Dla mnie na całe szczęście te problemy nie istnieją, bo raz, że pogoda nigdy mi nie przeszkadzała w tym, co robię, a dwa, wolę niższe temperatury. Brak słońca również nie stanowi wielkiej przeszkody. Jedynie kręcę nosem, jeśli muszę chodzić w deszczu – nie mam po prostu porządnej membrany, którą mógłbym na siebie narzucić i mieć siekący deszcz z mroźnym wiatrem w głębokim poważaniu. Jednak zarówno papier, e-booki, jak i również audiobooki leciały w takim samym zagęszczeniu, jak zwykle! W związku z tym niniejszy post nie jest jakoś szczególnie odchudzony (chociaż miałem kilka recenzenckich egzemplarzy, które otrzymały „pełne” opinie).
Jak co miesiąc, wszystkie okładki pochodzą z serwisu „Lubimy Czytać”.
„Triumf chirurgów” – Jürgen Thorwald
„Triumf chirurgów” jest niejako kontynuacją „Stulecia chirurgów”, które wywarło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Jednak „Triumf” jest jeszcze lepszy – tym razem autor oparł książkę DOSŁOWNIE na zapiskach swojego dziadka, Henry'ego Stevena Hartmanna. Odpowiednio przeredagowane i przystosowane do współczesnego czytelnika, ale jednak oryginalne zapiski, dzięki którym dostajemy relację z tego, co widział i czego świadkiem był doktor Hartmann. A jest co śledzić! Poprzednia książka była jedynie wprowadzeniem do całego łańcucha odkryć związanych z chirurgią – od samych problemów technicznych operacji, aż po aseptykę i antyseptykę, jak również problematykę znieczuleń miejscowych.
Mnóstwo szczegółów i to dość barwnie opisanych, więc nie jest to raczej pozycja dla osób wrażliwych. Na kartach książki możemy znaleźć opisy pierwszych operacji guzów mózgu, rdzenia kręgowego, wola w tarczycy, nowotworów krtani czy nawet przepukliny pachwinowej. Zwłaszcza ta ostatnia ma bogatą i brutalną historię „leczenia”, od której mogą się kiszki same z przerażenia zacząć kręcić. Jednak dla osób uodpornionych na brutalne opisy, może to być naprawdę wartościowa pozycja. Pozwala skłonić głowę z szacunkiem dla wszystkich odkryć oraz postępu, jaki zrobiła medycyna – jeszcze sto pięćdziesiąt lat temu chirurgia bardziej przypominała rzeźnię niż sztukę.
„Pandemia. Raport z frontu” – Paweł Kapusta
Kiedy się zabierałem za „Pandemię”, czułem podskórnie, że podczas słuchania będzie mnie nosić we wszystkie strony. Przywykłem już do tego, że Paweł Kapusta nie bierze jeńców i jego reportaże potrafią wywołać naprawdę ogromne emocje. Przy okazji temat jest aktualny, cały czas gorący i choć książka została wydana po „pierwszej fali”, to wciąż jest jak najbardziej aktualna. Problemy opisywane przez autora zapewne obecnie, w listopadzie 2020 roku, są jeszcze bardziej wyraźne i spotęgowane. A problemów tych jest bez liku i trudno wskazać jakichkolwiek winnych wszystkich opisywanych przez niego sytuacji. Zwyczajnie ani przeciętni ludzie, ani służby, ani absolutnie nikt inny nie był na to wszystko przygotowany. Jednak własne zachowanie można zmienić – co bywa niestety trudne, patrząc na historie przytaczane przez rozmówców Pawła Kapusty.
Dostaje się jak zwykle wszystkim – począwszy od zwyczajnych ludzi, którzy chcą tylko jakoś żyć dalej, poprzez niekompetentne osoby na przeróżnych stanowiskach, a na całokształcie „systemu” zakończywszy. Wiecie jednak, co jest najgorsze? Słuchanie o kompletnym braku odpowiedzialności oraz instynktu samozachowawczego u ogromnej liczby ludzi. Niezależnie od tego, za co są odpowiedzialni i czego by się po nich można było spodziewać. Jeśli można jakieś wnioski wyciągnąć z „Pandemii” to takie, że ludziom się od dobrobytu naprawdę poprzewracało w głowach i cywilizowany świat już długo nie wytrzyma w takiej formie, w jakiej obecnie go widzimy. To wszystko po prostu zwyczajnie jebnie.
„Lalka” – Bolesław Prus
Skusiłem się na „Lalkę” z dwóch powodów. Pierwszym z nich był fakt, że Empik Go wydało ją jako słuchowisko, a już zdążyłem zauważyć, że ich słuchowiska są na bardzo wysokim poziomie. Nie przebili jeszcze superNOWA, która nagrała wiele dzieł Sapkowskiego, jednak jest to naprawdę uczta dla uszu. Tak było i tym razem – aktorzy dawali z siebie wszystko i potrafili przekazać emocje samym głosem dokładnie tak, żeby oddać to, co dzieje się w głowach ich postaci. Wspaniała uczta, dodatkowo okraszona odpowiednimi dźwiękami oraz muzyką w tle. Julia Wieniawa zagrała tak przekonująco, że słuchając tylko jej tonu głosu, odczuwa się pewnego rodzaju niechęć graniczącą z nienawiścią do Izabeli Łęckiej.
