Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dmitry glukhovsky. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dmitry glukhovsky. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 1 sierpnia 2022

Zbiorczo spod pióra w lipcu 2022

Połowa wakacji (tak, wiem, nie wszyscy je mają…) już za nami, ale jeszcze trochę słońca z pewnością będzie, zanim znowu pogrążymy się w jesiennej chandrze! Dla mnie ten miesiąc miniony był niesamowicie aktywny i pełen… wyzwań można rzec. Takich organizacyjnych i logistycznych. Nie miałem więc niestety tyle czasu na czytanie oraz słuchanie, ile bym tylko chciał mieć. Pomimo tego, udało mi się jednak zapoznać z kilkoma bardzo fajnymi tytułami, które pewnie będę wspominał dość długo!

Przy okazji nie tylko czas grał na moją „niekorzyść”, ale również i moje własne wybory tytułów – kolejna część „Ekspansji” należy do grubasków, a i trzeci tom „Głębi” to ponad dwadzieścia godzin cudownej zabawy audio! Jak więc widzicie, sam nie dobierałem sobie zbyt krótkich pozycji. Jednak kiedy czyta się (lub słucha) tak dobre książki, to aż nie chce się ich zbyt szybko kończyć, więc ja tam jestem bardzo zadowolony z takiego obrotu spraw!

„Kasztanowy ludzik” – Soren Sveistrup

Format: Audiobook
Stron/długość: 16h 04m
Czyta: Krzysztof Plewako-Szczerbiński

Bardzo standardowy kryminał, pełen charakterystycznych cech skandynawskiej literatury – detektyw po przejściach (ale swego czasu świetny śledczy), niewyjaśniona zbrodnia sprzed lat, która ma wpływ na teraźniejszość, smutny i duszny klimat, a do tego seryjniak będący kilka kroków przed policją. Napisany dokładnie według utartego schematu, więc jeśli mieliście okazję czytać Horsta lub Nesbø, to czytaliście też „Kasztanowego ludzika”. Dla osób dopiero rozpoczynających przygodę z typ typem literatury będzie to fajny i przyjemny początek.

Wersja audio ma jednak jeden problem, z którym zmierzyłem się już przy okazji słuchania jednej z książek Remigiusza Mroza – lektor. Ma tak niesamowicie irytującą i wybijajacą z klimatu manierę, że głowa mała. Trudno odróżnić od siebie poszczególne dialogi, a do tego prowadzone są z dosłownie losowo przydzielaną manipulacją głosem. Do tego interpunkcja jest jedynie sugestią (dopiero podczas słuchania tych dwóch książek doceniłem umiejętność poprawnego akcentowania końców zdań). W ostatecznej ocenie jednak wycinam ten element, bo sama książka nie zasługuje na obniżenie punktów tylko ze względu na lektora.

Ocena punktowa: 6/10

„Wrota Abaddona” – James S.A. Corey

Format: Papier
Stron/długość: 540

O „Ekspansji” można wiele powiedzieć, choć często są to powtarzające się sformułowania, począwszy od „niesamowicie dopracowana”, przez „wciągająca”, aż po „technicznie niezwykle poprawna”. Zwłaszcza to ostatnie jest bardzo mocno wyczuwalne w trzecim tomie, gdzie pojawiają się różne… zmiany inercyjne. Z jednej strony w głowie się nie mieści, jakie zmiany zachodzą w działającej fizyce, a z drugiej człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że na poziomie fundamentalnym może to mieć sens. Zwłaszcza że autorzy i tak odciągają uwagę czytelników poprzez cudownie zbudowaną i poprowadzoną intrygę.

To już chyba standard dla każdej kolejnej części „The Expanse”, że kapitan James Holden wraz ze swoją załogą trafiają w sam środek uknutej intrygi. Za każdym razem jest to jednak coś zupełnie nowego, niepowtarzalnego i wyłamującego się ze schematu (chociaż szkielet samego przeprowadzenia czytelnika przez całość jest rzecz jasna bardzo podobny). Jeśli dorzucimy do tego wciąż coraz lepiej przybliżany świat stworzony przez James S.A. Corey, to uzyskamy kawał świetnej literatury. Zadowoleni powinni być prawie wszyscy – od osób szukających bardziej naukowych nut, jak i tych, których ciekawią aspekty społeczne w kosmosie.

Ocena punktowa: 8/10

„Głębia. Napór” – Marcin Podlewski

Format: Audiobook
Stron/długość: 22h 01m
Czyta: Albert Osik

W tym tomie wchodzimy jeszcze, nomen omen, głębiej w stworzony przez autora świat – poznajemy te „wyższe” stopnie władzy w Imperium wraz z ich strukturami obronnymi. Swoją drogą mocno widać tutaj inspirację Warhammerem 40,000, którą mocno widać w użytym nazewnictwie. Słowem kluczem jest tu „inspiracja”, co warto podkreślić – nie mamy tu do czynienia z kopiowaniem, tylko z luźną interpretacją i dostosowaniem do własnego pomysłu.

Dalej też rozwijają się i przekształcają postacie, z którymi mieliśmy do czynienia w poprzednich tomach. Zostały postawione przed zupełnie nowymi warunkami, często skrajnie różnymi od tych, w których znalazły się na początku całej historii – widać tutaj dużą pracę autora nad ich wewnętrznymi zmianami i dostosowaniem się do zmieniającej się rzeczywistości. Pewnego rodzaju wewnętrzna walka z przyzwyczajeniami i cechami charakteru uwiarygadnia jeszcze bardziej wszystkie te zmiany. Jeśli więc ktoś oczekuje czegoś więcej, niż tylko kosmiczny piu piu, to w „Naporze” dostanie tego dużo.

Ocena punktowa: 7/10

„Outpost 2” – Dmitry Glukhovsky

Format: Papier
Stron/długość: 346

Pierwszych sto stron jest o niebo lepszych od pierwszej części – poznajemy w nich znanego już z poprzedniego tomu Saszę oraz przede wszystkim to, co działo się przed wyruszeniem ekspedycji z Moskwy. Nie tylko dzieje się wtedy o wiele więcej, niż przez cały Outpost, ale przy okazji poznajemy origin tych wydarzeń (w każdym razie genezę od strony rosyjskiej). Dalsze wydarzenia też są o wiele bardziej dynamiczne i przemyślane, aczkolwiek to wciąż nie jest to, do czego Glukhovsky przyzwyczaił mnie w swoich pozostałych książkach.

