sobota, 25 lipca 2020

„Upadek Hyperiona” – Dan Simmons

Źródło: Lubimy Czytać
Autor:
Dan Simmons
Tytuł: Upadek Hyperiona
Wydawnictwo: MAG
Tłumaczenie: Wojciech Szypuła
Stron: 626
Data wydania: 4 listopada 2015

Bardzo długo zbierałem się do tego, aby sięgnąć po cały cykl „Hyperiona”. Dan Simmons przewijał się przez niemal wszystkie blogi książkowe, które czytam – niekoniecznie pod postacią akurat wspomnianej powieści dzielącej swój tytuł z poematem Johna Keatsa, ale pod przeróżnymi tytułami. Kiedy wreszcie udało mi się dobrać do pierwszej części, można powiedzieć, że zostałem oczarowany. „Hyperion” może i nie jest arcydziełem, które będę wychwalał pod niebiosa, ale jest książką bardzo dojrzałą, wielowarstwową, zaskakującą i gruntownie przemyślaną. Przede wszystkim jednak w pewnym sensie wyjątkową i pokazującą ogromny kunszt pisarski autora. Nic więc chyba dziwnego, że szybko sięgnąłem po „Upadek Hyperiona”! Muszę przyznać, że choć jest to już zupełnie inne dzieło, to wciąż trzymające ten sam, wysoki poziom.

Bitwa o Hyperiona może okazać się „być albo nie być” dla całej Hegemonii Człowieka. Sztuczne Inteligencje nigdy nie były w stanie ująć planety w swoich predykcjach, a wygląda na to, że cały trójkąt w postaci Hegemonii, TechnoJądra oraz Wygnańców widzą w tej zacofanej planecie gdzieś na skraju Sieci coś, co może przechylić szalę zwycięstwa na ich stronę. Pielgrzymi też muszą odegrać swoją rolę, udając się w – wydawać by się mogło, że z góry skazaną na porażkę – pielgrzymkę do Grobowców Czasu. Dzierzba może okazać się o wiele ważniejszym graczem, niż można sądzić. A na pewno, jeśli weźmie się pod uwagę, że wiele osób uznaje go jedynie za zwykły mit. Mit, który być może wpłynie na losy całego wszechświata.

„Upadek Hyperiona” jest już kompletnie inną książką niż pierwszy tom cyklu. Tym razem mamy już pełną fabułę, która nie jest podzielona na opowieści poszczególnych osób, tak od siebie skrajne, a zarazem spójne. Rzecz jasna poznajemy dalsze losy Pielgrzymów, ale również całej Hegemonii Człowieka, która staje nad skrajem przepaści. Wszystko opisywane z kilku różnych perspektyw – wspomnianych osób wybranych przez Kościół Dzierzby do odbycia wędrówki do Grobowców Czasu, kolejnego cybryda, który znalazł się w pobliżu samej Przewodniczącej Senatu oraz czasem kilku innych osób. Dzięki temu mamy całościowy obraz tego, co się dzieje w Sieci, z jej planetami, jak wyglądają kolejne ruchy rojów Wygnańców i przede wszystkim jak Hyperion wpływa na wszystko wokół.

„– Rozprzestrzeniamy się po Galaktyce jak komórki raka w zdrowym organizmie. Mnożymy się, nie myśląc o niezliczonych formach życia, które muszą zginąć lub zostać usunięte ze swojego naturalnego środowiska, byśmy my mogli zająć ich miejsce. Tępimy konkurujące z nami inteligentne formy życia”.

Dan Simmons nie byłby sobą, gdyby tym razem nie nawiązywał bardzo często do malarstwa. W wielu opisach miejsc, planet, czy po prostu krajobrazów, używa porównań do dzieł znanych malarzy, takich jak choćby Hieronim Bosch, być może fanom fantastyki bardziej znany z „Pana Lodowego Ogrodu” Jarosława Grzędowicza. Oczywiście nie brakuje też nawiązań do literatury, w tym rzecz jasna korzenia, wokół którego wszystko się toczy, czyli Johna Keatsa oraz jego poematów. Zresztą fascynacja jego postacią wydobywa się nie tylko z samego rdzenia całego cyklu, ale również z postaci, ich rozmów, miejsc odwiedzanych przez bohaterów oraz dosłownie całej książki.

To jest w ogóle niesamowite, w jaki sposób Dan Simmons skonstruował nie tylko świat, ale i całą historię, wokół której toczy się akcja obu tomów. Tak naprawdę dopiero w „Upadku Hyperiona” pokazują się fakty, do których nie sposób było dotrzeć po lekturze pierwszego tomu. Kierunek poprowadzenia wydarzeń jest zaskakujący i zawiły. Nie sposób nie użyć tutaj magicznego słowa „intryga” – na dodatek w pewnym sensie „polityczna intryga”. Blurb sugeruje rozwój wypadków, ale wszystkie detale to właśnie te elementy głównego dania, które nadają mu ten niesamowity smak. Bez tych niewielu zwrotów akcji, które możemy obserwować, nie byłaby to już ta sama książka. Swoją drogą ciekaw jestem, ile czasu zajęło autorowi rozpisanie sobie tego wszystkiego i połączenie w spójną, logiczną całość. Pogubić się może w jego wizji byłoby trudno, jednak łatwo można było popełnić drobny błąd, który zaważyłby na odbiorze – o dziury logiczne wcale nie jest trudno.

„Trudno zachować pogodę ducha, kiedy się umiera”.

Wspomniałem o raczej nielicznych zwrotach akcji nie bez powodu. Spora część „Upadku Hyperiona” to jednak historia Pielgrzymów, których poznaliśmy w poprzedniej książce. Śledzimy ich losy oraz – nie będzie to spoilerem, bo w końcu wszyscy doskonale wiemy, że będzie to miało miejsce – ich spotkania z Dzierzbą. Nieco więcej światła pada również na Władcę Bólu, jego historię, cel oraz materię, którą się otacza. Tutaj często mamy do czynienia z nieco metafizycznymi opisami, przemyśleniami poszczególnych postaci oraz iście nadnaturalnymi wydarzeniami. Te fragmenty są najwolniejszą częścią całej powieści. Slow action w pełnej krasie – co może niestety przez niektóre osoby zostać odebrane negatywnie.

Jak dla mnie jest to naprawdę świetna kontynuacja, nieustępująca w swojej poprzedniczce. Świetne zakończenie, ponownie bardzo głębokie rozwinięcie, ogrom nawiązań do literatury i sztuki, a do tego nieziemski (he-he) świat wykreowany przez Dana Simmonsa, tworzą świetną mieszankę. Pomimo swojej inności, „Upadek Hyperiona” godnie rozwija pierwszy tom. Być może w niektórych momentach jest zbyt… powolna, spokojna i wolno się rozwijająca, jednak całokształt oceniam bardzo pozytywnie. Aż nie mogę się doczekać, kiedy sięgnę po „Endymiona”, opowiadającego o tym, co wydarzyło się wiele lat po Pielgrzymce z siódemką znanych nam postaci. To może być jeszcze ciekawsze przeżycie i po cichu na to liczę.

