poniedziałek, 13 stycznia 2020

Mój pierwszy audiobook: „Kroniki jednorożca. Polowanie” – Robert J. Szmidt

„Kroniki jednorożca. Polowanie” – Robert J. Szmidt
Źródło: Goodreads
Autor: Robert J. Szmidt
Tytuł: Kroniki jednorożca. Polowanie
Wydawnictwo: Heraclon International
Lektor: Roch Siemianowski
Stron (papier): 328
Długość: 9h 26m
Data wydania: 2013


To nie będzie typowa opinia o książce, jaką można znaleźć w moim małym zakątku internetu, lub wśród opinii innych osób. Do tej pory bowiem byłem przyzwyczajony do książek w wersji pisemnej – czy to papier, czy też e-book, nie miało większego znaczenia, bo odbiór był taki sam. Tym razem jednak sięgnąłem po raz pierwszy po audiobooka, którego wygrałem już parę lat temu w konkursie, a który przeleżał ten czas odłożony na półkę. Po „lekturze” wiem już doskonale, że ta forma jest zupełnie inna niż jakakolwiek papierowa czy elektroniczna książka i wypada powiedzieć również parę słów na temat samego odbioru oraz lektora – wydaje się on być dość kluczowym elementem audiobooka. A skoro nie mam na razie porównania, to jedynie postaram się pokrótce opisać swoje wrażenia.

Telepaci, jasnowidze, telekinetycy – wszyscy ci magiczni cudotwórcy to tylko wytwór wyobraźni pisarzy fantasy oraz mitomanów. Oprócz tego są to osoby, które trafiają prędzej czy później do służb specjalnych i mają ogromny wpływ na wydarzenia polityczne oraz gospodarcze. Można powiedzieć, że są oni jedną z najlepszych broni, jakie może posiadać państwo. Tak się składa, że esperzy, tacy jak Edmund Lis, pracują również dla Polski oraz krajów z nią sąsiadujących, a samego Mundka biorą w obroty w walce o dominację totalną. Jego sytuacji nie poprawia wcale fakt, że cała reszta ferajny jest o wiele bardziej potężna od niego…

Zanim skupię się na tym, co uważam za wspaniale zrobione w samej powieści Roberta J. Szmidta, a co za kiepsko wykonane, muszę przyznać, że moje pierwsze spotkanie z audiobookiem było dość udane. Do tej pory wchłaniałem podcasty jak gąbka wodę, ale wzbraniałem się z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu przez audiobookami – i to mimo tego, że miałem możliwość przekonać się samodzielnie, z czym to się je. W końcu „Kroniki jednorożca. Polowanie” leżały grzecznie i czekały na swoją kolej na półce. Teraz już wiem, że te nieokreślone powody naprawdę były totalnie nieokreślone, bo okazało się, że większość moich obaw związanych z audiobookami rozwiała się już za pierwszym podejściem.

Martwiłem się głównie o to, czy uda mi się nadążać za historią, bo jednak w przypadku podcastów zdarzało mi się rozproszyć uwagę na chwilę. Tam jednak nie miało znaczenia (zazwyczaj), że ominąłem paręnaście czy nawet parędziesiąt sekund treści, jednak nie byłem pewien jak będzie z audiobookiem. Na razie co prawda nie przetestowałem jego słuchania we wszystkich możliwych przypadkach, w których sięgam po podcasty, jednak podczas słuchania „Kronik jednorożca” nie przypominam sobie ani jednej sytuacji, w której zostałem rozproszony. Mało tego, jednolity, ale nie monotonny głos lektora wręcz zwiększył moje skupienie na tym, co słyszę w słuchawkach. Po chwili zastanowienia ma to sens, w końcu podcasty często tworzą ludzie tacy jak ja – bez radiowego głosu, bez ćwiczenia jego emisji, dykcji i całej reszty profesjonalnych czynności, których można się spodziewać po lektorach.

Trochę inaczej mimo wszystko odbierałem samą opowieść. Zwłaszcza dialogi z początku sprawiały mi problemy – trudno mi było się w niektórych miejscach odnaleźć w tym, kto jest odpowiedzialny za jaką kwestię. Lektor, Roch Siemianowski, starał się modulować co prawda swoim głosem, jednak robił to głównie dla podkreślenia sposobu prowadzenia danej rozmowy – czy był to szept, krzyk, normalna rozmowa, może jakieś jąkanie, albo zacinanie się. W przypadku rozróżniania poszczególnych osób nie zauważyłem żadnej sztuczki ze strony lektora, która pomogłaby mi w rozeznaniu się w tym, kto, kiedy mówi. Problematyczne to było zwłaszcza podczas dyskusji kilku osób, jeśli zostały pozbawione w papierowej wersji dopisków, kto jest odpowiedzialny za daną kwestię. Chociaż tutaj nie jestem do końca przekonany, czy to po prostu nie jest wina autora literackiego pierwowzoru. Być może będę miał porównanie po przesłuchaniu kilku różnych audiobooków, różnych autorów (oraz lektorów).