Ciekawe jednak jest mocne podkreślenie pewnego rodzaju arogancji, megalomanii i imperialnych dążeń Rosji jako narodu – zwłaszcza w kontekście wydarzeń, które dzieją się od marca 2022 roku, jest to dość znaczące i mocno wybrzmiewające przesłanie. Widać praktyczny upadek potężnego cesarstwa, widać również nawiązania do przywódcy z manią wielkości oraz do tego, jak decyzje wraz z propagandą wpływają na możliwość sterowania obywatelami. Nie sposób na to nie zwrócić uwagi, nawet patrząc jedynie na sytuację w chwili, w której książka ta ukazała się w druku.

Ocena punktowa: 6/10

„Berbeka. Życie w cieniu Broad Peaku” – Dariusz Kortko, Jerzy Porębski

Format: Audiobook
Stron/długość: 7h 07m
Czyta: Filip Kosior

Historię Macieja Berbeki znałem dość dobrze jeszcze zanim sięgnąłem po tę książkę, ale prawie zawsze wychodzę z założenia, że przecież nie wiem wszystkiego. Rzecz jasna z żadnej książki nie dowiem się tego „wszystkiego”, jednak wydarzenia, które spotykają himalaistów, są bardzo często ogromną skrzynią pełną materiału na co najmniej kilka tomów. Nie pomyliłem się w swoich oczekiwaniach i faktycznie jest to jak na razie najbardziej bogata w szczegóły książka opisująca tego zaginionego na zboczach Broad Peaku wspinacza.

„Życie w cieniu Broad Peaku” nie skupia się na tragedii, która dotknęła rodzinę Macieja Berbeki, ale na jego życiu oraz tych pozytywnych chwilach – począwszy od edukacji, poznania swojej żony, Ewy, aż po sposoby zarabiania na życie po uzyskaniu uprawnień do organizowania komercyjnych uprawnień. Bardzo dużo miejsca autorzy poświęcili na Zakopane oraz Teatr Witkacego, który był ważnym elementem życia Macieja Berbeki. Innymi słowy, to nie tylko opis walki z własnym ciałem i umysłem podczas zdobywania ośmiotysięczników, ale również (lub przede wszystkim) pokazanie jednego z lodowych wojowników jako po prostu człowieka.

Ocena punktowa: 7/10


wtorek, 1 marca 2022

Zbiorczo spod pióra w lutym 2022

Tym razem trudno zrzucać szybko płynący czas tylko na bliżej nieokreślone zajęcia, które pochłaniają dzień za dniem! W końcu luty jest najkrótszym miesiącem w roku, więc faktycznie tych dni było trochę mniej do przeżycia. Niektórzy jednak się cieszą, ponieważ na koniec wypłaty zostało mniej miesiąca! Taki tam czerstwy żarcik, można iść popić (lub wręcz zapić – hehe, no kolejny). Nie przeszkodziło mi to wszystko jednak w czerpaniu przyjemności z książek jak zwykle oczywiście w głównej mierze audiobooków. Chyba nigdy ta szala nie przechyli się na drugą stronę, ale w sumie to mi wcale nie przeszkadza.

Udało mi się kilka naprawdę fajnych i ciekawych pozycji zaliczyć. Na pewno można za taką uznać zbiór polskich opowiadań osadzonych w klimatach słowiańskiego horroru. Naprawdę jest to coś, czego warto spróbować! Do tego jeszcze chętnie wyróżnię książkę napisaną przez jednego z bookstagramerów (swoją drogą mieszkającego na co dzień niedaleko mnie, bo w Bydgoszczy!), która, choć odrobinę mogła mi pokazać, z czym się zmagają każdego dnia rodzice diabetyków. Można zacząć nieco inaczej patrzeć na pewne sprawy. 

„Żertwa” – Wielu polskich autorów

Format: Audiobook
Stron/długość: 17h 11m
Czyta: Wojciech Żołądkiewicz

Cały zbiór jest zaiście intrygujący. Być może po części to zasługa (lub wina, ewentualnie jedno i drugie jednocześnie) ogólnie pojętej mitologii słowiańskiej, wokół której kręcą się wszystkie historie. Część z wierzeń oraz rytuałów jest mi znana, więc pod tym względem mogę mniej więcej ocenić, czy autorki i autorzy trzymają się tych najbardziej znanych przesłań i bardzo mnie ucieszyło, że każde z nich podeszło do tematu bardzo uczciwie. Mianowicie albo wjechali bardzo głęboko w któryś z motywów lub po prostu poruszali się po powierzchni, żeby trzymać się bezpiecznych tematów, które znają. 

Coś dla siebie znajdą tutaj zarówno osoby preferujące weird fiction, jak i gore czy horror psychologiczny. Opowiadania opierają się o przeróżne podgatunki, więc różnorodność jest naprawdę ogromna. Na bardzo wysokim poziomie w niemal wszystkich historiach stoi język – w niektórych przypadkach nawet styl pisania jest ucztą samą w sobie. Jako antologia plasuje się powyżej przeciętnej; opowiadania są raczej równe (różnice w odbiorze wynikają bardziej ze stosunku do konkretnego podgatunku, niż umiejętności pisarskich), co nie tylko zaskakuje, ale i cieszy. Z pewnością jest to zbiór, po który warto sięgnąć dla samego sprawdzenia, jak wyszło połączenie słowiańskości z horrorem.

Punktowa ocena: 7/10

„Witaj cukrzyco” – Jacek Kujawa

Format: E-book
Stron/długość: 56

Jacek Kujawa podaje jako jeden z głównych powodów napisania tej książki brak podobnych pozycji, kiedy szukał pomocy po usłyszeniu diagnozy swojego słodziaka (jak lubi nieco przewrotnie nazywać syna). Takiej… niekoniecznie medycznej, ale napisanej dla prostego człowieka. No i „Witaj cukrzyco” taka właśnie jest – w niektórych miejscach napisana wręcz językiem potocznym, nie odstrasza, ale po ludzku pokazuje problemy, z jakimi się zmagał. Rzecz jasna wraz z rozwiązaniami! Dzięki temu jednak nawet osoby, które nie muszą na co dzień walczyć z cukrzycą typu 1, ale choć trochę mogą poznać codzienne rutyny, urządzenia i medykamenty, których muszą używać osoby chore (lub ich rodzice, jak to jest w przypadku autora).