Łączna ocena: 8/10



Cykl „Hyperion’

Hyperion | Upadek Hyperiona | Endymion | Triumf Endymiona


poniedziałek, 20 lipca 2020

„Bezcenny” – Zygmunt Miłoszewski

„Bezcenny” – Zygmunt Miłoszewski
Źródło: Lubimy Czytać
Autor:
Zygmunt Miłoszewski
Tytuł: Bezcenny
Wydawnictwo: W.A.B.
Stron: 496
Data wydania: 20 maja 2020

O Zygmuncie Miłoszewskim nie słyszałem, zanim nie sięgnąłem po jego „Bezcennego”. Tego zresztą też zresztą przesłuchałem (w formie audiobooka na Empik Go) zupełnie przypadkowo. Widziałem, że wydana została „Kwestia ceny”, czyli druga część cyklu o Zofii Lorentz, w formie słuchowiska – a na te ostatnio poluję jak rasowy drapieżnik. Warto jednak najpierw zapoznać się z pierwszą częścią, jeśli chce się zacząć jakiś cykl, więc odstawiłem „Kwestię ceny” i odgrzebałem „Bezcennego” jako prostego audiobooka, czytanego przez Andrzeja Chyrę. Nie miałem w sumie absolutnie żadnych wymagań, ale jakbym miał, to zapewne zostałyby w pełni spełnione. Naprawdę żałuję, że autor ten nie wpadł w moje ręce dużo, dużo wcześniej.

Doktor Zofia Lorentz od lat stara się robić to, do czego została stworzona – tropić zaginione dzieła sztuki na zlecenie Ministerstwa Spraw Zagranicznych. W trakcie II Wojny Światowej większość dziedzictwa narodowego Polski została zagrabiona, zwłaszcza podczas ucieczki nazistów pod koniec konfliktu – Hans Frank pełniący funkcję Generalnego Gubernatora wiedział doskonale, które obrazy są najcenniejsze. Kiedy więc doktor Lorentz dostaje od samego premiera informację o odnalezieniu „Portretu Młodzieńca” pędzla Rafaela Santiego, nie zastanawia się ani chwili nad nietypową propozycją prezesa Rady Ministrów. Nie ma jednak jeszcze pojęcia, w jak niebezpieczną grę zostanie wplątana.

Wiecie, do czego najbardziej bym porównał „Bezcennego”? Do książek Dana Browna. Tylko mógłbym to zrobić jedynie wtedy, gdybym chciał dopiec Zygmuntowi Miłoszewskiemu. Miałem tę wątpliwą przyjemność spróbować Dana Browna i w pamięci mam dość infantylne historie z masą dziur logicznych. Jednak jeśli ktoś zachwycił się prozą tego autora, to Zygmunt Miłoszewski oraz jego bardzo dopracowana historia pogoni za dziełami sztuki, powinni kompletnie zaskoczyć, zaprzeć dech w piersiach i zapewnić kilka godzin pełnej napięcia rozrywki. Dla całej reszty będzie to mega dobra książka, świadcząca o szerokim badaniu tematu poprzedzającym pisanie. Przygoda, napięcie, polityka, intryga i niebezpieczeństwo – to wszystko znajduje się w „Bezcennym”.

„Panie premierze. Proszę, żeby mi pan natychmiast zabrał ten kaszubski palec sprzed oczu. Natychmiast. Rozumiem, że jest pan Dyzmą bez kompetencji i wykształcenia, pogubionym w swojej nieoczekiwanej karierze, na dodatek mama nie nauczyła pana manier i nie ma pan pojęcia, jak odnosić się do kobiet”.

Podczas lektury kilka moich relacji na Instagramie pokazywało, jak bardzo jestem usatysfakcjonowany. Na szczególną uwagę zasługuje to, w jaki sposób Zygmunt Miłoszewski przedstawił tematykę malarzy impresjonistycznych oraz ich dzieł. Idę o zakład, że gdyby uczniowie w szkole zaczęli masowo czytać „Bezcennego”, to ich zainteresowanie historią sztuki gwałtownie by wzrosło. Sam autor w posłowiu wspomina, że włożył mnóstwo pracy w zrozumienie problemu rozkradzionych oraz zaginionych dzieł sztuki w trakcie II Wojny Światowej, a z tym z kolei wiąże się poznanie poszczególnych malarzy oraz ich dorobku. To, w jaki sposób pisarz przedstawia cały świat sztuki, nawet we mnie wywołał ogromną chęć przyjrzenia się bliżej sztuce impresjonistycznej. Ba, nawet naszła mnie ochota na odwiedzenie Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie!

Nigdy bym w sumie nie pomyślał, że kiedykolwiek będę porównywał polskiego pisarza do Dana Browna i w myślach zestawiał dzieła tych dwóch autorów obok siebie. Mało tego! Nigdy bym nie pomyślał, że obok takiego duetu pojawi się myśl, w której zachęcę tego drugiego do brania nauki od mojego rodaka. To w sumie tylko świadczy o mojej krótkowzroczności i w pewnym sensie braku wiary w naszych polskich pisarzy. Mógłbym bardzo długo wymieniać to, co było o wiele lepsze w „Bezcennym” niż w „Inferno”. Lepsze przygotowanie merytoryczne dotyczące poruszanego tematu. Lepsza budowa napięcia. Bardziej przemyślane sceny. Mniej wodotrysków, a więcej bardziej realistycznych wydarzeń. Bohaterowie, którzy mają pewien wyraz i u których można wyszczególnić jakieś konkretne cechy. A do tego wszystkiego o wiele lepsza (choć to subiektywna opinia) intryga, która na końcu wybucha z ogromną pompą, ale wydarzenia po drodze nie kłócą się z jej zakończeniem.

„– Nie dość, że wasz święty obraz to ruska ikona, to na dodatek Madonna jest czarna? Jeszcze mi powiedz, że była Żydówką. Polscy narodowcy o tym wiedzą?”

