środa, 11 listopada 2020

„Ja, diablica” – Katarzyna Berenika Miszczuk

„Ja, diablica” – Katarzyna Berenika Miszczuk
Źródło: Lubimy Czytać

Autor:
Katarzyna Berenika Miszczuk
Tytuł: Ja, diablica
Wydawnictwo: W.A.B.
Stron: 416
Data wydania: 16 września 2020

O cyklu anielsko-diabelskim, znanym pewnie lepiej pod nazwą cyklu o Wiktorii Biankowskiej, pewnie niektórzy z Was już słyszeli. Nie jest to wcale nic nowego, Katarzyna Berenika Miszczuk wydała pierwszy jego tom już w 2010 roku. Tuż przed publikacją czwartego z kolei tomu Wydawnictwo W.A.B. wydało wznowienie w odświeżonej wersji, więc skorzystałem z okazji i postanowiłem przeczytać wreszcie historie młodej Wiki, która nagle i niespodziewanie umarła. W końcu przewijał mi się ten cykl wielokrotnie przed oczami na różnych blogach, Instagramie, Facebooku i gdziekolwiek tylko nie istnieje społeczność książkowa. No to spróbowałem. Na razie szału nie ma, ale nie daję za wygraną.

Wiktoria wcale nie przewidywała tego, że jej życie skończy się tak nagle, w młodym wieku. Całe studia jeszcze przed nią, a co dopiero mówić o czerpaniu radości ze świata! Może jednak korzystać z przyjemności, jakie oferuje zarówno Ziemia, jak i Piekło przez całą wieczność. Jak? Dokładnie tak jak inne diablice, których w Piekle pojawia się powoli coraz więcej – nawet Lucyfer idzie z duchem czasu i rozumie potrzebę równouprawnienia! Tylko dlaczego akurat na nią padł wybór? Wszystko to trochę śmierdzi i wcale nie trąca siarką. Wiktoria szybko łapie trop, chociaż nie jest pewna, czy faktycznie cieszy się z bliskiego rozwiązania zagadki.

Cóż, początek jest naprawdę ciężki do przebrnięcia. Gdy Wiktoria trafia do Piekła, okazuje się, że jest ono jak z krzywego zwierciadła stworzonego przez gimnazjalistę. Wszędzie występują bardzo infantylne nazwy nawiązujące właśnie do piekła, diabelstwa, cyfry „6” we wszystkich wariantach – nawet w dialogach można zobaczyć nieco żenujące nawiązania do dziecinnych nazw. Przyznam, że skręcało mnie z żenady co chwilę. W tamtych fragmentach przy książce trzymała mnie bardzo żywa narracja oraz ogólna lekkość pióra autorki – po prostu pomysły były bardzo kiepskie, ale sama treść napisana była przyciągająco. Widać było, że Katarzyna Berenika Miszczuk ma na to wszystko jakiś pomysł, więc trzeba po prostu zobaczyć, jak będzie dalej.

Od pewnego momentu było dużo lepiej. Nawet w którymś momencie same diabły (lub demony) zaczęły narzekać na te bardzo stereotypowe nawiązania w nazewnictwie. Z drugiej strony autorka postanowiła też przytoczyć średniej długości wywód dotyczący znaczenia cyfry „6” dla całego Piekła, oczywiście na bazie znanych nam wszystkim informacji z wiar chrześcijańskiej. Ogólnie znalazło się sporo tego typu nawiązań, jak choćby polskie tłumaczenie imienia Lucyfer, które pochodzi z języka łacińskiego. Przyznać trzeba, że do poziomu Zygmunta Miłoszewskiego czy choćby Dana Browna autorce jest bardzo daleko w tej materii, ale mimo wszystko takie smaczki należy docenić. Zwłaszcza że pisarka stworzyła „Ja, diablica” w wieku 22 lat, jako pierwszą powieść wydaną z Wydawnictwem W.A.B. (choć nie jest to jej debiut literacki).

„– Gabriel, dlaczego akurat Gabriel? – Azazel mamrotał do siebie pod nosem. – Taki pozer! Kto chce zwiastować Zachariaszowi? Ja! Ja! Słyszałem, jak się wyrywał. A potem jeszcze się dopchał do zwiastowania Maryi. Durny karierowicz!”

