wtorek, 14 grudnia 2021

„Szeptucha” – Katarzyna Berenika Miszczuk

„Szeptucha” – Katarzyna Berenika Miszczuk
Źródło: Lubimy Czytać

Autor:
Katarzyna Berenika Miszczuk
Tytuł: Szeptucha
Wydawnictwo: W.A.B.
Stron: 416
Data wydania: 3 lutego 2016

Sporo mi ostatnimi czasy wpada polskiej fantastyki młodzieżowej. Jest coś w naszych autorkach i autorach przyciągającego, co gwarantuje dobrą zabawę. Niekoniecznie ambitną, jednak naprawdę dobrą. W wielu przypadkach jest to proza dość prosta, niewymagająca, ale pełna humoru i przede wszystkim klimatu. Ma swoje niedociągnięcia, problemy, które warto by było rozwiązać, ale jeśli nie jest się nastawionym na ich szukanie, to naprawdę potrafi sprawić przyjemność. Innymi słowy, trzeba wiedzieć, na co się człowiek pisze i chcieć tego! Wtedy jest się przeszczęśliwym czytelnikiem. Z takim właśnie nastawieniem usiadłem do „Szeptuchy” i się w sumie nie zawiodłem, i to mimo ostrzeżeń.

Po studiach medycznych rozpoczyna się roczny staż, a następnie rezydenturę. Do tego momentu wszystko się zgadza, oprócz jednego, małego szczegółu. Gosława Brzózka musi odbyć staż, nawet roczny, a i owszem, ale u szeptuchy! Wszak Polska nie przyjęła chrztu i wciąż jest państwem, w którym wszystko, co związane ze słowiańskimi obrzędami jest ciągle żywe. Gosława jest jednak twardo stąpającą po ziemi osobą i nie wierzy w te wszystkie ubożątka, demony czy utopce, a co dopiero mówić o bogach! Trudno jednak w nich nie wierzyć, kiedy sami się o Ciebie upominają i w najbardziej bezpośredni sposób, jaki można sobie wyobrazić…

Cały cykl „Kwiatu paproci” jest dość intrygujący, jeśli spojrzeć na niego z perspektywy osoby szukającej opinii. Na portalach czytelniczych średnia ocen jest raczej wyższa, niż niższa, wśród recenzji również widać sporo pochlebnych słów. Z drugiej jednak strony sporo osób też zarzuca książkom bycie infantylnymi, nieciekawymi i ogólnie raczej do pupy. Przyznam więc bez bicia, że podszedłem z lekką rezerwą, chociaż – jak wspomniałem na samym początku – nastawiony na radochę z prostej, ale klimatycznej historii. Ostatecznie po lekturze muszę przyznać, że z jednej strony rozumiem te wszystkie zarzuty, ale z drugiej nie umiem się też nie pozachwycać z kilku powodów.

Zacznijmy może od głównej bohaterki – Gosławy Brzózki. Katarzyna Berenika Miszczuk ma chyba jakąś obsesję tworzenia postaci do bólu irytujących i przedstawiać je jako głupie trzpiotki, które ogólnie to się nie nadają do życia, nie wiadomo, w jaki sposób w ogóle osiągnęły cokolwiek, a na dodatek trafia im się interes życia. Czy jak tam nazwać „uśmiech losu” stworzony na potrzeby konkretnej fabuły. Po cyklu anielsko-diabelskim sądziłem, że po prostu tak wyszło. Po przeczytaniu „Szeptuchy” zaczynam jednak sądzić, że tak ma właśnie być, a konsekwencja w powielaniu podobnych cech charakteru i osobowości wskazuje na pewien wzorzec. A taki wzorzec, choć irytujący, uszanować warto, bo jednak jakby nie patrzył, postać wywołuje konkretne i silne emocje w czytelniku. A takowe Gosia wywołuje.