Książka zawiera mnóstwo informacji, choć nie przytłacza na szczęście. Przy okazji czuć bardzo, że została napisana prosto z serca, a nie bezosobowo. Jacek Kujawa przyznaje się do błędów, które popełnił i przede wszystkim pokazuje, że może to spotkać każdego. Nie kryje również swoich emocji, które towarzyszyły mu od samego początku. Wiecie, to jest pozycja od człowieka dla człowieka, nie od pisarza czy lekarza dla czytelnika. To jest bardzo ważne. Na pierwszym planie są przeżycia, porady, historia. Nawet jeśli nie podejdziecie do „Witaj cukrzyco” z takim nastawieniem, to, tak czy siak, bardzo szybko zostaniecie skierowani na odpowiednie tory.

Punktowa ocena: 7/10

„Kurtyka. Sztuka wolności” – Bernadette McDonald

Format: Audiobook
Stron/długość: 10h 47m
Czyta: Wojciech Żołądkiewicz

Zazwyczaj biografie himalaistów, a już zwłaszcza takiej klasy jak Wojciech Kurtyka, pełne są historii o zdobywaniu tych najwyższych szczytów na Ziemi – Korony Himalajów i Karakorum. W pewnym momencie wszystko staje się więc przewidywalne i różni się jedynie szczegółami związanymi z daną osobistością. Tymczasem Wojciech Kurtyka nie celował nigdy w zdobywanie najwyższych szczytów (o czym możemy się dowiedzieć właśnie z tej książki), dzięki czemu historia jego życia to również inne wierzchołki, między innymi te wchodzące w skład łańcucha Hindukuszu.

Cała biografia jest podobnie napisana jak „8000 zimą”, którą miałem okazję przeczytać jakiś czas temu. Autorka jest metodyczna, nie próbuje wzbudzać emocji na siłę, jednocześnie jednak nie pozbawia człowieczeństwa opisywanych ludzi. Oprócz czysto górskich przygód pokazuje Wojciecha Kurtykę również jako po prostu osobę jak każda inna. Zwłaszcza motyw jego… niepokorności w stosunku do różnych reguł (od PZA aż po pozwolenia na wspinanie na najwyższe szczyty) jest bardzo pouczający i ciekawy. Innymi słowy, jest to kolejna świetna biografia przedstawiająca jednego z rozpoznawalnych himalaistów.

Punktowa ocena: 7/10

„Outpost” – Dmitry Glukhovsky

Format: Papier
Stron/długość: 352
Tłumaczenie: Paweł Podmiotko

Przygotujcie się na niezwykle męczący (lub wciągający, w zależności od tego, co lubicie) wątek Jegora wzdychającego do Michelle. Przez niemalże całą książkę. Dlaczego uważam, że był męczący? Nie widzę absolutnie żadnego bezpośredniego związku między historią opisywaną w książce a tymi niby-zalotami oraz użalaniem się nad sobą. Trochę to trącało kiepsko wykonanym motywem dramatycznym rodem z rosyjskiej literatury romantycznej. „Outpost” będzie mi się niestety kojarzył głównie właśnie z tym wymęczającym wątkiem.

O wiele lepiej na szczęście ma się sama końcówka. Co prawda najlepsza akcja zaczyna się dopiero na ostatnich kilkudziesięciu stronach (w sumie wtedy dopiero zaczyna się książka, meh), ale nawet jest poniekąd warta tego przydługawego oczekiwania. Typowa dla Glukhovsky’ego „zabawa” niepozbawiona pewnego rodzaju psychologicznego pazura. Również dopiero na końcu widzimy bardziej filozoficzne aspekty powieści, takie, nad którymi rzeczywiście można się pochylić. Nawiązują do wszystkiego, co wydarzyło się w książce, jednak dopiero ostatnie wydarzenia ukazują całość jako rzeczywiście sklejone ze sobą sensownie wątki. Szkoda tylko, że tyle się trzeba namęczyć wcześniej…

Punktowa ocena: 6/10

„Ostatnia misja Asgarda” – Rober J. Szmidt

Format: Audiobook
Stron/długość: 8h 23m
Czyta: Wojciech Masiak

To już niestety ostatnia książka z całego cyklu „Pól dawno zapomnianych bitew”, w którym przechodzimy od zwykłego zakończenia roku w wojskowej akademii, aż do wydarzeń na skalę całego Wszechświata. W sumie dopiero w piątym tomie zdałem sobie w pełni sprawę, jak misterną robotę wykonał Robert J. Szmidt, w tak gładki sposób przeprowadzając czytelnika przez całą historię mającą wiele rozwidleń, kilka równoległych torów oraz przede wszystkim mnóstwo postaci. A jej zakończenie jest godne tych kilku tysięcy stron (oraz kilku tysięcy przesłuchanych minut).

W „Ostatniej misji Asgarda” bardzo dużo się dzieje w skali mikro, pomiędzy dowódcami poszczególnych okrętów. Jednak pomimo tego, dynamika pozostała na tym samym poziomie, co w poprzednich tomach. Podkreślić muszę oczywiście po raz kolejny, że nie jest to twarde science-fiction, które ma mocne podłoże naukowe – jest to świetna rozrywka, która dostarczy niezapomnianych wrażeń oraz emocji, jednak wciąż: to rozrywka. Nastawcie się na dobrą space operę, a nie na powtórkę z „Hyperiona” lub czegoś w tym stylu. Wtedy prawie na pewno będziecie w pełni usatysfakcjonowani!

Punktowa ocena: 7/10

„Stulecie Winnych. Początek” – Ałbena Grabowska

Format: Audiobook
Stron/długość: 10h 2m
Czyta: Weronika Humaj

Kompletne zaskoczenie. Nie spodziewałem się aż tak dobrej historii, zwłaszcza że gdyby spojrzeć na nią bardzo płytko, to jest to prosta opowieść o perypetiach pewnej rodziny. Śledzenie losów Bronki i Antoniego Winnych wraz z ich dorastającymi oraz zakładającymi własne rodziny dziećmi daje jednak satysfakcję wynikającą nie tylko z doskonale skrojonej fabuły. Również obserwowanie problemów, z którymi faktycznie spotykają się ludzie (a już zwłaszcza tymi konkretnymi, z czasów drugiej połowy XIX wieku pod zaborem rosyjskim) dostarcza po prostu… wrażeń.

