Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dan Simmons. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dan Simmons. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 26 stycznia 2021

„Terror” – Dan Simmons

„Terror” – Dan Simmons
Źródło: Lubimy Czytać

Autor:
Dan Simmons
Tytuł: Terror
Wydawnictwo: Vesper
Tłumaczenie: Janusz Ochab
Stron: 692
Data wydania: 21 marca 2018

Powieść Dana Simmonsa bazująca na historii HMS „Terror” oraz HMS „Erebus” odżyła w Polsce i na świecie wraz z premierą serialu o tytule „Terror”, który można obejrzeć na Netflixie. Sama książka nie jest wcale taka świeża – powstała w 2007 roku, gdy wraki obu wspomnianych statków leżały jeszcze nieodkryte na dnie pomiędzy Wyspą Króla Williama a północnymi krańcami Kanady. Doczekała się nawet nowego wydania, które miałem właśnie okazję przeczytać – Wydawnictwo Vesper się jak zwykle przyłożyło i stworzyło przepiękną książkę. Nie tylko jednak z zewnątrz, chociaż za jej zawartość odpowiedzialny był akurat autor „Hyperiona”. Trudno jednak odmówić „Terrorowi” należnego miejsca na półce każdego książkoholika.

19 maja 1845 z pięknej i malowniczej, angielskiej wsi Greenhite, wyruszyły dwa brytyjskie okręty, którym przewodził Sir John Franklin. Ich misją było ostateczne odnalezienie Przejścia Północno-Zachodniego, które pozwoliłoby na przepłynięcie z Europy do Azji ponad kontynentem Ameryki Północnej. Niestety mroźne i groźne obszary ponad północnym kołem podbiegunowym nie potraktowały załogi składającej się z łącznie 129 osób w sposób przyjazny. Co się tak naprawdę wydarzyło w latach 1845 – 1848, tego nie wie nikt. Nie ma osoby, która przeżyłaby tamtą wyprawę. Być może jednak chociaż część tej fikcji była w małym kawałku prawdą…

Warto sobie od razu wyjaśnić pewną rzecz – praktycznie cała historia opisana w „Terrorze” to fikcja literacka. Mowa oczywiście o szczegółach wydarzeń opisywanych w książce – sam ogół, czyli wyprawa, nazwiska pojawiające się w powieści (takie jak Franklin, Fitzjames, Gore, Crozier) czy cała trasa, którą pokonały oba statki, jest jak najbardziej prawdziwy. Od tego również warto rozpocząć zachwalanie dzieła Dana Simmonsa – research, jaki zrobił, był wprost fenomenalny. „Terror” jest skarbnicą nie tylko wiedzy o samej wyprawie z 1845 roku, ale również o problemach, z którymi naprawdę zmagać się mogli marynarze w tamtych czasach podczas wypraw arktycznych. Budowa statków, zwyczaje na morzu, sposoby podejścia do rozwiązywania problemów, konserwacja jedzenia czy biwakowanie na lodzie – majstersztyk.

„Określenie pozycji statku było prawdopodobnie najbardziej bezużyteczną rzeczą, jaką zrobił w całym swym długim życiu wypełnionym robieniem bezużytecznych rzeczy”.

Na samym początku jest trochę trudno – autor trochę zaszalał i zrobił niezły miszmasz chronologiczny. Przeplata daty wydarzeń i skacze od wydarzeń na lodzie z 1847 roku, przez czas przed wyprawą, aż po jej środek i pierwsze zimowanie na wyspie Beechey. Wszystko jest oczywiście ładnie oznaczone, nawet wraz ze współrzędnymi geograficznymi opisywanych wydarzeń (co jest cechą charakterystyczną „Terroru”), ale musicie się uzbroić w cierpliwość i nastawić na potencjalne problemy z odnalezieniem się. W końcu do poznania mamy załogi dwóch statków, do tego jeszcze część światka podróżniczego, informacje o wyprawie, wyglądzie i budowie HMS „Terror” oraz HMS „Erebus” – a wszystko to w małym rollercoasterze czasowym.

W dalszej części książki chronologia jest już bardziej spójna, ale zabieg pokazywania wydarzeń z punktu widzenia poszczególnych postaci pozostał. Każdy rozdział opisywany jest z perspektywy innego uczestnika wyprawy, chociaż najczęściej wydarzenia nie pokrywają się – ta sama historia nie pojawia się widziana oczami, powiedzmy komandora oraz bosmana. Wspomniany zabieg jest też w pewnym sensie powodem takiej, a nie innej objętości powieści – Dan Simmons nie ogranicza się do prostego pokazania konkretnej akcji. On wyciska z każdej postaci tyle, ile tylko się da, uszczegóławiając historię tak bardzo, jak to tylko możliwe. Jednocześnie nie zanudza tym czytelnika, tylko wprowadza go w coś, co bez problemu można nazwać zachwytem. Zarówno nad samym piórem autora, jak i umiejętnością stworzenia tak misternie zaplanowanej historii.

Teoretycznie „Terror” kategoryzowany jest jako horror, jednak osobiście nie widzę zbyt wielu podstaw ku temu. Mamy tu oczywiście do czynienia ze zjawiskami nadnaturalnymi, bardzo dusznym klimatem przepełnionym strachem wśród bohaterów, mamy również dodatkowego „przyjaciela”, który daje się we znaki całej załodze obu statków, jednak nie ma żadnego elementu grozy dla czytelnika. Osobiście widzę w tej powieści mega ciekawą powieść katastroficzno-podróżniczą z elementami fantastyki. Bardzo dobrą, to fakt, wciągającą, edukującą (przede wszystkim pod kątem historycznym, zarówno wypraw arktycznych jako takich, jak i budowy statków czy ich obsługi), jednak bez elementów… strachu. Dodatkowego „przyjaciela”, traktowałem jako przerywnik, którego równie dobrze mogłoby nie być.

„Szkorbut to podstępny zabójca. Torturuje swą ofiarę długimi miesiącami, nim w końcu pozwoli jej odejść na wieczny spoczynek. Zanim chory na szkorbut umrze, często jest tak zmieniony, że nie poznają go nawet najbliżsi krewni, a on sam także nie poznaje już nikogo ze swego otoczenia”.

Dan Simmons ceni sobie bardzo naturalizm, co widać w opisach życia marynarzy oraz chorób, które ich dotykają. Weźmy taki szkorbut – pewnie nie ma osoby, która tak ogólnie nie słyszała o tym choróbsku, które dotykało niezwykle często właśnie osoby żeglujące przez długie miesiące na otwartych wodach. Zapewne większość z Was kojarzy wypadanie zębów jako jedyne objawy. Tymczasem jest to jedna z najmniej kłopotliwych i nieprzyjemnych dolegliwości, a które to wszystkie autor opisał, nie szczędząc szczegółów. Podobnie jak innych wypadków, które mogą się przytrafić w ciągu tak wielu miesięcy życia w lodzie – łącznie z gangreną wdającą się w ciągle zawilgocone i niemyte stopy, które ciągle są czymś ranione. Nie zabrakło również bardzo obrazowych opisów urazów, „operacji” oraz innych zabiegów medycznych. Innymi słowy – uwaga na Wasze żołądki, jeśli należycie do osób bardziej wrażliwych.

Jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem, jak można napisać prawie siedemset stron historii próby przeżycia na lodzie, tworząc z tego powieść, od której trudno się oderwać. Jak można aż tak przyłożyć się do zbierania danych historycznych nie tylko dotyczących wyprawy sprzed ponad stu pięćdziesięciu lat, ale i dowiedzieć się, jak w tamtym czasie wyglądało pływanie po arktycznych wodach, z jakimi problemami zmagali się marynarze oraz jaki był stan wiedzy na temat nie tylko geografii, ale i zdrowia, medycyny, inżynierii, nawigacji i całej reszty tak drobiazgowo opisanych miejsc, czynności, wydarzeń. To naprawdę książka warta przeczytania, aby zobaczyć, że na świecie cały czas istnieją pisarze, którzy nie tworzą jedynie prostych historii, pełnych skrótów myślowych i obejść co bardziej niewygodnych tematów.

Łączna ocena: 9/10



poniedziałek, 4 stycznia 2021

Co pod pióro w styczniu 2021

Zaczynamy niby nowy rok, 2021, ale pewne przyzwyczajenia pozostają niezmienne. Takie jak na przykład przygotowanie sobie kilku tytułów, które chciałoby się przeczytać w danym miesiącu! Nie zawsze mi to wychodziło, zwłaszcza pod koniec świeżo minionego roku, ale pozwala mi to na pewnego rodzaju komfort przy wejściu w nowy miesiąc. Dlatego też nie zamierzam z tego zrezygnować ani z przedstawiania Wam tych planów! W pewnym sensie pomaga mi to zmotywować się do trzymania się tych założeń. Wiecie, jak to jest, publiczne zobowiązania i takie tam. Niby zobowiązanie to nie jest, a jedynie sugestia, czego możecie się u mnie spodziewać, ale, tak czy siak, działa!

Nowy Rok zamierzam rozpocząć z przytupem, trochę tak, jak skończyłem stary. No, tylko w nieco innym klimacie, bo nie ma co rosyjskiej epopei narodowej przyrównywać do podobno genialnego, bo genialnego, ale wciąż „tylko” horroru Dana Simmonsa. Jednak to właśnie „Terrorem” pragnę wejść w nową rzeczywistość (ach, jakie to górnolotne określenie) i nie wiem ile mi się prócz niej uda upchnąć innych tytułów na papierze bądź e-booku. W końcu tu jednak całkiem niezły grubasek jest. No, ale zobaczymy, jak to wyjdzie!

Tradycyjnie więc przedstawiam Wam cztery tytuły papierowe/czytnikowe oraz oczywiście kilka audiobooków, które wpadły mi w oko. A może wpadną w ucho. He-he! Zdjęcia okładek rzecz jasna również tradycyjnie pochodzą z serwisu Lubimy Czytać.

„Wojna i pokój. Tom III i IV” – Lew Tołstoj

Tak, jeszcze kolejne osiemset stron przede mną, zanim skończę całkiem tę rosyjską epopeję narodową! Plan na 2020 został więc tylko częściowo wypełniony, ale chcę iść za ciosem i od razu wziąć się za kolejne dwa tomy. Przy okazji nie zapomnę wydarzeń po kilku miesiącach przerwy...

„Terror” – Dan Simmons

HMS Terror oraz HMS Erebus zaginęły w 1845 roku, podczas wyprawy poszukiwawczej Przejścia Północno-Zachodniego, prowadzącego z Europy do Azji ponad kontynentem Ameryki Północnej. Książka ta to próba odtworzenia wydarzeń z tamtej wyprawy, które oczywiście nie są oparte na żadnych przekazach. Historia podobno ciężka, ale piękna.

„Raróg” – Anna Sokalska

Kolejna próba podejścia do tej książki – już ją planowałem bodaj dwa razy i ani razu nie udało się jej nawet zdjąć z półki… A „gangsterski kryminał psychologiczny” w opisie bardzo kusi. Przy okazji już trochę czasu minęło, odkąd ostatni raz czytałem jakiś kryminał lub thriller… Pora nadrobić!

„Inaczej” – Radosław Kotarski

Kojarzycie „Włam się do mózgu”, w której to książce Radek Kotarski zebrał wiele metod skutecznej nauki? Tutaj mamy powtórkę z rozrywki, ale w kontekście pracy i produktywności! Poprzednią jego książkę wspominam bardzo dobrze, pomogła mi, wskazując w pewnym sensie drogę, którą należy podążać podczas nauki, więc mam nadzieję, że i tym razem autor wykonał równie dobrą pracę! No i się przy tym nie przepracował!

AUDIOBOOKI

Jak zwykle też zaplanowałem sobie parę audiobooków, które leżą już grzecznie na liście i czekają na naciśnięcie przycisku „play”. Część z nich to zaplanowane od jakiegoś czasu tytuły, a część przykuła moją uwagę podczas przeglądania najnowszych pozycji dodanych do Empik Go.



– „O duchach” praca zbiorowa
– „Sztuka życia według stoików” Piotr Stankiewicz
– „Zabawy w Boga” Magda Gacyk
– „Sekretne życie drzew” Peter Wohlleben


piątek, 16 października 2020

„Triumf Endymiona” – Dan Simmons

„Triumf Endymiona” – Dan Simmons
Źródło: Lubimy Czytać

Autor:
Dan Simmons
Tytuł: Triumf Endymiona
Wydawnictwo: MAG
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Stron: 874
Data wydania: 1 sierpnia 2018

To ostatni już tom cyklu „Hyperion”, w którym miałem okazję spędzić mnóstwo czasu ze wspaniale wykreowanym uniwersum, niezwykłymi historiami oraz wielowarstwową fabułą, która zaspokaja nie tylko najbardziej prymitywne potrzeby rozrywki, ale również kultury i spojrzenia na swoje życie z nieco innej perspektywy. Jak do tej pory pierwsze dwa tomy, opowiadające o wydarzeniach przed Upadkiem, były o wiele lepsze od „Endymiona” (chociaż trzecia książka ukazała kunszt autora w dostosowywaniu i rozbudowywaniu świata), ale w końcu jakoś trzeba zakończyć cały cykl, najlepiej z przytupem. Sporo więc oczekiwałem po „Triumfie Endymiona”, kiedy brałem się za jego lekturę – może nie czegoś na miarę pierwszej części, ale jednak czegoś, co wywoła u mnie wow. W sumie wow nie było, ale i tak było całkiem nieźle.