Przy okazji jest jeden z tych nielicznych audiobooków, w których aż tak mocno się nie gubiłem. Oczywiście wciąż nie było to tym samym, co popularnonaukowe pozycje lub reportaże, ale lektor zrobił dobrą robotę. Dość łatwo można było się odnaleźć w dialogach i rozpoznać poszczególne postacie. Dość istotną kwestią akurat w „Bezcennym” są też opisy scen akcji, w których teoretycznie można się nieźle zgubić – zwłaszcza jeśli lektor nie potrafi odpowiednio zaakcentować łańcuchów wydarzeń wraz z ich kolejnością. Tymczasem nawet najbardziej skomplikowane fragmenty zostały zaserwowane w sposób zrozumiały i przyjemny w odbiorze. Dopiero w takich audiobookach jak ten, człowiek zaczyna doceniać pracę lektora. 

„Bezcenny” to kompletnie inna jakość powieści przygodowej, z jaką miałem do czynienia. Wciągająca, zrównoważona, odpowiednio napisana i łącząca w sobie mnóstwo aspektów – począwszy od walorów edukacyjnych, poprzez ogrom ciekawostek, a na czystej, niczym nieskażonej rozrywce. Wprost nie mogę się doczekać sięgnięcia po kolejną część przygód Zofii Lorentz, zwłaszcza że została wydana w formie słuchowiska. Skoro zwykły audiobook sprawił mi tyle frajdy i doprowadził do tego, że koniecznie jeszcze w tym roku chcę odwiedzić Muzeum Książąt Czartoryskich tylko po to, by obejrzeć obrazy impresjonistów (hej, ja się w ogóle nie interesuję sztuką!), to co może zrobić kolejny tom? Tego nie wiem, ale chętnie się dam zaskoczyć! Oby pozytywnie.

Łączna ocena: 7/10



Cykl „Zofia Lorentz’

Bezcenny | Kwestia ceny


wtorek, 14 lipca 2020

„Stranger Things. Ciemność nad miastem” – Adam Christopher

„Stranger Things. Cisza nad miastem” – Adam Christopher
Źródło: Lubimy Czytać
Autor:
Adam Christopher
Tytuł: Stranger Things. Ciemność nad miastem
Wydawnictwo: Poradnia K
Tłumaczenie: Paulina Braiter-Ziemkiewicz
Stron: 460
Data wydania: 3 lipca 2019

Z niecierpliwością czekam na czwarty sezon serialu „Stranger Things”, na który niestety sobie trochę poczekam. Początkowo premiera miała odbyć się jakoś na początku 2021 roku, jednak pandemia spowodowała zatrzymanie zdjęć, które rozpoczęły się w lutym 2020, a to z kolei oznacza przesunięcie wszystkiego w czasie. Do kiedy? To jest doskonałe pytanie, na które chyba jeszcze nikt nie zna odpowiedzi. W oczekiwaniu na kolejny sezon nadrabiam więc (dzięki uprzejmości Wydawnictwa Poradnia K) książki, które osadzone są w tym uniwersum. „Mroczne umysły” nie do końca mnie przekonały, chociaż jako książka młodzieżowa były całkiem niezłe. „Ciemność nad miastem” to już odrobinę inna liga – wciąż młodzieżowa, ale według mnie o niebo lepsza od poprzedniczki.

Nastka nie może wytrzymać nudnej atmosfery świąt z samym Hopperem pod dachem. Przybrany ojciec dziewczynki nigdy nie był najlepszy, jeśli chodzi o kontakty z innymi ludźmi, a zwłaszcza z dziećmi, jednak stara się jak tylko może. Do tego stopnia, że zgadza się opowiedzieć Nastce o swojej przeszłości w nowojorskiej policji, kiedy nastolatka wyciąga stare pudło z dokumentami i zdjęciami z tamtego okresu. Okazuje się, że Hopper skrywa niejedną tajemnicę, a największe piętno na jego psychice odcisnął nie Wietnam, w którym odsłużył dwie tury, ale właśnie jedna ze spraw, z którą miał styczność prawie na początku swojej detektywistycznej kariery…

„Włożył krew, pot i czasami, jak mu się zdawało, część zdrowia psychicznego w walkę na wojnie, która nie mogła się skończyć i która toczyła się bez żadnych zrozumiałych powodów. A tymczasem życie w pipidówce w Stanach uwięzło w czymś w rodzaju pętli czasu i po powrocie nie dostrzegł żadnych zmian. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek się zmieni, czy w ogóle może się zmienić?”

Tym razem, jak sam opis wskazuje, mamy do czynienia z historią Hoppera – doskonale nam znanego, twardego, trochę apodyktycznego i niezwykle ciężkiego w obyciu szeryfa, który pod twardą skorupą kryje człowieka wrażliwego i chętnego do pomocy. W jakiś sposób życie musiało go doświadczyć, że stał się taki, a nie inny i to właśnie między innymi wydarzenia z Nowego Jorku, z 1977 roku, mają w tym swój duży udział. Zdecydowana większość „Ciemności nad miastem” to właśnie ta wspomniana historia pewnego dochodzenia, które Hopper prowadził w związku z serią morderstw na terenie miasta, które nigdy nie śpi. Przeplatane jest wstawkami z samą Nastką, zadającą pytania i dociekającą prawdziwej natury tych wydarzeń.

Tak po prawdzie Adam Christopher zaserwował coś w rodzaju kryminału lub thrillera osadzonego w Uniwersum „Stranger Things”. Jeśli mam być szczery, to nie za bardzo widzę jakikolwiek bardziej poważny związek pomiędzy samymi wydarzeniami w serialu a opisaną historią. Wygląda to bardziej na próbę popłynięcia na fali świetnego i głośnego serialu przy jednoczesnym spełnieniu swoich pisarskich marzeń: wydania kryminału. Oczywiście w pewnym sensie to dochodzenie tłumaczy nam, dlaczego szeryf z Hawkins był takim człowiekiem, jakim go poznaliśmy, ale też nie do końca – już w 1977 roku miał wiele cech, które znamy z serialu. Był uparty, łatwo wybuchał gniewem i ogólnie można go było opisać jako chłodnego oraz trudnego w obyciu. Wygląda na to, że prowadzone dochodzenie po prostu utwardziło jego charakter i zabetonowało te cechy, które pozwoliły mu je przeżyć.

„Bo strach stanowi klucz. Jeśli ludzie się boją, możesz nad nimi panować”.

Jeśli jednak wytniemy na chwilę sam związek ze „Stranger Things” i skupimy się jedynie na samej zawartości, jako zwykłej książce, to jak na pozycję przeznaczoną dla młodzieży jest to naprawdę kawał fajnego kryminału. Można powiedzieć, że to taki typowy slow action – cała akcja rozwija się powoli, ale jest na tyle zawiła i tajemnicza, że przykuwa uwagę. W tle przewija się mnóstwo sekretów, na pierwszy rzut oka niespójnych ze sobą poszlak, jak również ulubione przez amerykańskich policjantów Federalne Biuro Śledcze. Jeśli jest FBI, to musi być naprawdę coś bardzo grubego. No i faktycznie Hopper ze swoją partnerką – Delgado – tonie w niezbyt przyjemnej sprawie, w której nie powinni nawet moczyć stóp. Historia może usatysfakcjonować nie tylko młodzież, dla której książka ta jest przeznaczona, ale również dorosłego czytelnika.

