sobota, 30 czerwca 2018

[PREMIERA] "Łzy Mai" - Martyna Raduchowska

"Łzy Mai" - Martyna Raduchowska
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Martyna Raduchowska
Tytuł: Łzy Mai
Wydawnictwo: Uroboros
Stron: 416
Data wydania: 4 lipca 2018


Ze względu na branżę, z którą związany jestem zawodowo, pochłaniam niemalże hurtowo wszystko co jest związane z nowymi technologiami, jak również ich przyszłością. Nieważne czy są to artykuły przedstawiające potencjalne możliwości, jakie rysują przed nami naukowcy, czy też po prostu nie mająca żadnego związku z rzeczywistością, fikcyjna historia opierająca się na owocach wyobraźni. “Łzy Mai” wpasowują się w tę tematykę, więc z wielkim zapałem sięgnąłem po książkę Martyny Raduchowskiej. Spodziewałem się lekkiej lektury osadzonej w przyszłości i w sumie mniej więcej to otrzymałem.

Postępująca cyfryzacja daje się odczuć nawet w policji. Cybernetyczny policjant jest w stanie zastąpić niemalże wszystkich pracowników wydziału dochodzeniowego, o czym boleśnie przekonuje się Jard Quinn. Jest jednak jeszcze zbyt wcześnie, aby sztuczna inteligencja przejęła w pełni zadania policji. Riot Shield nie jest w stanie bowiem schwytać mordercy, który sieje postrach w całym mieście. W tym momencie do akcji wkracza Quinn wraz ze starodawnymi metodami. Nie byłoby jednak tej historii, gdyby okazało się to takie proste. Ciężko jest sprawować obowiązki detektywa będąc na skraju szaleństwa.

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy już na samym początku było nawiązanie do jednego z najsłynniejszych dzieł Philipa K. Dicka - “Czy androidy śnią o elektrycznych owcach” wraz z ekranizacją w postaci “Łowcy androidów”. Słowo “replikanci” zdecydowanie nawiązuje do tych kultowych dzieł, a na pewno je jako pierwsze przywodzi na myśl. Ciężko jednak znaleźć lepsze określenie na przedstawione przez autorkę androidy, które występują w “Łzach Mai”. Są jednym z elementów świata wykreowanego przez Martynę Raduchowską, a który to świat potrafi przyciągnąć wcale nie gorzej niż znane nam uniwersa obejmujące w swoich założeniach cybernetyczną i technologiczną pieśń przyszłości. 

“Otóż sprawca ze strachu pocił się pod tą kominiarką, w pewnym momencie przetarł kark i policzki urękawiczoną dłonią, a potem podjął jeszcze jedną beznadziejną próbę sforsowania drzwi. Kiedy tą samą ręką dotknął klamki, cyberzarządca przeanalizował DNA zawarte w kroplach potu oraz komórkach naskórka i natychmiast przesłał nam jego dane personalne”.

Stworzony przez autorkę świat należy na pewno do mocnych stron tej powieści. Potrafi być jednocześnie skomplikowany oraz prosty - zupełnie nieznane nam i kompletnie nowe technologie mieszają się ze znanymi schematami. Wszystko ma swoje miejsce w szeregu, chociaż Czytelnik nie jest zalewany potokiem nowych słów i sformułowań. Co prawda czasem niektóre z definicji nie są zagnieżdżone w tekście w sposób naturalny (nieco przypominają wyrwane z kontekstu teksty z encyklopedii), ale jest to jedynie lekka bolączka samego początku powieści. Można rzec, że cały świat jest taki “w sam raz”. Ani nie przytłacza, ani nie jest zbyt prostolinijny. Ciężko jest się pogubić w nowinkach technologicznych, a autorka raczej unikała używania neologizmów - wszelkiego rodzaju nowe przedmioty czy technologie opisywane są w wykorzystaniem znanych nam słów.

Autorka w swojej książce poruszyła dość ciekawe zagadnienie. Pierwsze wydanie książki pojawiło się w 2015 roku, kiedy rozwój technologii dopiero przechodził z kłusa w galop, ale cwał obserwujemy dopiero teraz. Jak można wyczytać z samego opisu, w świecie przedstawionym przez Martynę Raduchowską, prawa strzeże Riot Shield - cybernetyczny policjant, który tak naprawdę jest rozproszonym systemem złożonym z wielu elementów, rozsianych po całym mieście. W pewnym momencie technologia zawodzi i go akcji wkroczyć muszą starodawne metody policyjne. W trakcie lektury problem staje się jednak o wiele bardziej złożony, ponieważ do samego faktu chwilowej niedyspozycji części systemów, dochodzi również temat transhumanizmu oraz jego wpływu na jednostki, jak i całe społeczeństwo. Co ciekawe, autorka unika skomplikowanych opisów natury egzystencjalnej i skupia się na prostym przekazaniu paru podstawowych zastrzeżeń, które pojawiają się w wojnie pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami transhumanizmu.

