francuskie", że to tak bardzo prosto ujmę. Tak, Google Analytics twierdzi, że około 27% użytkowników nie tylko używa języka francuskiego i pochodzi z Francji, ale dokładnie wszyscy z Paryża. Ciekawostka taka. :) Dalsza analiza dostawcy tych użytkowników pozwoliła mi na wyciągnięcie dwóch wniosków, które jednak pozostawię dla siebie jako czyste spekulacje. W każdym razie Google Analytics po raz kolejny pokazuje jakie jest potężne i co można wywnioskować z pozornie niezbyt sensownych danych.



O tak, to jest to, o czym wspominałem. Ponad 50%, z zapasem około 6%, to nie tak zły wynik - napawa optymizmem na pewno. Zaparłem się, żeby to jedne, jedyne wyzwanie ukończyć kiedyś i jak na razie wszystko wskazuje, że się wreszcie uda w 2018 roku. O nagle nie okaże się, że coś poszło nie tak w drugiej połowie roku. W końcu i tak może być. ;)



Jak widzicie też niezbyt zaszalałem w minionym miesiącu. Mam na razie co czytać, można powiedzieć nawet, że spore zapasy. Nie chcę więcej robić dodatkowych zakupów (nie licząc paczki z prenumeratą kolekcji Kinga - kubek dorzucają, a i jednak łatwiej jest poczekać grzecznie na listonosza niż zasuwać do kiosku/salonu), najpierw muszę przeczytać to, co mam. Inaczej utonę w książkach, ale tych nieprzeczytanych. :)

Poniżej, jak zwykle prawie na końcu, możecie znaleźć listę opinii o książkach, które udało mi się przeczytać w ostatnim miesiącu.

1. "Gliny z innej gliny" - M. Wroński
2. "Będzie bolało" - A. Kay
3. "Triskel. Gwardia" - K. Chodorowska
4. "Moja europejska rodzina" - K. Bojs
5. "Łzy Mai" - Martyna Raduchowska

Google Analytics tym razem twierdzi, że najwięcej wejść pojawiło się z (uwaga, uwaga, niespodzianka!) bloga Niekulturalnie.pl prowadzonego przez jedną z najbardziej złośliwych bestii jakie znam, czyli Kasię! Natomiast najpopularniejszym wpisem w tym okazał się post z konkursem, w którym do wygrania są dwa egzemplarze "Łez Mai"!