Jest przerażająco nieżyciowa, często arogancka, całe swoje życie mieszkała w wielkim mieście, jednak nie umie absolutnie niczego. Boi się własnego cienia, bywa wredna, często nie błyszczy intelektem. Czasem miewa przebłyski geniuszu lub pracowitości, jednak ogólnie ma swój własny świat, swoje racje i nie interesuje jej nic innego. No, chyba że jakiś przystojniak, nim to się zainteresuje? Całkiem sporo napisałem na jej temat, prawda? A warto podkreślić, że te słowa przepływały na klawiaturę ciurkiem, nie musiałem się nad nimi zastanawiać. Zresztą postać Szeptuchy też byłbym w stanie scharakteryzować jako inteligentną i cwaną, znającą życie kobietę, której nie można odmówić ostrości umysłu oraz szerokiej wiedzy. Wymagająca, jednak ciepła (nawet bardziej ciepła, niż wymagająca). Jednocześnie więc główna bohaterka irytuje oraz wzbudza pewnego rodzaju respekt za stworzenie konkretnej postaci, która jest wyraźna (i to nie jako jedyna postać).

Co jednak bardzo mocno przyciągało mnie z powrotem do tej książki za każdym razem, gdy ją odkładałem? Te wszystkie detale dotyczące słowiańskich zwyczajów, świąt, całego bestiariusza i tego, jak to wszystko mogłoby wyglądać współcześnie na polskiej wsi. Ekspozycja co prawda bywała przeokrutnie sztuczna i sztywna (zwłaszcza ta w dialogach), więc na to też trzeba wziąć poprawkę, jednak ostatecznie cała historia jest bardzo mocno osadzona na bóstwach, obrzędach, wszędobylskich upiorach oraz całej reszcie tego, z czym na co dzień nie mam do czynienia. Już wiele razy w sumie podkreślałem, że trochę mi głupio z powodu dość niezłej znajomości mitologii greckiej czy rzymskiej (nawet jeśli już mi mnóstwo rzeczy wyparowało z umysłu), przy jednoczesnym braku możliwości wymienienia choćby najważniejszych wierzeń słowiańskich.

Pierwszy tom wygląda na typowe wprowadzenie do świata, przedstawienie postaci oraz tylko taką pobieżną linię fabularną, o którą opiera się cała powieść. „Szeptucha” pełna jest przedstawiania postaci, a nawet problemy Gosi, które stanowią trzon historii, wydają się stworzone idealnie pod wprowadzenie czytelnika w cały świat Bielin i słowiańskich dziwów. Ach, no i autorka daje szansę na błyskawicznie znienawidzenie głównej postaci… Jestem jednak po lekturze „Tajemnicy domu w Bielinach”, gdzie postać Gosławy również się pojawia na chwilę i wygląda na to, że może ta nieszczęsna lekarka nie będzie aż taka tragiczna w kolejnych tomach. Trochę na to liczę, bo nawet jeśli doceniam umiejętność stworzenia takiej postaci, to jednak wolałbym kogoś, kto nie wywołuje we mnie morderczych zamiarów o wiele mocniejszych niż w stosunku do najgorszego villaina, jakie mogę sobie przypomnieć…

Podsumowując, widzę te problemy (a raczej problem, który ma na imię Gosława), które odrzucają wielu czytelników i sam trochę zgrzytam przez nie zębami, ale kiedy wrzucę sobie na szale wagi zarówno plusy, jak i minusy, to całokształt wychodzi mi na plus. Ten klimat, który został zbudowany wokół Bielin, szeptuch, żerców oraz istot nadprzyrodzonych jest naprawdę magiczny. Przy okazji mogłem wyciągnąć naprawdę sporo informacji o słowiańskich wierzeniach i bestiariuszu (rzecz jasna w postaci bardzo udelikatnionej, wszak nie jest to krwawa historia o siekaniu mieczem strzyg czy coś) i mam nadzieję, że drugi tom będzie te motywy jeszcze bardziej rozwijał. Być może jakiś konkretny upiór stanie się jedną z głównych osi? Cóż, zobaczymy, jak się wezmę za książkę!

Łączna ocena: 6/10



Za możliwość przeczytania dziękuję




Cykl „Kwiat paproci’

Szeptucha | Noc Kupały | Żerca | Przesilenie


sobota, 4 grudnia 2021

Co pod pióro w grudniu 2021?

