środa, 1 listopada 2023

Zbiorczo spod pióra w październiku 2023

Też czujecie już na karku oddech nowego roku? No bo wiecie, pierwszy miesiąc ostatniego kwartału już za nami… Szybko minęło, co nie? U mnie się październik zaczął od urlopu, który był kontynuacją z września. Jak w poprzednim miesiącu szalałem w górach, tak w tym postawiłem już na spokojny wypoczynek w domowym zaciszu. Trochę się poczytało książek, trochę się pograło niezobowiązująco w różne gierki (mogłem przy okazji sobie przetestować Dragonheir, którego reklamy atakowały mnie już od kilku tygodni – całkiem fajny RPG mobilny muszę przyznać), nawet drzwi wyregulowałem wreszcie, bo lekko osiadły. Znaczy wróciłem do pracy wypoczęty i ze świeżą głową!

Na tyle mocno polubiłem „Sagę Azjatycką”, że od razu niemalże się rzuciłem na kolejną część, która tym razem była nieco krótsza – audiobook trwał nieco ponad trzydzieści jeden godzin! Październik był też miesiącem, w którym jeszcze mocniej podkreśliłem przyzwyczajenie się do e-booków zamiast książek papierowych. Ba, powiem Wam, że nawet rozważam pozbycie się większości moich egzemplarzy papierowych (zostawię tylko te najładniejsze oraz takie, z którymi mam jakiś związek emocjonalny i w ogóle)! Wcale w tych przemyśleniach nie pomaga mi pozostająca ciągle w mojej pamięci przeprowadzka i kilka dodatkowych pudeł przeznaczonych TYLKO na książki!

No dobrze, mały wstęp został zrobiony, więc zapraszam już na crème de la crème, czyli opinie! Okładki jak się pewnie domyślacie pochodzą z serwisu Lubimy Czytać.

„Kwiat paproci i inne legendy słowiańskie” – Opracowanie zbiorowe

Format: E-book
Stron/długość: 460

Muszę przyznać, że jak na zbiór opowiadań, jest to całkiem stabilna książka. Znaczy większość z tych opowiadań stoi na podobnym, dość wysokim poziomie. Przede wszystkim mają odpowiednią dynamikę, niemalże wszystkie niosą jakiś konkretny przekaz, a i same pomysły bywają kretywne. Stylistycznie i językowo różnią się od siebie za to niesamowicie, choćby ze względu na to, że wśród autorek znajdziemy takie, które mają już na swoim koncie wiele wydanych tekstów, jak i takie, które dopiero rozpoczynają swoją aktywną przygodę z literaturą. Na pewno jednak większość z nich stanęła na wysokości zadania i napisały przepiękne opowiadania.

Tytuł mówi wiele na temat tego, wokół jakiej tematyki krążą opowiadania stworzone przez pisarki – ogólnie pojęta „słowiańskość”. Niech Was jednak nie zwiedzie ten termin – niektóre podeszły bardzo kreatywnie (jak choćby „Rem-X” Pauliny Hendel), a oprócz tego spotkać możecie też znane Wam doskonale postacie z uniwersów stworzonych przez autorki (tak jest w przypadku choćby Marty Kisiel oraz Anety Jadowskiej). To, na co warto również zwrócić uwagę to klimat – dość łatwo można poczuć zapach leśnego runa, dotknąć łanów zboża dojrzewającego w słońcu czy skulić się ze zgrozy wyzierającej z plątaniny korzeni. Immersja na wysokim poziomie. Życzyłbym sobie większej liczby takich antologii. 

Ocena punktowa: 8/10

„Tai-Pan” – James Clavell

Format: Audiobook|
Stron/długość: 31h 52m
Czyta: Marek Walczak

Jednak lektor bardzo dużo zmienia – może znacząco wpłynąć na odbiór całego audiobooka. „Tai-Pan” czytany jest przez inną osobę, niż pierwszy tom, czyli „Shogun”. Niestety podcasz słuchania historii osadzonej w Chinach wielokrotnie gubiłem się w dialogach, co z pewnością wpłynęło na ogólny odbiór książki. Ta jest z kolei niby inna, niż poprzedniczka, ale jednak podobna. We wcześniejszej lekturze opisywane były wydarzenia dziejące się w Japonii, wśród samurajów oraz daimyo, natomiast „Tai-Pan” przeniósł się do Chin, choć utrzymał mniej więcej zakres czasowy. Opisuje dzieje założenia Hongkongu (rzecz jasna mieszając fakty z fikcją literacką) oraz zmagania brytyjczyków z przecwinościami losu.

Tym razem James Clavell postawił na barzo głęboką i ciężką politykę, zamiast dynamicznych intryg kreowanych przez japońskich władców. Skupia się równie mocno na detalach powieści i próbuje odtworzyć klimat Chin z połowy dziewiętnastego wieku, co – podobnie jak za poprzednim razem – świetnie mu wychodzi. Brak podobnej dynamiki powoduje jednak dekoncetrację w trakcie lektury, więc pod tym względem jednak wyżej cenię sobie „Shoguna”. Za plus natomiast warto uznać rozpiętośc geograficzną, jaką narzucił sobie autor dla utworzenia całego cyklu „Sagi Azjatyckiej”! Aż nie mogę się doczekać jak to się dalej potoczy, zwłaszcza że sięgnąłem po krótkie opisy kolejnych tomów. Wydaje się, że warto przebrnąć nawet przez nieco słabsze fragmenty poszczególnych tomów. 