Może i trochę boli ten brak bezpośredniego powiązania (czy nawet pośredniego lub choćby cienia wpływu) pomiędzy Hopperem ze „Stranger Things” a nowojorskim detektywem z 1977 roku, ale z drugiej strony nikt nie powiedział, że musi ono być. „Ciemność nad miastem” jest fajnym, prostym, choć mimo wszystko ciekawym i wciągającym kryminałem, pokazującym przeszłość stróża prawa z Hawkins. Jako fan „Stranger Things” nie jestem ani usatysfakcjonowany, ani zawiedziony. Jako czytelnik jestem wystarczająco ukontentowany. Mogę śmiało polecić jako niewymagającą, ale pozostawiającą przyjemny posmak przekąskę pomiędzy bardziej ambitnymi lekturami.

Łączna ocena: 7/10

Za możliwość przeczytania dziękuję




piątek, 10 lipca 2020

Bardzo chcę! #70 – „Czarna owca medycyny. Nieopowiedziana historia psychiatrii” Jeffrey Alan Lieberman

Źródło: Lubimy Czytać
Zaskoczeni, że znowu w ramach cyklu „Bardzo chcę!” pojawia się książka popularnonaukowa i to na dodatek o tematyce medycznej? Nie od dzisiaj mnie ciągnie w tę stronę, o czym pewnie wiedzą stali bywalcy mojego bloga – zawsze byłem jednak zbyt leniwy i nie chciało mi się uczyć, więc karierę medyczną odpuściłem już na samym początku. Ba! Nawet nie myślałem o podejściu do matury z biologii i chemii, wymaganej w tamtych czasach podczas rekrutacji na jakiekolwiek kierunki związane z medycyną! Bardzo za to lubię cały czas czytać zarówno o najnowszych odkryciach, jak i obecnym systemie, pracy w poszczególnych zawodach, jak i ciekawostkach oraz historii medycyny. Zwłaszcza ta ostatnia jest dla mnie niezwykle ciekawa, co chyba widać po moich zachwytach nad „Stuleciem chirurgów”...

Tym razem będę miał (jak już wreszcie się dobiorę do tej pozycji…) z historią psychiatrii! Ta dziedzina medycyny od dawien dawna była uznawana za trochę… trędowatą. Psychiatrzy mają i mieli swoje bardzo ważne miejsce w medycynie, jednak pacjenci często boją się samego słowa określającego tę specjalizację. Psychiatria bowiem kojarzy się z szaleńcami, „czubkami” oraz „wariatami” – choć nie do końca słusznie. Z opisu „Czarnej owcy medycyny” wynika jednak, że można dzięki niej poznać również tę ciemną stronę, zwłaszcza z czasów, których nie chcą pamiętać współcześni specjaliści, głównie ze względu na dość niehumanitarny i niekoniecznie naukowy charakter niektórych badań. Oprócz tego jednak jest ogromny kawał wiedzy historycznej do przekazania i pokazania, że nie taki psychiatra straszny, jak go malują!

A co takiego dokładnie przedstawia nam opis Wydawnictwa Poznańskiego?

„Z tej książki dowiesz się:
• Co łączyło Zygmunta Freuda ze Steve’em Jobsem?
• Jak wyglądały prehistoryczne przypadki trepanacji czaszki?
• Dlaczego choroby psychiczne leczono lobotomią?
• Co wspólnego miał gangster Al Capone z kompozytorem Robertem Schumannem?

Przez lata psychiatria uchodziła za czarną owcę medycyny. Wizyta u psychiatry była ostatecznością i często wiązała się z ostracyzmem społecznym. Nie pomagał fakt, że powstające teorie dotyczące leczenia schorzeń psychicznych często były ze sobą sprzeczne.

Jeffrey A. Lieberman – były szef Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego – prowadzi nas, wręcz w detektywistyczny sposób, przez historię jednej z najciekawszych dziedzin medycyny. Pokazuje trudności, przed którymi stawali psychiatrzy, próbując znaleźć przyczyny chorób i sposoby na skuteczne ich wyleczenie. Ale przede wszystkim opowiada o tym, jak długo psychiatrzy musieli walczyć o udowodnienie tego, że choroby, którymi się zajmują, istnieją naprawdę.
Książki dobre nie tylko w teorii!”

I jak się podoba?

poniedziałek, 6 lipca 2020

„Stranger Things. Mroczne umysły” – Gwenda Bond


„Stranger Things. Mroczne umysły” – Gwenda Bond
Źródło: Lubimy Czytać
Autor:
Gwenda Bond
Tytuł: Stranger Things. Mroczne umysły
Wydawnictwo: Poradnia K
Tłumaczenie: Paulina Braiter-Ziemkiewicz
Stron: 362
Data wydania: 24 kwietnia 2019


„Stranger Things” to jeden z moich ulubionych seriali! Nie pamiętam już dokładnie, czy zacząłem go oglądać wtedy, kiedy wyszedł, czy dobrałem się do niego nieco później (skłaniam się ku tej drugiej opcji), jednak jak już zacząłem, to pochłonął mnie bez końca! Nie jestem jeszcze na etapie sięgania po wszystkie możliwe materiały, które się pojawiają w popkulturze i są związane z serialem, ale jedną książkę już przeczytałem – „Wszyscy mówią na mnie Max”. Nie była to może w mojej opinii najlepsza powieść, jaka istnieje, ale na pewno dała mi trochę radochy z poznania jednej z bohaterek z nieco innej strony. „Mroczne umysły” to jedna z tych „oficjalnych” powieści, można powiedzieć „kanonicznych”, więc tym bardziej musiałem po nią sięgnąć!

Rok 1969 to nie tylko rok, w którym amerykańskie wojska cały czas stacjonowały w Wietnamie, walcząc z siłami Wietkongu, ale również przełomowy rok dla Terry Ives. Wtedy dostaje się do tajnego programu badań prowadzonych w Hawkins przez doktora Brennera. Choć są to lata, w których takie rzeczy jak kwas prawie leżą na ulicach, to jednak Terry wraz z nowo poznanymi znajomymi dostaje jeszcze lepszy towar w rządowym laboratorium. Wszystko byłoby w miarę normalne – w końcu to tajne badania, tajne laboratorium no i oczywiście sprawa rządowa – gdyby nie obecność na terenie ośrodka młodej, pięcioletniej dziewczynki o imieniu Kali.