No dobrze, mamy sobie już koniec roku. Teraz powstaje pytanie, czy w ogóle jest jakikolwiek sens planowania sobie tego miesiąca pod względem czytelniczym? Nie wiem jak u Was, ale u mnie okres świąteczny to czas, w którym zaczynam marzyć o powrocie do pracy – bo wtedy odpocznę i to niezależnie od tego, ile jest do zrobienia. W pracy w sensie. Praktycznie nigdy nie udaje mi się zrelaksować i odpocząć, że nie wspomnę już w ogóle o możliwości sięgnięcia po jakiś tytuł. Da się, oczywiście, ale poza dniami świątecznymi!

Mimo wszystko zrobię swoje standardowe plany, jednak głównie ze względu na to, że jest to pewnego rodzaju rutyną, do której przywykłem. Bez niej czułbym się źle. A skoro i tak planuję, to czemu miałbym się nie podzielić z Wami tymi planami? W sumie może nie będzie aż tak, źle zważywszy na fakt, że Boże Narodzenie przypada w tym roku głównie w weekend… Natomiast nie biorę klasycznego urlopu między świętami a Nowym Rokiem, więc liczę na większy spokój i naturalność!

No, to trochę poprzynudzałem, więc chyba pora przejść do lektur, prawda?

„Przełom” – Michael C. Grumley

Który to już raz ten tytuł pojawia się w moich planach? Nie mam pojęcia i wolę tego nie sprawdzać… Jednak wiem, że na pewno zbyt długo, zwłaszcza że ostrzę sobie na niego zęby już od wielu miesięcy. Choćby nie wiem co, w grudniu go wreszcie przeczytam! Mam nadzieję, że będzie wart tak długiego czekania!

„Szeptucha” – Katarzyna Berenika Miszczuk

Miałem ostatnio przyjemność czytać „Tajemnicę domu w Bielinach”, która osadzona jest właśnie w klimacie „Kwiatu paproci” – to samo miejsce oraz te same osoby, choć w nieco innych rolach. Spodobał mi się ten klimat tak bardzo, że postanowiłem dać szansę tym książkom, a na pierwszy ogień pójdzie… pierwszy tom! Zobaczymy, po której stronie barykady stanę.

„Zniknięcie słonia” – Haruki Murakami

Możliwe (a być może nawet pewne?), że nazwisko Murakamiego obiło się Wam o uszy. Mnie również i to wielokrotnie, więc skoro mam okazję, to postanowiłem się zapoznać z jego twórczością. Na pierwszy ogień leci taki oto zbiór opowiadań, oceniany całkiem wysoko, chociaż sam opis sugeruje jazdę bez trzymanki. Zobaczymy, czy ją przeżyję…

AUDIOBOOKI

Ależ oczywiście, tak, audiobooki! Tym razem będę chciał postawić na rozrywkę, nie na ciężkie reportaże czy wymagające biografie. Beletrystyka w grudniu brzmi wspaniale, zwłaszcza że będzie to głównie fantastyka zapewne. Mam na przykład pięcioksiąg Roberta J. Szmidta do zaliczenia (oczywiście raczej nie uda mi się tego zrobić w tym miesiącu…), a do tego mimo niezbyt wysokiej oceny „Kapłana”, to jednak chętnie sięgnę po kolejny tom.

Dużej liczby tytułów więc nie planuję, bo dodatkowo nie wiem, jak wyjdą podcasty. W listopadzie twórcy zrobili się nad wyraz aktywni, a już widzę, że Nerdzi w Kulturze” wypuszczają zaległe odcinki… Na pewno będę miał czego słuchać!

A oto kilka tytułów:

  • „Rewolta” – Nadav Eyal
  • „Łatwo być bogiem” – Robert J. Szmidt
  • „Modlitwa do Boga Złego” – Krzysztof Kotowski


czwartek, 2 grudnia 2021

Podsumowanie listopada 2021

Czy tylko ja jestem zaskoczony tym, jak szybko pojawił się grudzień, a wraz z nim czekoladowe mikołaje w sklepach (no dobra, te są już od początku listopada…) i nieśmiertelne „All I want For Christmas Is You”! Tak właściwie, to nawet to się pojawiło wcześniej… Listopad jednak jak każdy poprzedni miesiąc minął po prostu zbyt szybko. Pamiętam, że jeszcze wczoraj byłem w Łodzi, a tak naprawdę było to na samym początku miesiąca… Cóż, muszę z tym rzecz jasna handlować, jak zresztą co chwilę!

