Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ya!. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ya!. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 8 lutego 2021

[PREMIERA] „Twoja światłość” – Annalie Grainger

„Twoja światłość” – Annalie Grainger
Źródło: Lubimy Czytać

Autor:
Annalie Grainger
Tytuł: Twoja światłość
Wydawnictwo: YA!
Tłumaczenie: Agnieszka Walulik
Stron: 352
Data wydania: 10 lutego 2021

Książka ta przyszła do mnie nieco nieoczekiwanie – rzecz jasna jako egzemplarz recenzencki, chociaż nie był on przeze mnie świadomie zamówiony. Nic to jednak, czemu by nie przeczytać! Czysto teoretycznie akronim YA, który wchodzi w skład nazwy Wydawnictwa YA!, należącego do Grupy Wydawniczej „Foksal”, od razu kojarzy się z odmianą gatunkową, której na co dzień nie czytam – young adult – jednakże miałem już do czynienia z książką od nich i było to całkiem przyjemne spotkanie. Mowa tutaj o „Skrzyni ofiarnej”, która okazała się przyjemną lekturą. „Twoja światłość” ostatecznie również taka była, chociaż tym razem znalazłem nieco więcej wad.

Walia znana jest z bardzo ulewnych deszczy i ogólnie niezbyt przyjemnej pogody. Lil przekonuje się o tym dość boleśnie, kiedy prawie wpada na dziewczynę leżącą na drodze. Gdy okazuje się, że na szczęście nie stało się jej nic poważnego, jej wybawicielka staje przed nieco poważniejszym problemem – nie może do końca zrozumieć, co młoda kobieta mówi. Dość szybko jednak dochodzi do tego, że być może ma ona istotne informacje dotyczące zaginionej przed paroma miesiącami siostry Lil. Chociaż bardzo niepokojące są słowa o tajemniczym stowarzyszeniu, które oddaje hołd Światłu…

Faktycznie znowu miałem do czynienia z bardzo łatwo przyswajalną książką. Prosty język, proste przekazy, dobry styl, odpowiednie wyważenie między dialogami a opisami, no ogólnie sielanka. Taka przyjemna powieść na jedno lub więcej wieczorów (w zależności jak szybko czytacie). Nie miałem problemu ani z językiem, ani postaciami (nie należą może do najbardziej wyrazistych, ale są po prostu w porządku), ani też z przedstawieniem świata. W sumie w tym ostatnim to nie było zbyt wiele do pokazywania – wszystko działo się na terenie Walii, w niewielkim miasteczku, w którym akurat walijska pogoda postanowiła pokazać pazur. Znaczy się wodny, powodziowy pazur.

Dużym plusem jest również nieco piękne, ale jednocześnie straszne ukazanie Siostrzeństwa Światłości, które z samego początku jawi się jak zgromadzenie kapłanek rodem z powieści fantasy. Jednak, jak to mawiał klasyk, nic bardziej mylnego! Dość szybko wychodzi na jaw, że to wcale nie jest żadna powieść fantasy, tylko dość twardo osadzona na gruncie rzeczywistości historia, w której pierwsze skrzypce grają zaginięcia oraz sekty. Ta część książki jest bardzo pouczająca i faktycznie spełnia te założenia, które przyświecały Annalie Grainger w trakcie pisania, a o których możemy przeczytać w informacjach „od autorki” na samym końcu książki.

Niestety „Twoja światłość” ma też sporo wad. Ma dość naiwnie napisaną fabułę, która trzyma się kupy chyba jedynie dzięki tym fragmentom dotyczącym samego Siostrzeństwa Światłości oraz wątku zaginionej siostry. Jest bardzo dużo przegadanych i kompletnie niemających nic do dodania wątków, przez które równie dobrze można po prostu przelecieć oczami i przejść dalej. Dość beztrosko autorka podchodzi również do szczegółów, które niekoniecznie trzymają się kupy (jak nie gasnące świece w niemalże huraganie). Dość mocno psuje to ogólny odbiór powieści. Do tego czasem można odnieść wrażenie, że czas to tylko sugestia i tak naprawdę można go dowolnie formować, nie przejmując się, czy jakieś wydarzenie ma szansę zmieścić się w zadanym przedziale czasowym, czy też nie.