Kościół Katolicki wraz ze współpracującym z nim Paxem wciąż sprawują pełną władzę nad wszystkimi światami, które ocalały po Upadku. Sakrament zmartwychwstania jest zbyt silną obietnicą, żeby ktokolwiek z niego zrezygnował. Jednak Enea niezmiennie jest zagrożeniem dla obecnej równowagi, nawet jeśli zniknęła gdzieś na kilka lat, całkowicie poza radary dostojników watykańskich. Jednak przejdzie ten dzień, w którym pojawi się z powrotem na terytorium kontrolowanym przez Pax, a wtedy wielu graczy będzie musiało podjąć nowe decyzje, lub pozostać przy starych. W każdym przypadku jednak będą musieli przekalkulować potencjalne konsekwencje i zmierzyć się z nimi, niezależnie od tego, jakie decyzje podejmą.

„Triumf Endymiona” utrzymany został w klimacie trzeciej części całego cyklu – cały czas obserwujemy losy Enei, Raula, Bettika, ojca de Soyi i całej reszty postaci, których poznaliśmy w poprzednim tomie. Każde z nich ma swoją porcję stron przeplataną historią pozostałych osób. Możemy więc z jednej strony przerwać w dowolnym momencie, a z drugiej próbować dogonić najbardziej nas intrygującą część. Autor jednak nie próbował stosować cliffhangerów na końcu rozdziałów, więc raczej nie miałem problemów z odstawieniem lektury na później. Być może jest to jeden z tych głównych problemów ostatniego tomu – a tych w sumie można kilka wytypować.

„Niektórzy otyli ludzie noszą ciężar własnego ciała jak stygmat folgowania swoim żądzom, symbol lenistwa i słabości, są jednak i tacy, którzy obnoszą się z nim prawdziwie po królewsku, traktując swoją cielesną powłokę jak oznakę władzy”.

Wciąż wydarzenia są o wiele ważniejsze niż postacie, mimo tego, że cała powieść aż błaga o, choć odrobinę głębsze zarysy charakterologiczne. Niestety w związku z tym, że pojawiają się kolejni bohaterowie, jest bardzo trudno upchnąć coś więcej prócz suchych opisów przeżyć oraz wydarzeń. Co prawda Raul jako główny narrator próbuje czasem przemycić swoje przemyślenia, jednak nie za wiele nam to mówi o jego osobie. Niemal do samego końca pozostał dla mnie po prostu zlepkiem faktów dotyczących jego historii i nie umiem w ogóle opisać go jako człowieka obdarzonego duszą. Podobnie jest z większością pozostałych osób, z bardzo wyrazistym jak na „Triumf Endymiona” kardynałem Lourdusamym, który mógłby stać się jednym z najbardziej czarnych charakterów. No, mógłby. Gdyby Dan Simmons mu na to pozwolił.

Wciąż jednak fascynuje to, jak autor nie tylko stworzył ten cały świat oraz zmienił go pomiędzy drugim a trzecim tomem, ale również jak mu się udało upleść tak doskonałą w szczegółach intrygę związaną z jego historią. „Triumf Endymiona” nawiązuje bardzo mocno do wydarzeń z pierwszej dylogii i ukazuje to, co mieliśmy okazję przeczytać, w zupełnie innym świetle. Być może niektóre momenty wydać się mogą nieco naciągane, jednak, tak czy siak, czapki z głów za tak szczegółowe opisanie wszystkiego bez zgubienia się w zeznaniach. Oczywiście co najważniejsze, brawa również za starania włożone w próby uargumentowania istnienia przecudnych zasad fizyki na przeróżnych planetach, które mamy okazję odwiedzić wraz z postaciami. Zapewne fizyk zgrzytałby zębami, jednak dla przeciętnego czytelnika, któremu fizyka nie jest obca, będzie to całkiem miły gest.

Z drugiej strony trzeba się przygotować na to, że w drugiej połowie książki ta fizyka przekształca się w fantastykę. Pojawia się coraz więcej kompletnie niemożliwych do wytłumaczenia zjawisk. Można wyczuć jakiś taki… dysonans pomiędzy poprzednimi tomami, w których autor starał się jednak poruszać w obrębie „wytłumaczalnych” zjawisk, a tutaj jednak pozwolił sobie popłynąć. Ma to oczywiście swoje uzasadnienie w fabule, bez tej kompletnej fantastyki faktycznie trudno byłoby pociągnąć te wątki w ten sposób, trzymając się jedynie mniej więcej realistycznych motywów. Tak po prawdzie to nawet można się tego było domyślić w trakcie lektury poprzednich tomów, bo ona już daje pewne informacje świadczące o tym, że mamy do czynienia z po prostu fantastyką w dużej mierze.

„Religia od zawsze oferuje nam tego rodzaju fałszywy dualizm. Cisza nieskończonej przestrzeni albo przytulne ciepło wewnętrznej pewności”.

Samo zakończenie określiłbym jako poprawne. Mamy ciekawy plot twist, którego pewnie co bardziej bystrzy czytelnicy, mogliby się domyślić, mamy też domknięte praktycznie wszystkie wątki. Fabuła, która rozwijała się tak naprawdę na przestrzeni czterech tomów, odnalazła swoje zwieńczenie. Pozostaje jedynie pytanie, czy takie zakończenie każdemu podpasuje. Widziałem je nieco inaczej w trakcie lektury wszystkich powieści, ale można powiedzieć, że mimo wszystko jestem usatysfakcjonowany tym, co otrzymałem. Niestety nie udało mi się jeszcze lepiej poznać samego Raula Endymiona ani Enei, ponieważ nawet w trakcie rozwiązania wszystkiego ich postacie nie zostały tak przybliżone, jakbym sobie życzył. Wielka szkoda, ale niestety na to się nic nie poradzi.

Podsumowując, jest to całkiem przyjemne zwieńczenie dwóch dylogii, z których składa się cały cykl. Pozostawia trochę do życzenia w kwestii bohaterów oraz samego poprowadzenia akcji, ale trzeba Danowi Simmonsowi oddać, że przepięknie połączył ze sobą ogrom wątków i stworzył bardzo drobiazgowy świat. Tak naprawdę to cały wszechświat, który do samego końca odsłania przed czytelnikiem swoje tajemnice. To chyba największe plusy „Triumfu Endymiona” oraz całego cyklu – nieprzebrane przestrzenie uniwersum, które w dużej mierze dość twardo osadzone jest na współczesnej fizyce.

Łączna ocena: 7/10

niedziela, 4 października 2020

Co pod pióro w październiku 2020?

