piątek, 17 lutego 2017

"Dziewczyny" - Emma Cline

"Dziewczyny" - Emma Cline
Źródło: Lubimyczytac
Autor: Emma Cline
Tytuł: Dziewczyny
Wydawnictwo: Sonia Draga
Tłumaczenie: Alina Siewior-Kuś
Stron: 360
Data wydania: 28 września 2016


"Hipnotyzująca historia inspirowana życiem Charlesa Mansona, charyzmatycznego przywódcy sekty" - taki opis obiecuje naprawdę wiele. Z jednej strony spodziewałem się świetnej powieści, pełnej treści robiących z mózgu psychologiczną sieczkę. Z drugiej widziałem po ocenach, że niekoniecznie mogę to otrzymać. Mimo wszystko sięgałem po tę książkę z takim przeświadczeniem, że nawet jeśli nie będzie wspaniale, to może chociaż będzie przeciętnie. Okazało się, że jest to kolejna książka, której potencjał został doszczętnie sponiewierany.

Młoda Evie Boyd zafascynowana grupką dziewcząt emanujących wolnością, przyłącza się do nich. Poznaje wśród nich Russela, charyzmatycznego przywódcę, który wkrótce rozsiewa swój urok również na Evie. Wszystko wokół niej wydaje się być piękne i wspaniałe, mimo istnej ruiny, jedzenia resztek oraz wszechobecnych narkotyków. Niestety wyobraźnia nastolatki nie zauważa tragedii, do której zmierza cała grupa skupiona na ranczu.

Pierwsze pięćdziesiąt (a może nawet trochę więcej) stron książki to była istna męczarnia. Można to zobrazować mniej więcej tak:

blablabla blablabla blablabla blablabla blablabla blablabla treść blablabla blablabla blablabla blablabla blablabla blablabla treść blablabla blablabla blablabla blablabla blablabla blablabla treść blablabla blablabla 

W zdecydowanej większości były to kompletnie niepotrzebne wynurzenia i przemyślenia nie mające nic wspólnego ani z fabułą, ani z samą warstwą psychologiczną powieści. Jeśli przyznawaliby nagrody za lanie wody, to autorka by naprawdę pierwszymi dwudziestoma procentami swojego dzieła zdobyła pierwszą nagrodę. Nauczycielki języka polskiego powinny nienawidzić Emmy Cline - jedno zdanie treści potrafiła powtarzać na przestrzeni całej strony, używając do tego przeróżnych przenośni, metafor i mnóstwa synonimów. Mordęga.

Później nie było wcale lepiej, chociaż zaczęło się już w ogóle cokolwiek dziać. Pojawiły się retrospekcje z lat 60. XX wieku, w których rozgrywały się główne wydarzenia. Wszystko miało bazować na historii jednego z najsłynniejszych kryminalistów czasów współczesnych. Jak już wspomniałem we wstępie, miała to być "historia inspirowana życiem Charlesa Mansona", chociaż rzeczywistość lepiej odda określenie "okrojona i lekko zmieniona historia mordu w willi Polańskiego". Mamy nawet to samo imię jednej ze sprawczyń! No dobra, zmienione fonetyczne.

Sama historia i to, jak została skonstruowana w porównaniu do prawdziwych wydarzeń jest jednak plusem tej książki. Niewątpliwym plusem, który jednocześnie jest zaprzepaszczonym potencjałem (po raz kolejny). Zarówno sam Russell, jak i dziewczyny z Rancza aż się proszą o piękne portrety psychologiczne, o porządny dramat i zrobienie z mózgu czytelnika sieczki. Po takiej książce spodziewałem się głębokiego rycia w ciemnych zaułkach ludzkiej psychiki. Czegoś, co wręcz krzyczy "panie Freud, zapraszam do analizy". Niestety jest to po prostu papka złożona z luźnych przemyśleń pomieszanych z suchymi, banalnymi faktami. Fu.

"To należało do bycia dziewczyną - trzeba z rezygnacją przyjmować wszystko, co się dostawało. Jeśli się wściekałaś, byłaś wariatką, a jeśli nie reagowałaś, byłaś suką."

Emma Cline próbuje oddać obraz seksualnej rozwiązłości panującej na ranczu, ale tak bardzo próbuje być poprawna politycznie, że to aż boli. Pruderia aż bije po oczach - nie wiem tylko czy bardziej ze strony postaci czy samej autorki. Ta ostatnia bowiem chyba naprawdę chciała coś pokazać, ale się wstydziła to ubrać w słowa. Seks się próbuje lać z wielu stron, ale robi to jakoś niemrawo. Takie trochę podejście "domyśl się, co się teraz stanie i sam sobie dopowiedz, że to pewnie będzie bardzo niemoralne, ale ja się wstydzę to opisać". W tym przypadku nie powinno być kompromisów - albo się całkiem omija wątek seksualny, albo się go prowadzi tak, jak się go prowadzić powinno. Znaczy porządnie. Inaczej nie powinno się określać swojej powieści jako inspirowanej życiem Charlesa Mansona.

Ogólnie jestem bardzo zawiedziony tą książką. Niby zła sama w sobie nie jest, ale męczy w wielu miejscach, a do tego autorka kompletnie zawaliła stronę psychologiczną. Rozumiem, że nie wszyscy są w stanie czytać brutalne opisy czy wytrzymać psychiczne napięcie, ale tutaj jest naprawdę zwykła papka. Baju, baju, trutu tutu, blablabla, treść. Źle, naprawdę źle. Mimo obiecującej fabuły, sama treść pozostawia naprawdę wiele do życzenia. Wszystko zostało skrócone do minimum, obdarte z jakichkolwiek uczuć (te "uczuciowe" przemyślenia również, to zwyczajne lanie wody) i wydaje się być tylko zwykłymi literami.

Raczej odradzam tę pozycję. Jest zbyt wiele dobrych książek, tutaj możecie poczuć ogromny niedosyt. Powieść, która powinna wstrząsnąć człowiekiem, jedynie go zanudza, a to jest już bardzo niepokojące. Co prawda czytanie nie było drogą przez mękę, bo samo opowieść jest względnie ciekawa, jednak niestety nie można się też również nią nacieszyć. Co chwilę spotyka bowiem czytelnika zawód.

Łączna ocena: 3/10


0 komentarze:

Prześlij komentarz