Niestety minione trzydzieści dni były dla mnie bardzo pracowite pod różnymi tego pojęcia definicjami. W związku z tym nawet trafił mi się tydzień, w którym prawie nie słuchałem audiobooków, bo ledwie starczyło mi czasu na nowe odcinki podcastów! A co dopiero mówić o książkach papierowych. Niby tytułami wyszła całkiem ładna liczba, ale dwie z nich były naprawdę cieniutkie pod względem grubości. Znowu jednak jakościowo było bardzo dobrze, a przecież właśnie o to chodzi!

Tymczasem przechodzę już do mięsa, czyli paru grafik ze statystykami!



Mniej tytułów oraz przede wszystkim mniej minut w audiobookach. Wspominałem już, że miałem trochę mniej czasu? Ano wspominałem! Jednak na jakośc absolutnie nie mogę narzekać, zwłaszcza że przy okazji moje plany zostały spełnione z nawiązką!


W jednym tygodniu pojawiły się aż 22 odcinki podcastów, które słucham! Dawno nie było tylu na raz, a do tego wcale nie należały do krótkich. Karol Paciorek zaserwował dwie dwugodzinne rozmowy, a nawet „Po ludzku o pieniądzach” miało prawie godzinę (normalnie oscyluje wokół 30 minut). Nic więc dziwnego, że następna plansza już nie ma tych samych proporcji, co zwykle…


A tak się prezentuje plansza ze wszystkim, czego słuchałem! Nieco zaburzona proporcja w stosunku do tego, co było do tej pory, ale traktuję ją jako ciekawostkę. W końcu tym właśnie jest, bo w żaden sposób nie wpływa to na fakt, że przyjąłem dużo wartościowego contentu, tylko w nieco innej proporcji podania!


Jak widzicie królowały znowu seriale! Mnóstwo odcinków niby, ale tak naprawdę były one po prostu krótkie. „The Office” trwa około 20 minut każdy, natomiast „Kajko i Kokosz”, którego drugi sezon w całości też zaliczyłem, to nawet po 15 minut per odcinek. Przy okazji nie mogłem przegapić nowego sezonu The Morning Show, więc na filmy już czasu zabrakło!

A tutaj jest lista wszystkich seriali, które oglądałem (niekoniecznie ich pełne sezony):

  1. „The Boys”
  2. „The Morning Show”
  3. „The Office”
  4. „Kajko i Kokosz”
  5. „F is for Family”


Na tym polu jak niemal zawsze stabilnie!

A tutaj łapcie zdjęcie z Instagrama, które zdobyło najwięcej organicznych polubień. Trochę eksperymentowałem z hasztagami, ale chyba mi te eksperymenty nie wyszły…

Klasycznie na sam koniec przedstawiam listę przeczytanych przeze mnie książek!

  1. „Riese” – R. J. Szmidt
  2. „Dzielnica cudów” – N. G. Kościesza
  3. „Człowiek, który wiedział za dużo” – M. Góra
  4. „Tajemnica domu w Bielinach” – K. B. Miszczuk
  5. „Kapłan” – K. Kotowski
  6. „Nagie słońce” – I. Asimov
  7. „Ciemna dolina” – T. Arnold
  8. „Frankenstein” – M. Shelley


środa, 1 grudnia 2021

Zbiorczo spod pióra w listopadzie 2021

To co, zaraz Święta, no nie? Listopad minął, jak z bicza strzelił! Trochę wolnego, jakieś wyjazdy i jakoś to tak minęło, nie wiadomo do końca kiedy. Miejscami miesiąc ten był też dość męczący – i to do tego stopnia, że czasem nawet nie miałem ochoty na czytanie, tylko na uwalenie się z jakimiś odmóżdżającymi filmikami na YouTube. Serio. Audiobooki jednak cały czas wchodziły oczywiście jak złoto! Chociaż bardzo o ich uwagę walczyły podcasty, których się namnożyło w ostatnich tygodniach co nie miara. Pragnę jednak zaznaczyć, że ja tylko cały czas słucham twórców, których do tej pory słuchałem, żaden nowy podcast nie wjechał!