To, co na pewno rzuca się w oczy to grupa docelowa, dla której została napisana ta powieść. Wszystkie znaki na ziemi i niebie (he-he) wskazują na młodzież, głównie ze względu na dość lekkie podejście do rozbudowy świata oraz jego skomplikowania. Podobnie jest z trzymaniem się jakiejkolwiek fizyki czy logiki – dość częste są kłócące się z rozsądkiem wydarzenia lub podejmowane przez poszczególne postacie decyzje. Komuś nieprzyzwyczajonemu do powieści młodzieżowych mogą się one wydać wręcz spartaczeniem roboty pisarskiej, ale w zdecydowanej większości te uproszczenia pokrywają się z tym, co robią inni autorzy oraz autorki w swoich powieściach. Po prostu skupiają się bardziej na narracji oraz prowadzeniu samej historii niż na szczegółach technicznych, zwłaszcza świata. No, chociaż parę razy zdarzyło się Katarzynie Berenice Miszczuk trochę przegiąć, bo aż mnie zęby zabolały (jak np. w scenie z księżycem – wystarczy do zidentyfikowania konkretnej sceny, ale nie zdradzę w ten sposób zbyt wielu szczegółów).

Koncepcja Piekła oraz Nieba jako królestwa (?) Arkadii jest może nie tyle nietuzinkowa, ile z pewnością intrygująca. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że tak naprawdę powieść powstała w 2010 roku. Trochę szkoda, że nie jest to bardziej „twarda” literatura, bo świat wykreowany przez autorkę mógłby być naprawdę niezwykle rozbudowany i ciekawy. Trochę też liczę na to, że w kolejnych częściach cyklu pisarka położyła nieco większy nacisk na wprowadzenie czytelnika w meandry działania obu królestw – Piekła oraz Nieba. Sama koncepcja doskonałej zabawy, która pojawia się już na samym początku książki, świeża nie jest, ale na pewno została dobrze wykorzystana. Nawet w mojej opinii udało się autorce nie przesadzić z tymi wolnościami oraz imprezami. Ciekaw jestem, jak wygląda Niebo w jej wersji…

Jak już wspomniałem, technicznie powieść jest na odpowiednim poziomie. Czyta się ją szybko, potrafi miejscami przyciągnąć, chociaż odnoszę wrażenie, że akcja często dzieje się o wiele zbyt szybko. Przy okazji w wielu sytuacjach wkrada się chaos – nie do końca wiadomo, czemu coś się wydarzyło tak szybko, kilka razy zgubiłem się nieco w wydarzeniach, ale każdy powrót do lektury następował z pozytywnym nastawieniem. A to w końcu jest bardzo ważne, nawet jeśli powieść ma sporo problemów, które warto w przyszłości naprawić. Przy okazji parę razy zdarzyło się nawet, że poczułem się zaskoczony uplecioną przez Katarzynę Berenikę Miszczuk intrygą. W końcu jesteśmy w Piekle, a diabły powinny ciągle knuć, prawda? Chociaż mogłyby knuć z mniej… romantycznym wątkiem, a nieco bardziej pożądliwym…

„Prawdziwi przyjaciele. Kto by pomyślał, że znajdę ich w piekle”.

Chyba mam jakieś skłonności masochistyczne, bo ciągle sięgam po książki z mocno zarysowanym wątkiem romantycznym, a ja takich wątków zwyczajnie nie cierpię. Zwłaszcza jeśli wpływają na brak realizmu postaci (jak knujący od wielu tysięcy lat diabeł, który nagle się robi pocieszny i współczujący oraz ma wiele rozterek, bo się „zakochał”). Ciężko mi też je zawsze jednoznacznie ocenić, bo trudno się wysilić na choć odrobinę obiektywizmu, kiedy się czegoś po prostu nie cierpi. Dlatego też może jedynie zaznaczę, że wątek romantyczny jest dość mocno zarysowany w „Ja, diablica”, więc jeśli liczycie na to, to możecie uznać się za szczęśliwych. W przeciwnym przypadku musicie jakoś to po prostu przeżyć, jeśli chcecie sięgnąć po tę pozycję.

Jak więc widzicie mam sporo zastrzeżeń do „Ja, diablica”, ale widzę również sporo plusów – no i do tego całkiem niezły potencjał. Wyszły kolejne cztery książki z tego cyklu, pomiędzy nimi autorka napisała jeszcze wiele innych (część z nich nagradzana przeróżnymi nagrodami), więc wierzę, że są to po prostu problemy wczesnego pisarstwa. W końcu niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto stworzył idealną powieść i to na samym początku swojej kariery literackiej! Zdarzają się takie perełki, ale całą resztę twórców trzeba po prostu wspierać i nie przekreślać ich, jeśli tylko widzimy pewnego rodzaju iskierkę w ich dziełach. Ja takową tutaj widzę, więc po prostu bez zbędnej zwłoki sięgnę po kolejny tom i przekonam się, o ile poprawiła się proza pisarki!

Łączna ocena: 5/10





Za możliwość przeczytania dziękuję




Cykl „Wiktoria Biankowska’

0 komentarze:

Prześlij komentarz