Co ciekawe, wśród opinii widać wiele takich, które uznają „Stulecie Winnych. Początek” za jedną z najsłabszych wśród całego cyklu. To mnie tym bardziej zachęca do sięgnięcia po tę bestsellerową sagę. Ałbena Grabowska ma tak lekkie pióro, że jest to aż podejrzane. Do tego perfekcyjnie steruje równowagą pomiędzy dynamiką akcji, a emocjonalnymi fragmentami. Z obyczajowego przedstawienia polskiej rodziny pod zaborem rosyjskim stworzyła książkę, którą dosłownie się wchłania – aż nie do końca umiem wyrazić w słowach, co dokładnie sprawia, że nie mogłem się od niej oderwać. Chyba w sumie wszystko.

Punktowa ocena: 7/10

„Drakula” – Bram Stoker

Format: E-book
Stron/długość: 528
Tłumaczenie: Agnieszka Myśliwy

Największą zaletą „Drakuli” jest niewątpliwie jej początek, który stanowi niejako pierwszą część wszystkich wydarzeń. Czuć duszny klimat, a jak na dzieło XIX-wieczne, które przedstawia się jako horror, jest naprawdę dojrzałe. Później sposób prowadzenia narracji nieco pozostaje ten sam (jest w formie listów oraz zapisów z dziennika), lecz akcja przenosi się w inne miejsce, a i sama historia zaczyna się toczyć nieco innymi torami. Być może odrobinę mniej fascynującymi. Zdecydowanie to właśnie początek jest kwintesencją powieści gotyckiej.

Wcale to jednak nie oznacza, że dalej jest gorzej – po prostu inaczej. Mniej mrocznie, a bardziej nawet przygodowo. Oznacza to, że mamy do czynienia z większą ilością przerw i spadków dynamiki, a atmosfera staje się dużo lżejsza. Z drugiej jednak strony podziwiać możemy bardzo charakterystyczne dla tamtych czasów elementy etykiety w kontaktach międzyludzkich, jak również spróbować przyjrzeć się nieco bliżej poszczególnym postaciom. Na pewno „Drakula” był wart przeczytania – poszerza spojrzenie na literaturę oraz początki niektórych odmian literatury.

Punktowa ocena: 7/10

„Czas czarnych luster” – Krzysztof Kotowski

Format: Audiobook
Stron/długość: 9h 36m
Czyta: Filip Kosior

Niby to samo, ale jakże inne. Po wydarzeniach z drugiej części, czyli „Modlitwie do boga złego”, poznamy nieco inny świat i jego oblicze. Jednak żeby uniknąć niepotrzebnych spoilerów, nie będę się rozwodził nad samą fabułą oraz światem przedstawionym! To, co mogę bezpiecznie napisać to to, że jeśli podobały się Wam wcześniejsze tomy, to ten też Was nie zawiedzie. Jest utrzymany w podobnym stylu, jeśli chodzi o dynamikę wydarzeń, nacisk na przedziwność postaci, które się pojawiają, no i na humor. Przy okazji pojawiło się jeszcze więcej informacji o Zakonie Aurelitów, co zapewne ukontentuje tych spragnionych nieco większej dawki wiedzy.

Niewiele więcej mogę w sumie napisać o „Czasie czarnych luster”, bo nie był on jakimś przełomem czy to w całym cyklu o Krzysztofie Lorencie, czy w polskiej fantastyce. Na pewno dobrze się bawiłem przy wszystkich trzech tomach, jednak raczej klasyfikowałbym je jako przyjemne spędzacze czasu. Elementy tajemnicy i wplecenie starego zakonu, którego początki sięgają czasów tuż po Chrystusie, dobrze wyszło autorowi, a do tego pokazał, że potrafi manewrować intrygami na poziomie niemalże światowym. Poza tym jednak żadna z książek nie wyróżnia się na tle literatury fantastycznej.

Punktowa ocena: 6/10

piątek, 4 lutego 2022

Co pod pióro w lutym 2022?

Styczeń już za nami, rozpoczęliśmy drugi (przy okazji najkrótszy) miesiąc w roku, ale plany u mnie, to jednak plany – muszą jakieś być! W związku z tym i tym razem przygotowałem sobie kilka tytułów, które chciałbym zaliczyć w rozpoczętym właśnie miesiącu. Jak zwykle będą to zarówno wydania papierowe lub elektroniczne, jak i rzecz jasna audiobooki. Tych ostatnich zapewne będzie najwięcej. Nie wiem, czy to się kiedykolwiek zmieni… Chyba musiałbym nagle nauczyć się jakoś błyskawicznie czytać… Może faktycznie jakiś kurs nie byłby takim głupim pomysłem, heh.

Drugi miesiąc roku to dobry moment na rozpoczęcie swojego #5na2022, czyli mini wyzwania pomagającego mi przeczytać chociaż pięć tytułów, które już od dawna za mną chodzą. Znaczy się nawet i od paru lat, tylko jakoś nie jest mi z nimi po drodze. Przy okazji dawno nie miałem okazji posłuchać literatury górskiej, więc postarałem się o dobranie odpowiedniego tytułu! Mniej więcej więc wszystko prezentuje się tak, jak na poniższej liście.

Okładki jak zawsze pochodzą z serwisu Lubimy Czytać!

„Drakula” – Bram Stoker

Klasyka klasyki? A i owszem! Jeszcze wiele takich tytułów się znajdzie, których do tej pory nie przeczytałem. Powoli sobie to nadrabiam, a teraz wlatuje powstała pod koniec XIX wieku historia pewnego krwawego hrabiego… Tak, Wy już wiecie jakiego hrabiego!


„Żerca” – Katarzyna Berenika Miszczuk

Przedostatnia część „Kwiatu paproci” – gdzieś chyba jakoś teraz powinna się Gosława zmieniać. Na taką bardziej… sensowną, normalną i przede wszystkim dającą się znieść. Albo i nie powinna… W każdym razie liczę na więcej dynamiki po nieco mostowym drugim tomie i trzymam kciuki za jeszcze więcej klimatu słowiańskiego!