„Nikt nie powinien czuć się winny dlatego, że żyje. Że jest szczęśliwy. Że ma chwile, gdy może udawać, iż wszystko, co wredne na tym świecie, nie spotyka akurat jego”.

Książka opisywana jest jako historia Jedenastki oraz przede wszystkim jej matki – ma na celu przedstawienie widzom serialu wydarzeń, które nie były pokazane na ekranie. Właśnie dla takich smaczków sięga się po powieści będące niejako rozszerzeniem stworzonego uniwersum, chociaż nie zawsze wychodzi to doskonale. Parę potknięć w „Mrocznych umysłach” widzę, jednak trzeba mieć na uwadze, że jest to pozycja przeznaczona raczej dla młodzieży niż dorosłego czytelnika. Widać to zarówno po języku, jak i masie uproszczeń w całej książce. Chętnie bym zobaczył bardziej… twardą wersję, bo z opisanych wydarzeń można zrobić świetny horror. Kłóciłby się on jednak z koncepcją „Stranger Things”, chociaż może kiedyś…

Na pewno historia przedstawiona przez Gwendę Bond jest spójna, zwłaszcza z serialem. Na tyle, o ile mi się udało pododawać i poodejmować lata, wszystko się doskonale zgadza. Zarówno postacie, które spotykamy zarówno w książce, jak i serialu, a także przyszłe wydarzenia. Autorka rzetelnie przygotowała się do osadzenia swoich własnych bohaterów w świecie, który ma już swoje daty, postacie i charakterystykę. To jest bardzo spoko i zdecydowanie na plus, bo mega istotne jest, aby się nie rozjechać z tym, co już zostało stworzone. Chociaż skoro jest to element oficjalnego świata Stranger Things, to jakże by mogło być inaczej?

Jak już wspomniałem, zarówno styl pisarski Gwendy Bond, jak i sposób przedstawienia wydarzeń jasno pokazuje, że jest to raczej powieść dla młodzieży. Bardzo uproszczona, w wielu miejscach wręcz aż za bardzo – aż do granic naiwności. Trudno jest co prawda znaleźć w niej jakieś drastyczne dziury logiczne, jednak do niektórych spraw można się przyczepić. Są aż zbyt nieprawdopodobne i naciągane (i nie chodzi tu wcale o otoczkę fantastyczną związaną z laboratorium w Hawkins). Czasem miałem wrażenie, że autorka tak nie do końca ma plan na całą książkę i pisze ją dla samego pisania – ma mniej więcej rozpisane kamienie milowe, wie jak przeskoczyć z punktu do punktu, ale nie ma pojęcia czym wypełnić przestrzenie pomiędzy nimi. Nie przeszkadzało to jakoś mocno w samej lekturze – ot, po prostu wyszła z tego lekkie czytadło, które nie zmusza do myślenia, tylko czytania. Na dodatek bardzo szybkiego czytania, bo lekturę pochłania się błyskawicznie.

„Rozwiązywanie problemów jest proste, gdy ma się dostęp do odpowiednich narzędzi”.

Nie spodziewajcie się jakichś niesamowitych tajemnic odkrytych w tej powieści. Historia Jedenastki oraz jej matki jest do bólu prosta, choć dzięki temu jeszcze bardziej pasuje do klimatu „Stranger Things”. Na samym początku, kiedy mniej więcej się już zorientowałem, w którą stronę to wszystko się potoczy, nie byłem przekonany do takiego ruchu. Rozumiecie, spodziewałem się czegoś wow! Historii, która może spowodować opad szczęki. Jednak już pod koniec przekonałem się, że tak jest w sumie lepiej. Odpowiednia dawka tajemniczości i paranormalności została zaordynowana, ale w gruncie rzeczy nie ma tu niczego niesamowitego – a z prostych ludzi potrafią wyrosnąć geniusze. Proste historie natomiast prowadzą często do najciekawszych przygód.

Jak widzicie, nie jestem lekturą ani zachwycony, ani rozczarowany. Nie nazwałbym „Mrocznych umysłów” absolutnym „must read” dla fanów serialu, jednak nie stawiam też kreski na tej pozycji. Jest w niektórych aspektach doskonale przemyślana, w innych widać duże braki, jednak podsumowując, jest to ciekawa lektura. Lekka, niezbyt wymagająca, rozszerzająca mimo wszystko uniwersum i pozwalająca spojrzeć na niezwykłe postacie przez pryzmat przeciętności. Miałem większe oczekiwania, ale rozczarowany nie jestem ani trochę. To chyba po prostu taki już los książek z tego uniwersum – przeznaczone są dla konkretnej grupy osób i trzeba po prostu się przyzwyczaić, że będą wyglądały nieco inaczej.

Łączna ocena: 6/10


Za możliwość przeczytania dziękuję




sobota, 4 lipca 2020

Co pod pióro w lipcu 2020?

Czerwiec, czerwiec i po czerwcu! A jak po czerwcu, to znaczy, że lato w pełni! Przynajmniej teoretycznie, bo ten czerwiec też taki trochę w kratkę był, zwłaszcza z temperaturą. Dla mnie to akurat bomba, bo wolę jednak jak jest odrobinę chłodniej! Takie… bo ja wiem… dwadzieścia stopni i dla mnie jest spoko. Wiem, pewnie mnie zaraz część osób zlinczuje za taką herezję, ale cóż ja poradzę, że się topię w temperaturze nawet poniżej dwudziestu pięciu stopni Celsjusza… Nawet mi się leżeć plackiem wtedy nie chcę. Po cichu więc liczę, że lipiec nie będzie wcale taki upalny, a wręcz mam nadzieję, że trochę popada w Toruniu. Będzie większa motywacja do czytania!

W nadchodzącym miesiącu planuję głównie pochylić się nad kontynuowaniem rozpoczętych serii oraz cykli – dalsza część Uniwersum Metro 2033, rozpoczęty świeżo „Hyperion” (trzeba kuć żelazo, póki gorące) czy „Świat Dysku” to klimaty, których możecie się spodziewać! Do tego rzecz jasna parę tytułów w słuchawkach, zapewne głównie w klimatach literatury popularnonaukowej lub reportażu. Innymi słowy, nic nowego, w sensie dosłownym i przenośnym! Żadnych premier, raczej sięganie po sprawdzone już w pewnym sensie tytuły. No i oczywiście sprawdzonych bohaterów.

Niczym nowym również chyba nie będzie fakt, że wszystkie poniższe okładki pochodzą z serwisu „Lubimy Czytać”! Kolejność tytułów kompletnie przypadkowa. :)

„Upadek Hyperiona” – Dan Simmons

Cóż, do samego „Hyperiona” przymierzałem się dobre dwa lata, ale jak już się dobrałem, to chcę skończyć cały cykl jak najszybciej. Po mega dojrzałym pierwszym tomie czas na drugi, w którym poznam dalsze lody Pielgrzymów oraz całej reszty wydarzeń, które rozpoczęły się w pierwszej części. Aż trudno cokolwiek napisać bez narażenia Was na spoilery „Hyperiona”!