Jesień idzie, ale jak śpiewał klasyk – show must go on! W tym przypadku mowa oczywiście o festiwalu życia, który dla części osób zmieni się ze szczęścia i tryskania radością na ciepły kocyk, herbatę/kawę oraz smutne piosenki lecące ze Spotify, czy czego tam używacie do odpalania muzyki. Pewnie nastawienie wśród książkoholików również się zmieni i postawicie na tytuły pozwalające przemyśleć swoje życie, być może po prostu obyczajowe pozycje przedstawiające krzepiące historie, lub jakieś duszne i mroczne klimaty. Takie akurat, żeby się jeszcze bardziej zdołować. Tak swoją drogą, to którym z tych typów jesteście? A może nie da się Was tak zaszufladkować?

Mnie właśnie się nie da, dlatego po prostu biorę to, co na mam ochotę – i wcale mi się jakoś nie zmienił gust na zbliżające się miesiące. Będzie garść recenzenckich, będzie trochę fantastyki, na sto procent wśród audiobooków znajdą się reportaże lub pozycje popularnonaukowe. Czyli w sumie tak jak zwykle! Jesień to nie tylko zmiana nastrojów, ale również sporo nowości od Wydawnictw, więc mam nadzieję, że będziecie mogli dzięki moim opiniom wybrać coś dla siebie (lub uniknąć czegoś, co Wam się nie spodoba). No a do tego trochę „staroci” też się znajdzie, żeby nie było, że Was premiery atakują z każdej strony! I tak będą, dołożę do tego tylko malutką cegiełkę!

Cóż więc planuję przeczytać w październiku? Ano między innymi te tytuły. Pamiętajcie, proszę, że to się kapkę może zmienić, ale bardzo bym chciał dołożyć wszelkich starań, aby jednak większość z tych planów zrealizować. Klasycznie wykorzystane okładki pochodzą z serwisu Lubimy Czytać.

„Triumf Endymiona” – Dan Simmons

Tak, po raz kolejny… Nie udało mi się jednak skończyć w poprzednim miesiącu, więc zostałem zmuszony (przez siebie samego!) do przełożenia. Jestem gdzieś w połowie mniej więcej tego ostatniego tomu całego cyklu, więc dowiem się (mam nadzieję) wreszcie jak to wszystko się skończy!

„Pasterska Korona” – Terry Pratchett

Ostatni tom w całej kolekcji. Zwieńczenie wszystkiego, wisienka na torcie. Być może nie dla wszystkich, jednak dla mnie tak. Naprawdę wiele słyszałem o tym tytule oraz naczytałem się mnóstwa opinii. Wygląda na to, że będzie to wspaniałe zakończenie przygody z całym „Światem Dysku”. W każdym razie na to się właśnie nastawiam.

„Ja, diablica” – Katarzyna Berenika Miszczuk

Wydawnictwo W.A.B. wypuszcza świeżutkie wznowienie całej anielsko-diabelskiej trylogii, z którą nie miałem jeszcze do czynienia! Za to z prozą autorki, a i owszem. Czemu więc nie skorzystać z okazji i nie zobaczyć, z czym się je Wiktorię Biankowską. Czy się ją słodzi, czy należy porządnie doprawić? A może wystarczy szczypta anielskiego pyłu? Zobaczymy!

„Dzielnica obiecana” – Paweł Majka

Dawno nie było u mnie Metra, co? Trochę się opuściłem, ale planuję to oczywiście nadrobić! Paweł Majka osadził akcję swojej książki w naszym pięknym Krakowie, a dokładniej Nowa Huta. To tam przetrwały niedobitki ludzkości, które niestety niewiele się nauczyły (jak to u nas, ludzi, bywa) i mogą mieć pewne problemy z dalszym przetrwaniem…


AUDIOBOOKI

Zrobiłem sobie małe zapasy w bibliotece Empik Go, chociaż będę je musiał uzupełnić. Sięgnę oczywiście po raz kolejny po literaturę górską (dwie pozycje), do tego jakieś popularnonaukowe i być może nawet jakaś biografia (chociaż tutaj się zastanawiam). Między innymi mogą to być takie tytuły:

  • „Krzysztof Wielicki. Piekło mnie nie chciało” – D. Kortko, M. Pietraszewski
  • „Przeżyć. Moja tragedia na Nanga Parbat” – E. Revol
  • „Świat równoległy” – T. Michniewicz
  • „Prawda. Krótka historia wciskania kitu” – T. Philips


sobota, 15 sierpnia 2020

„Endymion” – Dan Simmons

Źródło: Lubimy Czytać
Autor: Dan Simmons
Tytuł: Endymion
Wydawnictwo: MAG
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Stron: 640
Data wydania: 31 stycznia 2018

To już kolejny miesiąc z prozą Dana Simmonsa, do której się przekonałem bardzo błyskawicznie – od razu po przeczytaniu „Hyperiona”. Autor pokazał się w nim z jak najlepszej strony, jako doskonały pisarz, narrator, gawędziarz oraz konstruktor. Czego konstruktor pewnie zapytacie, wszak cała reszta jest dość oczywista – a konstruktor świata. Hegemonia Człowieka wraz z jej Siecią, skomplikowanym systemem połączeń oraz podróży międzygwiezdnych oczarowała mnie swoją prostotą, która jednocześnie skrywała bezmiar nowoczesnych technologii, które nikomu się nie śniły. W „Endymionie” Dan Simmons ponownie pokazuje, na co go stać i kreuje nowy świat z nowymi bohaterami na paręset lat po wydarzeniach znanych z poprzednich dwóch powieści. Jak mu to wyszło? Wyśmienicie!

Kościół Katolicki odzyskał swoje wpływy, które powróciły (a nawet przekroczyły) poziom znany z czasów przed śmiercią Starej Ziemi. Obecnie jest największą siłą i wraz z Paxem dba o dobrobyt oraz administruje większością planet. Któż by się w końcu nie skusił na najnowszy sakrament, jakim duchowny może obdarzyć wierną owieczkę? Jednak czasy spokoju może przerwać córka Lamii oraz Johny’ego, która dla Kościoła Katolickiego będzie trudnym przeciwnikiem. Wraz z Raulem Endymionem będzie musiała jakoś przetrwać w nieprzyjaznym dla siebie środowisku i upewnić się, że wszystkie pisane jej rzeczy się wypełnią.

„Obudziłem się żywy, co specjalnie mnie nie zdziwiło – myślę, że człowiek dziwi się dopiero wtedy, gdy się budzi i stwierdza, że nie żyje”.

Przyzwyczaiłem się już do poprzedniej wersji świat wykreowanego przez Dana Simmonsa, a do tego bardzo ją sobie ceniłem. Jednak muszę przyznać, że Hegemonia Człowieka wraz ze wszystkimi planetami, całą historią Hyperiona i bohaterów, z którymi mieliśmy do czynienia, to było jedynie preludium. Trzystuletnia przerwa, pozbawienie możliwości natychmiastowych podróży między planetami, usunięcie kluczowych technologii oraz w pewnym sensie rozbrojenie ludzkości wcale nie uwsteczniło całej cywilizacji. Te wszystkie rzeczy dały jedynie podwaliny pod jeszcze ciekawszą wersję wszechświata, którą możemy obserwować w Endymionie. Z najnowszym sakramentem Kościoła Katolickiego, który kompletnie zmienił bieg historii oraz przyczynił się niewątpliwie do tak wielkiego sukcesu. Niby starsze, ale nowsze.