„Outpost’ – Dmitry Glukhovsky

Postapo w klimatach Metra? Czemu nie! Robię chwilę przerwy od samego Metra i wjadę na chwilę w wydaną całkiem niedawno książkę twórcy głównej trylogii, która dała życie całemu Uniwersum. „Outpost” to również postapokalipsa, również w Rosji, również z Moskwą gdzieś w tle. Jednak inna.


AUDIOBOOKI

  • „Żertwa” – Wielu autorów
  • „Kurtyka. Sztuka wolności” – Bernadette McDonald
  • „Czas czarnych luster – Krzysztof Kotowski
  • „Camgirl” – Isa Mazzei



sobota, 13 lipca 2019

„Metro 2035” – Dmitry Glukhovsky

„Metro 2035” – Dmitry Glukhovsky
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Dmitry Glukhovsky
Tytuł: Metro 2035
Wydawnictwo: Insignis
Tłumaczenie: Paweł Podmiotko
Stron: 546
Data wydania: 4 listopada 2015


Ostatnia część trylogii, którą napisał Dmitry Glukhovsky nie oznacza jednak końca przygody z całym uniwersum. To dopiero tak naprawdę początek, który daje życie Uniwersum Metro 2033 oraz Uniwersum Metro 2035. Wbrew pozorom sama książka „Metro 2035” wcale nie należy do tego drugiego świata. Ma już swoje lata (w Polsce wydana została w 2015 roku), więc bardzo długo opierałem się jej urokowi. Niedawno postanowiłem skończyć wreszcie oryginalną trylogię, której to druga część, „Metro 2034” nie powaliło mnie na kolana. Wiele jednak głosów w internetach twierdzi, że trzecia, ostatnia część jest o wiele lepsza. Długo się więc nie zastanawiałem i od razu sięgnąłem po „Metro 2035” póki jeszcze mam na nie ochotę.To był dobry pomysł, albowiem trzeci tom bije na głowę drugi, a nawet być może i pierwszy.

To już kolejny rok, w którym prawdopodobnie ostatni żyjący ludzie spędzają wiele metrów pod ziemią, w czeluściach moskiewskiego metra. To tutaj znaleźli nie tylko schronienie przed apokalipsą rozpętaną przez wojnę atomową, ale również swoją przyszłość. Dla jednych jedyną, jaka istnieje, dla innych nieakceptowalną i niedopuszczalną. Artem jest przekonany, że ktoś jeszcze musiał przeżyć, że Moskwa to nie jedyne miasto, które w pewnym sensie ocalało. W końcu sam słyszał przekaz. Homer za to wie o pewnych rzeczach, które Artemowi nawet się nie śniły. Trzeba walczyć jednak nie tylko z niechęcią innych ludzi, ale i własnymi strachami. A te mogą być o wiele groźniejsze niż mutanty z powierzchni.

Ludzie, którzy twierdzą, że „Metro 2035” jest lepsze od „Metra 2034” mają rację w stu procentach. Widać to już od samego początku książki, w której dzieje się o wiele więcej. W poprzednim tomie narzekałem głównie na mnóstwo niekoniecznie wnoszących wiele do historii przemyśleń, które na dodatek się powtarzały. Tym razem Dmitry Glukhovsky postawił jednak na nieco więcej akcji oraz opisów stacji, ich historii oraz ciekawostek na ich temat. Nie znudzicie się więc skupiając się jedynie na rozterkach głównego bohatera, które oczywiście istnieją, ale nie przyćmiewają całej reszty powieści. Można powiedzieć, że wreszcie autor znalazł balans między tym, co się „dzieje” a tym, co się „myśli”. W końcu całe „Metro 2033” to nie tylko wydarzenia, bitwy czy intrygi, ale przede wszystkim wojna psychologiczna toczona w umyśle każdego mieszkańca moskiewskich tuneli.

„Homer nabrał pomyj, przełknął; smak miały normalny, mniej więcej taki jak życie”.

Trzeci tom trylogii ma o wiele, wiele więcej sensu niż drugi. Nie tylko pod względem budowy jego samego, ale również jako element pewnej historii, na którą składają się trzy tomy. „Metro 2034” nie było w żaden jasny sposób połączone ze swoją poprzedniczką, co niesamowicie irytowało. Można było odnieść wrażenie, że Dmitry Glukhovsky napisał je na odwal się. „Metro 2035” za to nie tylko ma jasne i konkretne nawiązania, ale również wyjaśnia wiele wątków i otwiera jeszcze więcej możliwości fabularnych zarówno przed czytelnikiem, jak i autorem (jak również potencjalnymi innymi autorami tworzącymi w Uniwersum). To jest niesamowite, jak ogromna różnica w jakości występuje pomiędzy tymi dwoma tomami. Tak naprawdę z całej trójki to właśnie ostatnia część wypada chyba najlepiej.

Dmitry Glukhovsky nie pozbył się jednak całkowicie charakterystycznych dla jego twórczości przemyśleń bohaterów oraz często nieco bełkotliwych kwestii wypowiadanych przez postacie. To w pewnym sensie podpis autora, więc nic dziwnego, że się pojawiają – dopóki tak jak w „Metrze 2035” nie stanowią one pierwszego planu, a jedynie uzupełnienie głównego toru fabuły, to jest okej. Czasem trzeba się bardzo poważnie zastanowić nad tym, cóż dany bohater miał na myśli wypowiadając tak nieskładny monolog (w nich bowiem najczęściej pojawiają się te nieco pijackie wypowiedzi), co niestety potrafi utrudnić odbiór książki. Ostatnia część trylogii pełna jest ich zwłaszcza we fragmentach z Artemem, który jest główną postacią. Jak widać więc, nie jest to jedynie domena Homera (który swoją drogą również pojawia się w „Metrze 2035”), chociaż na pewno wiele osób przywykło do tego po lekturze poprzedniego tomu.

„Reżim można zabić, imperia niedołężnieją i umierają, lecz idee są jak pałeczki dżumy”.

