Pokazywanie postów oznaczonych etykietą hbo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą hbo. Pokaż wszystkie posty

sobota, 28 marca 2020

Z Netflixa pod pióro S02E05 – „Wataha” sezony 1-3

Źródło: Filmweb
Oryginalny tytuł: Wataha
Twórca: HBO
Rok: 2014, 2017, 2019
Gatunek: sensacyjny, thriller


Tytuł „Wataha” obijał mi się o uszy już od dłuższego czasu – w końcu pierwszy sezon był w 2014 roku, więc nic dziwnego, że o nim słyszałem. Jakoś jednak nie było nam po drodze. Po części pewnie dlatego, że dopiero w tamtym roku wykupiłem sobie dostęp do HBO Go, a wcześniej nie miałem dostępu do HBO nawet w abonamencie telewizyjnym, a po części zapewne powody były jeszcze bardziej prozaiczne – inne seriale. A że nie konsumuję seriali w ilościach hurtowych, to cóż… Tak wyszło. Kiedy już jednak się wziąłem za „Watahę”, to szybko nie odpuściłem – co prawda klasycznie obejrzenie trzech sezonów zajęło mi kilka tygodni, ale nie żałuję ani minuty spędzonej z tym serialem. Nie jest idealny, ale jest naprawdę dobry. No i do tego polski!

Bieszczady obejmują przeogromny obszar sąsiadujący z Ukrainą, z której co chwilę przedostać się próbują nielegalni imigranci. Straż Graniczna ma ręce pełne roboty niemalże każdego dnia. Często w przerzutach palce maczają największe szychy zarówno polskiej, jak i ukraińskiej sceny gospodarczej i politycznej, więc może dojść do takich sytuacji, jak zamach bombowy, który przeżył tylko Wiktor Rebrow – reszta strażników zginęła. Kapitan Straży Granicznej próbuje więc rozgryźć tę zagadkę i dojść do tego, kto stoi za tym zamachem. Rozmiary toczonego śledztwa mogą jednak wpłynąć na jego przyszłe życie w bardzo negatywny sposób.

Jedną z najmocniejszych stron tego serialu są niewątpliwie postacie – większość z nich to mocno, konkretnie zarysowane osobowości, mające swoje przyzwyczajenia, wewnętrzne kodeksy i sposoby radzenia sobie z problemami. Prym wiedzie według mnie Łuczak, były strażnik, który jednocześnie jest przyjacielem Wiktora Rebrowa. Co ten człowiek wyprawia, to jest coś pięknego! Sprawia wrażenie trochę głupkowatego mieszkańca wschodnich rubieży, który mieszka na uboczu, to i owo wie, żyje tak, jak kiedyś się żyło na wsi, a tak naprawdę wiele wie na temat zarówno przeszłości tych okolic, jak i obecnych wydarzeń. Przy okazji jest prostolinijny, bezpośredni i ma dość prostacki, chociaż urokliwy rodzaj humoru! Naprawdę coś pięknego! Swoją drogą jakiś czas temu rozpływałem się nad tym, jak genialnie lektor przeczytał „Agonię” Pawła Kapusty – tak, to był Jacek Lenartowicz, odtwórca roli Łuczaka we własnej osobie!

Zdjęcia to kolejny powód, dla którego warto obejrzeć „Watahę”. Piękne panoramy połonin, ujęcia zamglonych lasów, rzeki San i całej tej przyrody, z której bezkresu słyną Bieszczady. Nawet sceny patroli czy pościgów wśród bieszczadzkich lasów ukazują piękno tych gór, zarówno w lecie, jak i podczas mroźnej zimy. Wrażenia robią dalekie plany, na których widać, jak maleńki jest człowiek w kontekście ogromu przestrzeni. No i jak trudno tak naprawdę zapanować Straży Granicznej nad takimi terenami i jak ogromnym wyzwaniem jest uszczelnianie granic. W końcu tamtędy można dość łatwo przerzucać narkotyki, ludzi czy też inne „towary” (tak, „towary”, bo przedmiotowe traktowanie nielegalnych imigrantów to jeden z głównych tematów serialu). Piękno połączone z niebezpieczeństwem.

Tutaj możemy przejść do kolejnej sprawy, która mnie urzekła, czyli właśnie tematyki. Wszystko w serialu kręci się wokół Straży Granicznej i jej pracy – zarówno wątek główny, czyli próba rozwikłania zagadki zamachu bombowego, w którym ginie cała tytułowa Wataha (czyli obsada strażnicy Straży Granicznej), jak i wszystkie poboczne, które dyktują w pewnym sensie tempo całości. Nie przypominam sobie żadnego innego serialu, który byłby poświęcony tym służbom oraz problemie nielegalnego przerzutu różnych substancji, przedmiotów i ludzie przez zielone granice. Twórcy serialu poruszyli chyba większość najbardziej popularnych i istniejących w ludzkiej świadomości problemów z tym związanych, łącznie z ukazaniem potencjalnej siatki sięgającej bardzo wysoko do ludzi, którzy na co dzień obracają się w bardzo ciekawych kręgach. Tutaj znowu prym wiedzie postać Kality, który pojawia się już na początku serialu i daje się poznać jako roztropny i konkretny mafioso o cechach pozwalających wtopić się w tłum.