„Endymion” swoją konstrukcją przypomina bardziej „Upadek Hyperiona” niż „Hyperiona” – jest to jednolita, spójna powieść, prowadzona z perspektywy tym razem głównie dwóch osób. Chciałoby się rzec – głównego protagonisty oraz antagonisty. Patrząc na surowe ramy literackie, teoretycznie łatwo wskazać kto jest kim w tym duecie – jednak obserwując poczynania i przeżycia zarówno Enei (chociaż czyż główną postacią nie miał być Raul Endymion?), jak i kapitana-ojca De Soyi trudno jednoznacznie zaszufladkować, zwłaszcza pod kątem moralnym. W końcu każde z nich robi tylko to, co do niego należy i to, co uważa za słuszne, by ratować nie tylko najbliższych, ale i cały znany świat. Ciekawą różnicą jest prowadzenie narracji pierwszoosobowej w przypadku opisu wydarzeń z Raulem oraz trzecioosobowej w całej reszcie.

Pewnego rodzaju zgrzytem w tej – wydawać by się mogło, że nieskazitelnej – książce są postacie. Zarówno Raul Endymion, jak i Enea są tak płascy, jak tylko płaskim można być. Jeszcze Enea próbuje nadrabiać tajemniczością, pewnego rodzaju przyzwyczajeniami oraz świadomością istnienia większego planu. Niestety ciężko to samo powiedzieć o Raulu. Gdyby ktoś mnie zapytał, jaki jest towarzysz Tej, Która Naucza, to jedyne co byłbym w stanie powiedzieć, to jego dane biograficzne, przytaczane wielokrotnie na kartach książki. Z Ojcem-kapitanem de Soyą jest o wiele lepiej, jednak równie daleko od ideału, co w przypadku poprzedniej dwójki. Chyba nie znalazłem żadnej postaci, która mogłaby mi zapaść w pamięci jako osobowość, a nie jako zlepek liter w imieniu, potrzebnych do tego, żeby rzeczy się działy.

„Wszechświat ma nas w dupie”.

Sporo do życzenia pozostawia też niestety tłumaczenie lub/oraz redakcja. Na dzień dobry zmienione zostało tłumaczenie jednego z najważniejszych elementów, które napędzają zarówno poprzednie dwa tomy, jak i obie powieści związane z „Endymionem”. Nikt nie zadał sobie trudu sprawdzenia poprzednich książek i utrzymania konwencji, zwłaszcza że tłumaczenie Wojciecha Szypuły ma o wiele więcej sensu, patrząc na sam kontekst oryginalnej nazwy. Zdaję sobie sprawę z tego, że TechnoCentrum istniało jeszcze przed serią „Artefaktów”, jednak jeśli czytelnik dostał na dzień dobry jedną nazwę w dwóch pierwszych książkach, to otrzymanie innej w dwóch kolejnych może zrodzić sporo problemów. Rozumiecie – pierwotna nazwa z pierwszych tłumaczeń pierwotną nazwą, jednak jeśli ktoś już postanowił ją inaczej przetłumaczyć w obrębie spójnej serii, to... powinno się tego trzymać. W końcu zostało to przyklepane przez redaktorów. Do tego tłumacz pozwolił sobie dość lekko podejść do istniejących w rzeczywistości kodów natowskich i zmienił Charlie Foxtrot na Charlie Tango tylko dlatego, że… pasowało bardziej mu do jego wersji rozwinięcia CT. Były również potknięcia w formach określających grupę („oni”, „my”), przez co naprawdę dostawało się kręćka w dość kluczowych momentach.

W ogólnym rozrachunku nawet pomijając problemy z poprzedniego akapitu, cała powieść jest zupełnie inna od poprzednich dwóch. Można ją nazwać slow action, z rozbudowanym przedstawieniem nowego porządku w świecie, który już był znany, co wpłynęło negatywnie na postacie. Być może w „Triumfie Endymiona” będzie z nimi lepiej, bo aż się prosi o skupienie całej uwagi na Raulu, Enei oraz ojcu-kapitonowi de Soyi. Zaintrygowały mnie nowości wprowadzone przez Dana Simmonsa na potrzeby rzeczywistości po trzech stuleciach od Upadku, jednak czuję też pewien zawód. Na pewno wciąż jest to wysoki poziom, jednak liczę na poprawę w następnej książce. Ach, no i na wyjaśnienie pojawienia się pewnej bardzo… przegiętej postaci, która drażniła mnie swoją wszechmocą. Wierzę jednak, że i to zostanie odpowiednio usprawiedliwione w czwartej części cyklu.

Łączna ocena: 7/10




Cykl „Hyperion’

Hyperion | Upadek Hyperiona | Endymion | Triumf Endymiona


wtorek, 4 sierpnia 2020

Co pod pióro w sierpniu 2020?

Kolejny wakacyjny miesiąc przed nami, choć dla wielu osób (w tym mnie) będzie to miesiąc taki jak każdy inny! No, z małym wyjątkiem – trochę odpoczynku się przyda. Nie wiem, na ile w jego trakcie będę miał czas na czytanie, bo ja lubię aktywny wypoczynek. Znaczy się dużo chodzenia, zwiedzania, oglądania i najlepiej kwatera tylko na spanie! Chociaż jak pamiętam poprzedni rok, to wieczorami udawało mi się zrelaksować z książką w dłoni. Pewnie więc i w tym roku się uda tak zrobić, bo to w sumie był bardzo dobry deal. Tylko jakby tak jeszcze wcześniej wstać rano, żeby mieć więcej dnia dla siebie… Tak czy siak, koło 22:00 lub 23:00 padaliśmy na twarz i zasypialiśmy jak kamienie, więc godzina udania się na spoczynek raczej się nie wydłuży.

Na najbliższy miesiąc planuję sobie dokładnie taką samą liczbę książek jak zwykle zresztą. Tym razem też będzie co najmniej jeden grubasek – „Endymion” Dana Simmonsa. Jak już jechać z cyklem „Hyperiona”, to na całego! Do września więc powinienem mieć zakończony cały cykl. Do tego trzeba skończyć pozostałe, rozpoczęte cykle oraz serie! Obecnie jestem w trakcie czytania całego „Metra 2033” oraz „Świata Dysku” Pratchetta, z czego ten drugi jest już prawie skończony. Cały czas mam rozpoczętego całego Kinga oraz „Czarny Kryminał”, ale to nie tym razem! No, chyba że mi się uda jednak przeczytać więcej, niż założyłem. 