„Kapelusz pełen nieba” – Terry Pratchett

Kolejne spotkanie z Tiffany Obolałą, tym razem w już nieco bardziej… dynamicznej i czarownicowej formie. No i do tego będzie Babcia Weatherwax! Mam pewną słabość do cyklu z czarownicami, nie wiem, czy bardziej lubię ich przygody, czy Straży Miejskiej z Ankh Morpork. Pewnie po lekturze tego tomu będę jeszcze bardziej niezdecydowany!
„Ciemne tunele” – Siergiej Antonow

Mojej przygody z Uniwersum Metro 2033 ciąg dalszy. Przy okazji wracamy również do moskiewskiego metra, od którego zaczęła się moja przygoda zarówno ze światem stworzonym przez Glukhovsky’ego, jak i w ogóle jego prozą. Idę oczywiście zgodnie z kolejnością zaproponowaną przez Matkę Przełożoną, która jak na razie wydaje się idealną kolejnością. Do zobaczenia więc w ciemnych tunelach!
„Stranger Things. Ciemność nad miastem” – Adam Christopher

Jak do tej pory czytałem tylko jedną powieść opartą o uniwersum Stranger Things. Uwielbiam ten serial i z niecierpliwością czekam na kolejny sezon! Tymczasem mogę się pocieszyć dwiema książkami wydanymi przez Poradnia K, które są oficjalnie uznawane za kanoniczne (można tak już powiedzieć?), a jedną z nich jest właśnie „Ciemność nad miastem” – historia Hoppera!
AUDIOBOOKI

Praktycznie nigdy nie mam pojęcia, co ja będę słuchał… Potrafią mi się plany zmienić dosłownie z dnia na dzień – Empik Go co chwilę dorzuca coś nowego i czasem aż kusi, żeby się rzucić na jakąś świeżynkę. Teoretycznie jednak w planach mam kilka tytułów, tym razem nieco krótszych niż ostatnie (nawet po dwadzieścia cztery godziny), więc pewnie będzie nieco większa różnorodność. Między innymi możecie się spodziewać takich oto książek:

  1. „Prawda. Krótka historia wciskania kitu” – Tom Phillips
  2. „Czarne flagi” – Joby Warrick
  3. „Saga Puszczy Białowieskiej” – Simona Kossak
A jak Wasze plany na lipiec?

czwartek, 2 lipca 2020

Podsumowanie czerwiec 2020

Pół roku minęło jak jeden dzień, parafrazując pewną starą i dobrze znaną piosenkę! Pół roku jeszcze przed nami i 2020 rok się skończy – chociaż nie wiadomo, co do tego czasu jeszcze przyniesie. To chyba jeden z najbardziej niezwykłych w całym moim życiu i nie mam tu na myśli wydarzeń z mojego życia prywatnego. Wiecie, pandemia, mocne tąpnięcie w gospodarce (pierwsze, które zastało mnie jako w pełni świadomego tego problemu człowieka, w 2008 roku byłem wszak licealistą) i cała reszta niespodzianek raczej nie należy do codzienności krajów Europy Zachodniej i Środkowej. W każdym razie na przeciętnego człowieka wszystkie te wydarzenia jedynie częściowo wpływają, co w pewnym sensie pokazuje między innymi społeczność blogerów książkowych – premiery zaczynają wracać do normy, książki wciąż są kupowane (chociaż niewątpliwie małe księgarnie mocno oberwały) i jakoś się to wszystko kręci powoli.

W tym miesiącu przygotowałem dodatkowe statystyki! Takie mniej związane z książkami, a bardziej z ogólnie pojętą popkulturą (powiedzmy). Od początku miesiąca prowadzę sobie spis obejrzanych seriali oraz filmów, a do tego przesłuchanych podcastów. W poprzedniej aplikacji do podcastów miałem co prawda zbiorcze statystyki, ale były… no właśnie, zbiorcze. Tak bardzo, bardzo zbiorcze. Ja lubię sobie spojrzeć na przykład na to, którego dokładnie twórcy słuchałem w danym miesiącu najwięcej. Albo ilu łącznie różnych podcastów przesłuchałem. Z pomocą więc przychodzi niezastąpiony w takich przypadkach Excel! W efekcie wyszły dodatkowe plansze, które możecie podziwiać poniżej!

No cóż, to chyba pozostaje przejść do crème de la crème tego postu, czyli właśnie wspomnianych plansz z infografikami przedstawiającymi garść statystyk!




Zaszalałem z audiobookami w tym miesiącu, nie ma co… Trochę w tym na pewno pomógł fakt, że audiobooka jestem w stanie słuchać na sporym przyspieszeniu, a słuchowiska, które królowały u mnie przez ostatnie dwa miesiące, wolę jednak słuchać nieco… wolniej. Spokojniej. Delektować się przedstawieniem dźwiękowym. Ogólnie rzecz biorąc, udaje mi się czytać cały czas mniej więcej tyle samo, jeśli chodzi o liczbę pozycji – zarówno z minutami, jak i stronami bywa różnie. Jak jednak widzicie, czerwiec jakoś mocno nie odbiegł od poprzednich miesięcy, zwłaszcza pod kątem samych książek papierowych. Swoją drogą muszę wreszcie zacząć czytać nieco więcej e-booków...



A tu kompletna nowość w statystykach! Podcasty, seriale oraz filmy obejrzane/przesłuchane przeze mnie w czerwcu! Oczywiście same surowe dane, bez szczegółowych list (te wrzucę poniżej, dosłownie jako listę). Excel (a konkretniej Google Sheets) poszedł w ruch i zrobiłem sobie parę takich filtrów i innych przeliczeń, które wyciągają kompletnie nikomu do niczego niepotrzebne informacje. Wiecie jednak, że uwielbiam takie zabawy, więc sam się dziwię tylko jednej rzeczy – że dopiero teraz wpadłem na ten pomysł! Przy okazji jednak widać ile same podcasty zjadają mi czasu. No, chociaż to słowo jest akurat kiepsko dobrane – staram się bowiem wykorzystywać każdą możliwość do słuchania podcastów/audiobooków. A oba media razem wzięte dają naprawdę niezły wynik…



Cały czas mam świetną zabawę z Instagramem – nawet zrobienie zdjęcia wciągnąłem oficjalnie jako podpunkt podczas tworzenia recenzji (lub po prostu jako informację o tym, co przeczytałem, jeśli parę słów opinii ma trafić do zbiorczego podsumowania miesiąca)! Nie jestem oczywiście świetnym fotografem, raczej marnym, ale frajda jest i to jest najważniejsze! Zasięgów ogromnych nie mam, wielu fanów moich „artystycznych wypocin” również, jednak cieszę się każdą osobą, która uważa moje fotki/opisy/relacje/cokolwiek innego za warte oglądania! Poniżej jak zwykle najczęściej serduszkowane zdjęcie z ostatniego miesiąca!