Świetnie przedstawiona została walka rozsądku z przyzwyczajeniem, czy jak kto woli zasad z instynktem. Wojna w ludzkich umysłach pomiędzy tym, co słuszne, a tym co łatwe (lub przyjemne) toczy się od wielu lat, niezależnie od naszego koloru skóry, narodowości, wyznania, płci, wieku czy kultury. Autor wrzucił więc ją jako jeden z elementów tego wielkiego kotła, jakim jest postnuklearne moskiewskie metro i dorzucił do swojej historii szczodrą porcję walki umysłów, o ile mogę tak to nazwać. Żeby było ciekawiej, każda z podjętych przez bohaterów książki decyzji wydaje się być słuszna i prawie każdą z nich można w ten czy inny sposób wytłumaczyć. Naprawdę mega wykonanie, którego się człowiek nie spodziewa na samym początku. Dmitry Glukhovsky potrafił zaskoczyć nawet mimo o wiele, wiele słabszej drugiej części trylogii.

Ostatnie wydarzenia, które mają miejsce w tej książce mogą bardzo mocno zaskoczyć i wywrócić do góry nogami wyobrażenie o całym moskiewskim metrze (oczywiście tym z Uniwersum Metro 2033). Jak już wspomniałem wcześniej, autor tym razem dał z siebie wszystko i stworzył powieść nie tylko ciekawą, ale i burzącą schematy w pewnym sensie. Plot twist goni plot twist i w pewnym momencie nawet nie do końca wiadomo co jest wreszcie prawdą, kto ma rację i jak to tak naprawdę wszystko wygląda. Nie ma jednak chaosu, który mógłby zniszczyć przyjemność z lektury – historia nie wydaje się być przekombinowana, a wydarzenia nie przytłaczają szybkością pojawia się i znikania. Innymi słowy Dmitry Glukhovsky zakręcił całość tak, jak zakręcić tylko można, aby czerpać przyjemność z lektury i dostać tylko lekkiego zawrotu głowy.

Łączna ocena: 8/10

sobota, 8 czerwca 2019

„Metro 2034” – Dmitry Glukhovsky

„Metro 2034” – Dmitry Glukhovsky
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Dmitry Glukhovsky
Tytuł: Metro 2034
Wydawnictwo: Insignis
Tłumaczenie: Paweł Podmiotko
Stron: 410
Data wydania: 4 listopada 2015


To być może zadziwiające, ale mam za sobą już kilk tytułów z Uniwersum Metro 2033, a nawet Uniwersum Metro 2035, jednak głównej trylogii, którą napisał Dmitry Glukhovsky jeszcze nie zaliczyłem. Oczywiście, samo „Metro 2033” jest już za mną, jednak pozostałe dwa tomy czekały dość długo na swoją kolej. Wreszcie jednak udało się to zrobić i przeczytać kolejny z nich – chociaż do tej pory się zastanawiam czemu nie sięgnąłem po niego wcześniej. Zwłaszcza, że w świat stworzony przez rosyjskiego pisarza wsiąkłem niemalże od pierwszych stron pierwszej książki. Teraz, gdy przeczytałem ich już kilka, mogę inaczej spojrzeć na twórczość Glukhovsky’ego. Nie jestem jednak pewien, czy „Metro 2034” jest dobrym punktem wyjścia do nowych porównań.

Jakby sama nuklearna apokalipsa nie była wystarczającą karą dla całego świata. Mieszkańcy moskiewskiego Metra, ocalali z katastrofy, doskonale wiedzą, że mieszkanie pod ziemią, na której żyją zupełnie nowe formy życia, nieprzyjazne człowiekowi, nie jest proste i przyjemne. Minął raptem rok od pokonania Czarnych, a Metro musi walczyć z kolejnym problemem. Mieszkańcy Sewastopolskiej twardą odpierają próby wtargnięcia nowych istot do wnętrza tuneli, jednak jakość ich obrony – a co za tym idzie być może przyszłość Metra – zależy od dostaw amunicji. Te jednak nagle ustają. Pojawia się jednak Hunter, który uznany został za zaginionego. Wchodzi w skład wyprawy mającej na celu rozwikłanie zagadki znikających karawan. Czy jednak stoi po tej samej stronie co wszyscy?

„Zwyczajny człowiek. Okrutny, głupi, mściwy. Jak wszyscy”.

Historia rozpoczyna się rok po wydarzeniach znanych z pierwszej części trylogii, czyli „Metro 2033”. Dzieje się ona jednak po drugiej stronie moskiewskiego metra, w okolicach Sewastopolskiej, którą być może część osób kojarzy z bliskości stacji Technopark. Ponownie Dmitry Glukhovsky postawił na psychologiczny aspekt niż na działanie. Opisuje tunele jako ciężkie, ciemne, przytłaczające wręcz swoją wielkością, a podróż po nich jawi się jako mozolna i skrajnie niebezpieczna wędrówka, która może złamać nawet największego twardziela. Takie podejście do tworzenia całej historii ma jednak swoje minusy – potrafi być nużąca i szybko się znudzić. Zwłaszcza jeśli przegnie się z ilością przemyśleń, które przelewane są z głów poszczególnych postaci na papier. Niestety tego problemu autor nie uniknął.

Fabuła od samego początku nie jest zbyt skomplikowana. Ma oczywiście swoje nagłe zwroty (chociaż niezbyt przejmujące w większości przypadków), jednak to nie ona zdaje się być najważniejsza. „Metro 2034” już od pierwszych stron pokazuje, że będzie to opowieść o ludzkich rozterkach, które nawet w obliczu katastrofy i postapokaliptycznej rzeczywistości nie za wiele się może zmienić w stosunku do tego, co możemy obserwować obecnie. Nie wiadomo komu ufać, nie wiadomo kto mówi prawdę, a kto kłamie. Ciężko jednoznacznie udowodnić komuś winę lub poświadczyć za jego niewinność. Mamy też do czynienia z próbami oceny moralnej własnych decyzji oraz podjęcia tej jedynej „słusznej”, jakakolwiek by ona nie była. Wszystko oczywiście w perspektywie dalszego życia (bądź nie…) w zamkniętej społeczności, która żyje na niewielkiej powierzchni i doskonale będzie sobie zdawać z decyzji podjętych przez daną jednostkę. Albo i nie będzie sobie zdawać…

„Żeby zabierać ludziom życie, nie trzeba wielkiej potęgi. Zaś przywrócić go umarłym nie potrafi nikt”.

