środa, 9 października 2019

„Legendy Archeonu. Nocne Słońca” – Thomas Arnold

„Legendy Archeonu. Nocne Słońca” – Thomas Arnold
Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Thomas Arnold
Tytuł: Legendy Archeonu. Nocne Słońca
Wydawnictwo: Agencja Reklamowo - Wydawnicza VECTRA
Stron: 866
Data wydania: 15 września 2019


Minął prawie rok od wydania pierwszej części „Legend Archeonu”, których autorem jest Thomas Arnold – polski autor urodzony w Rybniku, a piszący pod pseudonimem. Na swoim koncie ma już kilka powieści kryminalnych, w których głównymi bohaterami jest dwójka detektywów – James Adams i David Ross. „Legendy Archeonu. Strach stary i nowy” to już nieco inna para kaloszy, Thomas Arnold bowiem wszedł z jej pomocą na ścieżkę powieści fantastycznej, którą 15 września 2019 roku postanowił dalej kroczyć i przedstawić nam drugą część – „Legendy Archeonu. Nocne Słońca”. Z niecierpliwością czekałem na drugi tom – to, co autor pokazał w pierwszej części, miało ogromny potencjał. Co prawda mogło być o wiele lepiej, ale i tak widać duży progres, a sama historia jest – jak to u Thomasa Arnolda – świetna.

Upadek przywódcy pociąga za sobą upadek całego państwa. W tym jednak przypadku, do upadku Archeonu doprowadził przywódca Czerni, a po jego upadku największa siła, jaką Archeon kiedykolwiek widział, rozproszyła się na o wiele mniejsze oddziały. To jednak nie koniec zarazy toczącej jedno z najważniejszych Królestw Terenów Centralnych. To jedynie przegrupowanie się oddziałów i dalsze życie w ciągłym strachu o własne życie i duszę. Polityka prowadzona przez generałów nie śniła się nawet największym pesymistom stąpającym po ziemiach Archeonu. Do wielu osób dość szybko dotarło, że być może śmierć jest o wiele bardziej łaskawa niż jakikolwiek obecny przywódca podbitych ziem.

Już w pierwszym tomie „Legend Archeonu” autor pokazał, że planuje stworzyć długą historię, osadzoną w ogromnym świecie. To jednak dopiero „Nocne Słońca” pokazują, z czym trzeba się będzie zmierzyć. Mapy zawarte w książce (na wewnętrznej stronie okładek, dość klasycznie) pokazują świat podzielony na dwie części – z pierwszym z nich mogliśmy zapoznać się w „Strachu starym i nowym”. Przedstawiał on tereny kończące się na wschodzie Wielkimi Równinami, półwyspem należącym do Myrenów oraz na północnym wschodzie Pustymi Polami z Przełęczą Lodowych Wiatrów przecinającą Wielkie Góry Północne. Okazuje się, że jest to tak naprawdę dopiero połowa świata (przynajmniej na tę chwilę), którą Thomas Arnold planuje pokazać swoim czytelnikom.

„– Oczywiście! Żadnej nie biorę sobie za żonę i nie obiecuję wierności, bo wiem, że i tak nie dotrzymałbym słowa”.

„Legendy Archeonu. Nocne Słońca” dla odmiany z tyłu książki nie mają powtórzonej mapy, którą znaleźć można po wewnętrznej stronie przedniej okładki (jeszcze przed czwórką tytułową książki). Tym razem mamy ziemie, które rozciągają się od Wielkich Równin oraz Terenów Myrenów dalej na wschód, ukazując drugie tyle ziem. Oczywiście nie kończą się one „Terenami Niezbadanymi”, więc nie wiadomo tak naprawdę, co jeszcze autor wymyśli. Czytelnik jest rzecz jasna prowadzony przez nowe krainy wraz z postaciami, które przemieszczają się w sobie wiadomym celu – którego zdradzać oczywiście nie będę. Chociaż powinienem nieco doprecyzować, kto nam dokładnie pokazuje nowe ziemie. Głównym bohaterem i osobą, wokół której dzieje się najwięcej jest Hagan, którego znamy z pierwszego tomu.