Odkryłem również pewien „minus” audiobooków – kiedy czytam coś śmiesznego w książce, to umiem powstrzymać parsknięcie śmiechu, jeśli znajduje się w przestrzeni publicznej. Niestety wygląda na to, że audiobooki mają podobne działanie na mnie jak podcasty – wszystkie żarty wchodzą wprost do mojego mózgu i wywołują natychmiastowy śmiech, bez możliwości jego błyskawicznego powstrzymania. A jeśli weźmiemy pod uwagę, że Robert J. Szmidt okrasił swoją powieść charakterystycznym dla polskiej fantastyki, surowym i często balansującym na granicy przyzwoitości humorem, to możecie się domyślić, jak często ludzie na ulicy spoglądali na mnie jak na niezrównoważonego psychicznie… Chociaż to w sumie przemawia zdecydowanie na plus samych „Kronik jednorożca”!

Niestety, jeśli o sam pomysł na historię chodzi, to był świetny – telepaci, bioenergoterapeuci, telekinetycy, ekranowanie umysłów i tak dalej. Można z tego zrobić naprawdę świetną powieść! Jeśli dorzuci się do tego odpowiednio wykreowany świat, czyli ciągłą walkę zbrojeń ze Związkiem Radzieckim i komunistami w tle, to powinien to być hit, prawda? Niestety chyba wyjątkowo autorowi noga się powinęła i coś nie do końca wyszło tak, jak powinno wyjść. Główny bohater przypomina trochę niezniszczalną maszynę, która w sumie jest w stanie zrobić absolutnie wszystko, ale ciągle pakuje się w kłopoty, których można uniknąć, mając jego moce. Oczywiście Robert J. Szmidt starał się zadbać o coś w rodzaju urealnienia wydarzeń (w końcu ktoś, kto poznaje swoje moce, może o nich nie pamiętać), ale fabuła wydaje się naciągnięta do granic możliwości. W sumie nie jestem do końca przekonany czy poczynania Edmunda Lisa są bardziej naciągnięte do pomysłu na fabułę, czy też sama fabuła do zdolności głównego bohatera.

Wyczuwam w tej książce świetny materiał jako zapychacz czasu oraz – co muszę przyznać z pewnym zadowoleniem – idealny początek przygody z audiobookami. Cała historia jest prosta, zabawna, pełna skrótów, prostych przeskoków i niezbyt skomplikowanych teorii, więc dość łatwo się za jej pomocą zaprzyjaźnić z tą form książek. Pod tym względem cieszę się, że „Kroniki jednorożca. Polowanie” okazały się przeciętniakiem, który może i jest zabawny, ale niezbyt ambitny. Miałem dzięki temu praktycznie pełną możliwość sprawdzenia, czy nie będę się zbytnio gubił w treści, bez obawy, że jeśli uciekną mi sekundy powieści, to zgubię się totalnie. W taki spokojny sposób, podnosząc sobie poprzeczkę, będę mógł o wiele lepiej poznać audiobooki i przyzwyczaić się do takiego odbioru książek.

Sama ocena książki jako takiej nie będzie u mnie zbyt wysoka – z powodów, które wymieniłem już wyżej. Jednak jako audiobook (chociaż dopiero pierwszy) wypada bardzo spoko. Z niecierpliwością czekam na kolejne, które będę wysłuchać w absolutnie dowolnym momencie! Nawet bardziej dowolnym niż przeczytać książkę, zważywszy na fakt, że nie muszę się w pełni poświęcać jedynie słuchaniu. Aż zacząłem rozważać zakup abonamentu Legimi lub innej Audioteki – żeby mieć stały dostęp do dużej liczby przeróżnych tytułów. Na razie jednak zobaczymy, jak mi pójdzie z całą resztą. W końcu nigdy nie wiadomo, czy w którymś momencie coś mi nie zacznie przeszkadzać.

Łączna ocena: 5/10


0 komentarze:

Prześlij komentarz