Można mieć za to trochę zarzutów (zwłaszcza w pierwszym sezonie, kolejnych dwóch wydaje się to nie dotyczyć w takim stopniu) do dynamiki wydarzeń. Akcja jest raczej wolna, jakby kazała się delektować innymi aspektami serialu, chociaż czasem może to zniechęcić – zwłaszcza w pierwszych kilku odcinkach. Z drugiej jednak strony pierwszy sezon był kręcony w 2014 roku, więc mimo wszystko były to nieco inne czasy (choć odległe jedynie o sześć lat), z nieco innym podejściem do kręcenia seriali. Na całe szczęście kolejne sezony tego problemu już nie mają – a zwłaszcza trzeci, który dostał wręcz jakiegoś turbodoładowania i naprawdę dużo się dzieje. Dużo i szybko. No, przynajmniej widz się nie zgubi w śledzeniu tego, co się dzieje na ekranie. Drugi sezon ma też dość denerwującą mnie osobiście tendencję do tworzenia dziur logicznych tylko po to, żeby je zaraz zasypać. W efekcie wszystko jest wyjaśnione i ma ręce oraz nogi, ale przez chwilę ma się pewien niesmak. Na całe szczęście i tutaj twórcy zmienili to podejście w trzecim – przeze mnie uważanym za najlepszy – sezonie.

Cóż, po obejrzeniu wszystkich trzech sezonów „Watahy” wcale się nie dziwię, dlaczego jest taki bum na ten serial – no i czemu wszyscy wokół się jarali tym, że pojawił się trzeci sezon. Z odcinka na odcinek coraz lepszy, a wiele niedociągnięć jest eliminowanych po drodze. Mega klimat, świetne postacie, które będę pamiętał przez długi czas, no i nietypowa problematyka. Przy okazji serial ten udowodnił, że można w Polsce robić produkcje dotyczące nietypowych lub ciężkich tematów, dotykających najwyższych szczebli władz, bez ciągłego rzucania mięchem i strzelania do siebie nawzajem przez cały czas. Można stworzyć obraz budujący napięcie, kręcący się wokół skomplikowanych akcji oraz lawirowaniu między przemocą a dyplomacją. Można, tylko trzeba chcieć. A jak już się komuś zachce, to można z tego zrobić coś, o czym będą mówić dziesiątki tysięcy widzów.

Łączna ocena: 8/10


Wszystkie kadry pochodzą z serwisu Filmweb.

sobota, 15 czerwca 2019

Z Netflixa pod pióro S02E02 – „Czarnobyl”

„Czarnobyl”
Źródło: Filmweb
Oryginalny tytuł: Chernobyl
Twórca: HBO
Rok: 2019
Gatunek: dramat


Tym razem tytuł tego cyklu może być trochę mylący. W końcu „Czarnobyl” to miniserial, który można obejrzeć na HBO, a nie Netflixie. Widać to zresztą nawet w pierwszych czterech linijkach niniejszego wpisu! Jednak mimo tego, serial ten jest zdecydowanie wart opisania i zwrócenia na niego Waszej uwagi (o ile jeszcze jego tytuł nie obił się Wam o uszy), a otwieranie kolejnego cyklu mija się z celem. Być może pomyślę nad jego przemianowaniem na coś bardziej generycznego – w końcu coraz więcej serwisów streamingowych się pojawia! A że nie ma czasu na ciągłe oglądanie to już insza inszość… Na „Czarnobyl” jednak czas znalazłem i absolutnie nie żałuję ani jednej minuty spędzonej przy jego odcinkach. Nawet mógłbym obejrzeć drugie tyle!

26 kwietnia 1986 roku w Czarnobylu dochodzi do jednej z najsłynniejszych katastrof związanych z energetyką jądrową na całym świecie. W bloku energetycznym nr 4 Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej dwa wybuchy doprowadzają do rozsadzenia budynku, w efekcie czego reaktor został odsłonięty, a grafit izolujący do tej pory reaktor zapłonął i rozpoczął swoją wielodniową emisję ogromnej ilości izotopów promieniotwórczych do atmosfery. To, co zaczęło dziać się po godzinie 01:23:40 to historia błędów, trudnych decyzji, propagandy oraz walki o zminimalizowanie skutków katastrofy jak tylko się da. Nie było jednak możliwe osiągnięcie tego bez ogromnych wyrzeczeń oraz poświęcenia wielu ludzkich istnień. I nie tylko ludzkich.

Realizm i naturalizm – tymi dwoma słowami można w pełni opisać „Czarnobyl”. Już od pierwszych minut widać, że twórcy postanowili nie tylko jak najwierniej oddać sam przebieg wydarzeń zarówno katastrofy, jak i tego, co działo się w ciągu miesięcy po niej następujących, ale również wygląd miejsc oraz ludzi. Można wczuć się w klimat radzieckiej myśli technologicznej lat 80. XX wieku – surowe, proste wykończenia, pomieszczenia przytłaczające swoją surowością i ogromem. Realistycznie oddane efekty choroby popromiennej, zwłaszcza w przypadku przyjęcia dużej ilości promieniowania w krótkim czasie. Jeśli macie wrażliwe żołądki, to nie polecam oglądania tego serialu podczas jedzenia. HBO nie bawiło się w cenzurę czy kadrowanie nieprzyjemnych widoków. Pokazali chorobę popromienną w całej okazałości.