View this post on Instagram

Dużo nowych książek do Was trafiło w maju? Do mnie przybyło siedem sztuk! Dwie z kolekcji #czarnykryminał, dwie części „Domu ziemi i krwi” z #crescentcity, dwie wygrane ksiązki od @inia.recenzuje oraz do tego druga część cyklu #koloryzła od @malgorzataoliwiasobczak . 😁 Część oczywiście już przeczytana, a część jeszcze poczeka na swoją kolej! ⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀ —————————————— ⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀ #czytamzuroboros #wydawnictwowab #czytamfantastykę #czytamkryminał #instaksiazki #instaksiążki #literature #literatura #bibliophiles #ksiazkoholizm #książkoholizm #nowenabytki #noweksiążki #addictedtobooks #readingboy #zdjeciedlaksiazki #readstagram #booksofig #bookpassion #takczytam #readersofig #bookstagrampl #zpiorem #zpioremwsrodksiazek #bookstagrampolska

A post shared by Z piórem wśród książek (@zpiorem) on


Tym razem zaszalałem z książkami! Aż jedenaście sztuk do mnie dotarło! Dwie recenzenckie, trzy ostatnie tomy kolekcji „Czarny Kryminał”, a reszta to zakupy w postaci całego cyklu „Hyperiona” + pierwsze moje książki Lovecrafta oraz Gaimana.

  1. „Hyperion” – D. Simmons
  2. „Upadek Hyperiona” – D. Simmons
  3. „Endymion” – D. Simmons
  4. „Triumf Endymiona” – D. Simmons
  5. „Mitologia nordycka” – N. Gaiman
  6. „Zgroza w Dunwich” – H. P. Lovecraft
  7. „Zbrodnia w szkarłacie” – K. Kwiatkowska
  8. „Seans w domu egipskim” – M. Szymiczkowa
  9. „Zgubna trucizna” – K. Kwiatkowska
  10. „Stranger Things. Mroczne umysły” – G. Bond
  11. „Stranger Things. Ciemność nad miastem” – A. Christopher

Na sam koniec przedstawiam pełną listę książek, które przeczytałem w czerwcu – pod linkami znajdziecie albo pełne opinie, albo zostaniecie przeniesieni do zbiorczego podsumowania tytułów, które zebrałem w jednym poście w postaci maksymalnie dwóch akapitów per książka.



A jak tam Wasz czerwiec?

środa, 1 lipca 2020

Zbiorczo spod pióra – czerwiec 2020

Kolejny miesiąc za nami, więc pora na kolejną porcję krótkich mikro opinii o przeczytanych przeze mnie książkach! Nie znajdziecie ich co prawda na Lubimy Czytać ani na GoodReads, ale za to możecie zobaczyć, co sądzę o niektórych tytułach właśnie tutaj. Klasycznie maksymalnie dwa akapity per tytuł, jeśli tylko nie czułem, że mogę się rozpisać na pełną opinię. Na wspomnianych wcześniej portalach znajdziecie oczywiście moje oceny wyrażone w skali 1-10 lub 1-5 (w zależności od serwisu), więc jeśli to Wam w zupełności wystarcza, to zapraszam właśnie tam! Do samego Lubimy Czytać łatwi traficie dzięki widżetowi w prawym menu na blogu.

Przejdźmy jednak do sedna tego wpisu, czyli samych opinii. Kilka ich się zebrało, chociaż stawiałem tym razem na nieco grubsze pozycje, a do tego kilka z nich faktycznie aż się prosiło o pełną opinię, jednak pustego wpisu nie zostawię! Chyba nie będzie zaskoczeniem dla nikogo, kto już kilka razy tutaj trafił, że okładki pochodzą z niezastąpionego pod tym względem serwisu Lubimy Czytać! Reszta to już moja wesoła twórczość, bazująca na tym, co zostało mi w głowie po przeczytaniu lub przesłuchaniu poszczególnych książek.

„Orzeł biały” – Marcin Przybyłek

Format: Audiobook
Stron/długość: 23h 46m
Lektor: Wojciech Masiak

„Orła białego” przesłuchałem głównie dzięki poleceniu Sylwki w UnSerious.pl – odkąd słucham audiobooków, wybieram raczej reportaże lub literaturę popularnonaukową. Miewam małe problemy ze skupieniem się na fabule oraz przede wszystkim dialogach w beletrystyce w wydaniu audio. Wojciech Masiak miał jednak w tej książce dać radę i muszę przyznać, że faktycznie dał. Mega fajnie modulował głosem, wydawał z siebie odpowiednie dźwięki, kiedy było trzeba, a dialogi również starał się czytać tak, aby łatwo było się odnaleźć w tym, kto akurat mówi.

Sama książka jest bardzo specyficzną pozycją. Można powiedzieć, że to taki zbiór stereotypów o współczesnej, polskiej urban fantasy. Wiecie, dużo przekleństw, sporo krwi i flaków, surrealistyczne sceny, mocno przerysowane postacie oraz tak popieprzona budowa świata, jak tylko się da. Wszystko okraszone typowo polskim humorem. Jako smaczki Marcin Przybyłek umieścił znane postacie (jak Robert J. Szmidt), a dokładniej ich imiona i cechy charakterystyczne w roli postaci pojawiających się w książce. Osobiście odbieram „Orła białego” jako bardzo lekką, humorystyczną pozycję, dobrą do łyknięcia w wolnej chwili, chociaż czasem poziom absurdu nieco wykraczał poza skalę, którą toleruję.

„Wolni Ciut Ludzie” – Terry Pratchett

Format: Książka
Stron/długość: 283
Tłumacz: Piotr W. Cholewa

Podczas lektury każdej możliwej książki Terry’ego Pratchetta, niezmiennie nie potrafię wyjść z podziwu dla tego, jakim cudem Piotr W. Cholewa był w stanie przetłumaczyć tekst, który właśnie czytam – jak wyglądał oryginał i jak pieruńsko dobrym w swojej robocie trzeba być, żeby dać radę. „Wolni Ciut Ludzie” wprowadzają czytelnika w świat Nac Mac Feegli, którzy nie tylko samo sami w sobie są wyjątkowi, ale posługują się również wyjątkowym językiem. Takim połączeniem kilku gwar z seplenieniem się oraz nowomową. Mają przy tym swoje zasady, tradycje oraz całą resztę!