Jak widzicie więc, nie jestem do końca zadowolony z lektury, chociaż widzę kilka miejsc, w których mogłoby być o wiele lepiej. Autorka porusza ważny problem, próbując go jednocześnie przekazać w jak najprostszy sposób, ale coś tam po drodze poszło trochę nie tak przy budowie samej koncepcji całej historii i wypełnieniu jej. W ogólnym rozrachunku jest to całkiem niezła lektura, jednak nie usatysfakcjonowała mnie tak, jakbym tego chciał. Po prostu na pewne aspekty trudno nie spojrzeć krytycznie i czasem ciężko jest je przełknąć, próbując je jakoś wytłumaczyć. Chociaż być może młodszy czytelnik nie będzie na to wszystko, co jest mi solą w oku, uwagi i po prostu będzie się cieszył kolejnymi stronami „Twojej światłości”. W końcu sam nie wiem, jak odebrałabym tę pozycję piętnaście lat temu.

Łączna ocena: 6/10




Za możliwość przeczytania dziękuję

wtorek, 20 sierpnia 2019

[PREMIERA] „Skrzynia ofiarna” – Martin Stewart

„Skrzynia ofiarna” – Martin Stewart
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Martin Stewart
Tytuł: Skrzynia ofiarna
Wydawnictwo: YA!
Tłumaczenie: Helena Skowron
Stron: 400
Data wydania: 18 września 2019


Young Adult – zapewne niewiele osób spodziewało się ujrzeć te dwa słowa w opinii, która wyszła spod mojej ręki (klawiatury, pióra – „cokolwiek”). Jednak wcale nie jestem na bakier z literaturą młodzieżową – zazwyczaj nie jest to najbardziej ambitna lektura, ale potrafi sprawić mnóstwo przyjemności swoim o wiele prostszym podejściem do wykreowanego świata niż bardziej wymagająca literatura. Jeśli tylko jest w stanie opowiedzieć odpowiednią historię i stworzy bohaterów, których da się zapamiętać, to może się okazać wartościową książką. „Skrzynia ofiarna” od samego początku obiecywała może i niezbyt wyszukaną, ale intrygującą opowieść. Gdyby mnie blurb nie skusił, to bym nie sięgnął po tę pozycję. Muszę przyznać, że jest lepiej niż się spodziewałem.

Przyjaźń bywa bardzo mocnym spoiwem dla ludzi. Zwłaszcza jeśli została doprawiona nutą tajemnicy, która niekoniecznie powinna ujrzeć światło dzienne. Ludzie jednak w takich przypadkach mogą po wielu latach zacząć odczuwać negatywne skutki takiego spoiwa. Jeśli dojdzie przy tym do złamania złożonej kilka lat wcześniej przysięgi, to wszystko może skończyć się… dość krwawo. Sep, Arkle, Mack, Lamb i Hadley stanęli przed takim problemem, kiedy w cztery lata po pewnych wydarzeniach w lesie stają twarzą w twarz z serią niezbyt przyjemnych wypadków. Ciekawe jest więc, kto złamał przysięgę i poszedł do pewnej skrzyni samotnie lub co gorsza wyciągnął z niej to, co wcześniej włożył z własnej i nieprzymuszonej (choć wspartej senną wizją) woli.

„Maszerując tam, Roxburgh zrozumiał, co znaczy strach. Nie zwykłe wzdrygnięcie się na niespodziewany odgłos, ale prawdziwy, pierwotny strach – przeżuwanie rozumu przez pożółkłe zęby instynktu”.

Od razu czuć, że jest to powieść przeznaczona dla nieco młodszego czytelnika, ale o dziwo nie ocieka ogromną ilością emocji oraz uczuć. Może dlatego, że nie ma żadnego wątku miłosnego wyciągniętego na pierwszy plan. Mamy oczywiście problemy związane z przyjaźnią (lub jej brakiem, zależy jak na to spojrzeć) i jakby nie patrzył cała książka opiera się właśnie na motywie przyjaźni między młodymi ludźmi, ale nie dostajemy nią w twarz. Autor skupił się na przedstawieniu wydarzeń, na zbudowaniu pewnego rodzaju cięższego klimatu, który gęstnieje z każdą kolejną stroną książki. Daleko „Skrzyni ofiarnej” do horroru, chociaż wydaje mi się, że ma jego cechy. No dobra, w sumie sporo cech. Martin Stewart skupia się bowiem na stworzeniu bańki, w której zamyka czytelnika oraz bohaterów książki. Takiej bańki, w której nawet oddychanie wydaje się być zbyt trudne. Uważając rzecz jasna na pewne granice, które stawiane są w powieściach dla młodzieży.