Tym razem nie utknąłem na jednej tylko papierowej książce. Byłoby to zresztą trochę dziwne, gdyby „Riese” zajęło mi calutki miesiąc… Można nawet rzec, że moje wstępne plany zostały zrealizowane. Wszystko się sprowadza tak naprawdę do tego, iż nie mam na co narzekać! Zwłaszcza że teraz rozpoczyna się grudzień, który dla mnie jest zawsze paradoksalnie najbardziej zapracowanym miesiącem roku...

„Riese” – Robert J. Szmidt

Format: Papier
Stron/długość: 448

„Riese” ani trochę mnie nie zawiodło! Wręcz przeciwnie, bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło, nie tylko poprzez kierunek, w którym poszła sama akcja, ale również ze względu na wykreowany przez autora świat. Bardzo lubię, kiedy sporo dzieje się na powierzchni obszarów zamieszkałych przez ocalałych, jednak przyzwyczajony jestem jednak do… nieco bardziej przewidywalnego „widoku” niż ten, który został zaserwowany przez pisarza.

Trzeci tom „Nowej Polski” przypomniał mi „Konstytucję Apokalipsy”, która cechowała się ogromną ilością akcji, ociekała wręcz militarnym klimatem, a manewry poszczególnych osób i grup nie ograniczały się tylko do prób uśmiercenia zmutowanej fauny i flory. Rozumiecie, może i ocalali, ale to wciąż ludzie. Ludzie zawsze będą chcieli się pozabijać nawzajem, niezależnie od sytuacji i pobudek, które nimi kierują. No to i tutaj mamy sporo zabijania, ale w nieco mniej konwencjonalny sposób. Innymi słowy, dzieje się naprawdę wiele!

„Dzielnica cudów” – Norbert Grzegorz Kościesza

Format: Audiobook
Stron/długość: 6h 52m
Czyta: Leszek Filipowicz

Intrygująca i fajnie napisana pozycja. Autor słusznie zauważa na samym początku, że mogłaby z tego powstać pewnego rodzaju biografia. Norbert Grzegorz Kościesza opisuje bowiem historie z dzieciństwa, które mają zobrazować, jak mogło wyglądać dorastanie w czasach PRL-u – w tym przypadku dokładnie w latach 80. XX wieku. No i muszę przyznać, że robi to bardzo obrazowo. Można się poczuć, jakby się tam było.

To, do czego można się przyczepić, to pojawiające się czasem, lekko ironiczne nawiązania do starego, dobrego narzekania, że „kiedyś to nie było X”. Zazwyczaj fajnie to ubarwia całą opowieść, jednak w niektórych fragmentach można odnieść wrażenie pewnego rodzaju denializmu. Jakby autor próbował negować istnienie zbadanych już rzeczy, bo kiedyś „było inaczej”, więc to na pewno współczesne kłamstwa. Mimo wszystko jednak będę całą książkę wspominał mega pozytywnie!

„Człowiek, który wiedział za dużo” – Monika Góra

Format: Audiobook
Stron/długość: 10h 45m
Czyta: Maciej Jabłoński

Jeśli urodziliście się w latach 90. XX wieku lub wcześniej, to pewnie obiła się Wam o uszy sprawa zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów – poruszana przez wiele mediów i rozciągnięta na naprawdę wiele lat dochodzenia. Monika Góra podjęła próbę zebrania w jednym miejscu wszystkiego, co jako ludzie spoza otoczki „ściśle tajne” możemy wiedzieć lub czego się domyślać. Tak jak przy poprzedniej książce dziennikarki i w tej widać ogrom pracy włożonej w dotarcie do jak największej liczby szczegółów.

Zabójstwo Piotra Jaroszewicza oraz jego żony, Alicji Solskiej-Jaroszewicz, miało miejsce w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku i odbiło się szerokim echem nie tylko ze względu na same okoliczności popełnionej zbrodni, ale również ze względu na stanowiska piastowane przez Piotra Jaroszewicza w przeszłości. Autorka przybliża więc nie tylko dochodzenie wraz z niepasującymi do siebie sprawami, ale również i życie byłego premiera Polski. Ciężko się oderwać od lektury, ale równie ciężko jest wrócić do rzeczywistości.

