wtorek, 15 stycznia 2019

„Żałobne opaski” – Brandon Sanderson

„Żałobne opaski” – Brandon Sanderson
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Brandon Sanderson
Tytuł: Żałobne opaski
Wydawnictwo: MAG
Tłumaczenie: Anna Studniarek-Więch
Stron: 412
Data wydania: 27 kwietnia 2016


Moja przygoda z Brandonem Sandersonem zaczęła się właśnie od „Ostatniego Imperium” – pierwsza trylogia była niesamowita. Zupełnie nowy dla mnie świat kupił mnie od samego początku. Po prostu wziął szturmem i stałem się niemalże jego zakładnikiem. Od czasu sięgnięcia po pierwszy tom, staram się dawkować sobie tę przyjemność. Nie wyszły jeszcze wszystkie zaplanowane przez autora tomy, a nie chcę zostawiać zbyt długiej przerwy zanim pojawi się siódmy tom. Niestety za bardzo mi się spodobała zarówno sama historia, jak i stworzony świat, w związku z czym nie wytrzymałem i sięgnąłem po „Żałobne opaski”. To był zły pomysł – teraz chcę jak najszybciej kolejny tom.

Nikt oprócz kandra nie pamięta już czasów, kiedy żył Ostatni Imperator. Zarówno wokół niego, jak i całej ekipy Kelsiera narosło mnóstwo legend i mitów. Jednymi z nich są Żałobne Opaski, które rzekomo miały być metalmyślami wykorzystywanymi przez władcę, a które obdarzają noszącą je osobę dokładnie tymi samymi mocami, którymi władał Rashek. Niewiele jednak osób wierzyło w ich istnienie, aż do momentu, kiedy w ręce Waxilliuma trafiają zapiski dotyczące wspomnianych opasek, a wykonane przez badacza kandra. W miejscu, do którego udaje się lord Ladrian czeka na niego jeszcze więcej pytań oraz odpowiedzi, tym razem dotyczących jego wuja oraz organizacji, do której należy.

„Ponieważ ludzie byli ludźmi i tylko jedno było pewne - niektórzy z nich zachowywali się dziwnie. Albo raczej, każdy zachowywał się dziwnie, kiedy okoliczności przypadkiem pasowały do jego osobistej odmiany szaleństwa”.

„Żałobne opaski” dosłownie pochłonęły mnie w całości – od samego początku ciężko mi było się oderwać od lektury. Jako przyczyny upatruję tutaj nie tylko zgrabną historię, do tego poprowadzą w idealnym wręcz tempie, ale również o wiele więcej humoru i obcowania z konkretnymi postaciami niż w poprzednich książkach. Od razu na pierwszy plan wysuwa się Waxillium oraz Steris, jego narzeczona. Lord Ladrian był oczywiście przez poprzednie trzy tomy cały czas wyeksponowany, jednak raczej jako stróż prawa, allomanta, ferruchemik i człowiek po przejściach. Tym razem jednak możemy ujrzeć jego prawdziwą naturę, tę głęboko schowaną, której nie pokazuje nikomu – oprócz Steris. Narzeczona głównego bohatera do tej pory nie była zbyt rozbudowaną postacią, chociaż można było sobie wyrobić o niej opinię. W tym tomie jednak Brandon Sanderson postanowił przybliżyć czytelnikowi jej postać i w pewnym sensie zburzyć dotychczasowy obraz. A to, jak to zrobił – coś niesamowitego! 

Oczywiście nie mogło zabraknąć jeszcze bardziej szczegółowego opisu zasad, którymi rządzi się świat stworzony przez autora. Ba, Brandon Sanderson pokazał po raz kolejny, że doskonale zaplanował całą magię metali. Czasem naprawdę zastanawiam się, czy przypadkiem pisarz nie pracuje w wielkim pomieszczeniu wytapetowanym niuansami mocy, które stworzył – ciężko wręcz uwierzyć, że to wszystko mieści się w głowie jednej osoby, lub choćby nawet i notatniku. A idę o zakład, że zaskoczy nas jeszcze nie raz i nie dwa, zanim cały cykl zostanie ostatecznie zakończony. Jak dla mnie to jedna z mocniejszych stron całej trylogii „Ostatniego Imperium”, jak i obecnych ksiąg. Uwielbiam cały czas odkrywać coś nowego w świecie wykreowanym przez autora – dzięki temu jestem co chwilę zaskakiwany.

„To miała być wiadomość, sposób na udowodnienie maluczkim, że bogacze mogli wykorzystać swoje pieniądze, by wybudować dom dla swoich pieniędzy, i wciąż zostawało im dość pieniędzy, by wypełnić nimi ten dom”.

Samo zakończenie zostało dość ciekawie wykonane – można odnieść wrażenie, że to już koniec. Taki kompletny, definitywny. Widać cały czas możliwość otwarcia kolejnego rozdziału, będącego kontynuacją dotychczasowych trzech tomów opowiadających o przygodach Waxa i Wayne’a, ale jednak gdybym nie wiedział o tym, że będzie kolejna część (o czym zresztą Brandon Sanderson informuje w posłowie), to zakładałbym, że nie będzie dalszej historii. Oczywiście nie zabrakło również kompletnie nowych technologii wplecionych w dotychczas poznany świat, jak i kompletnie nowych możliwości, jakie niesie ze sobą ferruchemia i allomancja. Dosłownie na każdym kroku można podkreślać, jak niewyczerpane są zasoby pomysłów twórcy „Ostatniego Imperium” i jak wiele razy zaskoczy on swoich czytelników. 

Chyba najlepszy z ostatnich czterech tomów tego uniwersum magii metali. Od samego początku świetnie skrojona historia, mnóstwo humoru i coraz więcej sposobów wykorzystania stopów i ich składników. Jeszcze lepszy obraz bohaterów również jest bardzo mocną stroną powieści – nie dość, że Brandon Sanderson opisuje ich ze szczegółami, to na dodatek pozwala zajrzeć w ich wnętrze, dzięki czemu czytelnik może wyrobić sobie zdanie na ich temat. Przy okazji zżyć się z nimi bądź ich znienawidzić, w zależności od tego, jak mu akurat przypadną do gustu. Naprawdę świetna kontynuacja, warta przeczytania. Autor sam sobie postawił dość wysoko poprzeczkę, ponieważ w stosunku do poprzedniego tomu, zdecydowanie widać różnicę zarówno w samej fabule, jak i konstrukcji. Pysznie się bawiłem i liczę na podobną zabawę w bliżej nieokreślonej przyszłości. 

Łączna ocena: 8/10


0 komentarze:

Prześlij komentarz