Tutaj należy przedstawić Jareda Quinna - porucznika policji z New Horizon, człowieka po przejściach, cierpiącego na syndrom stresu pourazowego. Jeśli chciałoby się rozpisać jego profil psychologiczny w postaci choćby prostej mapy, to moglibyśmy utonąć w gąszczu zależności. Zwłaszcza jeśli ktoś podjąłby próbę zestawienia cech porucznika Jareda sprzed krwawej rzeźni w Beyond Industries, opisywanej na pierwszych stronach książki, z jego późniejszym jestestwem. Co prawda brakuje tej postaci pewnego jawnego skomplikowania i mocniejszego podkreślenia zawiłości jej psychiki, ale jeśli tylko pozwolimy na to, by w naszym umysłach wykreował się obraz stworzony na podstawie informacji z “Łez Mai”, to ujrzymy dość ciekawy umysł. Używam w tym przypadku słowa “ciekawy” z pełną premedytacją, bowiem jest on jednocześnie nieskomplikowany oraz pełen wewnętrznych sprzeczności i walk. Chciałbym jednak podkreślić, że nie jawi się on wprost, ponieważ autorka zdecydowanie postawiła na nie komplikowanie spraw bardziej, niż jest to absolutnie wymagane. Jeśli więc liczycie na niesamowicie wyrazistą postać, która wręcz wierci sobie dostęp do naszego świata przez kartki, to nie jest to ten typ. 

“Błądzić jest rzeczą ludzką, a to, co nieludzkie, mogło się potknąć tylko pierwszy i zarazem ostatni raz”.

“Łzy Mai” mogą być w obliczu pewnego rodzaju prostoty uznane za książkę, która nie wyczerpuje tematu z ogromnym potencjałem. Oczywiście mamy mnóstwo szczegółów zarówno o świecie, jak i problemie zawierzenia zdrowia, życia oraz kontroli nad nim zdobyczom najnowszych technologii, jednak nie są w pełni wyczerpane. Dla mnie to akurat ogromny plus powieści Martyny Raduchowskiej - nie przytłacza Czytelnika ponurymi i trudnymi rozważaniami, tylko skupia się na ogóle poszczególnych problemów i pozostawia wiele do własnej interpretacji. W końcu tematyka zarówno cwałującego postępu technologicznego, jak i związanego z nim rozwoju sztucznej inteligencji oraz transhumanizmu potrafi być naprawdę ciężka i wyczerpująca umysłowo. A nie o to chodzi w tej powieści - oprócz dotknięcia wspomnianych tematów, mamy przede wszystkim zagadki kryminalne.

Cała otoczka technologiczna to jedynie tło dla głównego wątku, czyli zagadki kryminalnej związanej nie tylko z tajemniczymi morderstwami, ale w pewnym sensie również bezpośrednio głównym bohaterem, porucznikiem Jaredem Quinnem. Mało tego - autorka jasno daje nam do zrozumienia, że pojawi się kontynuacja (chociaż obecnie wiemy o tym doskonale z materiałów prasowych), którą ciężko będzie czytać bez znajomości pierwszego tomu. Sama budowa całej intrygi jest klasyczna - pierwsze podejrzenia, zatarcie tropu, zwrot akcji, powtórzyć to razy kilka aż dojdziemy do zakończenia. Jednak to, co wyróżnia “Łzy Mai” na tle innych, typowych kryminałów, to właśnie tło oraz możliwości, jakie ono daje. Nie bez znaczenia są również nowe gałęzie prawa, które można wykorzystać w świecie pełnym cyborgów, robotów oraz androidów. Wszystko to daje pewien powiew świeżości, nawet jeśli w tle umysłu pojawia się nam informacje “ale to już było”. Było, ale w takiej formie niezbyt często.

W ogólnym rozrachunku jest to ciekawa i wciągająca książka, chociaż nie przykuła mojej uwagi od samego początku do końca. Czasem można pokręcić nosem na nazwy nowych technologii, chociaż Martyna Raduchowska zdecydowanie dała sobie radę z tworzeniem świata pełnego cyfryzacji oraz cyborgizacji. Drugą część z chęcią przeczytam i liczę na to, że będzie jeszcze lepsza, z jeszcze większą ilością mięsa kryminalnego oraz jeszcze lepszymi zwrotami akcji. Przyznam szczerze, że to, czego mi bardzo brakowało to mapy New Horizon - miasto jest na tyle rozbudowane, że aż chciałoby się zerknąć na to, jak wygląda na papierze. Zwłaszcza kiedy pojawiają się retrospekcje czy opisy wydarzeń w poszczególnych dzielnicach. Dobre podwaliny do kolejnej historii, którą ujrzymy już niedługo.

Łączna ocena: 7/10


Za możliwość przeczytania dziękuję




Cykl „Czarne światła”

0 komentarze:

Prześlij komentarz