„Kapłan” – Krzysztof Kotowski

Format: Audiobook
Stron/długość: 14h 28m
Czyta: Filip Kosior

Nie była to może niesamowita książka, jaką czytałem, ale jestem nią dość mocno usatysfakcjonowany. Przede wszystkim Krzysztof Kotowski stworzył intrygujące przedstawienie tajnej organizacji, która swoimi korzeniami sięga początków chrześcijaństwa, wokół którego narosło wiele… ciekawych rzeczy. Sama akcja też jest dawkowana w odpowiedni sposób, który zachęca do dalszej lektury.

Czemu więc jestem „tylko” usatysfakcjonowany? Tak właściwie ciężko mi to określić. Chyba właśnie to może być powodem tak paradoksalnie. Nie potrafię wskazać żadnej mega mocnej strony tej powieści, nie umiem się nią zachwycać. Sięgnę na pewno po kolejną część, bo naprawdę mnie świat zaintrygował, ale jednak nie mogę z czystym sercem polecać z wielkim entuzjazmem. Jest „w porządku”, jest „ciekawa”, jest „fajna”. W sumie tyle.

„Nagie słońce” – Isaac Asimov

Format: Papier
Stron/długość: 216
Tłumaczenie: Michał Wroczyński

Elijah Baley to postać, z którą ponownie spotkałem się w „Nagim słońcu”. Tym razem miał jeszcze trudniejszą zagadkę do rozwikłania, a z kolei sam autor pozwolił sobie na skupienie się na socjologicznych aspektach fantastyki. W sumie tak naprawdę ważniejsze niż zagadka kryminalna są właśnie zachowania na planecie, na którą trafił detektyw. Powieść powstała wydana w 1953, a wiele z opisywanych sytuacji rezonuje bardzo mocno z tym, jak wygląda obecny świat! A czytanie tej książki po roku 2020 jest mega intrygującym przeżyciem.

Tym razem jednak lektura już trochę bardziej trącała myszką, głównie w aspekcie dialogów oraz przechodzenia z jednego wątku, do kolejnego. Nie sprawiało to jakiejś wielkiej niedogodności, po prostu czuć było taką nieznaczną sztuczność. Jednak można z „Nagiego słońca” wynieść naprawdę wiele materiału do zastanawiania się nad nim. A przy okazji utwierdzić się w przekonaniu, że nie bez powodu Isaac Asimov jest uznawany za jednego z wizjonerów robotyki w fantastyce i nie tylko.

„Frankenstein” – Mary Shelley

Format: Audiobook
Stron/długość: 8h 6m
Czyta: Maciej Kowalik

Cóż, klasyka klasyki można rzec, po którą dość późno sięgnąłem. Każdy chyba zna dowolną filmową adaptację „Frankensteina”, chociaż pewnie bardziej rozpowszechniony jest wizerunek monstra stworzonego przez szalonego doktora. Komiksy, zabawki, seriale animowane – wszędzie pojawia się stwór ze śrubami w szyi oraz mnóstwem blizn po szyciu. Jednak powieść Mary Shelley znacznie odbiega ot, tak… prostego (czy wręcz prostackiego) wizerunku.

We „Frankensteinie” mamy o wiele więcej życia i przemyśleń, niż można by się spodziewać. Pewnie wiele osób kłóciłoby się ze współczesną wartością warsztatową, zwłaszcza że styl wybucha wręcz egzaltacją, jednak słuchało się tego całkiem dobrze. To, co może być problemem w odbiorze to nie tylko zastosowany styl, ale również dość chaotyczny przebieg wydarzeń, a raczej opowieści. Bardzo wartościowe jest za to spojrzenie na to, jak naprawdę historia napisana przez Mary Shelley wygląda i jak niewiele ma wspólnego ze współczesnym wizerunkiem stwora (który swoją drogą zawsze jest nazywany od nazwiska swojego stwórcy).