Jak zwykle rzecz jasna wszystkie okładki pochodzą z serwisu Lubimy Czytać.

„Endymion” – Dan Simmons

„Upadek Hyperiona” zamknął pewien rozdział w historii Hegemonii Człowieka, a „Endymion” otwiera kolejny – dziejący się trzysta lat po wydarzeniach z drugiej części. Kompletnie inne postacie, z echami tych, które znamy z poprzednich dwóch tomów. Świat stworzony przez Simmonsa jest wspaniały, więc mam nadzieję, że autor dalej pociągnął historię w równie emocjonujący sposób!
„Mrówańcza” – Rusłan Mielnikow

Książka uznawana za jedną z tych najbardziej niezwykłych w całym Uniwersum Metro 2033, chociaż jednocześnie wzbudzająca skrajne emocje. Niektórzy twierdzą, że jest jedną z najlepszych, a inni z kolei uznają ją za przeciętniaka. Na pewno ma w sobie niespotykany jak do tej pory pomysł, protagonistę, którego wszystkie obozy tej walki chwalą. No cóż, może być ciekawie!
„W północ się odzieję” – Terry Pratchett

Polubiliście Tiffany Obolałą? Mam nadzieję, że tak, bo to będzie kolejne spotkanie z czarownicą z Kredy. Tym razem już będzie robiła to, co czarownice robią na co dzień – będzie czarownicą. Ponownie dopadną ją rozterki, które zapewne mają coś wspólnego z kłębem zła, pogardy oraz nienawiści. Uwielbiam ten podcykl związany z Tiffany, bo niemalże każda książka ma wiele warstw i każdy może w niej znaleźć zupełnie coś innego, ale zawsze wartościowego!


„Mitologia nordycka” – Neil Gaiman

Kupiłem tę książkę przy okazji – żeby dobić do darmowej wysyłki… Jednak nie brałem jej w ciemno! Widziałem sporo dobrych opinii, no a do tego przecież to jest Neil Gaiman! Co może tutaj pójść nie tak? Napisana nieco innym sposobem, niż większość mitologii (w końcu ma być bardziej współczesna i dla przeciętnego człowieka) może się okazać bardzo przyjemnym przypomnieniem najważniejszych jej aspektów. Niestety mitologia nordycka to ta, z której pamiętam najmniej spośród najbardziej popularnych...





wtorek, 23 czerwca 2020

„Hyperion” – Dan Simmons


„Hyperion” – Dan Simmons
Źródło: Lubimy Czytać
Autor:
Dan Simmons
Tytuł: Hyperion
Wydawnictwo: MAG
Tłumaczenie: Wojciech Szypuła
Stron: 624
Data wydania: 9 września 2015


Zbierałem się do „Hyperiona” bardzo długo. Obserwowałem, jak pojawiają się kolejne, wychwalające go pod niebiosa opinie i zastanawiałem się – prawda li to, czy przesada. Starałem się nie czytać zbyt wielu recenzji, żeby się nie sugerować, chociaż próbowałem przejrzeć te negatywne – te niestety ku mojemu nieszczęściu nie reprezentowały sobą w większości przypadków żadnej merytoryki. Paradoksalnie więc moja chęć przeczytania dzieła Dana Simmonsa rosła. Zwłaszcza że próba dorwania pierwszego tomu cyklu nie była łatwym zadaniem. Dorwałem go jednak wprost ze sklepu Wydawnictwa MAG i długo nie czekałem z czytaniem. Po lekturze mogę powiedzieć, że warta ona była każdej minuty czekania na dobranie się do niej.

Wojny wymagają nadzwyczajnych ruchów i nietypowych decyzji. Nawet takich, które wymagają ogromnych poświęceń. Wiedzą o tym doskonale pielgrzymi, którzy przybywają na planetę Hyperion w jasnym celu. Tylko jeden z nich przeżyje tę wyprawę i tylko jeden z nich zostanie wysłuchany. Kapłan, Żołnierz, Uczony, Poeta, Kapitan, Detektyw i Konsul w obliczu międzygalaktycznej wojny muszą spróbować dotrzeć do grobowców i odnaleźć jedyną istotę, która może zmienić losy wszechświata. Ceną jednak będzie wybór oraz życie. Jeden, dobry wybór i życie szóstki.


„Na początku było Słowo. Potem pojawił się pieprzony edytor tekstu. Potem procesor myślowy. A potem nastąpił koniec literatury”.

Tak naprawdę cały „Hyperion” jest zbiorem opowieści snutych przez wspomnianych już w opisie książki pielgrzymów. Można powiedzieć, że każda z nich to po prostu osobne opowiadanie, spięte ze sobą narracją podróży całej siódemki w stronę Grobowców Czasu na planecie Hyperion. Wszyscy ruszyli ze stolicy – Keats – i muszą dotrzeć do Dzierzby, który zgodnie z legendą spełni życzenie jednego z nich. Czy coś Wam już świta, kiedy widzicie obok siebie zestawione słowa Hyperion oraz Keats? Tak, chodzi o Johna Keatsa, angielskiego poetę epoki romantyzmu, który napisał poemat „Hyperion” – chociaż napisał to może za dużo powiedziane. Poemat ten bowiem nie został dokończony przez twórcę, w przeciwieństwie do książki Dana Simmonsa, inspirowanej wspomnianym poetą.

Nie jest to jednak jedyna inspiracja literacka, jaką można odnaleźć w całym „Hyperionie”. Tak naprawdę można w nich utonąć. W pewnym momencie próbowałem szukać informacji na temat fragmentów, na które natrafiłem – począwszy od bardzo oczywistego Shakespeare’a, a zakończywszy na skrzętnie ukrytych motywach nawiązujących do poetów, o których nawet w polskiej Wikipedii niewiele znalazłem. Mógłbym tak szukać inspiracji oraz nawiązań przez wiele godzin, a wszystkich bym nie znalazł. Widać ogromny wpływ angielskiej literatury oraz poezji na dzieło Dana Simmonsa i nie sposób nie docenić tego, jak wiele takich easter eggów (chociaż nie wiem, czy można tak to nazwać) umieścił w swej powieści. Zawsze jest to dla mnie dodatkowa radość w trakcie lektury oraz możliwość poszerzenia swoich horyzontów.


„Przeprowadzili bardzo dokładne badania, z których wynika jednoznacznie, że ludzkość stała się całkowicie bezużyteczna”.