Chociaż większość akcji skupia się na Haganie, to autor pokazuje również posunięcia Venenów, a przede wszystkim ich dowódców, którzy wiele lat po wydarzeniach pierwszego tomu wciąż trzymają Tereny Centralne twardą ręką. Jest to też sposób na przedstawienie wielu szczegółów dotyczących zarówno tego, w jaki sposób sami Veneni działają, czym się kierują czy jakie mają cechy, ale również uchylenie rąbka tajemnicy cóż takiego autor przygotował zarówno nam, czytelnikom, jak i postaciom, z którymi mamy do czynienia na kolejnych kartach książki. Ogólnie „Legendy Archeonu. Nocne Słońca” zdradzają mnóstwo szczegółów dotyczących świata utworzonego przez Thomasa Arnolda – o jego historii, zwyczajach poszczególnych narodów, ich kulturze oraz prawach rządzących różnymi krajami. Dawka informacji jest naprawdę ogromna i pozwala o wiele lepiej poznać całe uniwersum.

Nie wiem, czy dokładnie taki był zamysł Thomasa Arnolda, kiedy pisał „Legendy Archeonu. Nocne Słońca”, ale książka wspaniale pokazuje jedną rzecz, której bym się nie spodziewał spotkać w takiej powieści. Historia wielu krajów potrafi być w rzeczywistym świecie zmieniana na bieżąco i już nie raz pojawiły się próby jej zakłamania w różnych zakątkach świata. Czasem było to celowe działanie, kiedy indziej próba ochrony własnych obywateli, a więc działanie otulone w dobre chęci. Drugi tom „Legend Archeonu” pokazuje nieco wyolbrzymiony (choć z perspektywy postaci bardzo realny) problem manipulacji historią spowodowany przeróżnymi pobudkami. Być może miał to być jedynie wątek poboczny lub wręcz niezamierzony efekt, jednak warto go wypatrywać podczas lektury – aby zobaczyć, jak to może zadziałać w praktyce.

„Nikt nie pamiętał nawet, kiedy ostatnio wybuchły tutaj jakieś zamieszki, więc w porównaniu do ziem targanych wojnami, gdzie mapy maluje się krwią, a granice wytycza ciałami poległych wojowników, przypadkowego obieżyświatowi El-Baal rzeczywiście mogło się kojarzyć z krainą szczęśliwości”.

Widać również, że autor coraz bardziej swobodnie porusza się w zawiłych zasadach, którymi rządzi się fantastyka. Nie ma problemów z odpowiednim prowadzeniem konkretnego wątku, wstawki dotyczące świata oraz mechaniki jego działania są bardzo naturalne. Opisy nie przytłaczają, ale również nie traktują ani okoliczności przyrody, ani wydarzeń po macoszemu. Niestety wciąż nie mogę ujrzeć w większości postaci czegoś więcej niż imienia. Hagan wyszedł dobrze – obecnie myśląc o nim, jako o głównym bohaterze całego drugiego tomu, jestem w stanie od razu podać jego charakterystykę. Co prawda cech szczególnych wyglądu oprócz wzrostu nie byłbym w stanie wymienić, jednak cechy charakteru i osobowości już jak najbardziej. Wiem, co czuję, myśląc o nim i jakie potrafi we mnie emocje wywołać. Niestety ciężko mi jest to samo powiedzieć o wielu innych postaciach, mimo że trafiają się wyjątki, takie jak Kobe (bardzo intrygująca kobieta).

