czwartek, 23 sierpnia 2018

[NA LUZIE] „Wyśniona jedenastka" – Paweł Fleszar

Jakiś czas temu (tak naprawdę to w sumie parę miesięcy temu), otrzymałem ciekawy e-mail od Pawła Fleszara. Informował w nim o swojej książce, o wdzięcznym tytule „Wyśniona jedenastka”. Opisywał ją jako powieść osadzoną w pięknym mieście Krakowie, która toczy się głównie w środowisku sportowym – autor na co dzień jest dziennikarzem sportowym, więc ma do czynienia zarówno z zawodnikami jak i kibicami każdego dnia. 

Osobiście nigdy nie polecam czegoś, czego sam nie przeczytam i pod czym nie mogę się podpisać z czystym sumieniem, więc chciałem najpierw przeczytać chociaż jej fragmenty. Niestety nawał różnego rodzaju pracy, spraw osobistych oraz kolejki egzemplarzy recenzenckich skutecznie odsuwał ode mnie „Wyśnioną jedenastkę”, chociaż miałem ją cały czas z tyłu głowy. Ostatecznie udało mi się zapoznać z fragmentami w trakcie podróży z Krakowa (tak, tego samego, w którym rozgrywa się akcja powieści). 

Niestety nie udało mi się całej przeczytać ze względu na straszne formatowanie, jakie postanowił mój czytnik zastosować w stosunku do e-booka (jest to tak naprawdę plik pdf i nie pomyślałem o przeformatowaniu go wcześniej), a które powodowało wręcz ból oczu. Zakładam jednak, że da się plik zmusić do „poprawnego” działania choćby przez eksport do epuba bądź inne zabiegi (ach, ta moja ignorancja w stosunku do elektronicznych książek…). Przeczytane fragmenty (a dokładniej w sumie około 25% całej książki) jednak pozwalają na wyrobienie ogólnego zdania nie tyle o całej powieści (tego się bowiem nie da zrobić bez zapoznania się z całością, jeśli tylko dana pozycja nie krzyczy o pomstę do nieba przy każdym zdaniu), co w stosunku do warsztatu autora oraz tego, co powieść może obiecywać.

Nie jest to więc opinia, do jakiej mogliście przywyknąć na moim blogu. Nie mógłbym jej tak nazwać, ponieważ nie zapoznałem się z całym utworem Pawła Fleszara. Mogę jednak na pewno napisać, że fragmenty, z którymi się zapoznałem, nie wskazują na to, żeby był to gniot – śmiało można czytać i nawet potrafi wciągnąć. Autor skupia się w dużej mierze na opisach samego Krakowa, więc jeśli byliście kiedykolwiek w mieście polskich królów, to możecie oczami wyobraźni ujrzeć każdy wspomniany zakamarek, każdą opisywaną dzielnicę oraz trasy przejścia poszczególnych bohaterów. Co prawda nie ma tutaj barwnych opisów, które przeniosą Was wprost do samego serca stolicy małopolski, ale jednak są na tyle wyważone, żeby jednocześnie zainteresować i nie zanudzić przerostem. 

Oprócz tego zauważyłem mnóstwo nawiązań do ogólnie pojętego sportu – zarówno opisów pracy dziennikarza sportowego, jak i życia sportowców, jednak tego osobistego, niekoniecznie ukazywanego w świetle fleszy. Sam autor opisuje swoją książkę jako właśnie pełną sportu, której fabuła kręci się wokół sportowców – to się zdecydowanie zgadza. Od początku historia idzie dwoma torami – wydarzeniami z roku 2004 oraz 2016 – i w obu przypadkach mamy do czynienia ze środowiskiem sportowym.

Nie jest to może – przynajmniej na początku – lektura górnych lotów czy przykuwająca od razu do fotela, ale wydaje mi się, że jeśli ktoś czuję chęć na niezobowiązującą przygodę kryminalną z wątkiem sportowym w tle, to może spróbować. Liczy ona łącznie dziesięć rozdziałów, a czytnik wyliczył mi, że łączny czas potrzebny na przeczytanie w moim (dość ślamazarnym trzeba przyznać) tempie to około pięć godzin. Czy to dużo czy mało – to już powinien każdy ocenić we własnym zakresie. W każdym razie powieść nie wydaje się być ani hitem ani kitem, jednak dla fanów sportu może stanowić ciekawy kąsek.

Osobiście ani nie odradzam, ani mocno nie rekomenduję – nie każdemu się spodoba (osoby nie przepadające za sportem raczej pociechy w niej nie znajdą), ale jeśli macie ochotę na coś lekkiego to możecie spróbować.



0 komentarze:

Prześlij komentarz