Rozszerzyć również można swój własny zasób stylizacji narracji zależny od konkretnej postaci. A w każdym razie można, chociaż obserwować to, jak doskonale można sobie poradzić ze zróżnicowaniem stylu wypowiedzi oraz przekazywania historii przez wiele postaci występujących w danej książce. Jak wspomniałem, w „Hyperionie” znajdziemy kilka różnych opowieści snutych przez poszczególnych bohaterów – a grupkę mamy naprawdę konkretną. Kapłan, Żołnierz, Uczony, Poeta, Kapitan, Detektyw i Konsul – każdy z nich ma swój własny sposób przekazania tego, co ma do powiedzenia pozostałych członkom Pielgrzymki i jest to wręcz fascynujące, jak doskonale udało się Danowi Simmonsowi urozmaicić i podkreślić tę różnorodność. Poeta ma bardzo… poetycki sposób narracji, Żołnierz prosty i konkretny, Kapłan mocno uduchowiony, choć dotykający również nut naukowych. Dosłownie jakby czytało się książkę napisaną przez kilku różnych autorów!

Z początku może się wydawać, że każda opowieść przedstawiona przez poszczególnych Pielgrzymów jest kompletnie inną, oderwaną od samej Pielgrzymki historią. Bardzo szybko jednak okazuje się, że Dan Simmons ma to konkretny pomysł. Rzecz jasna można się tego było spodziewać od samego początku – w końcu jaki byłby sens tworzenia zbioru opowiadań spojonego poboczną historią i tworzenia do tego trzech kolejnych tomów? Nie, to było oczywiste. Jednak nie takie oczywiste było już to, w jaki sposób tego dokonał. Naprawdę można doznać szoku, kiedy zacznie się łączyć wszystkie wątki i rozbierać je na czynniki pierwsze – razem z różnicami w czasie, wieku, warstwach społecznych, które tak naprawdę wcale aż tak różne nie są. Mózg może wybuchnąć. A najważniejsze w tym wszystkim jest chyba to, że jest to fantastyka naukowa, w której jednak to nie świat gra pierwsze skrzypce, ale ludzie oraz ich droga życiowa.


„Czasem jedynie bardzo trudno dostrzegalna granica oddziela fanatyzm od herezji”.

Widzicie, świat stworzony przez Dana Simmonsa nie jest wcale najważniejszym elementem książki, jednak wcale nie został potraktowany po macoszemu. Cała Hegemonia wraz z jej planetami rozsianymi po całej Sieci, sposoby podróży począwszy od statków z napędem Hawkinga (i długu czasowym, z którym trzeba się liczyć podczas podróżowania) a na transportalach zakończywszy, jest spójna, dość sensowna, przemyślana i przedstawiona w odpowiedni sposób. Podczas lektury „Hyperiona” wiadomo, na czym człowiek powinien się skupić i nie jest atakowany potokiem nowomowy, jak to ma miejsce np. w „Kwantowym Złodzieju”. Podobnie wygląda sprawa nie tylko z samym światem, ale i jego głównymi komponentami, odgrywającymi ogromną rolę – jak na przykład TechnoJądro wraz z SI. Wszystko ma swoje miejsce i choć skryte w tle wydarzeń, ma na nie przeogromny wpływ.

Ciężko opisać tę książkę w kilku słowach tak jak ciężko ją jednoznacznie ocenić. Trudno jest mi znaleźć jakiekolwiek jej wady, zwłaszcza takie duże, rażące, chociaż też nie czułem takiego… pociągu do niej w trakcie lektury. Jest ona naprawdę niesamowicie dojrzałą pozycją, przeznaczoną dla bardziej ambitnych osób – a raczej dla tych, które akurat szukają ambitniejszej lektury. Nie jest przy tym ciężkim tytułem, wręcz przeciwnie, wchodzi gładko jak nóż w ciepłe masło. Nic więc dziwnego, że zbiera tyle pochlebnych opinii, bo ciężko obok niej przejść obojętnie i nie zwrócić uwagi na co najmniej jedną z wielu warstw, z których jest zbudowana. Jedno jest pewne – z wielką chęcią sięgnę po każdy kolejny tom, bo aż umieram z ciekawości, jak się to wszystko dalej potoczy!

Łączna ocena: 8/10



Cykl „Hyperion’

Hyperion | Upadek Hyperiona | Endymion | Triumf Endymiona


czwartek, 4 czerwca 2020

Co pod pióro w czerwcu 2020?

Jak minie ten miesiąc, to już będziemy w połowie drogi do kolejnego Sylwestra. Śmiesznie, nie? Tak sobie ten czas przez palce przecieka i co z tym zrobić? Ano nic! W sumie trzeba się cieszyć tym, co się ma. Tylko tyle albo aż tyle. Spokojnie, nie będzie tu żadnych rozważań filozoficznych, to nie taki blog. Czasem mnie po prostu nachodzi na jakąś nieco głębszą myśl, zwłaszcza kiedy skrobię sobie takie podsumowania i plany. Wtedy człowiek sobie uświadamia, jak to wszystko zasuwa, jak wiele jeszcze jest do zrobienia i czy w ogóle jest sens się nad tym zastanawiać. Dlatego właśnie książki są takie spoko. One nie pytają – one po prostu są i pozwalają się czytać oraz czerpać z nich radość!

Ja czerpię jeszcze przyjemność z tworzenia różnych tabelek, planów, harmonogramów (swoją drogą moje życie jest zupełnie inne, odkąd zacząłem używać Todoista!), więc lubię sobie parę książek zaplanować na dany miesiąc. Tak po prostu, żeby mieć jaki punkt zaczepienia. Od dawien dawna liczba zaplanowanych tytułów jest stała i wynosi cztery sztuki – tak samo będzie i tym razem! Nawet pomimo tego, że i tak ostatnio udaje mi się zaliczyć ich nieco więcej. Jest to jednak zasługa audiobooków, więc w sumie nie ma co kombinować za bardzo z ilością. 

Kolejną standardową sprawą w poniższej liście jest to, że okładki pochodzą z serwisu Lubimy Czytać. 😁

„Prawo do zemsty” – Denis Szabałow

Ostatnia już część „Konstytucji Apokalipsy” – jak na razie mojego ulubionego cyklu z Uniwersum Metro 2033. Co prawda już sobie przez trzeci tom zaspoilerowałem wydarzenia z drugiego i wiedziałem już, jak się zaczyna „Prawo do zemsty”, ale cóż. Życie. Tak czy siak, czekam z niecierpliwością na dalsze losy bohaterów wykreowanych przez Denisa Szabałowa!
„Wolni Ciut Ludzie” – Terry Pratchett

Ta książka miała zostać przeze mnie przeczytana w maju, ale nie wyszło – zakopałem się głęboko w egzemplarzach recenzenckich (wcale nie takich cienkich) no i jakoś tak wyszło, że jednak po kolejną część Świata Dysku nie sięgnąłem. Czerwiec rozpoczynam więc w Kredzie, daleko od Ank-Morpork, do którego już przywykłem! Wrócę za to do Nac Mac Feegli oraz Tiffany Obolałej.
„Hyperion” – Dan Simmons

Tak, wreszcie przyszedł ten czas i tak chwila. Być może tytuł „Hyperiona” obił się Wam o uszy – należy do serii Artefaktów MAGa. Już od dawna chciałem przeczytać tę legendę wręcz współczesnej fantastyki naukowej, więc się wreszcie szarpnąłem i za niecałe dwie stówy nabyłem od razu cztery tomy cyklu „Hyperiona”. Będzie zabawa!