„Wolni Ciut Ludzie” to również kolejne spotkanie z czarownicami, które w Świecie Dysku bywają poważane, a bywają również nielubiane. Zależy od miejsca. Tiffany Obolała, jako bardzo rezolutne dziecko, wydaje się idealną kandydatką na czarownicę – nawet jeśli czarownice potrzebują solidnej skały. Trafia do krainy królowej, która to kraina do bólu przypomina wszystko, co znamy z baśni i bajek. Tak, tym razem brytyjski pisarz wrzucił na swój warsztat pełen satyry opowiastki o elfach, bajania i bajdurzenia, a przy okazji otworzył kolejny podcykl, skupiający się wokół postaci wspomnianej już Tiffany.

„Orzeł biały 2” – Marcin Przybyłek

Format: Audiobook
Stron/długość: 24h 57m
Lektor: Wojciech Masiak

Nie zwlekałem zbyt długo z sięgnięciem po kolejną część fantastyki, którą napisał Marcin Przybyłek! Tym razem autor zabrał nas na wschód i wylądowaliśmy w Rosji, na Ukrainie oraz Białorusi. Tam również była zielona zaraza, a jakże! Engelsi byli jednak odrobinę inni… No i nie raczyli się hertzburgerami, ale mózgoszejkami! Jak widzicie więc, poziom abstrakcji jest dalej dość wysoki, więc trzeba mieć to na uwadze. Jeśli jednak ktoś szuka właśnie takiej lektury, to „Orzeł biały 2” może być dla niego.

W pewnym sensie druga odsłona przygód majora Orłowskiego i jego ekipy jest o wiele bardziej dojrzała niż wcześniejsza. Ewentualnie po prostu przywykłem już do tego abstrakcyjnego i bardzo absurdalnego humoru. W każdym razie miałem więcej frajdy ze słuchania tego tomu niż poprzedniego – zwłaszcza że pomysłów autorowi nie brakło. Wschodnie orki są kompletnie inne niż te zachodnie, inaczej wygląda ich społeczność i hierarchia, chociaż oczywiście zachowane są te podobieństwa, które zwyczajnie muszą być zachowane.

„Chiny 5.0. Jak powstaje cyfrowa dyktatura” – K. Strittmatter

Format: Audiobook
Stron/długość: 10h 11m
Lektor: Głogowski Bartosz

Mam mały problem z tą pozycją – z jednej strony jestem pewien, że została przygotowana rzetelnie i czuć wręcz merytorykę potwierdzoną konkretnymi przykładami. Z drugiej jednak jest mocno… stronnicza. Przechylenie autora w konkretną stronę czuć na kilometr i to od samego wręcz początku. Trochę to zaburza odbiór całości, a szkoda – „Chiny 5.0. Jak powstaje cyfrowa dyktatura” przedstawia naprawdę dużą wartość związana z przedstawieniem rzeczywistego obrazu tej gospodarczej potęgi XXI wieku.

Jeśli nie interesujecie się polityką zagraniczną i nie śledzicie doniesień z Chin, to bardzo dużo informacji może być dla Was zaskoczeniem. Zwłaszcza jak spróbujecie zestawić ze sobą skutecznie uprawiany komunizm z kultem konsumpcjonizmu. Być może część rzeczy poruszonych w książce, takich jak cenzura, system oceny punktowej obywatela, „trzy razy T (Tajwan, Tybet, Tiananmen)” wyda się Wam znajomych, a K. Strittmatter je rozwinie. Bez względu na Wasz poziom wiedzy o Państwie Środka, warto dowiedzieć się nieco więcej o metodach Komunistycznej Partii Chin oraz tym, do jakiego punktu może doprowadzić ich polityka. Oraz w jaki sposób już wiele państw jest w ich rękach.

„Motyw ukryty. Z archiwum profilera” – Katarzyna Bonda, Bogdan Lach

Format: Audiobook
Stron/długość: 15h 30m
Lektor: Dariusz Odijo

Pierwsze, co przychodzi mi na myśl po wysłuchaniu wspólnej pracy Katarzyny Bondy oraz dra Bogdana Lacha to „a może tak sięgnąć po książki Katarzyny Bondy?” – jej pióro dodało naprawdę poetyckiej wręcz gładkości historiom opisanym w „Motywie ukrytym”. Dosłownie można było zapomnieć o tym, że nie słucha się wcale fikcyjnej powieści kryminalnej, ale prawdziwych historii, z którymi styczność miał dr Bogdan Lach – profiler, psycholog i biegły sądowy. Bardzo fascynujące przeżycie muszę przyznać, taka mieszanka.

Cała książka składa się z opisów różnych przestępstw, które dr Bogdan Lach pomagał rozwikłać. Tak naprawdę niewiele się dowiemy o samej pracy profilera oprócz poszczególnych działań (niekoniecznie ułożonych w jakiejkolwiek konkretnej kolejności) jak wywiad wiktymologiczny, które często są przydatne w pracy psychologa sądowego. Można więc powiedzieć, że jest to bardziej zbiór „ciekawych” przypadków, w których trzeba było wykazać się sprytem i dobrą intuicją przy doborze narzędzi niż przedstawienie całego warsztatu pracy. Jednak dla fanów true crime jest to na pewno książka warta uwagi!

„Widma w mieście Breslau” – Marek Krajewski

Format: Papier
Stron/długość: 320

Być może dla niektórych okaże się to sporym zaskoczeniem, że Marek Krajewski ląduję w krótkim podsumowaniu – w końcu jak do tej pory pisałem pełne opinie. Tym razem jednak nie mam za bardzo, o czym pisać. „Widma w mieście Breslau” były wybitnie przeciętne i trudno mi czy to się zachwycać, czy wręcz przeciwnie – wieszać psy. Mock jak Mock, wciąż zadziorny, porywczy, agresywny, wiele mu uchodzi na sucho no i ogólnie sprawia wrażenie bardzo dysfunkcyjnej jednostki. Znaczy się, jest prowadzony wzorowo!

Trochę mnie za to drażniły nagłe przeskoki akcji, nie zawsze jasno wytłumaczone. Pomysł na ubranie wszystkiego w konkretną fabułę wyszedł Markowi Krajewskiemu świetnie – zwłaszcza wszystkie zwroty akcji i plot twisty, których nie udało mi się przewidzieć, zasługują na dużą pochwałę. Oprócz tego jest to jednak powieść pełna sprzeczności i wywołująca we mnie ambiwalentne uczucia. Jest dobra, ale jakby… gorsza od wcześniej przeze mnie czytanych, z kilkoma wpadkami. Jednak tak czy siak, sięgnę po kolejny tom!