Niestety to wszystko powoduje, że nie za wiele się dzieje, a już na pewno nie na samym początku. Decyzje podejmowane są szybko, wszelkie wyprawy równie szybko się organizują i wyruszają, ale można odnieść wrażenie, że absolutnie nic się nie dzieje. Jeśli ktoś lubi czytać razem z mapą (a ja do takich osób należę), to zauważy, że tak naprawdę główni bohaterowi naprawdę niezły kawał drogi przebyli. Tylko co z tego, jeśli przemieszczanie się w większości przypadków jest całkowicie wycięte. Tam, gdzie Dmitry Glukhovsky postanowił dorzucić nieco pikanterii w postaci małej jatki widać, że postacie naprawdę trafiły w tunele metra. Jednak większość ich drogi to magiczne teleportowanie się ze stacji na stację (albo nawet i po kilka na raz). Część działająca na psychikę jest ważna i robi mega robotę, co widać było w pierwszej części trylogii, jednak niemalże kompletne wycięcie jakiejkolwiek bardziej zaawansowanej akcji nie wydaje się być dobrym pomysłem.

Nie jest to tak dobra książka jak poprzedniczka, „Metro 2033”. Pomimo całkiem dobrego pomysłu na fabułę, jego realizacja pozostawia sporo do życzenia. Za dużo przemyśleń, które krążą tak naprawdę wokół tego samego tematu, nie odkrywając niczego nowego, a za mało jakiejkolwiek akcji, lub choćby bardziej rozbudowanego (nie powtarzanego w kółko) wątku psychologicznego. „Metro 2034” wciąż ma ten sam, ciężki i duszny klimat, cały czas widać, że to ten sam warsztat pisarski, ale nie wciąga tak i nie przykuwa uwagi. Niewiele się dzieje, więc niestety niewiele jest momentów, które mogą rozłożyć na łopatki nawet największego malkontenta. Można powiedzieć, że w pewnym sensie to właśnie druga część trylogii Metra zamienia ludzi w malkontentów.

Łączna ocena: 6/10

czwartek, 8 marca 2018

"Koniec drogi" - Dmitry Glukhovsky

"Koniec drogi" - Dmitry Glukhovsky
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Dmitry Glukhovsky
Tytuł: Koniec drogi
Wydawnictwo: Insignis
Tłumaczenie: Paweł Podmiotko
Stron: 64
Data wydania: 15 lutego 2018


Nazwisko Dmitry Glukhovsky kojarzy się głównie z Uniwersum Metro 2033, które rozrosło się do bardzo znacznych rozmiarów. Swoje historie osadzają w nim autorzy wielu narodowości, czerpiąc z tego korzyści zarówno dla siebie, jak i swoich Czytelników. "Koniec drogi" nie jest jednak związana z wspomnianym światem, choć - jak sam autor podkreśla - nawiązania do niej znajdują się w powieści "Metro 2034". Opisywana właśnie pozycja to nieopublikowane do tej pory opowiadanie, które powstało w 2006 roku. Krótkie, ale bardzo treściwe.

Historia dwójki ludzi - chłopca oraz starca - zmierzających Drogą. Drogą, która być może ma, a być może nie ma swego końca. Wiadomo jednak, że jest ona tam od zawsze, jeszcze zanim świat stał się taki, jakim widzą go mieszkańcy wiosek. Wieść gminna niesie, że kiedyś wzdłuż Drogi stały potężne, rosyjskie miasta, ale teraz nikt nie chce się zapędzać w jej okolice. Oprócz chłopca i starca.

Opowiadanie wydane przez Wydawnictwo Insignis zostało napisane przez autora w 2006 roku. Minął długi czas, zanim zostało ono przetłumaczone i opublikowane w Polsce, a obecnie dołączane jest jako gratis do "Wędrowca" Surena Cormudiana. "Koniec drogi" nie jest co prawda w żaden sposób bezpośrednio związany z Uniwersum Metro 2033 (nie licząc wzmianek w "Metro 2034"), ale widać już w nim zafascynowanie autora tematami apokalipsy nuklearnej i tego, jak może wyglądać świat wyniszczony wojną totalną.

Mimo tego, że "Koniec drogi" to raptem nieco ponad 60 stron w wydaniu polskim, to sama historia opowiedziana została w przyciągający sposób. Czytelnik ląduje gdzieś w środku niczego - pojedynczej wioski, która wiedzie powoli swoje wioskowe życie próbując dostosować się do obecnej, powojennej rzeczywistości. Widać jedynie maleńki wycinek całego świata, który dla wszystkich mieszkańców jest obcy, niezbadany i - co chyba najważniejsze - całkowicie nieistniejący. Zwłaszcza dla osób, które urodziły się już po kataklizmie wywołanym globalnym konfliktem zbrojnym. Młody, trzynastoletni chłopiec, który jest jednym z głównych bohaterów, jest idealnym odzwierciedleniem nowego pokolenia. Ciekawski, buntowniczy i nie zdający sobie sprawy z niebezpieczeństw.

Dla równowagi postawiony został starzec, którego - jak już wiemy z opisu książki - chłopiec spotyka na Drodze. Doświadczony, twardy, mający swój cel w życiu. Co prawda objętość tej pozycji nie pozwala na szczegółowe przedstawienie różnic w ich podejściu do otaczającego świata, jednak można je zauważyć gołym okiem podczas lektury. Nawet te najważniejsze. Jakby Dmitry Glukhovsky chciał porównać w jaki sposób na tragedię potrafi patrzeć dziecko, urodzone już po czasach kataklizmu, a jak człowiek, który to wszystko przeżył. W końcu autor pisał to opowiadanie podczas jednego ze swoich wyjazdów do strefy konfliktu zbrojnego. Wokół niego co chwilę dało się słyszeć wystrzały z broni. Jak sam napisał - "Z tamtej perspektywy nuklearny koniec świata, na który prędzej czy później sami się skażemy, wydawał się bardzo prawdopodobny".

Całość osadzona została nie tylko w środku niczego, ale również bez jasnego początku i końca z punktu widzenia czasu. Nie wiemy dokładnie co się działo tuż przed opisywanymi wydarzeniami (chociaż możemy się domyślać z kolejnych stron), ani nie wiemy czego można by się spodziewać po zakończeniu opowiadania. Zostało ono zresztą urwane w sposób wręcz obiecujący coś większego. Zupełnie jak dobry trailer do filmu, który zapowiada świetną zabawę, tylko trzeba chwilkę poczekać, dosłownie parę miesięcy. Sam Glukhovsky twierdzi zresztą, że "historia chłopca i starca, wędrujących opuszczoną, niekończącą się drogą (obecnie ukończoną), zasługuje na coś więcej niż opowiadanie" - miejmy więc nadzieję, że doczekamy jej kontynuacji.