To, co mi zgrzytało, to na pewno co chwilę pojawiające się w moich myślach nawiązanie do „To” Stephena Kinga. Nie zrozumcie mnie proszę źle – to kompletnie inna historia, inne osoby o innych osobowościach i w ogóle. Cóż, ale wiecie – coś, co powtarza się co X lat i nie należy do przyjemnych wydarzeń, nastolatkowie, których historia jest ukazana w dwóch wersjach (ze skokiem paru lat do przodu), małe, niemalże zapomniane przez ludzkość miasteczko. Ciężko nie skojarzyć. Nie wiem na ile opowieść o klaunie stała się inspiracją dla autora do napisania „Skrzyni ofiarnej”, ale coś za często widziałem w głowie linie prowadzące do jednej z moich ulubionych książek Mistrza Grozy. Nawet jeśli ciężko mi byłoby się doszukać jawnych zrzynek, to całokształt zdecydowanie zbyt mocno przypomina starą powieść Kinga. I to bez względu na to, czy takie było zamierzenie autora, czy jest to całkowity przypadek.

Duże propsy należą się tłumaczce za przypisy, które zrobiła w najbardziej newralgicznych momentach. Martin Stewart postanowił dość porządnie przyłożyć się do osadzenia akcji w latach 80. XX oraz 40. XX wieku, więc pojawia się kilka charakterystycznych dla tamtych czasów organizacji czy innych smaczków. Na szczęście ich liczba nie przekracza granic dobrego smaku – ot, po prostu kilka zgrabnie wplecionych nazw czy sloganów, które rzeczywiście brzmią, jakby mogły pojawiać się w codziennych rozmowach osób żyjących w tamtych czasach. Helena Skowron wyłapała te, którym warto nadać lekki rys historyczny, aby miały one w ogóle dla czytelnika jakikolwiek sens. Bez zbędnego rozwlekania, krótko, zwięźle, w żołnierskich słowach. Jak porządny raport – kilka słów, które potrafią przekazać absolutnie wszystko, co konieczne w danej chwili.

„Sep obrócił się i ujrzał drugiego psa – z poszarpanym ciałem i wnętrznościami wlekącymi się po drodze – który wyskoczył do przodu i zatopił kły w jego nodze”.

Mimo, że jest to powieść przeznaczona dla młodzieży, to autor nie ucieka od krwi, flaków i całej reszty nieprzyjemnych elementów wielu horrorów. Nie jest to żaden slasher, w którym wszystko opiera się na latających wszędzie jelitach, ale miłym zaskoczeniem jest sam fakt, że takie rzeczy pojawiają się w książce. „Skrzynia ofiarna” w fajny sposób łączy nieco infantylne podejście do otaczającego nas świata (wiele uproszczeń i przymykanie oka na pewno nieścisłości fabularne) z bardziej „mrocznymi” elementami, które można znaleźć w literaturze dla dorosłych. Jakkolwiek dziwnie by nie brzmiał taki podział w dzisiejszych czasach… W każdym razie jak widać nie jest to tylko delikatna, spokojna książeczka, która opowiada o miłości i przyjaźni. Jeśli chcecie komuś podarować serce, to tutaj podarujecie je dosłownie i w przenośni.

Powieść ta jest dla mnie naprawdę sporym zaskoczeniem. Kiedy przyszło mi do jej podsumowania byłem naprawdę pozytywnie nastawiony. Świadom jestem tego, że dla osoby, która przeczytała w swoim życiu mnóstwo książek, „Skrzynia ofiarna” nie będzie czymś odkrywczym, co wskoczy w ścisłą topkę ulubionych książek. Jednak kiedy próbuję na nią spojrzeć bardziej obiektywnie, to jest to naprawdę bardzo dobra pozycja dla młodzieży. Zarówno sama historia, jak i jej przedstawienie może wciągnąć młodszego czytelnika, a elementy gore zapewne też w pewnym stopniu przyciągną. Przy okazji nie zanudzi bardziej wymagającego czytelnika. Motyw przyjaźni jest przy okazji bardzo sensownie poprowadzony i ludzie w każdym wieku mogą wyciągnąć z niego bardzo merytoryczne wnioski – co jest dodatkowym plusem. 

Łączna ocena: 7/10


Za możliwość przeczytania dziękuję