„Widma w mieście Breslau” – Marek Krajewski

Zacząłem przygody Eberharda Mocka z zamierzeniem czytania regularnie, każdego miesiąca, no i skończyło się jak zwykle… Ostatni tom przeczytałem bodaj w styczniu. Czas więc wrócić i przeczytać czwarty w kolejności chronologicznej wydarzeń tom i wrócić do Wrocławia sprzed kilkudziesięciu lat. Oraz do świetnego pióra Marka Krajewskiego.
AUDIOBOOKI

Na pewno przesłucham „Orła białego”, którego autorem jest Marcin Przybyłek – Sylwka z UnSerious.pl poleciła ten audiobook ze względu na lektora, Wojciecha Masiaka. Podobno robi dobrą robotę i nie pozwala zgubić się w fabule. Do tego planuję sobie wygrzebać jakieś słuchowisko, im dłuższe, tym lepsze!

sobota, 10 sierpnia 2019

Bardzo chcę! #60 – „Letnia noc” Dan Simmons

„Letnia noc” Dan Simmons
Źródło: Lubimy Czytać
Tym razem wróciłem do starej, dobrej beletrystyki – w końcu jakby nie patrzył to ją w głównej mierze czytam i o niej piszę na blogu (oraz wrzucam jej zdjęcia na Instagrama i w ogóle). Nie wiem czy „jeszcze nie dojrzałem” do reportaży oraz ciągłego pochłaniania literatury popularnonaukowej, czy mam wystarczająco dużo technicznych i do bólu racjonalnych rzeczy w pracy i po prostu beletrystyka pozwala mi na najlepszą jakość relaksu. Cały czas mnie do niej ciągnie i nie wydaje mi się, żebym ją porzucił nawet mimo tego, że od czasu do czasu pojawi się u mnie coś popularnonaukowego lub nieco bardziej… osadzonego w ziemi. Fantastyka, kryminały, thrillery – to są trzy wiodące gatunki (czy też lepiej byłoby napisać odmiany), które pojawiają się na moim blogu i pewnie zbyt szybko się to nie zmieni. :) No, czasem się jeszcze pojawi jakiś horror. No właśnie, horror. Taki jak „Letnia noc”, której autorem jest Dan Simmons. :)

Chyba jeszcze nie spotkałem horroru w literaturze, który spowodowałby u mnie palpitację serca. Doceniam jednak w wielu z nich klimat, który potrafi autor zbudować i chyba wolę takie horrory o wiele bardziej od tych, które próbują być straszne. Niestety nie zawsze im to wychodzi. W sumie nigdy. Ale klimat – taak, klimat to jest to. Za taką właśnie uchodzi powieść Dana Simmonsa – klimatyczną, mroczną, nostalgiczną i pełną napięcia. Historia osadzona w latach 60. XX wieku rzeczywiście ma ogromny potencjał na spełnienie wszystkich warunków do bycia taką, jaką ją opisałem. Nie przekonam się jednak dopóki sam nie przeczytam, więc dorzucam „Letnią noc” do stosu tych książek, które chcę najbardziej przeczytać.

A żeby nie próbować odtworzyć opisu, po prostu klasycznie wrzucę to, co serwuje potencjalnym czytelnikom Wydawnictwo Zysk i S-ka. :)

„Ścinający krew w żyłach mistrzowski horror w stylu klasyki gatunku. 
Lato 1960 roku. Old Central School to potężny, mroczny gmach w miasteczku Elm Haven w Illinois. Dla bohaterów ta szkoła właśnie przechodzi do historii. Ostatni dzień nauki jest również ostatnim dla tajemniczego, skrywającego wiele tajnych przejść budynku, o którym przez lata krążyły legendy. Teraz budynek ma zostać zamknięty, a w niedługim czasie również wyburzony. Kiedy w Elm Haven zaczynają ginąć dzieci, nikt nie przypuszcza, że w miasteczku zagnieździły się demoniczne siły. Garstka dzieciaków odkrywa tajemnicę związaną z Old Central oraz z pewnym dzwonem, którego złowieszcze dźwięki rozlegają się po nocach w całym miasteczku. Od tej chwili zło zdaje się deptać im po piętach, a dzieci nie mają wiele czasu – opracowują plan działania i stają do nierównej walki z siłami, o których istnieniu nie zdawały sobie dotąd sprawy. 
Książka, która zainspirowała twórców serialu Stranger Things”.

Oczywiście w serwisie Lubimy Czytać możecie jeszcze przeczytać rekomendacje Stephena Kinga, Łukasza Radeckiego czy Marcina Kiszela, ale te pozwolę sobie pominąć – jeśli jesteście nimi zainteresowani to zapraszam na profil książki! :)

A może Wy już czytaliście i jesteście w stanie polecić tę pozycję?

wtorek, 10 października 2017

Bardzo chcę! #38 - Dan Simmons "Hyperion"

Źródło: Lubimy Czytać
Przeczytałem już niezliczoną liczbę opinii o książkach wydawanych przez Wydawnictwo MAG. Ostatnie moje spotkanie z ich pozycjami było naprawdę bardzo udane - były to książki z serii "Akty Caine'a", a pierwszy tom nosi tytuł "Bohaterowie umierają". Nic więc dziwnego, że moja lista powieści do przeczytania, które bardzo chcę kiedyś zaliczyć, ma coraz więcej pozycji wydawnictwa spod znaku trzech liter. Tym razem więc podzielę się z Wami kolejnym tytułem, tym razem autorstwa Dana Simmonsa - "Hyperion". Pierwszy tom cyklu, obejmującego łącznie cztery książki.

Historia opisana w "Hyperionie" jest niezwykle ciekawa - opowiada o pielgrzymce siedmiorga osób na planetę Hyperion, gdzie mają nadzieję powstrzymać zbliżającą się zagładę ludzkości. Jednak tylko jeden z nich przeżyje a jego prośba zostanie wysłuchana. Opinie podkreślają doskonałe zarysy głównych postaci, szczegółowe nakreślenie osobowości oraz historii ich życia. Całość tworzy barwną opowieść pełną miejsca na własną interpretację tego, co czytamy. Przedstawienie historii każdego z bohaterów pozwala na spojrzenie na te same wątki z różnych perspektyw. Co prawda pierwszy tom stanowi jedynie wstęp do głównej historii przedstawionej w następnych powieściach, ale po pierwsze - od czegoś trzeba zacząć, a po drugie - taki nacisk na postacie nie jest spotykany zbyt często.