Dość wiernie również została oddana sama historia, razem z ludźmi, którzy pociągali za sznurki oraz tymi, którzy szli w pierwszym szeregu do walki ze skutkami. Oczywiście w wielu miejscach konieczne było uproszczenie pewnych sprawy lub wręcz ich w pełni świadome przeinaczenie (jak jest w przypadku postaci Uliany Chomiuk, która tak naprawdę uosabia innych, rzeczywiście żyjących naukowców, którzy dokonali „jej” odkryć). Tego jednak można było się spodziewać, bo czymże byłby serial lub film w stu procentach wiernie oddający jakieś wydarzenia (<ironia mode off>)? Czy te wszystkie nieścisłości miały prawo się pojawić, czy nie wpłynęły przypadkiem negatywnie na postrzeganie wydarzeń z 1986 roku – trudno mi powiedzieć. Zgodnie z moją wiedzą dotyczącą tej katastrofy, nabytą na długo przed pojawieniem się tego miniserialu, nie powinno mieć to żadnych negatywnych skutków. Jednak jeśli ktoś bardzo mocno chciałby poznać dokładne szczegóły, to musi niestety uzupełnić serial bardziej fachowymi reportażami i opracowaniami.

Serial robi niesamowite wrażenie. Nie tylko swoim rozmachem i szczegółowością, ale również warstwą psychologiczną, która pokazuje z czym musieli mierzyć się wszyscy ludzie mający bezpośrednią styczność z katastrofą. Zarówno osoby decyzyjne, które odpowiedzialne były za samą tragedię, jak i usuwanie jej skutków, jak również te, które brały udział we wszystkich czynnościach. Twórcy pokazali ogrom tragedii również dla mieszkańców Prypeci, używając do tego celu scen, które w dość sugestywny sposób pokazują jak bardzo nieświadomi byli ludzie na wiele dni po wybuchach w bloku energetycznym nr 4. Dorośli i dzieci, kobiety i mężczyźni – wszyscy wystawieni na działanie promieniowania, czego wielu z nich nie przeżyło. A inni mieli odczuć skutki dopiero po paru latach. Wszystko to oczywiście w atmosferze powagi oraz prostego przekazywania faktów – bo tym to po prostu było. Faktem, że sporo osób umarło.

Można co prawda odnieść wrażenie, że serial nieco wyolbrzymia skalę problemu, sugerując wręcz wielotysięczne żniwo, jakie zebrała katastrofa w Czarnobylu, co nie do końca jest prawdą. Raporty jasno i wyraźnie wskazują dokładną liczbę osób, które poniosły śmierć w sposób bezpośredni lub pośredni, jednak o tym człowiek się dowie dopiero po głębszych poszukiwaniach. Na pewno jednak twórcy serialu osiągnęli jedną, konkretną rzecz – zwiększyli zainteresowanie tematem, gdyż niemalże cały internet huczy od wielu dni o Czarnobylu. Być może dzięki temu zwiększy się świadomość ludzi i ich umysły otworzą się na naukę, nie na przypuszczenia niepoparte żadnym badaniem. I w efekcie zmniejszy irracjonalny strach przed atomem. Nawet jeśli ma to oznaczać krytykę niektórych scen czy założeń serialu. Chociaż w przypadku badania wpływu katastrofy na wiele przypadków nowotworów sami naukowcy nie są do końca zgodni i uzależniają często wyniki od metodologii badań.

Pomimo pewnych nieścisłości i dość „amerykańskiego” wydźwięku, jest to serial jak najbardziej godny obejrzenia. Nie bez powodu przyćmił nawet ostatni sezon „Gry o Tron” i nie bez powodu pojawił się na ustach niemalże całego świata. Naturalizm oraz realizm przedstawiony w poszczególnych scenach potrafi działać na wyobraźnię i pokazać choć w małym stopniu z czym musieli wówczas walczyć ludzie. Pokazuje również jak bardzo Związek Radziecki próbował zatuszować tego typu problemy. Wreszcie porusza tematykę samego atomu jako źródła energii i zmusza do szukania o wiele bardziej wiarygodnych informacji niż garść zabobonów oraz niesprawdzonych informacji przekazywanych od osoby do osoby. A być może podczas poszukiwań traficie na wywiad z Anatolijem Diatłowem, który pozwoli Wam spojrzeć z dwóch różnych perspektyw na tę katastrofę. Możemy teraz jedynie wspominać te wydarzenia, ale prawdopodobobnie nigdy nie dojdziemy do tego, czy jest jedna konkretna rzecz lub osoba w pełni odpowiedzialna za taki a nie inny koniec czwartego bloku energetycznego Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej.

Łączna ocena: 9/10

Wszystkie kadry pochodzą z serwisu Filmweb.