Ocena punktowa: 7/10

„Utracona godzina” – Marcin Mortka

Format: E-book
Stron/długość: 344

Cóż mogę napisać – Mads Voorten w całej okazałości! Ten sam szaleniec, który wychodzi nawet z najgorszych opałów obronną ręką. Tym razem jednak jego myśli i czyny idą w nieco innym kierunku, a na horyzoncie pojawia się coś… no dużego. Ta sama dynamika, którą znamy z poprzednich tomów, podobny klimat, choć cały czas nieco brakuje rozwoju wśród wielu postaci. Wydają się być jedynie zapychaczami, które są wymagane, aby w ogóle historia szła do przodu. Chociaż trzeba przyznać, że jeden z bohaterów przeszedł pewnego rodzaju przemianę i faktycznie jestem w stanie o nim powiedzieć nieco więcej niż tylko wymienienie jego imienia!

Oprócz tego mamy w sumie po prostu kontynuację wydarzeń z wcześniejszego tomu. Nie powiedziałbym, że jest ona jakaś… ambitna pod względem wydarzeń, brakuje też czegoś zaskakującego. Ot, klasyczna historia, takie generyczne można rzec fantasy, w którym pikanterii dodaje brawura głównego bohatera. No i w sumie tyle. Został mi jeszcze ostatni tom, aczkolwiek jak na razie nie do końca pojmuję fenomenu tej serii. Jest poprawna, przyjemnie się ją czyta, ale mniej więcej tak jak mnóstwo innych, podobnych cykli (czy nawet pojedynczych książek). Nic odkrywczego oraz nic obezwładniającego swoim istnieniem.

Ocena punktowa: 6/10

„Delirium” – Jarosław Dobrowolski

Format: Audiobook
Stron/długość: 17h 01m
Czyta: Mikołaj Krawczyk

Trochę mi pachnie połączeniem Dungeons and Dragons z Vampire: The Masquerade. Znaczy się obraz wampira oraz struktury społecznej, w jakiej żyją, pachnie mi połączeniem tych dwóch różnych systemów. Znaczy się nie mamy żadnych świecących w ciemności stworów, ani też demonicznych aberracji, ale stworzenia żyjące wśród ludzi, mające specyficzne cechy (przypadkiem pasujące do opisu wampirów z DnD), które tworzą pewnego rodzaju hierarchię (przypadkowo nasuwającą na myśl drugi ze wspomnianych systemów). Dla mnie to ogromny plus i zachęta, lubię takie nieco urealnione elementy fantastyki, jednak osadzone w określonych ramach i standardach. Dzięki temu mam wyjaśnienia pewnych wydarzeń czy możliwości, jakie mają konkretne postacie.

Sama historia jest dość ciekawa, bo z jednej strony nie ma w niej absolutnie niczego odkrywczego, ale sposób prowadzenia narracji i tempo wydarzeń nie pozwala się nudzić. Wręcz zachęca do pozostania przy lekturze! Osadzenie całości w małej bieszczadzkiej wsi ma dwie kluczowe zalety. Po pierwsze pozwala nieco popuścić wodze fantazji w kwestii działan postaci, a po drugie buduje w tle klimat stereotypowej, wchodniej wsi, w której prawo egzekwuje się zupełnie inaczej niż w wielkich miastach. Sprawy załatwia się inaczej, w głowach ludzi siedzi konkretna mentalność, a dzięki temu wszystkiemu klimat powieści jest odrobinę duszny i ciężki. Pomimo tego, że splot wydarzeń wydaje się być bardzo ciasny, to „Delirium” na tyle mnie wciągnęło (spora też zasługa postaci Konrada!), że drugi tom chyba rozpracuję za chwilę!

Ocena punktowa: 7/10

„Zawsze coś” – Marta Kisiel

Format: E-book
Stron/długość: 368

Czy ja kiedykolwiek wspominałem, że wprost ubóstwiam język, którym posługuje się Marta Kisiel w swoich książkach (no i rzecz to, jak się nim posługuje)? No i postacie! W „Zawsze coś” spotykamy znaną z dwóch wcześniejszych książek Teresekę Trawną, ale do tego dochodzi jej cała rodzina – równie barwna (o ile nie bardziej), co znana nam księgowa! Zdążyłem znienawidzić połowy członków jej familii i pokochać drugą połowę. Dawno nie widziałem takiego przekroju charakterów i różnych przywar. A co najlepsze w tym wszystkim, to idę o zakład, że każdy z nas w swojej rodzinie znajdzie przynajmniej parę przykładów osób o podobnych zachowaniach!

Generalnie fani cyklu o Teresce mogą być nieco zawiedzeni na samym początku, kiedy to nic absolutnie nie wskazuje na to, żeby wydarzenai toczyły się podobnie do wcześniejszych tomów. Tym razem mamy taką typową (ale czy na pewno „typową”) historię rodzinną, w której zderza się ze sobą kilka pokoleń zamkniętych pod jednym (aczkolwiek szerokim!) dachem. Nie, to nie jest w ani jednym momencie nudne! Mało tego, humor Marty Kisiel potrafi doprowadzić do niekontrolowanych wybuchów śmiechy, więc cztacie w miejscach publicznych na własną odpowiedzialność! Wprost nie mogę się doczekać kolejnego tomu (jak i większej liczby książek autorki cyklu wrocławskiego!).

Ocena punktowa: 7/10