Pewnym problemem może też być dość szybkie rozpoczynanie i kończenie konkretnego wątku. Thomas Arnold nie ma kompletnie żadnego problemu z poprowadzeniem danej akcji, jednak coś mi zgrzyta przy sytuacjach takich jak poznanie nowych postaci, rozpoczęcie wdrażania w życie planu czy innego wydarzenia, które… no… rozpoczyna się. Wiele razy wydawało mi się o wiele zbyt dynamiczne i być może potraktowane nieco po macoszemu, aby szybciej wejść już w fazę rozwinięcia, w której Thomas Arnold czuje się jak ryba w wodzie. Czasem to samo odczucie towarzyszyło mi przy rozwiązywaniu jakiegoś wątku – trochę za szybko, trochę zbyt płytko. Chociaż autor zdecydowanie nie szedł na łatwiznę i nie próbował naciągnąć wydarzeń do fabuły, którą wymyślił. Zapewne po prostu jest to kolejny etap, który trzeba sobie zwyczajnie wyrobić, pisząc. Być może w kolejnym tomie nie będę miał już na co marudzić.

Zakończeniem autor nie powalił na kolana, jak to zazwyczaj miał w zwyczaju robić, ale również nie zasmucił. Ładne otwarcie dla trzeciego tomu, które równie dobrze mogłoby być i zamknięciem całej historii. Ogólnie rzecz biorąc „Legendy Archeonu. Nocne Słońca” są bardzo „równą” książką, co widać na każdym etapie. Nie ma sinusoidy, na której grzbietach spotkamy lepsze fragmenty, a w dolinach te o wiele gorsze. Do tego jednak Thomas Arnold już przyzwyczaił – zarówno w swoich thrillerach, jak i teraz, podczas jego przygody z literaturą fantastyczną. Chciałoby się, aby na większość autorów można było liczyć w takim samym stopniu, jak na Thomasa Arnolda. Tutaj nawet brak cliffhangera powodującego obgryzanie paznokci nie wywołuje uczucia zawiedzenia. Po prostu się wie, że następna część zostanie rozpoczęta w mniej więcej tym samym miejscu i dalej będzie można zagłębić się w świat tonący w Czerni.

„– Na Terenach Centralnych przyszło na świat dwadzieścia pokoleń Anxienów. Po tylu latach nie mówisz już o powrocie, Haganie. To byłaby ucieczka z Archeonu, który stał się naszym domem”.

Na parę słów zasługują również ilustracje, których autorem jest Franciszek Nieć. Idealnie pasują do klimatu, który stworzył autor w swojej powieści, więc szkoda, że mają jedną, główną wadę. Jest ich trochę za mało. Być może można to przekuć w coś pozytywnego, ponieważ kiedy już się całkowicie o nich zapomni, to znienacka pojawiają się w polu widzenia i ilustrują wydarzenia, o których aktualnie się czyta. Czarno-białe, proste, ale przekazujące absolutnie wszystko, co mają przekazać. Pamiętajcie, proszę, że żaden ze mnie znawca, więc przekazać mogę jedynie subiektywne odczucia na ten temat – a są one bardzo pozytywne. Ilustracje dobrze mi się zgrywają z treścią książki, dlatego żałuję, że nie ma ich więcej. Żywię również nadzieję, że autorowi uda się utrzymać współpracę z artystą.

Nie jest to powieść pozbawiona wad, fan fantastyki, który zjadł zęby na najbardziej znanych i podziwianych pozycjach może mieć pewne zastrzeżenia. Jednak ciężko odmówić Thomasowi Arnoldowi zarówno rozmachu, z jakim stworzył świat (oraz jak dobrze przybliża czytelnikowi jego szczegóły), jak i pomysłu na samą historię. Całe uniwersum wydaje się nie mieć końca tak jak pomysły autora. Nawet jeśli coś wydaje się powtórką z rozrywki, znaną z jakiegoś innego świata (a to wszak w literaturze fantastycznej wcale nie trudno) to nie czuje się, że jest to rozmrożony i odgrzany kotlet. Autor robi coraz większe postępy i o wiele lepiej czuje się w tych klimatach, co można poczuć na własnej skórze, kiedy sami nie zauważymy, gdzie nam czas ucieka. A ucieka cały czas na lekturze, którą szybko się zjada, nawet mimo jej grubości.

Łączna ocena: 8/10


Za możliwość przeczytania książki dziękuję autorowi, Thomasowi Arnoldowi!



0 komentarze:

Prześlij komentarz