Drugim powodem była próba podejścia do lektury szkolnej po wielu latach. „Lalkę” oczywiście czytałem za czasów młodości, kiedy uczniowie byli do tego poniekąd zmuszani. Jak się można domyślić, odebrałem tę powieść jako bardzo nudną, nieinteresującą, monotonną i ogólnie niezbyt lotną. O jakże się myliłem! Zapewne byłem o wiele zbyt młody, żeby docenić zarówno wielowarstwowość fabuły, jak i przemiany bohaterów, zwłaszcza upadającej powoli arystokracji w zderzeniu z bogacącymi się kupcami. Cóż, to jedynie kolejny dowód na to, że spis lektur szkolnych wymaga gruntownej przebudowy i dostosowania do realiów.
„Broad Peak. Niebo i piekło” – Przemysław Wilczyński, Bartek Dobroch
Przeczytałem już kilka różnych książek o tematyce wysokogórskiej, traktujących zarówno o konkretnych miejscach, jak i osobach (a nawet rodzinach himalaistów). Trochę więc mam już „doświadczenia”, a przede wszystkim mam już z czym porównywać kolejne tytuły. Zdaję sobie sprawę jednak z tego, że przede mną jeszcze ogromna liczba napisanych już pozycji, że nie wspomnę o tych, które dopiero powstaną. Mimo to jestem w stanie z czystym sumieniem napisać, że „Broad Peak. Niebo i piekło” to najbardziej obiektywna książka o tej tematyce, jaką miałem do tej pory okazję przeczytać lub przesłuchać. Mega rzetelna i widać na kilometr, że autorzy próbują nie stawać po żadnej stronie… konfliktu, jeśli mogę tak to nazwać.
Przemysław Wilczyński oraz Bartek Dobroch podjęli próbę opisania nieco szerzej tragedii na Broad Peak z 2013 roku, podczas której życie stracili Maciej Berbeka oraz Tomasz Kowalski. Książka to nie tylko sama historia tej wyprawy oraz tego, co działo się zarówno w mediach, jak i w Polskim Związku Alpinizmu. To również przybliżone dzieje każdego z uczestników tej wyprawy oraz rozmowy z innymi himalaistami na temat wydarzeń z roku 2013. To także przybliżenie innych tragedii, które miały miejsce w tym feralnym, 2013 roku, razem z atakiem terrorystów pod Nanga Parbat. Dużo treści, ale ani jej ilość nie przytłacza, ani nie nudzi.
„Antologia polskiego cyberpunka” – Praca zbiorowa
Zaskakująca dobra antologia! Wiele zbiorów odbiło mi się czkawką, bo opowiadania były albo niedopracowane, albo za szybkie, albo za długie, albo po prostu nijakie. Nie jest to łatwa forma, więc wcale autorów nie próbuję winić, że niezbyt im ona wychodzi. Tutaj jednak zdecydowana większośc była naprawdę wspaniała. Nie ma czemu jednak dziwić, w końcu mamy tu takie nazwiska jak Orłowski, Wegner czy Majka – zdziwiłbym się bardzo, gdyby „Antologia polskiego cyberpunka” była słaba. Niektóre z tych opowiadań bardzo chętnie zobaczyłbym w nieco rozszerzonej wersji. Znaczy się jako powieść albo najlepiej cykl.
Na dodatkowe wyróżnienie zasługuje oprawa dźwiękowa. Audiobook został stworzony jako coś pomiędzy pełnym słuchowiskiem, a właśnie audiobookiem. Nie ma wielu lektorów, którzy biorą udział w jednym opowiadaniu – jest tylko jeden – za to w tle wykorzystano odpowiednią muzykę oraz efekty dźwiękowe. Lektorzy zresztą też stanęli na wysokości zadania i postarali się, aby słuchacz mógł łatwo odróżnić poszczególne kwestie dialogowe i miał chociaż namiastkę odczuwania emocji. Być może taka forma (bez wielu aktorów) jest tańsza w produkcji, ale wcale nie gorsza. Wiadomo, nie jest to dokładnie to, co w przypadku pełnoprawnego słuchowiska, jednak też przyniosło mi mnóstwo przyjemności ze słuchania.
„Na sygnale” – Lysa Walder
Spodziewałem się w sumie czegoś innego, ale to, co otrzymałem, też jest bardzo spoko! Za bardzo chyba przywykłem do polskiego reportażu, który dość brutalnie odziera rzeczywistość z warstw maskujących i pokazuje najbardziej nawet niewygodne rzeczy. Na to samo nastawiłem się przed sięgnięciem po „Na sygnale”. Rzecz jasna, zamiast sprawdzić opinie, czy bardziej szczegółowe opisy to po prostu sobie coś… no… założyłem! Tymczasem jest to książka napisana przez ratowniczkę medyczną, która opisuje przeróżne przypadki, z którymi miała do czynienia w trakcie swojej kariery w karetce pogotowia. No, czy jak w oryginale nazywa się w Wielkiej Brytanii ambulans!
Wychodzi na to, że Polska wcale nie różni się od Wielkiej Brytanii pod wieloma względami – większość historii brzmiała dokładnie tak, jakby mogła się wydarzyć w naszym pięknym, nadbałtyckim kraju. Autorka dobrała w miarę po równo przypadki szokujące, przerażające, zaskakujące i podnoszące morale oraz wiarę w ludzi. Po prostu pełen przekrój! To by również mogło wyjaśniać, czemu książka z 2011 roku może być cały czas aktualna. Niewiele jest informacji o przepisach dotyczących ratownictwa medycznego, więc to tak naprawdę jedyny aspekt, na który powinno się patrzeć przez palce. Reszta natomiast to dobrze opisane przypadki medyczne i społeczne.
0 komentarze:
Prześlij komentarz