sobota, 1 maja 2021

Zbiorczo spod pióra w kwietniu 2021

Czy jestem jedynym, któremu ten czas tak ucieka przez palce? W sensie dosłownym i przenośnym? Nawet nie ma, kiedy czytać, a tak naprawdę nie robię zbyt wielu rzeczy naraz… Dobrze, że są audiobooki (oraz że się do nich dałem przekonać), to przynajmniej w ten sposób mogę wchłaniać kolejne tytuły jeden za drugim! Jak tak dalej pójdzie, to niedługo całkowicie się na audio przestawię, bo tych papierowych i elektronicznych to coraz mniej mi się udaje przeczytać…

Sami zresztą zobaczycie w podsumowaniu miesiąca. Jeszcze się na samym początku kwietnia trochę barowałem z „Wojną i pokojem” (chociaż naprawdę bardzo pozytywnie będę wspominał ten tytuł!), a potem niby już z górki, ale jakoś mnie i tak ciągle coś odciągało od książek. A to coś tam trzeba zrobić wieczorem, a to mi się zachciało trochę pograć w jakąś gierkę mobilną (wytrzymałem z jedną od stycznia i ciągle gram!), no i jakoś tak nie po drodze było mi ze słowem pisanym… Święta? Jakie święta jak zwykle za kółkiem i stołem!

No, chyba jednak wystarczy tego marudzenia. Pora przejść do crème de la crème!

„Niewolnicy słońca” – Antoni Ferdynand Ossendowski

Format: Audiobook
Stron/długość: 16h 0m
Lektor: Marcin Popczyński

Naprawdę nie mam pojęcia, czemu wcześniej nie odkryłem książek Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego. Nie dziwię się, że był tłumaczony na wiele innych języków, bo jego proza jest naprawdę nieziemska. Barwny język, umiejętność zbudowana wciągającej historii oraz opisy, które pobudzają wyobraźnię do działania to tylko niektóre z cech „Niewolników słońca”. Na pewno jedną z ważniejszych w tej pozycji jest umiejętność odpowiedniego dobrania opowiadań, legend i anegdot z wyprawy autora do Afryki.

Bardzo polecam tę pozycję, zwłaszcza tym, którzy chcą się dowiedzieć, jak wyglądała Afryka oraz podejście do jej mieszkańców za czasów kolonializmu. Autor opowiada nie tylko o życiu jej mieszkańców, ale również o zawiłościach powiązań między przybyszami z Europy a rdzennymi mieszkańcami. Spotkałem się nawet już z opiniami, że książka jest rasistowska, i z jednej strony trudno się z tym nie zgodzić, a z drugiej jest to przecież dzieło wydane w latach 20. XX wieku! Może i nie jest to źródło historyczne, jednak zdecydowanie powinno się na nie spoglądać przez pryzmat historii.

„Kruchy dom duszy” – Jürgen Thorwald

Format: Audiobook
Stron/długość: 19h 3m
Lektor: Marcin Popczyński

Jak zwykle Jürgen Thorwald na najwyższym poziomie! Tym razem mamy do czynienia z historią neurologii, neurochirurgii oraz całą resztą dziedzin zajmujących się ogólnie pojętym mózgiem wraz z jego chorobami. Autor po raz kolejny w mega przyjemny sposób przechodzi przez wszystkie najważniejsze wydarzenia (wraz z historią osobistości biorących w nich udział), aby pokazać, jak na przestrzeni lat zmieniała się ludzka wiedza na temat mózgu. W końcu to jeden z najważniejszych i najdelikatniejszych organów, jakie posiada istota ludzka, prawda?

Tym razem jest nieco mniej krwawych opisów, chociaż nie brakuje próby przedstawienia, w jaki sposób mogły wyglądać pierwsze operacje na mózgu. Zwłaszcza te niekoniecznie udane. Jürgen Thorwald wskazuje również, jak dużą rolę odegrały eksperymenty na zwierzętach, a także, z jakim sprzeciwem spotkały się wśród ludności, jednak nie próbuje moralizować ani stawać po żadnej ze stron. Po prostu przekazuje fakty. To jest chyba najważniejsza cecha tego autora – stawia na rzetelność, obiektywność oraz po prostu zwykłe, czyste informacje. Nie mam wyjścia, muszę zdecydowanie polecić Wam również ten tytuł!

„Lhotse. Lodowa siostra Everestu” – Monika Witkowska

Format: Audiobook
Stron/długość: 8h 13m
Lektor: Monika Witkowska

Literatura górska ma w sobie coś, co przyciąga czytelnika co jakiś czas. Nie mógłbym skupiać się tym na niej, jednak po kilku przeczytanych pozycjach z innych gatunków lub odmian, po prostu chce mi się wrócić do opisów gór wysokich. Tym razem wybór padł na „Lhotse. Lodową siostrę Everestu” Moniki Witkowskiej – himalaistki, podróżniczki, przewodniczki wypraw trekkingowych. To była zupełnie inna książka o górach, niż te, które miałem do tej pory okazję przeczytać. W tym przypadku większość informacji skupiała się wokół konkretnej wyprawy na Lhotse, którą autorka odbyła w 2019 roku.

Czasem brakowało mi aż takich szczegółów dotyczących wypraw w innych pozycjach, z którymi się zapoznałem. W tym przypadku autorka skupia się nie tylko na odrobinie historii zdobycia Lhotse, czwartego szczytu świata, ale również (a może przede wszystkim) na tym, z czym sama się zetknęła, począwszy od planowania wyjazdu, aż po jego zakończenie. Nawet tak prozaiczne rzeczy, jak opowieść o rzekomej ręce i czaszce yeti, znajdujących się w klasztorze Pangboche, dodają kolorytu całej opowieści. Czuć, że nie chodzi tylko o samo pochwalenie się zdobyciem jakiegoś szczytu, ale ukazaniem też kawałka kultury Himalajów i okolic.

„Zabić drozda” – Harper Lee

Format: E-book
Stron/długość: 424
Tłumacz: Maciej Szymański

Mam mieszane uczucia w stosunku do tej książki. Trudno jej odmówić pewnego językowego i fabularnego piękna, tak samo, jak nie można jej zarzucić na przykład spłycenia problemu traktowania czarnoskórych osób w Stanach Zjednoczonych Ameryki w latach 30. XX wieku. Jednak pierwsza połowa „Zabić drozda” to bardzo powolne przedstawienie uczestników wydarzeń opisanych w jej drugiej połowie – i to przedstawienie w sposób niekoniecznie idealny. Przyznać muszę, że wmuszałem w siebie pierwsze 60% z nadzieją, że zaraz pojawi się powód, dla którego „Zabić drozda” jest na ustach wielu osób już od dawien dawna. Na szczęście tak się stało.

Główna część książki kręci się wokół procesu jednego z czarnoskórych mieszkańców miasteczka Maycomb. Ukazuje uprzedzenia na tle rasowym, pokazuje, w jaki sposób biali ludzie byli nastawieni zarówno do samych czarnoskórych, jak i sprawiedliwości sądowej, stawiając naprzeciw temu wszystkiemu spojrzenie niewinnych dzieci, nieskażonych jeszcze stereotypami. Harper Lee balansuje między tymi dwoma aspektami bardzo zgrabnie. Gdyby tylko odpuściła sobie przydługi wstęp, a skupiła się właśnie na problematyce rasizmu w latach 30. XX wieku, to byłoby naprawdę bardzo zacne dzieło. Niestety ta skaza mocno odbija się na odbiorze.


0 komentarze:

Prześlij komentarz