Parę słów warto zostawić również na temat samego wydania. "Koniec drogi" jest bowiem dostępny za darmo, zarówno w formie e-booka, jak i jako drukowany dodatek do "Wędrowca" Surena Cormudiana. E-booka chyba nikomu przedstawiać nie trzeba - można go pobrać z dowolnej księgarni internetowej oferującej książki elektroniczne (np. Virtualo). Wydanie papierowe jest również dostępne bez opłat i nie jest przeznaczone do sprzedaży. To akurat dobrze, gdyż tak naprawdę cała książeczka ma ponad 100 stron. Połowę zajmuje właśnie "Koniec drogi", drugą połowę natomiast fragment "Tekstu" - niedawno wydanej powieści, której autorem również jest Dmitry Glukhovsky. Na pewno jest to dobry pomysł na marketing innej pozycji Wydawnictwa Insignis - co może się podobać, ale może również spotkać się z niezbyt przychylnymi opiniami.

Z mojej perspektywy nie ma to większego znaczenia dla mnie, jako czytelnika. Dla Wydawnictwa jest to dodatkowy marketing, a do tego zapewne zmniejszenie kosztów wydruku. Co innego, gdyby za "Koniec drogi" należało zapłacić - w tym przypadku oceniałbym negatywnie taką decyzję Wydawnictwa. "Tekst" jednak jest doklejony do książeczki również w sposób, który nie dezorientuje podczas czytania "Końca drogi" - jest bowiem odwrócony do góry nogami w stosunku do głównego elementu wydania papierowego.

Sześćdziesiąt parę stron, które potrafią wciągnąć nawet mimo swej niewielkiej objętości. Historia rozpoczęta gdzieś w oderwaniu od rzeczywistości i podobnie się kończąca. A jednak autorowi udało się stworzyć naprawdę porządne opowiadanie, które chce się czytać. Mało tego - oczekuje się od niego więcej. Niech za samą pozytywną rekomendację służy fakt, że na temat tych kilkudziesięciu stron udało mi się napisać już kilka akapitów i poruszyć sporo tematów. Warto więc zaopatrzyć się w e-booka i poświęcić te parędziesiąt minut na przeczytanie opowiadania, które może się okazać pouczające i niezwykle interesujące. A jeśli zastanawiacie się nad zakupem "Wędrowca", to niech "Koniec drogi" jako dodatek będzie dla Was dodatkowym argumentem "za".

Łączna ocena: 8/10


wtorek, 21 listopada 2017

[PREMIERA] "Tekst" - Dmitry Glukhovsky

"Tekst" - Dmitry Glukhovsky
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Dmitry Glukhovsky
Tytuł: Tekst
Wydawnictwo: Insignis
Tłumaczenie: Paweł Podmiotko
Stron: 368
Data wydania: 22 listopada 2017


Nazwisko Dmitry Glukhovsky kojarzy się głównie z uniwersum "Metro 2033" oraz powieścią "Futu.re". Wokół świata stworzonego przez tego autora, wyrosło mnóstwo innych książek, chętnie pochłanianych przez miłośników tematyki post-nuklearnej. Tym razem jednak rosyjski pisarz zaserwował swoim czytelnikom coś kompletnie innego. Powieść z pogranicza kryminału, thrillera oraz - w mojej opinii - dramatu psychologicznego. Oczywiście, jak na Glukhovsky'ego przystało, z elementami współczesnego oraz przyszłego świata. Zaprawdę, niezwykła to była podróż przez kolejne kartki. Aż człowiek zaczyna się bać własnego telefonu.

sobota, 30 września 2017

"Metro 2033" - Dmitry Glukhovsky

Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Dmitry Glukhovsky
Tytuł: Metro 2033
Wydawnictwo: Insignis
Tłumaczenie: Paweł Podmiotko
Stron: 592
Data wydania: 4 listopada 2015


Na ten tytuł ostrzyłem sobie zęby już od dłuższego czasu. Wszędzie widziałem kolejno pojawiające się powieści osadzone w uniwersum stworzonym przez autora trylogii "Metro 2033". Każda zapowiedź, recenzja czy informacja zwiększała mój apetyt na rozpoczęcie przygody z tym światem, ale chciałem koniecznie rozpocząć właśnie od "Metro 2033", tak dla zasady. Udało mi się wreszcie dostać w swoje ręce egzemplarz i choć czytanie nie było łatwe, to z pewnością przyjemne. Okazuje się bowiem, że książka ta była warta czekana na nią. Żałuję tylko, że nie spotkałem się z nią wcześniej.

czwartek, 18 grudnia 2014

Bardzo chcę! #4 - Dmitry Glukhovsky "Metro 2033"

Źródło: Lubimyczytac.pl
Seria "Bardzo chcę!" ukazuje się u mnie bardzo nieregularnie, wiem o tym. Może warto to zmienić i w regularnych odstępach czasu prezentować pozycje, które rzeczywiście bardzo chcę przeczytać. :) Jest ich bowiem mnóstwo, a w końcu udostępnienie ich to szansa na dodatkowe informacje na ich temat oraz - być może - zainteresowanie nimi Was wszystkich. Ostatnio na warsztat rzuciłem "Bóg, honor, trucizna" Roberta Fotrysia, dzisiaj natomiast przejdziemy w zupełnie inne tematy - postapokaliptycznej Rosji.

"Metro 2033" wraz z calutką jego otoczką, wszystkimi książkami, które w tym uniwersum się pojawiły, fascynuje mnie odkąd tylko pierwszy raz ujrzałem tę powieść w Empiku czy innej księgarni. Tak się niestety złożyło, że do tej pory nie miałem okazji ani nabyć, ani pożyczyć żadnej książki, w żadnym wydaniu i żadnym stanie. Być może mnie na razie cena straszyła i decydowałem się jednak na coś innego, być może są ku temu inne powody, jednak zawsze żałowałem, że nie mogę tym razem nabyć tej wspaniałej książki. Zapewne większość z Was słyszała o Glukhovskym i jego dziele, jednak jeśli ktoś nie wie co to jest, to poniżej prezentuję opis wydawnictwa Insignis: